środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 27

UWAGA!

      Jak zapewne zauważyliście, ostatni rozdział pojawił się dokładnie miesiąc temu. I to nie dlatego, że nie miałam czasu,a nie nic takiego, bo okazji na pisanie miałam aż nazbyt dużo, lecz po prostu nie mam na to siły. Znaczy na to opowiadanie. Niby pomysł jest, jednak trudniej z wykonaniem. Męczy mnie to. Zmuszam się do pisania kolejnej notki. Chociaż w wersji papierowej mam prawie całość, z przepisaniem na komputer jest o wiele gorzej. I podejrzewam, iż z każdym kolejnym rozdziałem będzie coraz gorzej, a nie odwrotnie. Także z przykrością muszę powiedzieć, że jakby zawieszam bloga na czas nieokreślony. Mimo tego, że powrót sprawił mi niezmierną radość, natomiast ponowne pozostawienie bloga jest dla mnie ciężkie, jestem zmuszona to zrobić. Nie chcę wam zapodawać większego shitu, niż zapodaję w tej chwili, także musimy się na razie pożegnać. Aczkolwiek nie jest to na zawsze, o nie! Zamierzam zacząć pisać jakiegoś shota, bądź coś podobnego i... zobaczymy się (mam nadzieję) niedługo. Dziękuję wszystkim za to, że ze mną byliście :)

Tymczasem wrzucam dwudziesty siódmy rozdział i... i Enjoy!
Nie był sprawdzony przez moją betę, także liczne błędy niewykluczone.

Do zobaczenia, kochani Killjoysi!

_____________________________


[Gerard]

      Bez zbędnego pośpiechu wyciągnąłem rękę ku zimnej metalowej klamce przy podniszczonych drzwiach, prowadzących na niewielkie zaplecze obszernego baru. Rzuciwszy ostatnie kontrolne spojrzenie na nietrzeźwych mężczyzn przy okrągłym stoliku, pewnie złapałem ją w celu otworzenia bocznego wejścia dla personelu. W tym samym momencie zupełnie nieoczekiwanie przejmujący chłód naraz przeniknął na wskroś całe moje ciało, poczynając od głowy, a kończąc na czubkach palców u lewej dłoni. Automatycznie mała iskierka bólu została natychmiast przesłana do każdej kończyny, pozostawiając po sobie wielce nieprzyjemne uczucie, na co jęknąłem z niezadowoleniem.
      Czyżby to była sprawka zbyt dużych ilości alkoholu, jakie wlałem w siebie stosunkowo niedawno?  Przyznam szczerze, dzisiejszej nocy niemal wszystkie bariery ograniczające mój umysł przed spożyciem większej dawki trunków, aniżeli potrzeba, zniknęły. Znów mogłem doświadczyć tego niesamowitego wrażenia bezkresnej wolności. Kiedy dozwolone jest robienie wszystkiego, na co tylko przyjdzie ochota. Kiedy granica pomiędzy skrytymi marzeniami a realnym światem jest tak cienka, wręcz niezauważalna, że wystarczy tylko słaby podmuch wiatru, aby ją zerwać.
      Jednakże zdarzenie z przed minuty wydało mi się szczególnie dziwaczne, lecz byłem zmuszony do zignorowania tego drobnego incydentu, gdyż zaraz za tą ścianą czekały o wiele poważniejsze kłopoty.
      Ponownie postanowiłem ukradkiem spojrzeć w kierunku wiecznie świętujących pijaczyn, upewniając, czy przypadkiem żaden z nich nie śledzi moich poczynań. Na szczęście dwoje z nich jednym przechyleniem kufla dokończyło swoje drinki, aby następnie rozpocząć jakże interesującą dyskusję na temat niesprawiedliwych rządów na świecie, natomiast trzeci leżał półżywy na blacie, walcząc ze snem, który powoli go ogarniał. Co chwilę podnosił zdezorientowany głowę, jakby zapominając, gdzie aktualnie się znajduje, rozglądał bacznie po pomieszczeniu i znów opadał zrezygnowany na stół.
      Dosłownie wszystko w zasięgu czterech beżowych ścian jasno oświetlonej sali zdawało się pozostawać w najlepszym, niczym niezakłóconym porządku. Zachowanie obecnych tutaj ludzi było w rzeczy samej takie, jakie być powinno. W mniejszym, bądź większym spokoju leniwie popijali uprzednio przygotowane drinki lub w ułamku sekundy pochłaniali cały zamówiony zapas alkoholu. Rozmawiali ze sobą na najróżniejsze tematy, czasem zdarzało im się niewielkie uniesienie, podczas którego wrzeszczeli do swego kompana w akompaniamencie tłuczonego szkła.
      Po dokładnej obserwacji absolutnie nic nie budziło podejrzeń, a więc czy tylko ja wyczuwałem tą złą, negatywną energię masowo gromadzącą się wysoko w powietrzu? Jak zwinna smukła kotka sprawnie przemierzająca nocą dachy niewysokich domostw, wtargnęła do baru Sam'a, usiłując nie wzbudzać chociażby malusieńkich podejrzeń. Niczym ledwie dostrzegalny cień bezszelestnie przemknęła ponad głowami zgromadzonych, oczekując na dalszy rozwój sytuacji. A może wcale nie wybrała tego lokalu wyłącznie przez czysty przypadek?
      Z cichym, przeciągłym westchnięciem przepełnionym zrezygnowaniem, pokręciłem energicznie głową na boki, aby choć na krótki czas wyzbyć się ze świadomości wszelkich niepokojących myśli, odsunąć je jak najdalej od siebie. Wprawdzie mimo, iż ten symboliczny gest niewiele mógł pomóc, to ciągłe zastanawianie nad każdym odrobinę podejrzanym detalem było w stanie wywołać silny, promieniujący ból całej czaszki, co wcale nie przynosiło wielu korzyści. Raczej z każdą sekundą pulsujące ukłucia stawały się coraz bardziej kłopotliwe.
      Podjąłem ponowną próbę otworzenia drzwi prowadzących na zaplecze baru, do którego tak na dobrą sprawę nie zwykłem zaglądać, pomimo swojej ogromnej ciekawości oraz dociekliwości. O dziwo i na szczęście, tym razem ustąpiły one bez żadnego problemu. Nie musiałem nawet zadawać sobie kłopotu z chwytaniem zimnej metalowej klamki, aby zamek odblokował wbudowany wewnątrz mechanizm.
      Kiedy moja dłoń jedynie zbliżyła się na względnie niewielką odległość od gładkiej drewnianej powierzchni, srebrne, nieco zardzewiałe zawiasy skrzypnęły niegłośno, a następnie moim oczom ukazało się pomieszczenie bez wyjątku pogrążone w głębokich ciemnościach.
      Wbrew wcześniejszym oczekiwaniom nie przywitało mnie szare, ostre, smutne światło oślepiających jarzeniówek, jakie zazwyczaj montuje się w różnego rodzaju magazynach czy też schowkach. Swą niechybną obecność potwierdzała zaledwie wszechobecna, niezakłócona żadnym szmerem cisza.
      Lecz to nie był ot taki sobie kompletnie zwyczajny pokój. Tkwiło w nim coś, czego niestety obecnie nie potrafiłem określić jako postać w pełni materialną. I owe coś bez wątpienia przybyło tutaj zgoła niedawno, to więcej niż wiadome. Przerażający, przesiąkający w cienką koszulkę chłód bijący z wnętrza małego zaplecza był wyczuwalny również poza jego obrębem, natomiast nieprzenikniony mrok miękko otulający wszystkie ściany ciemną poświatą, wydawał się kusić swą potencjalną ofiarę do wejścia wprost w jego ramiona.
      Zanim spróbowałem przystosować odurzone alkoholem, acz wciąż sprawne wampirze zmysły do sali o tak niesamowicie słabym oświetleniu w celu ujrzenia czegokolwiek w promieniu następnych kilku metrów, moich uszu dobiegł pewien zupełnie obcy mi dźwięk.
      - Cholera. Gerard, to ty?
   - Tak. - odpowiedziałem krótko i nie mając najmniejszego zamiaru czekać na specjalne zaproszenie, powoli, leniwie wszedłem do środka. Kroki stawiałem lekko, ostrożnie w obawie, aby niespodziewanie nie natrafić na jakiś groźny przedmiot leżący na podłodze. Sam'owi z pewnością nie brakowało wolnego czasu, skoro aktualnie każdą sekundę poświęcał niemalże na pomoc nieznajomej dziewczynie, którą ujrzał jeden jedyny w ciągu trzydziestu lat swojej egzystencji na tymże świecie, także naturalnie mógł poczekać jeszcze krótki moment, aż przywyknę do nowego środowiska.
      Po kilku sekundach z ulgą zanotowałem, iż moje tęczówki wreszcie płynnie zmieniają swój pierwotny kształt. Że naraz po długim oczekiwaniu okrągłe źrenice przemieniły się w dwie zwężone czarne szparki, jak u kota, dzięki czemu zdołałem dostrzec o wiele więcej aniżeli do niedawna.
      Rozmaite kształty wypełniające pomieszczenie, uprzednio widoczne tylko jako zdeformowane, rozmazane kreski ostatecznie zaczęły przybierać w miarę czytelną postać. Prócz dość pokaźnych stosów śmieci i odpadków zapewne pozostałych po większej libacji alkoholowej, dookoła mnie zarysowywały się sterty kartonów, tekturowych pudeł bądź też wielorakich rozmiarów pojemników. W rogu zaplecza zostały zgromadzone drewniane skrzynki, tworzące wysoką lichą wieżę pod sam sufit. Powietrze było wprost przesiąknięte zapachem kiszonych ogórków oraz reszty wydzielających charakterystyczny aromat produktów, jakie magazynowano w tym pokoju.
      Tego miejsca zdecydowanie nie zaliczało się do najprzyjemniejszych na ziemi. Przeraźliwie drażniące zmysły, zmieszane ze sobą liczne wonie tworzyły niezbyt dobraną mieszankę, z kolei panujące tutaj grobowe ciemności także nie dodawały powodów do szczęścia.
   - Zapal światło. Za tobą po prawej - wydając mi polecenie, najwyraźniej blondyn zapomniał o bożym świecie, bądź zwyczajnie także miał dość straszliwego mroku, ogarniającego nasze postacie.
      Na oślep bez problemu odszukałem przestarzały włącznik przy wskazanym mi przez Sam'a miejscu, jeszcze na długo przed pojawieniem się zbawczego promienia słabej żarówki błądząc dłońmi po chropowatej powierzchni długo nie odświeżanych ścian. Chciałem dokładniej, bardziej szczegółowo zbadać pobliski teren, by w razie nagłej potrzeby odpowiednio zareagować, tymczasem podołałem temu wyzwaniu dopiero wtedy, kiedy oczyszczające światło, które pochodziło z maleńkiej szklanej kulki podwieszonej przy suficie, padło majestatycznie na większą część pomieszczenia.
      Wtedy też zorientowałem się, jak moje wcześniejsze przypuszczenia były mylne i jak wielce odbiegały od rzeczywistości.
      W istocie zaplecze baru teraz sprawiało wrażenie znacznie mniejszego niż przed chwilą, kiedy to mury z czerwonej cegły poczęły jednoczyć się z budzącą grozę ciemnością, która przypominając czarną tkaninę z jedwabiu, dawała złudne iluzje. Przestrzeń wokół naszej trójki wraz z przełączeniem drobnego guziczka nieoczekiwanie zmalała do minimalnych rozmiarów. Drewniane skrzynki, gdzie siedzieli Sam i Alex raptownie znalazły się znacznie bliżej mnie, natomiast stłuczona butelka po winie, jaką mężczyzna rozbił na początku, leżała pół kroku dalej.
   - Siadaj, Gee. Nie krępuj się. A ty, Alex, opowiedz nam, co się stało.
      Dziewczyna w odpowiedzi z wielkim wysiłkiem wymamrotała kilka niezrozumiałych, podejrzewam, iż nieistniejących w naszym ojczystym języku słów, które brzmiały jakby chciała czemuś gorąco zaprzeczyć.  Niemniej zważając na jej nierytmiczne, przyzwalające ruchy głową w górę i w dół, wnioskowałem, że prawdopodobnie w końcu otrzymamy upragnione wyjaśnienia.

***

      - I co zrobiłaś potem? - spytał spokojnie Sam, podczas gdy drobna brązowowłosa dziewczyna cicho łkała mocno wtulona w jego silne ramię. Blondyn podołał nie lada trudnemu wyzwaniu i ze stoicką wręcz cierpliwością ostrożnie zadawał następne pytania, zarazem rozwiewając nasze wciąż rosnące podejrzenia i powstałe niejasności. Próbował jak najlepiej dobierać każdy wyraz, aby przez przypadek nie powiedzieć czegoś niemądrego, co mogłoby trwale urazić Alex, a jednocześnie sprawić jej zamknięcie się w sobie, co z kolei pozbawiłoby nas niezmiernie potrzebnych informacji.
      Dzięki opanowanemu, melodyjnemu, przede wszystkim przyjemnemu dla ucha głosowi mężczyzny wydawać się mogło, iż wszystkie negatywne uczucia oraz nagromadzone w pomieszczeniu napięcie zaczyna z wolna opadać, zanikać. Zdołałem usłyszeć, jak pierwotnie chaotycznie bijące serce brunetki zaczyna bez pośpiechu zwalniać, wchodząc w swój stały, umiarkowany rytm.
   - Nie jestem pewna. To wszystko działo się szybko. Zbyt szybko. Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno chwyciłam do ręki jakieś naczynie. - wyszeptała z trudem, nadal opierając głowę na barku Sam'a. Jego śnieżnobiała, odświętna koszula, jaką nosił pod czarną kamizelką bez rękawów, zdążyła już porządnie przesiąknąć krwią sączącą się ze skroni dziewczyny. Lecz on ewidentnie nie zaprzątał sobie głowy czymś tak banalnym, uważnie śledząc dalsze dzieje młodej Alex przedstawione w jej paradoksalnej historii. Od czasu do czasu spomiędzy ust blondyna wypływało bezdźwięczne mruknięcie, świadczące o tym, że naprawdę zaintrygowało go to, co miało miejsce dzisiejszego poranka w okazałej rezydencji Danielle.
   - Rozumiem. Kontynuuj.
   - Ja... Uderzyłam ją tym, by zyskać nieco więcej czasu i wtedy pobiegłam prosto przed siebie. Nie miałam odwagi spojrzeć w tył, mimo wielkiej pokusy. Bałam się, że ona tam będzie. Wyczuwałam jej ciepły oddech tuż na karku, śledziła mnie dokładnie krok w krok.
      Jak na kogoś, kto zaledwie kilka godzin temu przebrnął przez prawdziwe piekło, na własnej skórze doświadczył ataku furii rozwścieczonego wampira, brunetka całkiem dobrze sobie radziła ze swoimi emocjami. Chociaż w tym momencie jej psychika powinna zostać rozerwana na drobne elementy albo i nawet zupełnie legnąć w gruzach, to Alex za wszelką cenę starała się nie okazywać szoku czy strachu, w którym była skąpana.
      Niestety za sprawą ponad wiekowej wiedzy, wyśmienicie znałem takie zachowania. Posiadałem stuprocentową pewność, iż te doznania już na zawsze odcisną palące piętno w umyśle niewinnej dziewczyny.
   - A w ogóle w jaki sposób trafiłaś w ręce Danielle?
   - Mój pan. Mój pan mnie oddał. To mój pan-
   - Kto jest twoim panem, ludzka dziewczyno? - po raz pierwszy tego niezwykłego wieczora zdecydowałem zabrać głos, przerywając brunetce w dokończeniu zaczętego zdania. Znalazłszy się w samym centrum uwagi obojga istot żyjących, z moich ust wypłynął ostrzegawczy syk, odbierając jak niewidoczny, czarny, złowrogi byt ukryty w ciemnym kącie pomieszczenia, rozciąga wargi w szaleńczym uśmiechu. Nie bacząc na niepokojące przeczucie sygnalizujące wyraźnymi, klarownymi znakami, iż nie powinienem był w tak krytycznej chwili zabierać głosu, zezwoliłem mej niesłychanie wścibskiej naturze na objęcie prowadzenia.
      Ciekawość była, jak mawiali znajomi z pobliskiej okolicy, bezprecedensowo moim ostatnim stopniem do piekła. Żelaznym gwoździem do trumny. I chociaż każdy znakomicie wiedział, że w przyszłości my wszyscy razem trafimy do podziemnego świata potępionych, byli niebywale przekonani, iż to ja zgniję w jego najgłębszych i najpotworniejszych czeluściach.
      Cóż... Większość z nich miała całkowitą rację.
   - Mój pan. Michael...

***
[Narrator]

      Młody, nie wyglądający na więcej niż dwadzieścia pięć lat mężczyzna, powoli, ostrożnie wstał z pozłacanego krzesła przyozdobionego pięknymi barokowymi drobiazgami, gdzie spoczywał przez dłuższy okres, oczekując na powrót swego wiernego, uniżonego sługi. Postronny obserwator, przyjrzawszy się bliżej i baczniej temu gustownemu meblowi, oczywiście zauważyłby niewielkie wgniecenia na twardym, stalowym oparciu oraz nieznacznie uszczerbione brzegi, które świadczyły jego długowiecznym istnieniu. Zważając na iście królewski wygląd, można by pokusić się o stwierdzenie, iż dawniej w zamierzchłych już czasach zasiadali na nim wybitni władcy i monarchowie. Jednak pomimo długiej, bogato zdobionej szaty z szerokimi rękawami, kamiennym, nieprzeniknionym wyrazem twarzy i oczom, w jakich widniała bezmierna głębia morza, młodzieniec z pewnością nie należał do przedstawicieli panujących.
      Na przekór stwarzanym pozorom spokoju i opanowania, zbyt wielka cierpliwość zdecydowanie nie należała do jego mocnych stron. Nie lubił czekać. Zanadto długie, niemiłosiernie przeciągające się oczekiwanie na coś, czego pragnął najbardziej na świecie, potrafiło wyprowadzić go z równowagi, trwale uszkodzić humor, zmieniając go na ponure, opryskliwe kaprysy. A biada błędnemu rycerzowi, który z całą swoją odwagą skumulowaną z mężnym sercu, ośmieli się stanąć przed obliczem zdenerwowanego niebieskookiego.
      Nie przepadał za tym. Lecz teraz był zmuszony do monotonnego przechadzania po ogromnej komnacie, wyczekując upragnionych wieści od zaufanego, niezawodnego informatora.
   - Jesteś wreszcie. - rzekł naprawdę cicho, aczkolwiek posiadał gwarantowaną pewność, że osobnik zmaterializowany w zatopionym w mroku kącie pomieszczenia dokładnie go słyszał.
      Nie musiał się odwracać, by odebrać czyjąś dodatkową obecność w przestronnej sali. W rzeczy samej bez problemu wyczuł ją już dawno, gdy zwinny cień zaledwie zbliżył się na kilka metrów do rozległej, okazałej posiadłości. Tą wyjątkową, ale jakże pożyteczną umiejętność opanował zupełnie nagle, niespodziewanie. Jak grom z jasnego nieba.
      Pewnego zwyczajnego pochmurnego dnia, spoglądając z żałosnym utęsknieniem i żalem w okno, po prostu stało się. Był wtedy jeszcze znacznie młodszy niż w chwili obecnej i miał niemałe problemy ze zrozumieniem swojego nadzwyczajnego daru, niemniej bez słowa sprzeciwu przyjął go z szerokim dziecięcym uśmiechem. Tamten moment szczególnie zapadł mu w pamięć... 
      - To dar od Boga, skarbie, powinieneś być wdzięczny, że to właśnie ty go otrzymałeś. - powiedziała czarnowłosa kobieta w podeszłym wieku ze sztucznym, zwodniczym wyrazem twarzy. Jej pozornie zadowolona, dobrotliwa mina niczym u starej kobieciny kryła pod sobą coś strasznego, odrażającego wręcz. Nikt, prócz tego małego chłopca nie potrafił ujrzeć najprawdziwszej rzeczywistości, ani tego, co maskowała ta podstępna kreatura.
   - Nie wierzę w Boga. 
   - Och, nie mów tak! Otrzymałeś jego łaskę, chłopcze, nie rozpowiadaj takich bluźnierstw. - upomniała go ostro, posyłając dziecku karcące, przepełnione niemą groźbą spojrzenie. 
   - Przepraszam. - odparł krótko, wyraźnie nie odczuwając ochoty dalszego droczenia ze swoją tymczasową opiekunką. Z racji tego, iż za niedługo przypadała uroczystość sześćdziesiątych urodzin fałszywej, nieszczerej pani, a zarazem zaledwie pierwsza rocznica jej zawału, mądry, roztropny blondynek nie chciał jej nadaremnie wprowadzać w rozdrażnienie. Jedyne, o czym marzył, to zaszyć się w całkowitej samotności pod dużą, ciepłą pierzyną we własnym łóżku z opasłym tomikiem interesującej lektury w ręku. 
      - Jakie wieści przynosisz?
   - Panie. - gruby, świdrujący głos ni stąd ni zowąd rozbrzmiał donośnymi wibrującymi falami wzdłuż bordowych ścian, zaś tuż za nim, nie wiadomo do końca skąd, przybył silny, przenikający do szpiku kości podmuch chłodnego wiatru, który nie miał najmniejszego prawa tutaj wtargnąć. Okna rozłożone w równych odstępach po prawicy mężczyzny zostały uprzednio szczelnie zamknięte, w podobny sposób jak ogromne, żelazne wrota znajdujące się we frontowej części komnaty. - Wygląda na to, że wszystko przebiega zgodnie z twoim planem.
      Mężczyzna odziany w odświętną suknię spokojnym gestem śmiertelnie bladej dłoni, gładkiej niczym równie delikatne i aksamitne płatki białych róż, odsunął sprzed twarzy nieposłuszne kosmyki złotych włosów, jakie uporczywie wpadały mu do oczu, po czym z nikłą oznaką uśmiechu zbłąkaną gdzieś w kąciku wąskich, różowych ust zwrócił się w kierunku cienia.
   - Wyśmienicie.
   - Kiedy złożymy mu wizytę, panie? - spytał, w żadnym wypadku nie ukrywając swego zadowolenia, pasji oraz niezdrowego entuzjazmu na samą myśl o powstaniu twarzą w twarz z NIM. Z tym, którego pełnego imienia od wczesnych lat aż do tej pory nie odważył się wypowiedzieć w obecności blondyna. Z tym, na wspomnienie którego każdy osobnik zamieszkujący chociażby od niedawna tą rezydencje drżał z irracjonalnego strachu. Z tym, którego w obrębie terenu tego dworu bezwzględnie uznawano za najgorszego, szczególnie niebezpiecznego z licznych wrogów.
   - Cierpliwości... Cierpliwości.

6 komentarzy:

  1. OJEZUOJEZUOJEZU
    Czy to był Michael? To był on na końcu, prawda? O matko i córka, jakaś gruba sprawa się szykuje i czuję, po prostu czuję, że poleje się krew, dużo krwi i będzie rzeź i masakra, delikatnie rzecz ujmując. Muszę wiedzieć. Muszę wiedzieć, co będzie dalej, co to za plany, co będzie z dziewczyną, z Gerardem, z Frankiem, z nimi wszystkimi, jak to się zakończy, czy szczęśliwie, czy raczej nie mam co na to liczyć.
    Kochana, błagam, nie opuszczaj nas, mnie i mojej okropnej ciekawości i głodu na wspaniałe dzieła sztuki. Nie każ mi długo czekać, proszę, w imieniu moim i mojego zdrowia psychicznego.
    xo
    a.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymaj się i wróć jak najszybciej! Każdy musi mieć przerwę. Chyba damy radę poczekać tą małą chwilę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej chciałam cię zaprosić na mojego bloga http://leave-out-all-the-rest1996.blogspot.com/ . Są na nim umieszczane opowiadania o Linkin Park, a dokładniej mówiąc o Bennodzie. Jeśli, więc nie tolerujesz związków homoseksualnych lub po prostu nie lubisz takich opowiadań to zignoruj tą wiadomość. Jeżeli natomiast Ci się spodoba to zachęcam do obserwacji i pozostawienia komentarza bo to bardzo motywuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Doskonały! Czekam na więcej!

    Zapraszam.
    http://zanim-uratuja-ma-nedzna-dusze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Planujesz wznowić działalność? Byłoby genialnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Genialnie? Milo mi, że ktoś tak uważa :) Nie, raczej nie zamierzam, ale zobaczymy, co czas pokaże. Raczej nie będę miała teraz za bardzo czasu na pisanie, nowa szkoła się zaczyna, mnóstwo nauki, treningów. Poza tym, chociaż do tej pory kocham Frerarda, przeszła mi ochota na pisanie, także...
      Ale dziękuję za miły komentarz :) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń