czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 23

Hej, kochani! Przepraszam, że dodaję dzisiaj, ale... Nie mam na nic czasu :( I przepraszam, że rzadko komentuję wasze blogi, ale szkoła mnie po prostu wykańcza... W każdym bądź razie, ten rozdział jest bardziej nastawiony na opisy (tak samo jak i następny xD). Mam nadzieję, że wszystko będzie zrozumiałe i w miarę do przeczytania. A teraz endżojujcie! <3

Rozdział dla Fun Ghoul, niezastąpionej w podnoszeniu na duchu :D

______________________________

[Frank]

      - Co proszę? O czym ty mówisz? - gwałtownie obrócił głowę w moją stronę, a jego wściekle czerwone włosy przez owy manewr przysłoniły mu niemal cały widok. Przy tak szybkim ruchu niestety uległy one niezbitemu prawu grawitacji, opadając gęstymi kaskadami na zszokowaną i nieznacznie rozzłoszczoną takową propozycją twarz mężczyzny. Na szczęście lekko pofalowane kosmyki uchroniły mnie przed przerażającym, złowieszczym spojrzeniem, dającym aż za nadto wyraźne sygnały. Jestem pewien, że za żadne skarby nie spełniłby mojego śmiałego polecenia, a jeszcze dodatkowo nawrzeszczał za wygadywanie głupot. Cóż, wcale bym się nie dziwił, gdyby nieoczekiwanie zaczął wykładać swój monolog na temat "jak złe może być zakończenie cudownej bajki", nie zwracając najmniejszej uwagi na zaskoczonych wampirów.
      Oboje świetnie pamiętaliśmy, co miało miejsce poprzednim razem, kiedy pod wpływem nieziemskich pieszczot zupełnie mu uległem, pozwalając na zatopienie ostrych zębów w mojej szyi. Mimo, iż w istocie nie odniosłem żadnych poważniejszych obrażeń, świadomość uporczywie podpowiada mi, że Gee do dnia dzisiejszego obwinia się o ten mały, błahy incydent. A właśnie dzięki niemu jesteśmy w stanie swobodnie rozmawiać w myślach, nie musząc przejmować faktem, czy ktoś pozna nasze tajne sekrety.
   Ja nie żartuję. Błagam cię, miejmy to już za sobą. - nie chciałem, by pozostali ciekawscy musieli słuchać podsyconej gniewem wymiany zdań, powstałej w wyniku drobnego nieporozumienia, toteż zaprzestałem używania jakichkolwiek słów. Najzwyczajniej w świecie, jakby to stanowiło coś naturalnego, przeniknąłem do głowy zielonookiego. Aktualnie panował w niej istny chaos i bałagan, którego nie sposób opanować, ale jakimś cudem wybrnąłem ze stosu pogmatwanych problemów. To dobry znak.
      Kiedy ktoś nie potrafi pozbierać własnych myśli w spójną całość, łatwiej przekonać go do przyjęcia określonych poglądów. Jest bardziej podatny na wpływ innych, aniżeli poukładany człowiek. Wtedy stawia minimalny, banalny do przebrnięcia opór przed drugą osobą, a następnie, niczym wyprany z emocji wrak, pozwala na robienie ze sobą wszystkich niedorzecznych rzeczy.
      Bezustannie mierzyłem go śmiertelnie poważnym spojrzeniem, mając cichą nadzieję, że to w jakiś sposób wpłynie na jego decyzje.
   Nie.
   Ufam ci, Gee. Nie zrobisz mi krzywdy, więc bądź spokojny.
- rzeczywiście pokładałem w nim sporą dawkę nadziei, trwając w absolutnej pewności, iż specjalny, wyczulony instynkt, jaki posiadają mroczne istoty, powstrzyma go w odpowiednim momencie. Albo, że on sam bez pomocy pobocznych zmysłów otrząśnie się z letargu, odpychając od siebie potężną żądzę krwi.
   Frank, nie mogę. A co jeśli jednak nie zdołam-
   Cśśś...
- uciszyłem go, przyciszając znacznie ton własnego głosu. Z trudem rozciągnąłem usta w smutnym, wypranym z blasku uśmiechu, aby zachęcić mężczyznę do spełnienia prośby. Popadnięcie w głębszy konflikt wcale nie polepszyłoby kiepskiej sytuacji, natomiast prawdopodobnie wyrządziłoby jeszcze więcej szkód i sprzeczności.
   - Pospiesz się. Nie mam ochoty poświęcać więcej czasu na tego marnego człowieka. - warknął wyraźnie zirytowany Nathaniel, nie próbując ukryć ogromnego zniecierpliwienia. Z jego ust na powierzchnię wydostało się przeciągłe westchnięcie. Sygnalizowało ono wysokie poddenerwowanie blondyna, powoli docierające do granic możliwości. Cienka bariera tolerancji była już w rzeczy samej krucha. Sprawiała wrażenie, jakby za kilka krótkich sekund miała pęknąć jak połyskująca tysiącem barw mydlana bańka.
      Dłonie niedbale złożył ze sobą jak do gorliwej modlitwy, a prawą nogą wystukiwał o podłogę specyficzny, powszechnie znany rytm osoby niezainteresowanej monotonnym, męczącym przedstawieniem. Trudno, żeby niema rozmowa zainteresowała kogokolwiek, ale on nawet nie zadał sobie trudu z poprawieniem złocistych włosów, które bez skrępowania zasnuły mu panoramę obszernej sali. Koniecznym było przerwanie niezręcznej, krępującej ciszy, aby nie pogorszyć psychicznego stanu gospodarza. Kto wie, co mógłby zrobić w przypływie nagłej, nieopanowanej złości...
      Potwornie długie milczenie rozszerzało skalę na większość zebranych. Zgniatało swą wielką siłą spragnione powietrza płuca, odbierając oddech. Teraz zarówno na wskroś porażeni strachem ludzie, wygłodniałe wampiry ze stróżkami ciepłej krwi ściekającej po policzkach przestali wydawać podejrzane odgłosy dzikich bestii, zaprzestali prowadzenia dalszych dyskusji.
   - Frank, na litość boską... - Gerard prawie zawył zrezygnowany, panicznie wznosząc obie ręce ku górze. Doskonale wiedział, że przegrał tą walkę. Oddał ją bez zbędnego sprzeciwu, słabo protestując jedynie na początku starcia. Jego gruntownie przerażony wzrok oraz szeroko rozwarte wargi świadczyły o tym, iż do tej pory nie dopuszczał do świadomości, co za niedługi moment będzie musiał uczynić. Bolesna prawda uderzyła w niego raptownie niczym grom z jasnego nieba, czy rozpędzona ciężarówka ograbiona z hamulców.
      Ale wtedy było już zdecydowanie za późno. Srebrnym, ostrym fragmentem jakiegoś nieznanego przedmiotu, który jako pierwszy wpadł mi w ręce, rozciąłem delikatną skórę własnej szyi, celowo omijając miejsce, gdzie znajdowała się aorta. Ze stosunkowo niegroźnej, płytkiej ranki wypłynęło kilka drobnych kropel krwi, jakie po chwili zwiększyły objętość. Oczywiście nie uszło to uwadze wciąż nienasyconych wampirów, w tym samego Carvera, wyglądającego na naprawdę głodnego gościa. Wszyscy porzucili wątłe, mizerne ciała ludzi, uprzednio służących im za odżywczy obiad, zwracając w moją stronę.
      Ich przepełnione agresją oczy promieniowały niezdrowym blaskiem, natomiast zwężone jak u drapieżnego zwierzęcia tęczówki przybrały karmazynowy odcień. Splamione czerwoną cieczą kły machinalnie wydłużyły się o kilka centymetrów więcej, kiedy większość wzięła jeden głęboki wdech, pobierając do organizmu powietrze nasiąknięte zapachem mojej krwi. Momentalnie rysy ich twarzy stwardniały, stały się w znacznej mierze uwydatnione, a szczęki mężczyzn bardziej kwadratowe niż zazwyczaj.
      Nieświadomie postąpiłem dość szeroki krok w tył, ostrożnie cofając przed bandą łaknących nowego, świeżego pożywienia wampirów. Takie nie do końca przemyślane zachowanie mogło w wyższym stopniu rozbudzić ich pragnienie błyskawicznego skonsumowania mojego ciała, gdyż byli oni zdobywcami. Nocnymi łowcami, których pechowymi ofiarami na ogół padali zwyczajni niewinni ludzie. Przerażone krzyki, wrzaski oraz paniczne wołanie o pomoc stanowiły najcudowniejsza muzykę dla ich uszu, a pogoń za zatrwożonymi ludźmi czystą przyjemność.
      Nie zamierzałem ofiarować im tego zaszczytu, ściągając usta w wąska linijkę, aby przypadkowo nie wydać z siebie niepożądanego dźwięku, jaki z pewnością skłoniłby żarłoczne bestie do szybszego ataku. Dłonie z całych sił zacisnąłem w pięści, gotów do ewentualnej obrony, kiedy nagle czyjeś twarde jak stal ramię pewnie oplotło mój pas.
      Pisnąłem cichutko, zaskoczony tak gwałtownym obrotem spraw. Nie zdoławszy w odpowiedniej porze zarejestrować ruchu oprawcy, głośno wypuściłem nagromadzone w płucach powietrze. Jego muskularna ręka zgniatała moje delikatne wnętrzności gdzieś w okolicach wątroby i żołądka, przez co oddychanie przychodziło mi z niemałym trudem. O dziwo, nie podjąłem żadnej próby oswobodzenia z uścisku nieznajomego, gdyż coś... coś dziwnego utrzymywało względny spokój dookoła nas.
      Większość ze stworzeń ciemności zwróciła zaciekawione spojrzenia w stronę moją i napastnika, przekrzywiając lekko głowę na lewy bok. Zrobili to równo, idealnie synchronizując ruchy ze swoimi kompanami, że wyglądali niczym poprawnie wytresowane psy, które właśnie zwęszyły jakiś ciekawy zapach o wysokim natężeniu. Zahipnotyzowani owym atrakcyjnym aromatem, przemieszczali się powoli, ociężale. Dzięki opuszczonym bezwładnie z w dół ramionom, stróżkom czerwonej cieczy skapującej po ich brodach oraz schlapanych ciepłą krwią ubraniach, przypominali zombie z tandetnego, choć utrzymującego napięcie horroru.
   Spokojnie, Frankie... To tylko ja.
   Wiem. Teraz, Gee.
      Oczami niekiedy wielce przesadzonej wyobraźni ujrzałem czerwonowłosego mężczyznę, z którego torsem byłem ściśle złączony. Z błogim wyrazem rozanielonej twarzy przycisnął chłodne wargi do mojej szyi, delektując najdrobniejszym szczegółem swojej konsumpcji, a potem światem zawładnęła upiorna, nieprzenikniona ciemność...

***


[Gerard]
      Najostrożniej na tyle, na ile starczyło mi zdrowego rozsądku, wbiłem delikatnie zęby wprost tętnice Franka. Nadal mocno obejmowałem go ramieniem w pasie nie tylko dla własnej wygody, ale i zachowania bezpieczeństwa w razie niespodziewanego upadku, bądź zasłabnięcia bruneta. Takowy miał pełne prawo nastąpić w dowolnym momencie z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi. Dwa specjalne, nadzwyczaj ostre kły sprawnie zatopiły się w jego aksamitnej skórze, przebijając pierwszą cienką warstwę. Działania te były zwinne i szybkie, by sprawić mu jak najmniej zbędnego bólu.
      Oczywiście już po krótkich sekundach, kiedy to pierwsza fala smakowitej, gorącej krwi uderzyła w moje podniebienie, bezpowrotnie utraciłem ostatnie strzępy trzeźwego rozumu. Jej temperatura była wprost idealna, przyjemnie drażniła nader wyostrzony zmysł smaku, co dodatkowo zwiększało stopień doznań, czyniąc ze mnie autentycznego potwora. Odrażająca bestię w skórze młodego, pięknego mężczyzny.
      To stanowiło część trwałej, uciążliwej natury mojego gatunku i absolutnie nie mogłem nad tym w jakikolwiek sposób zapanować. Od setek tysięcy lat wampiry wychowywano na żywe, czy raczej symulujące życie maszyny do zabijania. Zakres ich istnienia obejmował jedynie bezustanne, ciągłe żerowanie na nieskalanych żadnym ciężkim grzechem ludziach, skazywanie tych biednych istot na wieczne potępienie oraz szczycenie nowymi pysznymi zdobyczami przed kompanami z drużyny. W żadnym przypadku nikt słowem nie wspomniał o pięknej, dziewiczej miłości do człowieka.
      I chociaż na miarę swoich ograniczonych możliwości, starałem się pobierać naprawdę małe porcje nad wyraz apetycznej, wyśmienitej krwi, przemożne pragnienie jawnie odbierało mi szansę na potraktowanie Franka nieco łagodniej, aniżeli proste zwyczajne ofiary. Oszałamiająca potęga czerwonego płynu, jaki spływał wprost do mojego spragnionego gardła wraz z kolejnymi, coraz słabszymi uderzeniami serca chłopaka, gmatwała wszystkie myśli poskładane w logiczny zwój.
      Fenomenalnie słodki napój o smaku czystego miodu dokonywał wielkich, potwornych rzeczy.
      Pomimo faktu, iż od początku tych niebezpiecznych działań do czasu teraźniejszego czułem ogromne wyrzuty sumienia, których z pewnością nie zdołam pozbyć się już nigdy, nie posiadaliśmy innej opcji wybrnięcia z trudnej sytuacji. Frank zaproponował coś, do czego pod żadnym pozorem w zwykłych okolicznościach bym nigdy nie dopuścił ze względu na szacunek do niego jak i do samego siebie. Jednak dzisiejsza sprawa nabierała znacznie poważniejszych obrotów, dzięki czemu zmuszono mnie do przystania na tą niecodzienną propozycję.
      Z cichym pomrukiem aprobaty przymknąłem powieki, poddając się otulającej niczym miękka pierzyna przyjemności. Kątem oka dostrzegłem maleńką kropelkę krwi, wypływającej spod moich warg, przyciśniętych do głębokiej rany. Leniwie podążyłem wilgotnym językiem w jej stronę, czule muskając linię łączenia szczęki z mięśniami szyjnymi, na co przez ciało bruneta przeszedł promień prądu. Starannie uważałem, by żadna drobinka nie skapnęła na podłoże, spijając je z uwielbieniem.
      Frank zadrżał lekko i z rozkosznym jękiem wygiął kręgosłup w pokaźny łuk. Wtedy wszelkie hamulce, uprzednio powstrzymujące mnie od wyssania całej energii, nagle magicznie zniknęły.


***

[Frank]

      - Wystarczy. - usłyszałem czyjś stanowczy, kobiecy głos, dochodzący zza pleców Gerarda. Dla mojego mózgu przyćmionego ulotną chwilą rozkoszy, to jedno słowo pochodziło jakby z ustronnego wymiaru, bądź o wiele większej odległości. Bez przerwy oddalało się o kolejne metry, przez co z każdą sekundą owy niezrozumiały dźwięk sprawiał wrażenie osłabionego. Stłumiony przez szumy rozmów oraz huczne trzaski, zagłuszał moje własne myśli, acz po krótkim momencie wszystko ustało. Zniknąwszy gdzieś w otchłani podświadomości, pozostawiał po sobie dudniące, puste echo.
   - Odejdź. - warknął nieprzyjemnie czerwonowłosy, a to zaskakujące posunięcie wyznaczyło klarowny sygnał ostrzegawczy dla natarczywego gościa. Wysunął przy tym kły, mające stanowić następną część przestrogi. Wbiły się one mocniej w obszerną ranę na mojej szyi, dzięki czemu zawyłem niczym szczeniak, źle potraktowany przez właścicieli. Tymczasem Gee w ogóle nie przejawiał chęci, aby przerwać wykonywaną czynność, z uwielbieniem wysysając krew o metalicznym posmaku.
      Niemniej gdy w odstępie paru sekund jego zęby boleśnie wyszarpały się z mojego ciała, jednocześnie rozrywając dalszy fragment skóry, szkarłatna posoka prysnęła gęstym strumieniem na parkiet. Obfita plama utworzona na białych, ceramicznych kafelkach stale rosła, rozciągając na obszerniejszym powierzchni. Wampiry wcześniej stłoczone dookoła nas w ciasnym półokręgu, machinalnie zwróciły uradowane spojrzenia w kierunku upragnionego pożywienia.
      Nie kontrolując odruchów, byłem zmuszony opaść ciężko na kolana, żeby nie zemdleć z powodu krytycznego osłabienia organizmu. Czarne, drobne plamki tańczyły tuż przed moimi oczami, a przybywało ich coraz więcej. Niezliczone ilości ciemnych punkcików mnożyły się niewiarygodnie szybko, a ja po raz pierwszy odniosłem przeczucie, iż kompletnie tracę kontrolę.
      Dostrzegłem Gerarda, którego silne uderzenie wprost w żebra odrzuciło na bok. I nie zdziwiłbym się wcale, gdyby któryś z uczestników przyjęcia postanowił zadrzeć z najpotężniejszym wampirem w sali. Jakiś niemądry głupiec, pragnący dokonać niewykonalnego zadania. Aczkolwiek przed ogłuszonym mężczyzną stała bojowa nastawiona Danielle, w pełni gotowa poświęcić każdą rzecz, by odciągnąć go ode mnie.
   - Gerard, skończ. Jeśli tak dalej pójdzie, zabijesz go. - oznajmiła spokojnie, unosząc ręce w górę w geście poddania. Naprawdę chciała podejść do tej sprawy pokojowo, oprzeć ją na kompromisie, nie podejmując środków obronnych, mogących wyrządzić rozległe szkody w sali.
      Ciekawe, cóż takiego zmieniło jej postępowanie na troskliwe, czułe, jakie popychało ją do uratowania chłopaka, który jawnie odbiera pożądanego przez nią partnera. Czy ktoś poprzestawiał pewne trybiki wewnątrz głowy kobiety, przemieniając w bardziej opiekuńczą? Co oczywiście nie zmienia faktu, iż wciąż pozostawała suką...
   - Nie obchodzi mnie to! - odrzekł, z udawanym trudem podnosząc się z ziemi. Otrzepał swoje eleganckie ubranie z niewidzialnego kurzu, a następnie ruszył błyskawicznym krokiem na brązowowłosą. Dziewczyna w samą porę wykonała zjawiskowy unik, wzbijając się w powietrze niczym strzała wypuszczona ze zbytnio naprężonego łuku. W ostatniej chwili, zanim czerwonowłosy zdążył odzyskać równowagę, kopnęła go stopą w klatkę piersiową. Zielonookiego ponownie opanowało zamroczenie, nie trwające na tyle długo, aby dostatecznie spowolnić jego nieokiełznane zapędy.
      Gorzkie słowa Gerarda wcale nie wywarły na mnie żadnego wrażenia. Świetnie zdawałem sobie sprawę z tego, iż aktualnie kieruje nim wyłącznie wściekłość spowodowana nieposkromionym pragnieniem krwi. Wampir stojący tuż naprzeciw był zupełnie obcy. Pomimo, że w rzeczywistości dokładnie tak wygląda jego prawdziwa natura, wcześniej takowej nie poznałem, także obecnie za nic nie potrafiłem uwierzyć w jej autentyczność.
   - Przestań. Teraz! - warknęła kobieta, ukazując przy tym szpony ostre niczym nieoszlifowana brzytwa i długie na kilkanaście centymetrów. Gotowe były pomyślnie przeciąć gruby materiał najwyższej jakości, bez problemu rozerwać ludzką skórę na strzępy, a nawet poharatać stalowe przedmioty. - Albo porozmawiamy inaczej. - dodała szeptem, z ledwością rozchylając usta przy wymowie. To najwyraźniej skłoniło Gerarda do zrezygnowania, ponieważ z kolosalnym grymasem niezadowolenia wymalowanym na twarzy, opuścił powoli ramiona w dół.
      Lśniąca chorobliwie rubinowym blaskiem furia zniknęła zza jego tęczówek, z powrotem czyniąc je tak pięknymi, jakie je zapamiętałem. Czysta szmaragdowa barwa zastąpiła przerażający karmazynowy odcień, a  malutkie, złociste plamki wróciły na swoje dawne miejsce, odbijając sztuczne światło lamp. Oczy mężczyzny znów były wypełnione miłością, troską i szczęściem po same brzegi, co niezmiernie mnie uradowało.
      Oprócz fali niewysłowionej ulgi, która natychmiast zalała moje ciało, napięcia, jakie opuściło zdrętwiałe mięśnie oraz niepojętej radości, doświadczyłem niesamowitej lekkości. Jakbym zwyczajnie dał radę unieść się wysoko w górę bez niczyjej pomocy. Podczas działania niezwykłego uczucia ważyłem mniej niż delikatne piórko drobnego ptaszka. Poruszenie kończynami nie wymagało większego wysiłku, gdyż ich masa nie przekroczyła kilku gramów. Jedynie powieki były nad wyraz ciężkie i opadając, pozbawiały mnie dobrego widoku na pomieszczenie wraz z obecnymi w nim gośćmi.
      Następnie wszystko zalała ciemność.

6 komentarzy:

  1. Nie zabijasz chyba Franka? NIE ZAMIERZASZ CHYBA TA TEGO KOŃCZYĆ? ;______;
    Zaskoczyłaś mnie. Od kiedy przeczytałam poprzednią część byłam święcie przekonana, że inaczej to załatwią (np. Gee dostaje skrzydeł, rozpierdala dach i odlatuje z Frankiem. xD.
    Ale Frank żyje prawda? Jak nie. to od razu mówię, że to było jedno z najsmutniejszych zakończeń EVER. ;_____;
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. Najlepiej teraz jak najszybciej. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. FRANKIE MUSI ŻYĆ ;________; CHERYŚ, NO ;_____________; MASZ GO OŻYWIĆ ;__________; LACK CIĘ PROSI ;________;

    OdpowiedzUsuń
  3. Awww! Wiedziałam, że mi się trafi jakiś przecudowny rozdział z opisami :* Kochana - JA? Niezastąpiona w podnoszeniu na duchu? Chyba Ty <3
    W każdym razie, dziękuję za dedykację :3
    Dobra, fajne się skończyło, teraz pora na kazanie ze strony starej dobrej Cioci Fun Ghoul:
    CHCESZ ŻEBYM DOSTAŁA ATAKU HISTERII?! O.o -_-
    MASZ MI TUTAJ NIE UŚMIERCAĆ FRANKA, ZROZUMIANO? Bo jak nie, to przyjdę tam do Ciebie i wypierdolę Ci komputer przez okno! ;) (groźba XXI w.)
    Kochanie, piękne te opisy sytuacji *____* Zastanawia mnie ten nagły zwrot akcji, a mianowicie postawa Danielle. Nagle zaczęła bronić Franka, dziwne... o.O
    Proszę, nie kończ tego opowiadania na tym wydarzeniu. Chcę się jeszcze nacieszyć tym cudem. :D

    Kocham i życzę weny! <3


    OdpowiedzUsuń
  4. Nie będę do ciebie pisać drukowanymi, bo jeżeli dobrze pamiętam i nie zmienilas planów to wiem, co zrobisz z Fanulą xD jednak jestem ciekawa co dalej i licze na to, że dostanę fragmencik nexta na fb xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej, tego się właśnie obawiałam - że Gerard oczywiście się zgodzi, bo niespecjalnie ma wybór, i wymknie mu się to spod kontroli na tyle, że skrzywdzi Franka. Trudno powstrzymać tak podstawowy instynkt, ale do cholery noooo!
    Danielle mnie zaskoczyła i jakieś to podejrzane mi się wydaje. Czego ona chce? Najlepiej jakby zostawiła ich w spokoju. Ale teraz tak naprawdę uratowała Frankowi życie, gdyby nie ona, Gerard pewnie nie zdołałby się od niego oderwać.
    Chociaż, gdzie tu jest napisane, że Frank w ogóle przeżył? Teraz się zorientowałam, że może wcale nie przeżył? O boże, nie rób tego, tylko mi tego nie rób :(
    Szybko, szybko, pisz następny!
    xo,
    a.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczy mi wypływają i to nie ma nic wspólnego z ilością opisów. Ostatnio zdecydowanie zbyt wiele czytam na komputerze, dlatego też bardzo ociągałam się z przeczytaniem tego. wybacz.
    Danielle mnie drażni, ale jestem jej cholernie wdzięczna. Gdyby nie ona... cóż, ja wierzę w to, że Frank żyje, bo nie mogłabyś go tak bezczelnie zabić, co nie? No chyba że... zmieniasz go w krwiożerczego wampajera a la Edłord Kólen xD błagam, nie!
    ogólnie, całkiem mi się podoba. Gerd to dupek.
    xo!

    OdpowiedzUsuń