sobota, 11 maja 2013

Like a gun in hand 3

      Obiecałam Crazy Unicorn, że wrzucę na pewno dzisiaj... No to macie dzisiaj, tylko o... dość późnej porze. Mamy 23:41, ja powoli zasypiam przed kompem i... Ostatkami sił wklejam tutaj rozdział... Sooo, endżojujcie. Nie bardzo chce mi się rozpisywać, w razie czego edytuje notkę i coś dopiszę. Rozdział właśnie dla Crazy Unicorn. Przepraszam za błędy xD

Trochę krótkie, ale zawsze coś... Może nawet wyjdzie mi to na więcej części o____O
______________________________________________
      Bezpieczeństwo...To pierwsze z uczuć, jakiego doświadczyłem niemal natychmiast, gdy mężczyzna niezbyt charakterystycznie dla niego oraz w ogóle nie podobnie do prawdziwej, wręcz demonicznej natury, bardzo ostrożnie podniósł mnie z małego, brązowego krzesełka do góry, a następnie przytulił, jakbym to dokładnie ja, mało istotny chłopak o przeciętnych ocenach, w dodatku jego własny uczeń z klasy, jakiej szczerze z całego serca i każdego wolnego miejsca w nim nie nienawidził, właśnie był tą najważniejszą osobą na całym świecie. Jakbym znaczył o wiele więcej, niż rzeczywiście znaczę w zarówno szkolnym jak i społecznym życiu. Przecież nie znał on tajemnic, jakie skrywałem przed całym bożym światem. Nie miał najmniejszego pojęcia o tym, gdzie rzeczywiście pracuję ani w jakich godzinach tam pracuje. Nikomu wcześniej o tym nie mówiłem, gdyż powinno to już na zawsze pozostać we mnie... W moim ciele, w moim umyśle, w mojej duszy... Zawarte i zapieczętowane na wieczność, a może i dłużej, póki nie wydam z siebie ostatniego tchnienia. Póki jestem zdolny wciąż przekazywać informacje, w jakikolwiek sposób prowadzić konwersację z rówieśnikami i pozostałymi ludźmi. Nigdy nie wolno mi wyjawić chociaż małej wskazówki do odgadnięcia najważniejszej z zasad zabójczej organizacji. W żadnym, tym bardziej, lub mniej poważnym wypadku, nawet, jeśli zależy to od czyjegoś życia lub śmierci. Przecież zawsze jest lepiej bez zawahania poświęcić kogoś, już wcześniej osądzonego takim, a nie innym losem, fundując mu szybką, bezbolesną śmierć z rąk przyjaciół, niż następnie skazać własną rodzinę oraz dobrych kolegów na niepowodzenie misji, czy natychmiastowe złapanie przez policję, nieustannie od kilku ładnych lat usiłującą w końcu dopaść największą grupę przestępczą w kraju. Jeżeli jednak profesor wcześniej korzystał z naszych usług tej "dziennej strefy" z powodu śmierci członków jego zapewne bardzo dużej liczby bliskich, nie mógł nijak legalnie, czy też niezauważenie przez nikogo sposób dowiedzieć się o danych poufnych, przeznaczonych wyłącznie dla pracowników takich jak ja. Więc dlaczego...? Dlaczego traktował mnie jakbym był kimś naprawdę istotnym, komu może powierzyć wszystkie, najskrytsze sekrety, czego oczywiście nie zrobił... W jakim celu przemyślanie wykonywał każdy, zręczny, koci ruch, aby uwieść tak młodego chłopca, który jeszcze nie zakończył edukacji? Lecz jego usta, tak kusząco uchylone zdawały się cicho szeptać wprost do mego ucha jakieś słowa, lub raczej ułamki słów, nieposkładane głoski, mające na celu zwyczajne okazanie tego, co aktualnie nim kieruje, bądź też uspokojenie mnie przed wybuchem. Aczkolwiek pomijając ogromne, nie do opanowania zdenerwowanie oraz wielki bunt przeciw temu, co obecnie robił Way, nadal pozwalałem na kontynuowanie wcześniejszych czynów profesora, które, muszę przyznać przed samym sobą, sprawiały mi niemałą przyjemność, jednocześnie wprowadzając w zapierający dech w piersiach stan zupełnego zdezorientowania. Te niesamowicie różowe, lekko spierzchnięte, acz nadal piękne wargi, stworzone wprost do tego, aby całować je w każdej, nawet tej nieznacznej, trwającej dosłownie kilka sekund możliwej okazji, zdawały się wymawiać cichutko moje imię tak, żebym przypadkiem tego nie usłyszał. Jednak mój dobry słuch natychmiast wychwycił wciąż powtarzane, niczym w jakimś transie, wypowiedzi mężczyzny wypełnione po same brzegi pożądaniem wraz z... radością? Ponieważ chyba rzeczywiście zdołałem usłyszeć nutkę dziwnego rozbawienia w postaci niegłośnego śmiechu, przypominającego delikatne pobrzękiwanie srebrnych dzwoneczków, jednak minęło to szybko, ku mojej nieuciesze. Bo właśnie ten idylliczny chichot profesora, wprowadził do wcześniej nieco gęstej oraz poważnej atmosfery, którą jakby się odrobinę postarać można by kroić nożem, mały fragment beztroski. Nieprzemyślane ruchy, równie niemądre i rozwiane gramatycznie zdania posiadały dość małe znaczenie przy takich okolicznościach. W sytuacji, gdzie czułem wielką swobodę, daną mi przez czarnowłosego mimo mocnego przytrzymywania z nikłą nadzieją na szybkie uwolnienie oraz... ulgę.
      Kiedy wziął mnie w ramiona, układając w nich tak... tak inaczej, niż zwykła robić to dawniej matka, czy inni opiekunowie, ten drobny gest nagle z zupełnie nieznanych przyczyn stał się dla mnie nie tyle co niesamowity, a wręcz magiczny. Chwila, jakby spowolniona przez światowy, zarówno najważniejszy zegar ciągnęła się nieskończenie długo, jednocześnie przedłużając wszystkie pozytywne jak i negatywne emocje. Biały puszek, zwany drobinkami kurzu zwykle nad zwyczaj szybko wirujący w powietrzu, by następnie opaść delikatnie na błyszczącą, z pewnością długo czyszczoną podłogę i stworzyć na niej delikatny, acz wywołujące ataki alergii, dywanik, tym razem wolno stąpał po niewidzialnych schodkach, jakby szczycąc swoim nieprawdziwym pięknem. Powoli w ślimaczym tempie schodził niepewnie w dół, zatrzymując co pewien czas na odpoczynek, a później kontynuował dalszą wędrówkę tam, gdzie powinno być jego stałe miejsce. Liście na drzewach, pewnie stojących za dużym oknem ze znacznie poszarzałymi od różnego rodzaju osadów, utworzonych z deszczu, czy podobnych zjawisk pogodowych szybami, drżały widocznie, ujawniając własne przerażenie. Jednak wyżej wspomniane dygotanie owych roślin przypominało bardziej falę oceanu bez pośpiechu płynącą wzdłuż środkowej linii wód. Przezornie, skutecznie omijała wszelkie przeszkody w postaci dużych, groźnych skał, czy też klifów, tylko po to, aby zwiedzić jeszcze skrawek tego pod wieloma względami pięknego świata. Lecz kiedyś musiał nadejść jej czas, podobnie jak z zielonymi, niewielkimi listkami na chudziutkich gałązkach. Wraz z podmuchem silnego, jesiennego wiatru zostały zdmuchnięte w dal, przebywając równie ciekawą oraz interesująca podróż co błękitka, delikatnie spieniona fala. Właśnie ten moment, gdy w jakiejś naprawdę ważnej, niesamowicie zaskakującej sekundzie potrafiłem dostrzec rzeczy, niewidzialne dla zwyczajnych ludzi, czarował, oczarowywał i uwodził, był wręcz nienaturalnym zjawiskiem, acz wciąż pozostawał najpiękniejszą kwestią. Oglądając wszystko jako bardzo wolne ruchy żywych wraz z nieżywymi rzeczami, kompletnie zapomniałem o otaczającym świecie, o realności, do której jak najszybciej musiałem wrócić i opanować sytuację.
      Zupełnie nie mając pojęcia, co powinienem zrobić, czy też odepchnąć go daleko do przodu, czy przyciągnąć jeszcze bliżej siebie i jednocześnie wyrazić to, co pragnąłem powiedzieć już od bardzo dawnego czasu, uśmiechnąłem się tylko najdelikatniej jak potrafiłem, wręcz niezauważalnie na znak małego zwątpienia oraz okazania skruchy. Wcześniejsza pewność w tak ważnym oraz ważnym momencie wyparowała gdzieś w przestrzeń, całkowicie znikając z pola widzenia, aby już nigdy więcej nie móc doświadczyć tej... dominacji. Sprawiła wrażenie jakby w tej jednej sekundzie postanowiła rozpłynąć się w powietrzu, w mieszaninie najróżniejszych gazów, usuwając swoją widoczną postać w tą przeźroczystą, wręcz nie do ujrzenia na nagie, pozbawione specjalnych przystosowań, oczy. Jednak nie zniknęła zupełnie z jakże wielkiej powierzchni ziemi, tylko zagubiona szybowała pośród pozostałych. Niestety, na nieszczęście, nie potrafiłem jej nigdzie w sobie znaleźć, mimo ogromnych starań z wszelkich pozostałych sił, jakie pozostały jeszcze po dość niezręcznej sytuacji z profesorem, kiedy to tak znienacka, kompletnie po cichu, niczym jakiś profesjonalny złodziej zakradł się tuż obok mnie oraz niespodziewanie porwał w swe ramiona, mocno do siebie tuląc. Mężczyzna w ogóle nie zajmował swojej cennej uwagi takimi nieznacznymi drobiazgami, jak domknięcie wciąż uchylonych drzwi, przez które z łatwością można było zobaczyć spory skrawek szkolnego korytarza, a co za tym idzie, ktoś również miał prawo w każdym dowolnym momencie wejść do tej klasy i... I donieść komukolwiek o wydarzeniach aktualnie się tu rozgrywających. Wtedy wydalenie zarówno mnie jak profesora stało by się nieuniknioną formalnością. Lecz czy z czystym sumieniem mogę zaprzeczyć faktowi, iż wcześniej zaistniałe okoliczności nie były spełnieniem własnych marzeń? Nie, z pewnością nie mógłbym tego zrobić, gdyż... Gdyż Way rzeczywiście trafił w samo sedno, wykonując wymarzony pierwszy krok.
      Moment, w którym lekko zawahałem się na wyborze, stojąc przed nim oparty o jego klatkę piersiową był dla mnie naprawdę ważnym przeżyciem, od jakiego zależało całe dalsze potoczenie obecnej, niekomfortowej sytuacji. On dawał mi prawo zdecydowania, czy chce nadal pozostać wtulonym w przyjemnie miękką, bawełnianą koszulę mężczyzny, czy raz na zawsze zakończyć tą chorą grę pomiędzy dwoma mężczyznami, których różniła ogromna, lecz nie tak znów wielka różnica wieku. I to stanowiło coś na wzór jakby takiej specyficznej... troski, dbania o komfort własnego ucznia, aby nie zmuszać go do rzeczy, których robić absolutnie nie chce. Ale czy profesor rzeczywiście wykazywał aż tak duże zainteresowanie moją niewartą, niewidoczną dla nikogo wcześniej osobą z powodu... No, zupełnie bez powodu, nie wyciągając z tego większych korzyści dla siebie, bądź kogoś innego? Coś tutaj naprawdę nie pasowało, lecz nie miałem zielonego pojęcia co takiego oczywistego zdążyłem przeoczyć podczas dość niezręcznych sytuacji, kiedy to wraz z profesorem bywałem dość blisko... zdecydowanie za blisko. Takie zachowanie nie jest normalne, jak przystało, a raczej powinno, na przeciętnego licealistę i jego wybitnie inteligentnego nauczyciela. Te chwile miały miejsce stosunkowo często, zaraz po lekcjach, lub w trakcie ich trwania, gdy nawet najmniejsze, zupełnie dotknięcie czarnowłosego wyznaczało zupełnie odmienny rytm, zmieniało codzienność na nieco lepszą, niż zazwyczaj. Odpowiedzi przy tablicy, czy też zwyczajna, ludzka rozmowa na korytarzu podczas przerwy nie były tylko zwykłymi zadaniami, czy też obowiązkami, jakie należało starannie wykonywać. Ilekroć nasze palce lekko się muskały przy odbieraniu od niego białej kredy, by móc rozpisać zadanie, którego i tak za dobrze nie rozumiałem, dreszcze o dość potężnej sile rażenia przechodziły przeze mnie od góry do dołu, jednocześnie paraliżując kończyny, wzbraniając im dalszej pracy, przez co niefortunnie zdobywałem kolejne jedynki. Aczkolwiek, może to zabrzmi irracjonalnie oraz w bardzo niedojrzały sposób, ale lubiłem otrzymywać złe oceny do dziennika z tego akurat przedmiotu, gdyż... Gdyż podczas tych naprawdę krótkich sekund, kiedy mogłem spokojnie popatrzeć w oczy pana Way'a, odnosiłem wrażenie, jakie nagle całe moje ciało wypełniło to niesamowite uczucie potocznie nazywane zauroczeniem. W pewnym sensie ta niezwykła, magiczna chwila, w której z całą pewnością zapomnieć o wszelkim świecie trwała wiecznie i wcale nie posiadała ani końca, ani początku. Zupełnie jakbyśmy oboje postanowili zatracić się w otchłani... otchłani, gdzie nikt nie dyktuje, co należy robić, a czego nie, co jest dozwolone, a co mniej... W miejscu, gdzie w pełni mogliśmy być sobą bez żadnych ograniczeń wiekowych, bez lin, hamujących jakiekolwiek spontaniczne ruchy. Kompletnie wolni, niczym czarne jaskółki, płynące lekko w powietrzu z widoczną gracją oraz wdziękiem.
      Jego silna ręka delikatnie, acz nad wyraz stanowczo obejmowała mnie w pasie w dość jednoznaczny sposób, o który nikt nigdy nie posądziłby wielce szanowanego profesora tego jakże chwalebnego przedmiotu. Przepleciona przez bark, przechodziła przez plecy, podtrzymując je, by uchronić całe ciało przed upadkiem, natomiast dłoń, tak duża i pewna co do swoich poczynań zaciskała się mocno na biodrze. Przez cienki materiał bluzy, która dodatkowo rozpięta odkrywała skrawek równie ciemnej koszulki podobnej barwy z logiem naszej organizacji, byłem w stanie dokładnie doznać tego przyjemnego, naturalnego ciepła, jakie mężczyzna posiadał w sobie na co dzień. Wielki, czerwony, rozległy na możliwie największą odległość napis "Undertaker" raził po oczach niemal każdego i nie było mowy, aby ktokolwiek nie zwrócił na to uwagi. Również krew, sprawiająca wrażenie, jakby wolno, z widocznym ociąganiem spływała po każdej literze, tworząc nieco niżej ogromną kałużę czerwonej substancji. Aczkolwiek chyba aktualnie naprawdę nie jakiś głupi, mało znaczący (przynajmniej dla niego) napis posiadał największe, skupiające całą ważną uwagę znaczenie, tylko... tylko JEGO usta, z wyraźną czułością muskające moje własne w powolnym, ślimaczym tempie, nie posiadając większych zmartwień takich jak z każdą chwilą uciekający czas przerwy. Mężczyzna wciąż, nieprzerwanie od kilku rzeczywiście okropnie nadal, bez przerwy ciągnących się minut wciąż podtrzymywał mnie w jednej pozycji tak, aby bez problemu mógł sięgnąć na wysokość naszych twarzy oraz nie uciec mu zbyt daleko. Nawet choćbym chciał uścisk był na tyle silny, iż nigdy, mimo wielkiego, ogromnego wysiłku włożonego w wyswobodzenie z rąk profesora, po prostu z dużym prawdopodobieństwem nie dałbym rady o wiele starszemu od siebie osobnikowi. Jednak to oczywiście stanowiło tą najdrobniejszą przeszkodę, gdyż sam z rozległą chęcią poznania czegoś zupełnie nowego, wręcz doskonałego i zakazanego, wolno, z ociąganiem wraz z czystym, przepięknym lenistwem również smakowałem różowych, niezwykle miękkich oraz delikatnym warg pana Way'a, delektując cudownym smakiem, jakim emanował. Potrafiłem rozróżnić jakieś najróżniejsze odmiany egzotycznych owoców, mięty, samego czarnowłosego, wkładającego w tą czynność niemało troski, czy pozostałych uczuć, jakie akurat nim zawładnęły. Delikatne muśnięcia, powtarzane raz za razem, niczym normalna, podstawowa czynność wykonywana na co dzień, jak oddychanie, wprawiały w stały, niezmienny rytm, który po paru nad wyraz długich sekundach przybrał postać charakterystycznego rodzaj okresowej, trwałej rutyny. A ja ów rutynę mógłbym bez najmniejszego odstępu czasowego powtarzać wciąż i wciąż... w kółko to samo...
      Każde, nawet nieznaczne, prawie niewyczuwalne zetknięcie się dłońmi, czy nosami wywoływało nagły przypływ stłumionego przez partnera chichotu, uwalnianego pod postacią wysoko uniesionych kącików ust, natomiast mające miejsce co kilka chwil nieporadne, ruchy również nie uszły pozbawionej wszelkich zasad kultury oraz pozostałych reguł uwadze obu stron. Wszystko to wywoływało u nas naprawdę szczere, szerokie uśmiechy, na jakie mogliśmy sobie pozwolić pomiędzy następnymi, krótkimi, acz uzupełniającymi wrażenie kompletniej pustki, pocałunkami. Jego przyjemnie ciepła dłoń mimowolnie już wodziła po raz po odkrytym biodrze, ukazującym spory fragment anemicznie bladej skóry, następnie przybierała zupełnie inny bieg, przesuwając z góry na dół, co pewien czas delikatnie wślizgując się pod cienki materiał bawełnianej koszulki. Lecz kiedy już osiągnęła wcześniej obrany przez siebie cel, lądując na moich pośladkach, mocno za nie złapała, ściskając w przyjemny, ale w żadnym wypadku nie bolesny sposób. Mężczyzna przesuwał w długich, chudych palcach jej niewielki skrawek, momentami zapominając o otaczającym go świecie. Wtedy jego wzrok przypominał pustynię... pustynię wraz ze złotymi drobinkami cudownego piasku, mieszczącymi te magiczne drobinki dokładnie pośród czystej, przejrzystej zieleni tęczówek. Źrenica, w jednej chwili zupełnie mała, wręcz niewidoczna, a w następnej już o wiele większa i czarniejsza, wodziła za jakimiś nieznanymi przedmiotami, wiszącymi za oknem, bądź przy nauczycielskim biurku, robiąc wszystko, aby tylko nie musieć spojrzeć mi prosto w oczy. Jednak zamierzałem wkrótce to zmienić...
   - Panie profesorze... - szepnąłem, jednym, dosyć gwałtownym ruchem, biorąc jego policzki w dłonie. Przez sekundę zupełnie sparaliżowany miękkością oraz aksamitnością skóry twarzy czarnowłosego, zmusiłem go, żeby w końcu popatrzył wprost na mnie, jednocześnie poznając całą prawdę, jaką od początku bałem się wypowiedzieć. Nie chcąc skłamać, byłem zmuszony przyznać, choćby przed samym sobą, iż od pewnego czau zacząłem coraz bardziej przyglądać się owemu nauczycielowi. W dodatku nie tak zwyczajnie, jak to często bywa na lekcjach, gdy rzeczywiście trzeba poświęcić pełne skupienie na zrozumienie materiału towarzyszącemu do omawianego tematu, tylko... Z widocznym pożądaniem, ukrytym tuż za przeciętnymi, brązowymi jak każde inne tęczówkami, czego absolutnie nikt nie potrafił, nie miał prawa w ogóle dostrzec. Od jakiegoś czasu zacząłem zwracać większa uwagę na drobne szczegóły takie jak krawat podobnej barwy co dnia poprzedniego, acz z odmiennym wzorem, czy koszula w kolorze bardziej pasującym do śniadej cery. Poczynając od najmniejszego detalu, kończąc na tych większych wciąż na nowo poznawałem własnego profesora. Bardziej starannie i dokładniej zbierane informacje przynosiły jakieś efekt mojej wytrwałej pracy w postaci najróżniejszych danych, takich jak idealny schemat zakładania różnych zegarków na nieco inne okazje. Wszystkie te drobiazgi, składane w jedną spójną całość, układały się w zrozumiałem zdania gdzieś na samym dnie mojego umysłu, wypełniając go po same brzegi tak, że prawie każda myśl dotyczyła właśnie jego. Czy to na matematyce, czy na jakimś zupełnie niepodobnym do niej przedmiocie... Istniał tylko Gerard Way. Jednak co z tego, iż nauczyciel był bardzo pociągający, jak na mężczyznę w jego wieku? I co z tego, że oczywiście musiałem posiadać akurat tak cholernie mało lat, ile właśnie posiadałem, co jednoznacznie przekreślało szansę na zaznanie szczęścia?! Co ma do tego fakt, że właśnie teraz, w tym pomieszczeniu, w którym zwykle odbywam jakże ciekawe oraz interesujące zajęcia z geometrii, lub podobnych zadań "czarnej magii" jestem sam na sam z własnym nauczycielem w bardzo niewątpliwie... dziwacznej pozycji? Co z tego, jeśli pełna świadomość, iż aktualnie robię coś nad wyraz złego, niepoprawnego odbierała całe szczęście, wcześniej towarzyszące przy każdym zetknięciu warg?
      - Co pan robi? Czy pan oszalał? - odsunąłem się od mężczyzny z prędkością szybszą niż poranne światło, wypływające zza białych, delikatnych chmur, bądź próbujące przejść przez trudną barierę, jaką była gęsta mgła. Z zarówno tej sali jak i mojego domu bardzo dokładnie było widać wszystkie, nawet te najdrobniejsze szczegóły budzącego, powstającego do życia nowego dnia. Kiedy słońce powoli, leniwie wyglądało zza horyzontu miasta, witając ciepłymi promieniami każdy budynek Newark i każdego szczęśliwego mieszkańca z osobna. W sumie to nad wyraz często obserwowałem brzask z okna niezwykle ciemnego, obklejonego przeróżnymi plakatami rockowych i metalowych zespołów, pokoju na drugim piętrze domu. Zawsze, gdy nie potrafiłem na nowo zasnąć po szybkim przebudzeniu z koszmaru, czy też z innych powodów, a pora zdawała się być dość wczesna wstawałem i ostrożnie, tak, aby nie obudzić pozostałych mieszkańców domu, siadałem na białym, szerokim parapecie, opierając skroń o zimna szybę. Przyjemne dreszcze powstałe z powodu nagłego przypływu chłodnego wiatru przenikające moje rozgrzane nieprzyjemnym snem i ciepłą kołdrą, ciało, sprawiały że czułem prawdziwą ulgę w swoim codziennym cierpieniu, jakie musiałem nosić bez ustanku, czy też najmniejszej przerwy od tego ciężkiego brzemienia. Wtedy uspokajające, szelesty liści należące do wyższych niż okna, ale nie większych niż sam dom, drzew naprawdę koiły zszargane nerwy, próbowały niemym śpiewem rozwiać wszelkie obawy co do różnych, trapiących spraw. Po prostu tam były, nieświadome swoich poczynań tańczyły nieprzerwanie na delikatnym wietrze, a ja potrafiłem dostrzec przekaz... przekaz, jaki chciały ofiarować osobie, która umiała przed długie, przewlekłe minuty wpatrywać się zahipnotyzowanym, jakby nieobecnym wzrokiem w ich pląsy oraz wsłuchiwać w piękną pieśń. Rzeczywiście... odprężające, jednak nawet teraz po tym jakże przyjemnym, acz niepokojącym incydencie nawet patrzenie poza obszar klasy nie pomagało w uspokojeniu rozszalałych nerwów.
   - Zatem czemu oddałeś pocałunek?
      No właśnie... Z jakiego powodu odsunąłem się od niego w ostatniej chwili...?

8 komentarzy:

  1. Dziś dopadła mnie wena, nareszcie. Napisałam shota i gdy tak sobie przeglądałam listę blogów zobaczyłam, że jest nowy rozdział u Cherry. Uszczęśliwiona zaczęłam czytać i już po pierwszym akapicie miałam jedno stwierdzenie: będzie seks. A tu? Buu, mało wkurzona nie wylałam herbaty na laptopa. Ale okej, idę pisać shota. Wstawić go?

    OdpowiedzUsuń
  2. których różniła ogromna, lecz nie tak znów wielka różnica wieku - :D
    Mimo iż tylko się całowali powaliłaś mnie tym rozdziałem. Bardzo miło się go czytało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aww... :3 A ja myślałam, że dojdzie do czegoś więcej... (tak wiem, jestem zboczona) Pomimo iż tylko się całowali, to rozdział świetny :D Mistrzowsko opisałaś uczucia Franka w dość, ymm... Niecodziennej sytuacji xD Pisz szybko i dodaj kolejną część, bo jestem ciekawa, co będzie dalej. WENY ŻYCZĘ i KOCHAM TWOJE OPOWIADANIA! <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko, dostałam dedyczka ;____; *soł prałd of majself*
    Cudownie jest, te opisy *____*
    A błędów jest malutko, szkoda sobie nimi dupencję zawracać ;D
    Nie wiem co ja mogę nowego Ci tu powiedzieć...
    ...
    AWWWWW ASDFGHJKUYTRDCVBNHYTREDXC KOCHAM CIĘ
    ...
    Taaaak, poprawne wysławianie to podstawa dobrego komentarza.
    Dodawaj szybko kolejne! :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nota superowa - jak zwykle :D
    Twoje opisy są po prostu nieziemskie, bardzo przyjemnie się je czyta ^^ spodziewałam się też, że między Frankiem i Wayem dojdzie do czegoś więcej, ale co tam. Rozdział i tak świetny. c: No i jeszcze to ostatnie zdanie. Jeśli odepchnął go w ostatniej chwili, to co mogło się niby dalej wydarzyć? Uff, chyba nie chcę wiedzieć co. xD
    Czekam z ogromną niecierpliwością na kolejną część ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. U mnie na dalsze-dzieje-lwow.blogspot.com ukazał się nowy rozdział ^^ Zapraszam serdecznie do czytania i komentowania :)

      Usuń
  6. Oj taaak bardzo miło sie czytało słodkie to było *_* szkoda że si enie moge rozpisać bo musze isc spac bo mam jutro konkurs z historii i musze sie wyspad... Bitch please i tak nie zasne ale sproboje...
    A rozdzial jak zawsze swietny super sie czytało za szybko sie skonczył :ccc
    Komentarz nadrobie kieyyyyś :d
    Xoxoxoxo wenyyy wenyyy kocie :3

    OdpowiedzUsuń
  7. UMARŁAM Z BRAKU TLENU.
    Dziewczyno, co Ty z nami wyprawiasz... Ja już się napalałam na jakieś ostre ero na ławce lub pod tablicą, a tu Frankie nagle spierdala z miejsca.
    Jezu. Ile ja bym dała za sam na sam z panem profesorem Wayem...
    FANTASTYCZNE.
    xo

    OdpowiedzUsuń