No hejo xD Taki mały poślizg z rozdziałem (bo zaczęłam pisać dopiero w piątek, ale to nic... xD) Dobra, teraz już jest i mam nadzieję, że się spodoba :) Zaskoczyła mnie tak duża ilość komów pod ostatnim postem... To wiele dla mnie znaczy :3 Dziękuję wam!
I WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI MIĘDZYNARODOWEGO DNIA MY CHEMICAL ROMANCE!
Jakoś mam dobry humor... o.O
__________________________________
[Gerard]
Szybkim krokiem z powrotem wróciłem do swojego pokoju, nieświadomie zbyt mocno popychając białe, drewniane drzwi od jasnej, urządzonej głównie w odcieniach bieli i niebieskiego łazienki, które zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Kątem oka zdołałem dostrzec, że brązowowłosy chłopak lekko podskoczył na swoim miejscu, bacznie obserwując wszystko dookoła. Jego spłoszony, dogłębnie przestraszony wzrok wodził nieśmiało od jednego kąta, po pomarańczowych ścianach, dużych ramach z obrazami na nich zawieszonych oraz na wyjście, prowadzące do głównego holu. Anorektycznie chude palce z siłą zaciskał na kolanach, próbując opanować targające nim sprzeczne emocje, natomiast nieznacznie rozchylone, niezwykle kuszące usta szybko pobierały tlen, napotykając przy tym małe trudności. Pewnie chciał stąd wyjść jak najszybciej mógł, pójść do domu i spokojnie przeanalizować całą zaistniałą wcześniej sytuację, lub po prostu poukładać natłok myśli, powodujących ten okropny ból głowy. Aczkolwiek jeszcze nie był świadom faktu, iż przebiegły nauczyciel matematyki ma zupełnie inne plany w stosunku do niego.
Jedynie w tym specjalnym pomieszczeniu z wielkiego domu mogłem bez najmniejszych wyrzutów sumienia poczuć się choć przez malutką chwilę jak... zwykły, normalny człowiek z podstawowymi zmartwieniami, czy też zapasem nieograniczonego szczęścia, wiodący spokojne, miłe, nie budzące jakichkolwiek podejrzeń życie w uroczym domku na obrzeżach cudownego miasteczka. Źródła hałasu w postaci ruchliwej drogi z mnóstwem samochodów i ludzi, spieszących na ważne spotkania, czy też do pracy, tutaj po prostu nie miały prawa bytu. Wesołe ćwierkanie ptaków, umieszczających własne gniazdka w dziuplach pobliskich drzew, poprzez szczelnie zamknięte okna pozostawało prawie niewychwytywane dla ludzkiego ucha. Wszelkiego rodzaju dźwięki pochodzące z wnętrza budynku również nie istniały, gdyż nie było nikogo, kto mógłby je wywołać. Oto jedna z zalet mieszkania w zupełnej samotności. Niczym niezmącona cisza przenikała przez każde pojedyncze pomieszczenie, tworząc piękną symfonię, stworzoną wprost, aby móc zrelaksować się po naprawdę ciężkim dniu pracy. Delikatna, przyjemna atmosfera, panująca dosłownie wszędzie pozwalała na odprężenie napiętych mięśni oraz totalne wyciszenie umysłu, przeciążonego zbyt dużym napływem przeróżnej treści informacji wyciągniętych wprost ze smutnej, szarej rzeczywistości. Błogie, subtelne barwy wręcz siłą zachęcał do dokładnego przemyślenia poprzedniego dnia, sympatycznych rzeczy, jakie miały miejsce jeszcze niedawno, niemniej puszczając w niepamięć te mniej wspaniałe. Wszystko to bez żadnych napotkanych trudności potrafiło wpędzić w człowieka dobry, a nawet rewelacyjny nastrój, doskonale działający przez resztę wieczora. Podobnie ciemny, stary, lecz wciąż sprawny fotel, umieszczony tuż przy dużym, obszernym łóżku zezwalał na moment beztroski i całkowitego zatracenia w białych, bądź błękitnych, bardzo puszystych chmurkach, gdzie tymczasowo przebywały niespełnione marzenia.
Z wcześniej wspomnianym meblem wiąże się dość ciekawa, aczkolwiek całkiem długa, męcząca historyjka. Dokładnie, uwzględniając najmniej istotne szczegóły oraz detale, pamiętam ten dzień, w którym mój ponad miarę roztrzepany, nie panujący nad sobą i swoim optymizmem brat przyjechał w odwiedziny do starszego rodzeństwa. Jednak cel jego wizyty był zupełnie inny, niż mogłem się spodziewać. Mikey wcale nie zamierzał wypić ze mną kawy, opowiedzieć o dotychczasowym życiu, czy zwyczajnie porozmawiać na różne tematy, jak robiliśmy to dawniej. Od zawsze dzieliłem się z nim bardziej, lub mniej ważnymi problemami, dotyczącymi niemal wszystkiego, jednocześnie posiadając pełne przekonanie, że blondyn wysłucha ich, a w razie czego z chęcią pomoże. To oczywiście działało również w drugą stronę, aczkolwiek nie tym razem... Po wielu miesiącach spędzonych bez jakiegokolwiek kontaktu z bratem, w końcu niespodziewanie postanowił przyjechać w odwiedziny w sprawie... fotela naszej mamy, która nie chciała go w swoim domu, oddając grat sąsiadce. Ta z kolei przekazała go córce, prowadzącej malutki sklepik gdzieś daleko od naszego rodzinnego miasteczka. Kilka miesięcy później Mikey wyjechał w to samo miejsce, gdzie we wcześniejszym czasie powędrował owy mebel, trafiając tam na "tą jedną jedyną", jak potrafił to zgrabnie ująć. Dziewczyna podobno była najpiękniejsza, najmądrzejsza, niczym ósmy cud świata. Potrafiła wyśmienicie gotować (czego sam doświadczyłem poznając ją na uroczystej kolacji z okazji ich zaręczyn), ale na ogromne nieszczęście to właśnie ona aktualnie posiadała rzecz, należącą niegdyś do matki. Podczas przeprowadzi mojego brata i jego cudownej narzeczonej do Newark, sprytnie podrzucili mi ten rupieć, stanowczo obiecując, że odbiorą go za niedługo. I do tej pory został w moim domu, stojąc dumnie w sypialni i... dając mi świadomość, że jednak istnieje jeszcze coś takiego, choćby zwykły przedmiot, do czego mógłbym wrócić, przywołując same dobre, wesołe, zabawne wspomnienia, a nie wyłącznie czarne jak noc, czy czerwone jak krew wszystkich zamordowanych osób...
W pośpiechu otrząsnąłem się z przygnębiających myśli, jakie z wolna zaczęły otaczać mnie i pobliską przestrzeń, zamykając w okół ciasny, ciemny krąg pełen nie wróżącego nic dobrego echa krzyków już dawno martwych kobiet oraz wielkiego poczucia winy, niemożliwego do pokonania poprzez zwyczajne dobre uczynki. Jeszcze przez dłuższą chwilę w umyśle pobrzmiewały częste, stonowane dźwięki kropel deszczu zamaszyście dudniących o twardy, wilgotny beton wraz z przeraźliwym dźwiękiem upadającego na mokrą ziemię kawałka ostrego metalu, wydającego z siebie ten charakterystyczny zgrzyt, kiedy tylko uderzy w podłoże. Niemal bezszelestne osunięcie ciężkiego ciała na kamienny grunt, szelest długiego, beżowego płaszcza... Ostatnie, płytkie oddechy osoby, leżącej w obszernej kałuży krwi, lekko rozmytej przez ulewę... umierającej powolną, straszną, a przede wszystkim bolesną śmiercią, na jaką w ogóle nie zasłużyła... Słyszę mój niegłośny, przepełniony wszechogarniającym bólem i cierpieniem szloch. Płaczę cicho, aby ona nie spostrzegła, iż szczerze żałuję uprzednio popełnionej zbrodni. Jestem potworem... Potworem!
Zamaszystym, może nawet zbyt gwałtownym ruchem położyłem już zapewne suche ubrania chłopaka na wcześniej wspomnianym meblu, po czym równie szybko postanowiłem zająć miejsce obok brązowowłosego, wciąż potwornie wykończonego nastolatka. Jego oczy bez jakichkolwiek oporów zdradzały każdą, chociażby tą nieznaczną, prawie niezauważalną emocję, jakie przez cały ten okres spędzony w moim osobistym łóżku gromadziły się w tym drobnym, kruchym ciele. Jaśniejsza barwa tęczówek, rozmieszczenie błyszczących punkcików, nadających spojrzeniu dodatkowego uroku, czy też sposób w jaki przemieszczał wzrok po przedmiotach będących elementami wystroju pomieszczenia, to nadawało swoistego charakteru, dzięki któremu bez najmniejszych problemów mogłem z łatwością określić nastrój bruneta, bądź nastawienie do obecnej sytuacji.
- Wiesz, dość długo spałeś. Czyżby zarwana noc? - zapytałem niby od niechcenia, pragnąc zapełnić zupełną ciszę, przerywaną wyłącznie naszymi głębokimi wdechami oraz niegłośnym, rytmicznym ruchem wskazówek białego zegara, jaki wskazywał już późne popołudnie, czy raczej wczesny, deszczowy wieczór. Każdy kąt w tym pomieszczeniu był przepełniony absolutną pustką, niebyt dobrze działającą wraz z coraz gęstszą atmosferą na nieco nadszarpnięte nerwy. Z każdym kolejnym, wprowadzającym w intensywną irytację dźwiękiem chronometru jeszcze niewielka dziura między nami, przestrzeń, która dzieliła nas od uzyskania lepszego kontaktu zaczęła się stopniowo powiększać, jednak przy obecnych okolicznościach beztroskie paplanie o samych przyjemnych rzeczach w ogóle nie wchodziło w grę. Jak na razie postanowiłem udawać, iż jestem wyłącznie zwyczajnym nauczycielem matematyki w pobliskim ogólnokształcącym liceum oraz nie posiadam żadnych dodatkowych informacji na temat któregokolwiek z uczniów, ani tym bardziej nie pracuje dorywczo dla lokalnej mafii, a najniebezpieczniejsza kobieta w mieście ma mnie za oddanego pracownika. Tylko ciekawe jak długo kłamstwo zdoła się utrzymać przy tak bystrym chłopaku.
- A tak poza tym... to chyba należy do ciebie. Leżały obok, więc skojarzyłem, że są twoje. I, o ile się nie mylę, trzymałeś je przedtem w rękach, czyli na pewno należą do ciebie. - sięgnąłem po biały pliczek kartek równo ułożonych na niewielkiej, drewnianej szafce. Papier w dotyku był trochę twardszy i bardziej szorstki, niźli powinien, ale to z pewnością wina tego, że przez dłuższą chwilę wręcz pływał w brudnej kałuży na ulicy. Przez wciąż nieustająca ulewę okropnie zamókł, lecz mimo wcześniejszego stanu, jaki nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do tego, że tajne informacje już nigdy nie nadadzą się do dalszego użytku oraz dawał naprawdę nikłe szanse na odratowanie czegokolwiek, linijki zapełnione zdaniami wciąż pozostawały do ewentualnego odszyfrowania. Litery, choć delikatnie zamazane z łatwością przedszkolaka można było odczytać, dopisując jakieś mniejsze, utracone przez wilgoć cząstki. To chyba jest szczęśliwy dzień... - Pomyślałem, że będziesz jeszcze tego potrzebował.
- Dziękuję. - odszepnął nieśmiało. Chłopak z wyraźnym przerażeniem, idealnie ukrytym za błyszczącymi od wolno spadającej gorączki tęczówkami obserwował moją dłoń, na której swobodnie leżały wcześniej wspomniane kartki, toteż bez chwili zwłoki, czy jakiegokolwiek wahania podałem je mu. Wyraźnie widziałem, jak zachowując przesadnie duże środki ostrożności, delikatnie chwyta róg dolnej notatki i łagodnie wysuwa ją z mojej dłoni, natychmiast mocno zaciskając palce na delikatnym papierze. - Ja... Przepraszam za tamto. W sumie to za wszystko. Nie mam zielonego pojęcia co wtedy we mnie wstąpiło. Byłem... jakby niewidzialny. Miałem wrażenie, że za moment rozpadnę się na milion drobnych kawałeczków i... Przepraszam. Gdyby nie pan, to-
- Gerard.
- Co?
- Mów mi Gerard. - posłałem mu subtelny uśmieszek, chcąc w jakiś sposób zachęcić go do używania mojego imienia, a nie nazwiska. W szkole zwykle odbierałem wrażenie niedowidzącego dziadka w podeszłym wieku, gdy uczniowie mówili do mnie "proszę pana", bądź (w większości personel) "profesorze". Przecież jeszcze nie wyglądałem na kogoś powyżej czterdziestki i owej czterdziestki nie miałem, a zaledwie mały gram powyżej dwudziestu dziewięciu, więc dlaczego wszyscy uważali, iż jestem już niesamowicie starszą osobą? Oczywiście takie obowiązywały zasady, natomiast za nieprzestrzeganie regulaminu groziła poważna kara, aczkolwiek już dawno przywykłem do tej mniej oficjalnej nazwy.
Brunet powoli odwzajemnił ten drobny gest poprzez delikatne, acz wciąż niepewne uniesienie kącików własnych, różowych ust, które zarazem wywoływały tak wiele sprzecznych, niezgodnych ze sobą emocji. Z jednej - tej złej - strony pokusa, jaka wiodła od pierwszego ujrzenia chłopaka, zmuszająca wręcz do złożenia na nich czułego, ciepłego pocałunku była zbyt duża i potężna, by odrzucić ją daleko w kąt. Ostatkami siły woli powstrzymywałem się przed rzuceniem na zdezorientowanego nastolatka, aby nie przynieść przyjemności wyłącznie sobie. Kiedy już będzie gotowy, z pewnością da mi jakiś znak, lub coś podobnego. Lub nigdy się nie odezwie... Niemniej zdrowy rozsądek oraz fakt, iż takie zachowanie mogłoby go przerazić podpowiadał zupełnie co innego, skutecznie odciągając od szalonego pomysłu.
Już powoli otwierałem usta, aby rozpocząć trudną dla nas obu rozmowę, gdy nagle z sąsiedniego rogu pokoju rozbrzmiał dzwonek świetnie mi znanej piosenki, pochodzącej z czarnego telefonu komórkowego, pozostawionego na biurku tuż przy pracach, klasówkach oraz kartkówkach uczniów. Frank prawdopodobnie równie dobrze potrafił rozpoznać ową melodię, gdyż przy pierwszych dźwiękach elektrycznej gitary i rytmicznych uderzeniach perkusji mimowolnie rozciągnął różowe, miękkie wargi w półpełnym uśmiechu, potrafiącym całkowicie rozmrozić moje lodowate serce, sprawiając, że gdzieś tam wewnątrz zalewało je przyjemne ciepło.
Bez zbędnego pośpiechu ruszyłem w stronę wciąż narastającego dźwięku, unosząc aparat na wysokość swojej twarzy. Nie myśląc zbyt wiele, od razu nacisnąłem zieloną słuchawkę, co oznaczało rozpoczęcie konwersacji z osobą po drugiej stronie. Jeszcze wtedy żaden z nas rzeczywiście nie miał zielonego pojęcia, że to połączenie może przynieść za sobą tak wiele przykrych konsekwencji.
- Halo? - powiedziałem dość mocno i stanowczo, póki ktoś nie postanowił odpowiedzieć dźwięcznym śmiechem, nieco zniekształconym przez głośnik.
- Witaj, Gerardzie. Zaczynałam powoli za tobą tęsknić. W każdym bądź razie miło znów cię słyszeć. Co ciekawego u ciebie? No opowiadaj, bo jestem strasznie niecierpliwa, jak wiesz. - melodyjny, niezwykle kobiecy oraz kuszący głos uwodząco wypowiadał każde słowo, starannie akcentując pojedyncze głoski. Moja podświadomość bezczelnie podsuwała mi wyłącznie jeden jedyny obraz tych pełnych, czerwonych ust, splamionych ludzką krwią niewinnych osób, jakie aktualnie prawie szeptały do komórki, lekko uchylając się, aby zdania brzmiały jak najwyraźniej, aczkolwiek wciąż bardzo zmysłowo.
- Och, jestem zadowolony, że obchodzą cię moje sprawy. - zironizowałem krótko, a mój głos mimowolnie przeniknęła dość spora nuta sarkazmu i nieuzasadnionej radości. - Wszystko w jak najlepszym porządku. Ale jestem też w stu procentach pewien, iż nie tylko po to trudziłaś się z wybraniem numeru, aby porozmawiać o pogodzie. Więc...?
- Widzisz... Tak dobrze mnie z nasz, lepiej niż rodzona matka, jednak nie przyjąłeś wyższego stanowiska. - prawda, Jozette kilka miesięcy temu zaproponowała mi o wiele większą podwyżkę w zamian na zostanie jej prywatną wtyczką, aczkolwiek zwinnie odmówiłem, wymyślając jakieś zupełnie nierealne, nie mające żadnych podstaw powody, które chcąc nie chcąc musiała przyjąć. Istotnie, moim marzeniem nie było dalsze brnięcie w bagno, stworzone właśnie przeze mnie samego, lecz wydostanie się z niego jak najprędzej.
Ta cała sytuacja z lekka przypominała odwyk. Ja, zamknięty w czterech szczelnych ścianach, kompletnie odizolowany od współczesnego świata, próbujący za wszelką cenę wyjść z uzależnienia, jakim była praca dla niebezpiecznej mafii... Natomiast ona. Piękna, seksowna kobieta, z każdą sekundą wciągająca mnie coraz głębiej i głębiej, bez przerwy kusząc nowymi, słodkimi propozycjami nie do odrzucenia. Targała mną tak wielka rozpacz, ogromny strach przed popełnieniem kolejnego morderstwa, ale nie potrafiłem odmówić. Jej zimne spojrzenie wręcz zmuszało do wykonywania poleconych czynności, nie wyrzucając ani odrobiny sprzeciwu. Stałem na przegranej pozycji od wielu, wielu miesięcy, nie zdając sobie z tego sprawy...
- Zawiodłeś moje zaufanie, Gee. Tylko nie mam pojęcia dlaczego... Ale spokojnie, daje ci wolną rękę. Rób co chcesz, a na końcu pewnie wrócisz do mnie z podkulonym ogonem.
- O czym ty mówisz?
- Może prościej... Czy jest z tobą niejaki Frank Iero? Uczeń liceum, na oko ma jakieś siedemnaście lat. Brązowe włosy, czekoladowe oczy. Kojarzysz? - wcześniej subtelny, miły dla ucha głos nagle uległ diametralnej zmianie. Z przyjaznego i nad wyraz słodkiego tonu, wcale nie podobnego do kobiety z piekła rodem, metamorfoza nastąpiła dość gwałtownie i zupełnie niespodziewanie na samo wspomnienie o brunecie.
- Nie. Skąd ci taki pomysł w ogóle przyszedł do głowy? Korzystam z wolnych chwil, póki mogę. przecież nie marnowałbym czasu dla jakiegoś małolata... - prychnąłem dość głośno, aby ostateczny efekt wyszedł bardziej wiarygodnie, niż rzeczywiście był. Jeszcze nigdy, przenigdy nie pozwoliłem na takie coś jak kłamanie jej prosto w oczy bez najmniejszego zająknięcia. Nie miałem wyraźnych powodów, żeby składać fałszywe raporty pod koniec dnia, bądź mówić nieprawdę, kiedy nie było to zupełnie konieczne. Jednak teraz jego życie, bezpieczeństwo stało się najwyższym priorytetem, którego nie mogę ot tak lekceważyć. - Jozz... - celowo użyłem nieco skróconego, pieszczotliwego zdrobnienia imienia kobiety, by uspokoić ją trochę oraz utwierdzić w przekonaniu, iż nastolatka rzeczywiście ze mną nie ma, co naturalnie było jednym, wielkim oszustwem. - Idź odpocząć. Stres zdecydowanie ci nie służy...
- Nie mówi mi, do cholery, co mam robić, Gerard! I nie łżyj jak najgorszy pies, bo nie potrafisz kłamać! Doskonale przecież wiesz, że mam swoje kontakty wszędzie. Rozumiesz!? Wszędzie! W każdym pieprzonym miejscu na świecie! Więc dlaczego... Dlaczego ukrywasz prawdę, kiedy oboje doskonale wiemy, że on jest teraz u ciebie.- wzięła głęboki wdech, brzmiący w słuchawce niczym silny podmuch wiatru. W tle grała jakaś nieznana mi, spokojna muzyka, przez natężenie dźwięku poniekąd zagłuszająca resztę odgłosów, natomiast gdzieś z tyłu pokoju słyszałem cichą krzątaninę, lub też szelest ubrań.- Z resztą... Rób co chcesz, tylko licz się z konsekwencjami. A uwierz, nie będą one przyjemne. Do usłyszenia, Gerardzie. - zrobiła krótką pauzę, czekając na odpowiedź. Lecz nie dostała jej takiej, jaką miała w planach.
- Do widzenia, Jozette. - w ostatnim momencie, zanim zdążyłem pojąć powagę sytuacji oraz tego, że na głos wypowiedziałem imię kobiety, przeszył mnie brązowy, palący wzrok chłopaka, siedzącego na brzegu łóżka w pełnej gotowości do natychmiastowego wybiegnięcia z pomieszczenia.
____________________________
To jeszcze nie koniec xD
"Anorektycznie chude palce z siłą zaciskał palce na kolanach, próbując opanować targające nim sprzeczne emocje" - powtórzenie słowa "palce".
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, dlaczego dedykacja akurat dla mnie, ale dziękuję za nią. poprawiłaś mi mój podły nastrój. obchodzenie dnia MCR bez MCR jest takie frustrujące... whatever.
nadal nie ogarniam tego, co się dzieje. serio. Gerard, Frank, Joozette, jeden wielki fuckmind z mojej strony. Opisy opisami. Dużo, dokładnie... przerażająco dokładnie. i momentami odrobinę męcząco. za to pojawiło się sporo dialogów, za które jestem ci cholernie wdzięczna. nie wiem, co jeszcze napisać. weny życzę. mam szczerą nadzieję, że wrócisz jeszcze do wampajer story.
xoxo
Fakt, dzięki xD Zaraz poprawie :3
UsuńWrzuciłam wszystkie części do Worda i nazwałam go 'Cherry' XDDDD Łącznie ma to 45 stron, bo powiększyłam sobie czcionkę, żeby mi gały nie padły i przygotowuję się psychicznie na opisową masakrę. Wiesz kochana, ile będzie wszystkich części? Tak mniej więcej? Napisz mi sms, bo nie mam w zwyczaju zaglądać ponownie pod post po dodaniu komentarza :3 Myślę, że jak dodasz wszystkie, to wtedy ja to wnikliwie przeczytam again i skomentuje pod ostatnim partem. Bo tego SS nie rozumiem a ja nie lubię czegoś nie rozumieć, więc zapewne będę to czytać tak długo aż zrozumiem, albo tak długo, aż moje gałki oczne wypłyną z oczodołów w wyniku przegrzania XD Albo jak przeczytam i dalej nie będę rozumieć, to napisze do ciebie i mi wytłumaczysz. Za dużo tego słowa... Dobra, bye. Idę dalej zgłębiać scholastykę.
OdpowiedzUsuń...muszę przyznać, takiego obrotu akcji się nie spodziewałam...
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie tym rozdziałem, oczywiście pozytywnie. Nie tylko wspaniale wypracowałaś akcję, ale dałaś też sporo dialogów, opisy czytelne i nierozwlekłe. Naprawdę świetna część, czekam na więcej ^^
No, i nie wiedziałam, że dzisiaj dzień MCR <3 włączę sobie dzisiaj całe The Black Parade, bo dawno tego nie słuchałam xD
PS. Zapraszam do mnie na nowy rozdział.
xoxo
Część krótka (pewnie ograniczałaś te swoje opisy xD ), ale treściwa. Wplotłaś więcej dialogów i w ogóle, bieg akcji nie staje się tak szybko zapomniany i to jest dobre ;)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, co zrobi Frank jak się dowie, że pracują w tej samej organizacji (dziwne, że o tym nie wiedzieli o.O) :D
U mnie też zaraz pojawi się oneshot.
Thalia ma trochę racji, że obchodzenie dnia MCR bez nich, to już nie to samo, ale należy się cieszyć i ich wspominać z należytym szacunkiem.
Weny! <3
xoxo
Część mi się bardzo podobała, w dodatku okazało się, że oboje pracują w tej samej organizacji, co sprawia, że wszystko staje się jeszcze bardziej intrygujące *.* Rozbawił mnie moment, kiedy Gerard wspominał o zwracaniu się do niego w szkole na per "Pan" - znam to uczucie, jak postrzegają cię za znacznie starszą, nawet, gdy w ruch nie wchodzą żadne uprzejmości. Czuję się wtedy tak... przerażająco dorosło xD Jestem bardzo ciekawa co było na tych kartkach napisane (jeśli przeoczyłam wyjaśnienie, to wybacz, ale mój nieogar jest dzisiaj wyjątkowo nieobliczalny), a przede wszystkim, czy Gerard zapoznał się wcześniej z ich treścią. A ta Jozette wydaje mi się jakoś strasznie nieprzewidywalną kobietą. Opanowaną, lecz tak naprawdę pod tą powłoką - według mnie - skrywa się impulsywna kobieta. Może nie kieruje się emocjami zawsze, bo chłodna analiza, jak i sposób mówienia ukazuje jednocześnie jej pewność oraz stanowczość, ale czasem jednak uczucia widać, iż przejmują nad nią kontrolę, mimo, iż zachowuje trzeźwość umysłu. Doprawdy, intrygująca kobieta (remember, to tylko moje głośne przemyślenia xD). I jakie oczywiście czekają konsekwencje czynów Gerarda? Cóż takiego czeka w przyszłości tę dwudziestodziewięcioletnią duszę? Nie wiem, a bardzo chcę, by ten stan uległ zmianie! Mam jednak nadzieję, że Frank nie zwieje teraz w popłochu, jak tylko usłyszał wypowiedziane imię tej kobiety przez Gerarda, bo ja chcę się dowiedzieć, dlaczego Way jest w tej organizacji, skoro na myśl o kolejnym morderstwie trzęsie gaciami xD I przede wszystkim... KIEDY, DO CHOLERY, ZNOWU SIĘ POCAŁUJĄ?! D: (A PYTAM TYLKO O TO, CHOCIAŻ DOBRZE WIESZ, ŻE PRAGNĘ WIĘCEJ XD)
OdpowiedzUsuńOłkej, to chyba tyle. So... weny, życzę! Opisy są o wiele lepsze, bo zaczynasz trzymać je w szachu, a to tylko dodaje całości większego uroku i piękna oraz intryga nabiera większych obrotów. Piszesz bardzo dobrze, wręcz niesamowicie, a choć, niektórych rzeczy nie da się czasem ogarnąć, to sądzę, że gdybym się lepiej przyłożyła do czytania, to zrozumiałabym sens poszczególnych fragmentów (ale tego jest mało, więc relax ;D). Nie mogę się doczekać kolejnej części, a że masz przed sobą komentarz małego zboka, to liczę wreszcie na pewien - nawet subtelny - rodzaj pikanterii, proszę! ;^;
xoxo~
PS: Uwielbiam ;P
Spojrzałam na wszystkie komentarze i stwierdziłam, iż jestem zbyt zmęczona by wylewać tutaj wszystko czego doznałam po przeczytaniu. Wiedz po prostu, że uwielbiam to co tworzysz, w szczególności to dzieło na górze, mam to niego słabość.
OdpowiedzUsuńHejla hejla Cześć!
OdpowiedzUsuńDawno mnie u ciebie nie było, ale mnie ostatnio u nikogo za często nie ma, nawet na moim własnym blogu XD Mam strasznie olewuszczą postawę do regularnego komentowania, ale jak już coś mi się SERIO podoba, to zawsze skomentuje, tak jak to się dzieje teraz. Bardzo mi się podobają twoje opisy, nawet jeżeli są naprawdę pokaźne, nie rezygnuj z nich ;)Fajnie poprowadzona akcja, tak trzymaj, super jesteś C:
I sorry bardzo, że komentuję dopiero teraz, ale ja mam spóźniony zapłon do wszystkiego. Pozdrawiam i JEDZIESZ Z TYM KOKSEM.
O KURWA.
OdpowiedzUsuńNo nie. No kurwa nie. I co teraz? O Boże, I CO TERAZ?
Idę się dowiedzieć.
PS: Nie było seksu. Smutno mi.
I TAK WSPANIAŁE.
xo