środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 6

Hejcia :P Dodaje w nocy, na szybko, bo nie mam za wiele czasu, więc nie rozpisuję się też ze wstępem :D Rozdział dla Darsy (dzięki za imię dla ojca Frania xD) Endżoj i komentować, komentować! :D Next za tydzień :P Wybaczcie, ale teraz trzeba oceny na półrocze poprawiać :/
_______________________________________________________________________________

[Frank]


      -Zaczekaj chwilę...-kiedy znaleźliśmy się na werandzie, usłyszałem głos, dobiegający z wnętrza domu. Zwróciłem swoje przerażone spojrzenie w kierunku zielonookiego. Gerard, podejrzewam, że tak miał na imię, bądź ksywkę. Nie byłem zbyt pewny, gdyż na mnie często mówiono zupełnie inaczej, niźlibym się nazywał. Pewnego dnia zostałem Adamem, drugiego zaś nawet Johnnym, dlatego moja teoria się zgadzała. No bo przecież mogli używać innych nazw po to, bym ich w przyszłości nie rozpoznał, prawda? W sumie nie wiem po co. Policja raczej mało by zdziałała przy dwóch strasznych wampirach. Ale z drugiej strony "Gerard" to bardzo ładne imię. Mój wujek nosił podobne, pomijając fakt, że szczerze go nienawidziłem. Brat matki nigdy, ale to przenigdy się mną nie zajmował. Ilekroć zostawałem u niego na noc, bo moja rodzicielka musiała załatwić kilka ważnych spraw, interesował się tylko sobą. Będąc małym dzieckiem moimi jedynymi towarzyszami były zabawki. Całe tuziny maskotek, autek i jednorożców. Wprawdzie te ostatnie czyniły życie wyjątkowym. Kolorowe rogi, z których sypał się brokat, sprawiał, że moje usta wyginały się w szerokim uśmiechu, gdy tylko je zobaczyłem. Ale zawsze pozostawałem sam sobie. Czasem doskwierała mi samotność, jednak po kilku latach przywykłem do niej. Brak osoby, z którą mógłbym porozmawiać również dawał się we znaki. Niekiedy potrzebowałem opowiedzieć komuś o dręczących mnie problemach, koszmarach, ale nie miałem do tego odpowiedniej osoby. Matka, czy tata kompletnie się do tego nie nadawali. Z ojcem praktycznie w ogóle nie rozmawiałem. Pragnąłem mieć kolegę...Prawdziwego przyjaciela, takiego, który po prostu byłby przy mnie, kiedy tego potrzebowałem. Aczkolwiek długie chwile, spędzone samotnie nad brzegiem jeziora z czarnym zeszytem w jednej dłoni, a długopisem w drugiej nauczyły mnie, że warto poświęcić moment na własne przemyślenia. Tylko ja i białe kartki, zapisane bazgrołami i tekstami bez większego przesłania. Moja młodość przebiegła we względnym spokoju, może nawet za dużym. Co prawda jeszcze nie dobiegła końca, zostało mi jeszcze dużo czasu, żeby jakoś to uzupełnić. Jako siedmioletni chłopiec przebywałem sam na placu zabaw. No, ale cóż się dziwić, skoro moi rówieśnicy wychodzili w bardziej pogodne dni. Osobiście wolałem, kiedy czarne chmury zbierały się nad miastem, dając wrażenie, że po chwili całe Belleville zatopi rzęsisty deszcz. Brakowało mi krzyków mniejszych dzieci, spanikowanych tonów matek lub tylko rozmów dookoła mnie. Jedynym towarzyszem był wiatr, poruszający huśtawki obok i krople, spadające z nieba. Świat płakał, być może z mojego powodu. Naprawdę głęboko wierzyłem, iż tak właśnie było. Świadomość, że stanowiłem dla kogoś, a raczej czegoś źródło smutku, w pewnym sensie mnie pocieszała. Ale to nie jest prawdą. Bardzo ubolewałem nad tym, niemniej po pewnym czasie pogodziłem się z wymienionym wcześniej faktem.
-Zatrzymaj się, Mark.-czerwonowłosy ponowił próbę zatrzymania mężczyzny, dokładnie artykułując każde słowo donośnym głosem, przy okazji wychodząc z ciemności domu. Jego sylwetka, tak idealnie wykrojona pojawiła się w drzwiach, ściskając pewien przedmiot w ręce.-Zapomniałeś telefonu, w razie czego...-posłał mi, a raczej osobie, która mnie trzymała, tajemniczy uśmiech. Wyglądał przy tym tak seksownie...Grzywka opadała mu na czoło, zasłaniała lewą połowę twarzy, perfekcyjnie się układając. Przez obojętną postawę, jaką aktualnie przybrał, miałem wrażenie, że jest obojętny na wszystko. Być może taki właśnie był. Zachowywał się tak beztrosko, niczym dziecko. Nie musiał się przejmować, czy zawracać głowy. Ile bym dał, żeby z powrotem mieć takie życie. Kiedyś posiadałem dowolną rzecz, jaką mogłem sobie zamarzyć. Pewnie każdemu wydawało się, że jestem jednym z tych rozpieszczonych bachorów, które wszystko niby wolno. Jednak nie...Chwile spędzone w swoim własnym, wykreowanym świecie, stanowiły dla mnie oderwanie od rzeczywistości. Zmieniały mnie w prawdziwego mężczyznę. Każda mniejsza lub większa tragedia, traumatyczne przeżycie, umacniały umysł i odporność. Jednak nadal pozostawałem tym małym, bezbronnym Franiem, którego tak łatwo można skrzywdzić. Nie chciałem, bardzo nie podobało mi się bycie taką wrażliwą ciotą...Zawsze, kiedy działa mi się krzywda, powtarzałem w myślach "nie płacz"...Nigdy nie skutkowało. Po moich policzkach leciały słone łzy, nawet nie starałem się tego ukrywać. I wreszcie po tak długim czasie zrozumiałem, że nawet jest przydatne. Dzięki temu potrafiłem zrozumieć ludzi i ich emocje. Rozróżniałem, kiedy ktoś był radosny, lub tylko ukrywał prawdziwą rozpacz pod maską. Pomagałem ludziom jak tylko mogłem, lecz nigdy pomocy nie otrzymałem...
      Mark zatrzymał się gwałtownie na pierwszym stopniu werandy, obracając z zaciekawieniem w stronę mężczyzny. Odebrał z jego rąk komórkę, uprzednio stawiając mnie na podłożu. Wymienili między sobą krótkie znaczące spojrzenia, po czym czarnowłosy zwrócił się w moim kierunku. Jako że nie miałem wiele opcji do wyboru, mój mózg podsunął mi pierwszą, lepszą myśl, którą uznałem za najsłuszniejszą. Chociaż nie była ona zbyt mądra, zawsze warto spróbować. Nawet, jeśli jesteś w sytuacji bez wyjścia, krócej mówiąc: Nawet gdy jesteś w dupie, możesz coś na to poradzić. Mój wybór tylko z początku wydawał się być odpowiedni. Szybkim krokiem, wręcz biegiem pokonałem dystans, dzielący obu mężczyzn i w pośpiechu wślizgnąłem się za czerwonowłosego. Automatycznie, chowając za jego dużymi plecami, podniosłem ręce w górę w geście samoobrony. Po szybkim przemyśleniu zaistniałej przed sekundą sytuacji, skarciłem się w myślach. Przecież mogłem uciec wgłąb lasu, gdzie nikt inny by mnie nie znalazł. Ah, no tak, zapomniałem...Sam bym pewnie zgubił drogę, o ile zdążyłbym przejść kilka kroków. to są wampiry, Frank. Nie możesz ich zwieść. Zawsze wyczują podstęp. Oczywiście, liczyłem się z tym, że w końcu i tak któryś z nich mnie dorwie i dostane karę gorszą, niż ta, na jaką zasłużyłem. Podświadomie wierzyłem w to, iż Gerard uratuje mnie przed tym wygłodniałym psem, który zerwał się z miejsca, biegnąc ku drzwiom oraz przed czarnowłosym. Naprawdę, nie chciałem umierać w tak młodym wieku, a Mark na delikatnego nie wygląda. W przeciwieństwie do zielonookiego, miał bardzo chłodny sposób bycia. Spędziłem w jego towarzystwie niecałe pół godziny, a wydaje mi się, jakbym znał go od wielu lat. Na dodatek wcale nie miałem ochoty na zabawę z tym popaprańcem. Wzbudzał we mnie strach, paraliżujący do tego stopnia, że nie potrafiłem się poruszyć. W towarzystwie drugiego z nich czułem, że mogę sobie pozwolić na więcej. Dawał mi upust, bym mógł powiedzieć, co mam do powiedzenia, a dopiero potem dyskutować. Teraz wiedziałem, że każde moje słowo sprzeciwu byłoby krwawo tłumione przez mężczyznę. Każdy z nich posiadał coś w rodzaju pola magnetycznego, które przyciągało do siebie takich naiwnych idiotów jak ja. Wydawali się być niesamowici, nadzwyczaj piękni. Porażali swą urodą, siłą, zwinnością. Niczym...Niczym wampiry. Uważałem się za kompletnego pechowca, gdyż musiałem trafić w akurat takie towarzystwo. Zachodziłem w głowę, czy aby na pewnie nie wolałbym, żeby dookoła mnie znajdowali się ćpuni i narkomani, niż krwiożercze istoty. Wybór nie był łatwy, zważając na to, jaką śmiercią chce umrzeć. Czy z przedawkowania, czy też może z wyssania ze mnie krwi. Obie propozycje nie wydawały się być jakoś bardzo kuszące, więc wybrałem tą drugą. Jest mała iskierka nadziei, że czerwonowłosy zlituje się nade mną, jak ostatnio. Przynajmniej wierzyłem, że z jego rąk zginę szybko i bezboleśnie, jak tego chciałem.
-Proszę...Nie...-moje usta wypowiedziały błagalne słowa, kiedy tyko ujrzałem parę zielonych tęczówek, intensywnie się we mnie wpatrujących. Mężczyzna odwrócił się na pięcie, idąc ciężko w moją stronę. Powoli stawiałem kroki w tył, napotykając po drodze mniejsze i większe przeszkody. Na przykład ściana, z którą właśnie zetknęły się moje plecy. Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na mężczyznę. Kątem oka zobaczyłem czarnowłosego, który spokojnie sobie stał, przytrzymując psa. Serce podeszło mi do gardła, prawie uniemożliwiając oddychanie. Jedyne, co dawało mi pewność, że zaraz nie zejdę tutaj na zawał była zimna powierzchnia muru tuż za mną. Co jakiś czas brałem głębsze wdechy, chcąc opanować drżące dłonie oraz trzęsące nogi.
-Mark, pozwól tu na moment.-wypowiadając te słowa, nadal świdrował mnie tymi zielonymi oczami. Jego spojrzenie było takie przeszywające. Miałem wrażenie, że w tej sekundzie jest w stanie przejrzeć każdy zakamarek mojej duszy, mógł poznać całą prawdę, najmniejszy szczegół. Chcąc ustrzec się przez jego złośliwym uśmieszkiem jeszcze bardziej, o ile to możliwe, przylgnąłem do ściany. Pomiędzy moim ciałem, a twardym obszarem tuż za mną nie było nawet milimetra przerwy. Zwróciłem przerażone spojrzenie na czerwonowłosego, potem na drugiego z wampirów. Nie potrafiłem skupić się na jednym punkcie, gdyż próbowałem ogarnąć całe pomieszczenie. Wodziłem wzrokiem od jednego punktu do drugiego, szukając miejsca potencjalnej ucieczki, chociaż wiedziałem, że takowa nie ma sensu. Przebywałem w tutaj od kilku dni, natomiast jestem pewien, że oba osobniki, którzy teraz przypatrywali mi się z wielkim zaciekawianiem, byli bardziej obeznani w tutejszych terenach. Zawsze można, licząc na własne szczęście, spróbować wydostać z tego wariatkowa, ale biorąc po uwagę mnie, jako kompletnego pechowca...Marne szanse na wyjście cało z kryzysowej sytuacji.
-Pospiesz się, Gee. Nie mam całej nocy.-warknął donośnym tonem, odbijającym się w mojej głowie. Czy mi się wydaje, czy on właśnie użył zdrobnionego imienia swojego kolegi? W jego ustach brzmiało to tak pięknie...Nazwa sama w sobie zawierała nutkę przesłodzenia, ale kto by się przejmował, skoro mam przed sobą cudo w ludzkiej (no, nie tak do końca) postaci. I właśnie zorientowałem się, że jest ze mną naprawdę źle... Uważam, że mężczyzna ma cudowne imię i, że jest idealny w każdym calu? To z pewnością zasługa strachu, który ogarnął mnie całego, nie dając możliwości racjonalnego myślenia.
-Rusz się młody, bo się spieszę.-podszedł do nas jednym krokiem i złapał za mój nadgarstek. Szarpnął mnie mocno, a ja chcąc utrzymać równowagę całym swym ciężarem stanąłem na rannej nodze. Prawie że załkałem, kiedy Mark nie robiąc sobie z tego żadnego problemu, ciągnął dalej moją rękę. Ze wszystkich sił, jakie mi pozostały, starałem się złapać czegokolwiek, byle mężczyzna przestał. Ból był nie do wytrzymania, co spotęgowało przerażającą panikę. Nagle cała chęć do walczenia z nim gdzieś wyparowała i w jednej chwili upadłem na kolana. Dłoń wyślizgnęła się z dłoni czarnowłosego, bezwładnie opadając na podłogę. Zadrżałem lekko, a moim ciałem wstrząsnął potężny szloch. Policzki powoli stawały się mokre, słone łzy zaznaczały na nich dróżki, by przy samym końcu skapnąć na koszulkę. Od dołu do góry przeniknął mnie chłód, powodując pojawienie gęsiej skórki na rękach. Lodowate powietrze, wpadające przez otwarte na oścież, wypełniało pomieszczenie. Klęczałem bezradnie, wpatrując tępo w panele, póki nie poczułem czyiś silnych ramion, zaciskających na moim pasie. Mężczyzna bez trudu podciągnął bezradne ciało do góry, a ja machinalnie wtuliłem się w jego zimną szyję. Gerard po raz kolejny zlitował się nad biednym, bezbronnym idiotą, sam nie wiem dlaczego, uratował z rąk potwora. Oczywiście, byłem mu niezmiernie wdzięczny, gdyż z każdą kolejną sekundą uświadamiałem sobie, że nie zginę tak szybko. Być może czerwonowłosemu zależało w jakiś dziwny i pokręcony sposób na tym, żebym jeszcze trochę go podenerwował? Jedno jest pewne. Gdyby chciał mnie uratować, z pewnością nie zostawiłby mnie na pastwę losu, samego, pośrodku przedpokoju z tym psycholem. Po chwili poczułem, jak niby lodowate, acz o idealnej dla mnie temperaturze, ręce oddalają się, pozostawiając tylko te wspaniałe wrażenie...
-Nie wygłupiaj się, tylko mi go przyprowadź.-powiedział wyraźnie podenerwowany Mark, spoglądając wyczekująco. W sumie było mi wszystko jedno, co ze mną zrobią. W ciągu ostatnich kilku dni przeszedłem zbyt dużo, niż ktokolwiek, by przejmować się tym, co przyniesie jutro. Ucieszę się, jeśli będę jeszcze żył, ale nie zrobi to wielkiej różnicy. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? Niestety, nie w przypadku Franka Iero, który nigdy w swoim nędznym życiu nie zaznał ani odrobiny szczęścia.
-Idź do swojego pokoju.-zwrócił się do mnie spokojnym tonem. Cóż mogłem zrobić innego, niż posłuchanie go? Jeśli dobrze wiem, Gerard był jedyną szansą na mój własny ratunek. Posłusznie udałem się w stronę salonu z ślepą nadzieją, że mężczyzna nie żartuje. Bałem się odwrócić głowę, by nie ujrzeć twarzy czarnowłosego. Przerażała mnie jak nic innego, a informacja, że koło niego stoi pokaźnych rozmiarów wilczek, wcale nie pomagała w opanowaniu.
-Co ty robisz?! Zawołaj go tu natychmiast!-niemalże krzyknął, na co przeszedł mnie dreszcz. Ale pozostałem silny i nie spojrzałem w jego kierunku.
-Odpuść. Frank jest mój. Wybacz, ale nie dostaniesz tego chłopaka, a teraz żegnam.-odparł Gee z zadziwiającym opanowaniem. Dalszej rozmowy nie dane mi było usłyszeć, ponieważ za bardzo oddaliłem się od mężczyzn. A może po prostu pogawędka dobiegła końca? Sam już nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Zawsze, kiedy dzieje się coś złego, Frank musi myśleć o tym, jakiego smaku był kompot na komunii, albo jak interesujące są ściany, zamiast zmierzyć z problemem. Przyznam się bez bicia, jestem tchórzem. Nigdy nie potrafiłem radzić sobie z jakimiś poważniejszymi sprawami. Prosiłem o pomoc innych, czego efekt był niezbyt dla mnie korzystny. Ani ojciec, ani matka tak naprawdę nigdy nie potrafili zrozumieć mojego charakteru. Błąd. Nawet się nie starali. Pozostawałem sam sobie i po pewnym czasie nauczyłem, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach. Moi rodzice nie mieli z czego być dumni. Jako ich jedyny, pierworodny syn powinienem przynosić same dobre oceny, być lubianym, kulturalnym, niczym chłopiec na posyłki. "Ucz się", mówili. I co z tego mam? Jedno wielkie nic. Poza tym, że jestem więźniem, co wcale nie przypadło mi do gustu? Poza tym, że ktoś śmie twierdzić, że jestem jego własnością? Poza tym, że kurwa, nie chce mi się żyć na tym pojebanym świecie i najchętniej strzeliłbym sobie w głowę? Oprócz tego, mam wszytko, co potrzebne do szczęścia...
      Z niemałym trudem pokonałem odległość dzieląca mnie od schodów, prowadzących do pokoju. Uradowany, że w końcu podołałem jakiemuś wyzwaniu, wesoło poszedłem dalej, zapominając o problemach oraz o mężczyznach. Kto by się tam przejmował osobami, które chcą mnie aktualnie zabić, bądź też zjeść...Pfff...Ważne, że o własnych siłach dodarłem aż tutaj, co przy tak okropnym bólu było nie lada wyzwaniem. Wreszcie nie poddałem się. Mimo tego, że obiecałem sobie już dawno, przeważnie rzucałem to po pewnym czasie. Ciągłe walczenie o swoje i nie otrzymywanie efektów wykańczało mnie nie tylko fizycznie, ale i psychicznie...
      Przysiadłem na drugim stopniu, zdając sobie sprawę, że dalej nie mam siły iść, a tym bardziej wspiąć się po długich schodach. Podparłem łokcie na udach, a twarz wygodnie ułożyłem w dłoniach. Westchnąłem niezbyt głośno, po czym powróciłem do przerwanych, bezsensownych wywodów mojego umysłu. Naprawdę uwielbiałem momenty, kiedy kłóciłem się z samym sobą o jakieś głupie rzeczy. Mogłem wtedy spokojnie wdać się w rozmowę, która po jakimś czasie przybierała na głośniejszym tonie i nikt nie zarzucał mi, że jestem chory psychicznie. Z pewnością odbiegałem od grupy osób rozgarniętych i tych normalnych. Nie było nazwy, by mnie określić. Uważałem, że powinni stworzyć społeczność pod nazwą "Frank", dla takich ludzi jak ja. Wszędzie mnie było pełno. Najmniejsze plotki dochodziły do moich uszu w zastraszającym tempie, szybciej niż do sąsiadek, które spędzały cały dzień w ogródku rozmawiając o pogodzie i "tej nowej spod 15, która niedawno zaszła w ciążę". Pierwszy wiedziałem kto z kim będzie chodził, zanim osoby zdążyły się poznać. Przewidywałem oceny z kartkówek i sprawdzianów, ale to głównie dlatego, że cała klasa miała ściągę w postaci Iero. Przepisywałem pytania z książki, po czym rozdawałem uczniom dookoła, którzy podawali je dalej, dlatego wszyscy dostawali piątki. Ale nauczyciele nie są tacy głupi, jak uważałem i nadal uważam, gdyż zorientowali się, kto stoi za sprawą dobrych ocen najgorszej klasy w szkole. Ogólnie nie byłem lubiany ani przez uczniów, ani przez tych starszych, dlatego chciałem choć w najmniejszym stopniu się im przypodobać. Skończyło się na pisaniu prac po lekcjach oraz wzywaniu rodziców do szkoły. Co tydzień...Przecież nie jest moją winą, że najcudowniejszy syn państwa Lindy i Henry'ego miał w naturze pomaganie innym, prawda? Tak mnie wychowali i to samo powtarzałem im przy każdej możliwej okazji. Czy skutkowało? Może czasami, kiedy byłem na tyle zdesperowany, żeby posunąć się do okrutnych czynów, jednak mało przekonujących. Po pewnym czasie uznałem, iż trochę dziwnym faktem jest, że każda napotkana osoba zwraca mi karcące uwagi i prawi wykłady. Dajmy na to miłą, starszą panią z sąsiedztwa. "Jesteś taki niekulturalny, Franklinie. Musze o tym poważnie porozmawiać z twoimi rodzicami. Ktoś musi się w końcu tobą zainteresować, bo co z ciebie wyrośnie..." Zainteresuj się sobą, wredna babo i skończ czepiać wszystkiego, co chodzi, albo oddycha! Kiedyś miałem ochotę wygarnąć, lecz przeszedł mi szybko ten pomysł. Uznałem, iż nie należy stresować tej starej...No...Mojej sąsiadki, bo nie wiadomo ile jeszcze życia zostało,a nie chce mieć nikogo na sumieniu. Tak, możecie nazwać mnie urokliwym Franiem, ale już taki byłem. Rozczulałem się and każdym napotkanym szczeniaczkiem. Miały takie słodkie i duże oczka, mokre języczki, muskające skórę...Wspaniałe uczucie trzymać na rękach małe, puchate stworzonko, jak przytulankę.
-Frank, co ty tu robisz?-wyrwany z myśli podskoczyłem na dźwięk jego głosu. Ni stąd ni zowąd mężczyzna pojawił się przede mną, jakby wyrósł spod ziemi. Odruchowo podniosłem dłonie i odsunąłem się na sam kraniec schodów, jak najdalej od niego. Nie widziałem dokładnie reakcji Gerarda, bo zacisnąłem oczy i nic nie wskazywało, żebym miał je otworzyć w najbliższej przyszłości. Obecność mężczyzny mnie przerażała. On chyba nie uznał to za większy problem, gdyż po chwili znalazł się tuż obok, miękko opadając na dywanik. Zerknąłem na niego zdziwiony, powoli opuszczając ramiona w dół. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że nie stanie mi się żadna krzywda. Przynajmniej na razie... W jego oczach kryło się coś...Innego. Zupełnie inaczej, niż u Marka. Bezwzględność oraz chęć zemsty jak szybko się pojawiły, tak też zniknęły, pozostawiając po sobie ten piękne zielony kolor. Całkowicie zatopiłem spojrzenie w tęczówkach czerwonowłosego. Uchyliłem lekko wargi zszokowany. Od kilku dni, jakie miałem okazję przeżyć mogłem po raz pierwszy podziwiać delikatny uśmiech na jego twarzy. Kąciki ust uniósł delikatnie ku górze. Trwało to może kilka sekund, ale uważam, iż był to cudowny widok. Już teraz wiedziałem...Potrafił wykonać tak prostą, a zarazem trudną czynność, albowiem być może miał serce...Gdzieś tam, zranione, kamienne, ale miał.
-Boisz się mnie?-zapytał, kiedy poruszył się lekko, a ja z powrotem przycisnąłem głowę do ściany.
-Nie.-skłamałem, przymykając powieki. Ciarki przechodziły moje ciało jedna po drugiej, być może z chłodu bijącego od powierzchni muru. Siedzieliśmy w zupełnej ciszy, przerywanej tylko i wyłącznie moimi płytkimi oddechami. Po chwili milczenia poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Wzdrygnąłem się lekko pod wpływem tego dotyku, ale nie dałem po sobie poznać, jak bardzo się boję. Moje serce przyspieszyło znacznie, dając wrażenie, że za moment dostanę zawału. Z trudem powstrzymałem jęk przerażenia, cisnący się na moje usta. Mężczyzna przesuwał rękę coraz niżej, zatrzymując na moich łopatkach. Nim zdążyłem wykonać najmniejszy ruch, nim zostałem "porwany" do góry. Gwałtownie zaczerpnąłem powietrza, nie mogąc złapać tchu, kiedy mknęliśmy z szybkością światła przez schody. Przedmioty migały przed oczami i zlewały się w jedną, wielką, czarną plamę. Mocno złapałem się jego koszulki, by nie upaść, co z pewnością byłoby bolesne. Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze. Z trudem powstrzymałem chęć zwymiotowania tu i teraz. Przez nieustające kręcenie w głowie miałem wrażenie, iż zemdleję zaraz z wyczerpania, lecz w ostatniej chwili mojego życia, na szczęście, zatrzymaliśmy się. Zostałem delikatnie ułożony na miękkim materacu, jak się domyślam, w pokoju, w którym przeważnie przebywałem. Natychmiast zwinąłem się w kłębek i objąłem brzuch ramionami, chcąc złagodzić ból. Odwróciłem się tyłem do Gerarda, jęcząc cicho.
-Przepraszam. Powinienem był zwolnić.-po tych słowach wyszedł z pomieszczenia, nawet już nie trzaskając drzwiami. Znowu zostałem sam. Zupełnie, jak ostatnio...Zupełnie jak w młodości...Samotny, niepotrzebny, niekochany. Przez nikogo, prócz pluszowego misia, którego akurat nie miałem przy sobie. Wtuliłem się w róg kołdry z nadzieją, że upragniony sen i uwolnienie przyjdzie lada moment.

5 komentarzy:

  1. O w dupę... Napaliłam się na kolejny rozdział. To jest przezajebiste. Jak można mieć aż taki talent ?
    Te wszystkie opisy... Me Gusta :3

    Szkoda mi Frankiego. Dobrze ,że Gerard nie oddał go temu zboczeńcowi na pastwę losu.

    Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli jednak Henry X'D Ale... co teraz w ogóle z tym Markiem? Gee go zabił czy może ten Mark uciekł... Bo jak uciekł do przejebane :/ Będą mieć kłopoty ... współczuję dogłębnie. Ale dawaj już następny, bo coś czuję, ze dopiero teraz to zacznie się dziać :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny Franio D: Taki porzucony, zostawiony przez wszystkich *tuli go* Ale Gerd jest świetny, uwielbiam tę postać <3 I coś czuję, że będzie się duuużo w następnych rozdziałach działo *_* W końcu ta rozmowa na schodach była taka dziwna i cudowna, że mam serduszka w oczkach, kotek ;__; No, a teraz tylko czekać na następny odcineczek :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No i zaś... Miała być smycz, a nie telefon xD I ja chcę już następny rozdział, a nie że dopiero w nowym roku czy jakoś tak ;c Więc spręż się, pisz i dodawaj. Niestety nie chcę mi się pisać jakiś wymyślnych komentarzy, nawet nie mam na to weny... i muszę jeszcze dokończyć swoją hot-scenę *___* TAK, BĘDZIESZ ZADOWOLONA *___*

    ~youll-be-my-detonator-frerard.blogspot.com~

    OdpowiedzUsuń
  5. Uroczo, cieszę się, że Gerard-Wybawca uwolnił Franka. W końcu jego miejsce jest u niego, a nie jakiegoś tam Marka. No i czekam, czekam i jeszcze raz czekam na frerarda <3 Bo pomimo że ich związek jest... dziwny, to widać, że mimo strachu i różnic pomiędzy nimi, ta niewyjaśniona więź jest coraz silniejsza. I to jest piękne. :) Czekam na kolejny i zapraszam - bennodaforeverinourhearts

    OdpowiedzUsuń