czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 4

Hej...Mam strasznego doła, ale udało mi się skończyć to dzisiaj. Wybaczcie, że tak późno, ale to też po części wasza wina. Widzę ile jest wejść na posta, a nikomu się nie chce komentować. To też jest dołujące, bo nie wiem, czy to czytacie, czy po prostu przeglądanie, ani czy wam się podoba :/ Nie oczekuję mega długich komentarzy, chociaż jedno słowo...No więc dziękuję za uwagę. Rozdział dla Nana :D Kocham was wszystkie, i komentujące i ninje :D No to enjoy!
Rozdział wyszedł, tak jak wyszedł, ale postaram się, żeby następny był lepszy... 
P.S. Nie wydaje wam się, że akcja toczy się zbyt szybko. Mam zamiar zrobić Frerard już w 6, czy tam 7 rozdziale i zastanawiam się, czy aby na pewno nie za szybko...Opinie wyrażać pod rozdziałem ;D
___________________________________________________________________________________

[Gerard]

 

      Wszedłem przez dwuskrzydłowe, ciemnobrązowe drzwi, trzaskając nimi z siłą. Jeszcze w przedpokoju ściągnąłem z siebie kurtkę, rzucając nią gdzieś w kąt. Miałem wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłem bardziej wkurzony, a przechodząc koło lustra ledwo powstrzymałem przemożną chęć rozbicia go. Wszystko wokół wydawało się mnie razić swoim kolorem, kształtem, nawet po prostu tym, że tam stało! Po raz pierwszy miałem potrzebę pilnego rozniesienia całego mojego ukochanego domu na kawałki, czego oczywiście bym żałował. Jest wiele rzeczy, nieprzemyślanie zrobionych, przez które po dziś dzień czuję kłucie w lodowatym sercu. Tak bardzo żałuję niektórych popełnionych przeze mnie czynów, że czasami odechciewa mi się dalej funkcjonować. Bo nie mam po co...Ani tym bardziej dla kogo. Mimo, iż jestem potężną istotą, czasu cofnąć nie potrafię i chyba to najbardziej boli. O ile inaczej wyglądałoby moje jak i zarówno życie pozostałych ludzi, gdybym tylko postępował inaczej. Jak wampiry, które żyły w wielkim mieście, w wieżowcach, wypełnionych świeżą krwią. Mieli jej pod dostatkiem i co noc urządzali krwawą masakrę, dokładnie po sobie sprzątając. Ja, niestety, nie potrafiłbym tak. Odkąd pamiętam byłem typem samotnika. Czy to na przerwach w szkole, czy po niej towarzyszył mi wyłącznie mój stary, czarny notes. Zawierał szkice miejsc, do których przychodziłem, by pobyć w ciszy i spokoju oraz fragmenty własnych piosenek. Wprawdzie nie traktowałem ich, jako piosenki, tylko wiersze. Zwykłe, beznadziejne, utwory. Do tego czasy owy notes jest ukryty głęboko w tym domu i wątpię, żeby ktoś go znalazł.
      Przeszedłem szybkim krokiem przez cały korytarz, by zaraz potem wejść do kuchni. Zrzuciłem niepotrzebne papiery ze stołu i opadłem ciężko na krzesło, uprzednio wstawiając wodę na mocną kawę. Jeżeli zaraz się czegoś nie napiję, to zrobię krzywdę komuś, co nie będzie zbyt przyjemne. A tak się składa, że mam nową zabawkę do torturowanii. Zabawkę, dzięki której zawdzięczam swój teraźniejszy stan. Tak, właśnie przez niego czuje się jak kupa złomu, totalnie zbity z tropu. Przez wiele godzin szukałem informacji na jego temat. Przekopywałem stare archiwa, później te nowsze, ale nie znalazłem nic poza jego imieniem i nazwiskiem. Frank Iero urodzony w Belleville. Bez daty, bez jakichkolwiek szczegółów. No i to mnie wkurzyło najbardziej. Starałem się dowiedzieć możliwie jak najwięcej o chłopaku, którego przetrzymuje w swoim domu, ale po prostu się nie dało. Zakładam, że każdy z wampirów wiedziałby tyle, co ja lub mniej.
      W tej samej chwili przypomniałem sobie o chłopaku uwięzionym w piwnicy. To znaczy, gdyby nie to, że już wcześniej chciał uciec, nie musiałby tam siedzieć i marznąć. Późną jesienią było tam na prawdę zimno, a wcześniej nie pomyślałem, żeby dać mu jakiś koc. Idiota ze mnie...Przecież moja zabaweczka mogła się rozchorować, a kilka dni bez niego byłoby prawdziwą męczarnią. Polubiłem go przez te niecałe dwa dni. Ma w sobie taką energię i ten subtelny uśmiech, który miałem okazję zobaczyć dwa razy. Niestety, tylko wtedy, kiedy spał. Nie mam pojęcia, co mu się śniło, ale wyglądał na szczęśliwego...W rzeczywistości mogłem dostrzec tylko jego łzy, a one, chociaż prezentowały się pięknie na bladej twarzyczce, w jakimś stopniu bolały mnie. Mimo, iż minęło tak niewiele czasu, przyzwyczaiłem się do obecności bruneta. Powróciło do mnie uczucie z dzieciństwa, kiedy spędzałem czas tylko i wyłącznie z moim bratem. Wizja stracenia chłopaka, który tymczasowo sprawił, że poczułem się pełny życia, jak dawniej, nie dawała mi spokoju. Może to dziwne, że psychopatyczny morderca uważa swoją ofiarę za kogoś wyjątkowego, ale tak...To prawda, jest dla mnie naprawdę ważny. Stanowił oderwanie się od codzienności, jego miodowe tęczówki wprowadzały mnie w stan wspaniałego zapomnienia. Patrząc w nie, ten jeden jedyny raz, dostrzegłem milion kolorów i barw ze sobą połączonych, lecz nie tylko to. Skrywał w sobie jakąś tajemnicę, która sprawiała, że stawał się smutny i przygaszony. Jestem wampirem, nie trudno zaobserwować takie coś w krótkim czasie, ale najdziwniejsze było to, że chciałem mu pomóc. Z pewnością takie postępowanie nie należało do mojej natury, jakkolwiek było silniejsze. Znacznie potężniejsze, niż umysł, starający wyprzeć te myśli z głowy.
      Ruszyłem wolnym krokiem w stronę piwnicy. Nie spiesząc się, po drodze uporządkowałem trochę w salonie i powoli podszedłem do drzwi. Oszukiwałem samego siebie, że mi nie zależy i chciałem jak najwięcej czasu przedłużając nasze kolejne spotkanie, niemniej musiało kiedyś do niego dojść. Jedynym faktem, powstrzymującym mnie przed ucieczką w ciemny las był nieznany mi zapach. Unosił się w pobliżu metalowych drzwi, zatrzymując przy lekko uchylonym oknie. Albo mój gość używa przeterminowanych kosmetyków, albo jest coś, o czym nie wiem. Stawiałem na to drugie, gdyż naraz moich uszu dobiegł dziwny warkot. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie było żadnej ciężarówki, ba! Nawet człowieka trudno znaleźć się o tej porze, więc...Ostrożnie otwarłem drzwi. Zamki ustąpiły z głośnym strzyknięciem, który rozniósł się po mieszkaniu. Bez pośpiechu wślizgnąłem się do środka i uważnie nasłuchując, zszedłem na dół. Kiedy tylko dotknąłem dłonią metalowej poręczy natychmiast ją cofnąłem. W powietrzu i na wszystkich innych przedmiotach zalegała spora warstwa kurzu. Nie zaglądałem tu od kilku miesięcy, odkąd...Nagle trafiła do mnie przerażająca prawda. Jeszcze kilka tygodni temu Mark, mój niby dobry kumpel, zostawił mi pod opieką swojego zwierzaka, gdyż musiał wyjechać w pilnej sprawie. Choć w rzeczywistości nie znoszę gnoja, chcąc nie chcąc musiałem mu pomóc. Sam wiele razy prosiłem go o małe przysługi, więc trochę się tego nazbierało. O ile wiem, wrócił kilka dni temu i do tej pory nie odebrał tego kundla. Jak już wspomniałem, nie zaglądałem tutaj od miesięcy, więc psiak mógł się trochę zmienić. Podobno rasa maruwitów, czyli wielkich pół wilkołaków-pół wampirów, rozwijała się dość szybko, była zwinna i czujna. Ostatnim razem, zanim zamknąłem pupilka w tej przeklętej piwnicy sięgał wzrostem do mojego kolana i jeszcze nie miał wyostrzonych ząbków. Co do czasu teraźniejszego nawet się tym nie przejmowałem. W głowie huczało mi tylko jedno...Zostawiłem Franka sam na sam z tym potworem.
      Zbiegłem na dół, omijając co drugi stopień z niezachwianą równowagą. Zeskakując z kilku ostatnich schodków, zrobiłem idealny półobrót w stronę włącznika światła. Nie to, żebym był ślepy, bo nawet w największych ciemnościach potrafiłem dostrzec dokładne kształty, lecz potrzebowałem tego, do szybkiego określenia położenia. Błądząc drżącymi rękoma po ścianie, przestawiłem włącznik. Pomieszczenie zalało słabe światło jedynej działające żarówki. Migotała co sekundę, znów pogrążając piwnicę w ciemnościach. Miałem wrażenie, że za moment całkiem zgaśnie, jak pozostałe, jednak nic takiego nie miało miejsca. Rozejrzałem się w poszukiwaniu bruneta. Śladowe ilości krwi, jeszcze świeże, zaprowadziły mnie do punktu znacznie oddalonego od reszty. Za wielkimi kartonami, w których znajdowały się pewnie jakieś stare szmaty, leżała kupa futra, liżąca swoje łapy. Kundel wydzielał bardzo specyficzny zapach...Mokrego psa. Nie zwracał na mnie uwagi, tylko zajmował się higienicznymi potrzebami, powarkując, gdy coś z nim próbowało się poruszyć. Wychyliłem się lekko, by móc cokolwiek dostrzec. Poza przemokłą wełną, nie potrafiłem zobaczyć nic innego, dlatego też zdecydowałem się podjąć ostrzejsze kroki. Syknąłem cicho, ukazując kły, aby to wyrośnięte coś przesunęło swoje grube cielsko. Pożywienia miało tu pod dostatkiem, więc, jak widać, korzystało ile mogło. Pies warknął na mnie w niemym ostrzeżeniu. O nie, tak się nie będziemy bawić. Powinien być mi wdzięczny, że zatrzymałem go u siebie, a ten śmie na mnie warczeć. Zdecydowanie tracę cierpliwość do wszystkiego, co mnie otacza. Cofnąłem się, biorąc do ręki kubeł zimnej wody i chlusnąłem nim w zwierzaka. Jak dobrze, że zostawiłem wielką dziurę w dachu w spokoju, podkładając pod nią jakieś stare wiadro. Liczne deszcze napełniły je lodowatą cieczą, która teraz niesamowicie się przydała. Wilkołak odsunął się, ciągnąc za sobą na wpół nieprzytomnego chłopaka. Brunet, krztusząc się wodą, którą przez przypadek na niego wylałem i wyrywając, kopnął go, na co zaraz ostry pazur bestii drasnął jego nogę. Według mnie powinien już dawno nie żyć, przebywając w jednym pomieszczeniu z maruwitem, na dodatek próbując się uwolnić. Ale zwierzę traktowało go inaczej, łagodniej niż inne ofiary. Jakby dawało mu karę za każde złe zachowanie i uczyło go posłuszeństwa...Jak...Jak swoje młode. Brunet miał w sobie coś niezwykłego, co zauważyłem nie tylko ja, ale nawet ten przerośnięty ssak. Nie jest dobrze...Kiedy przedstawiciel rasy tej obierze sobie kogoś na dzieciaka, to można pomarzyć o życiu. Każdy twój ruch będzie śledzony, a jednym obszarem, w którym będziesz mógł przebywać to mały pokoik trzy na trzy metry. Wilkołak będzie cię karmił zdechłymi szczurami, uczył, karał lub podobne rzeczy. Dużo zapamiętałem z opowiadań Marka i przestrogach na temat jego pupilka. Oczywiście, że byłem od niego silniejszy, ale zwykły, śmiertelny, bezbronny człowiek nie.
       Wypełniająca mnie wściekłość, skłoniła moje ciało do jakiegokolwiek ruchu. Poderwałem się z miejsca, idąc z grobową miną w stronę wielkiego potwora z zamiarem zabicia go. Przemierzyłem te kilka metrów we względnym, zewnętrznym spokoju, podczas gdy w środku panował chaos i kompletny bezład. Znalazłszy się przy chłopaku, dokładnie dostrzegłem jego zapłakaną twarz i opuchnięte oczy, wołające o pomoc. Prawa ręka i cała bluzka przesiąknięta czerwonym płynem, na którego widok poprzestawiało mi się w głowie. W ten chwili liczył się tylko on. Tęczówki, przybierające szkarłatną barwę skupiły się na jednym miejscu. Przesunąłem wzrokiem po całym ciele drobnej postaci i natrafiłem na jeszcze jedną ranę, z której również obficie sączyła się krew. Wodziłem wzrokiem od dłoni do nogi, nie mogąc zdecydować, w jakim momencie zacząć swą ucztę. Brak krwi w organizmie od paru godzin dawał mi się we znaki. Musiałem polować przynajmniej raz na dwa dni, by zaspokoić głód, a ostatnimi czasy, niestety, zaniedbałem się pilnowaniem tego tutaj chłopaka, który...Na którym...Krew...Czerwona, jak róża, wyglądała tak pięknie, jak na aniele. Mimowolnie przygryzłem dolną wargę, patrząc za oddalającym się stworzeniem wraz z moim więźniem. Byłem zbyt zajęty rozmarzaniem, żeby jakoś zareagować, dopiero słowa bruneta, tak ciche, że prawie niesłyszalnie przywróciły mnie do rozsądku.
-Błagam, pomóż mi...-szepnął bezdźwięcznie. Przez cichy głos, wydawać by się mogło, iż sam sobie to ubzdurałem. Jednak nie...Miałem żywy, a raczej półżywy dowód na to, że Frank cierpiał i prosił o pomoc mnie. Wprawdzie mógł wydzierać się wniebogłosy, zakładam, że miał wystarczająco sił. Na jego miejscu każdy by spróbował, ale nie on...Wolał zaufać porywaczowi, mordercy, wierzył mi...Uważam, że trochę to dziwne, ale przecież zasady są po to, żeby je łamać, prawda? A żaden zapchlony kundel nie będzie mieszał się w moje sprawy. Najchętniej ukarałbym go za to nieposłuszeństwo, lecz to zadanie nie należy do mnie. Oczywiście mówię o wilkołaku, a nie moim Franiu... Chwila, stop. Czy ja właśnie użyłem zdrobnienia imienia chłopaka? Chociaż muszę przyznać, że jest całkiem ładne i pasuje do tego aniołka, jednak zdecydowanie nie brzmi dobrze w moich ustach. Proszę was...Dajcie mi różową sukienkę, kwiatki, postawcie na łące i każcie wołać swego lubego. Pff... To raczej zły pomysł, a dziwniejszy jest fakt, że powstał w mojej chorej głowie. No, ale od czego ma się psychologów...Nawet tych wampirzych. Istniała pewna grupka osobników, pomagających wampirom pozbierać się do kupy po jakimś nieszczęsnym wydarzeniu. Osobiście nigdy nie brałem w tym udziału, lecz słyszałem z opowiadań. Jestem dobry w zapamiętywaniu szczegółów, co nie zawsze wychodzi mi na dobre...Ponoć wszyscy ci, którzy zgłoszą się do niepozornej poradni, przechodzą straszne męki. Są torturowani dnie i noce, aż w końcu nie wyduszą z siebie prawdy, której sam szatan by się nie powstydził. Lecz, jak wszyscy wiemy, szatan nie ma prawa bytu ani tutaj, ani nigdzie. Wymyślono to, by straszyć małe dzieci, podobnie jak mity wcześniej wspomniane. Każdy, podkreślam każdy musi radzić sobie sam. Życie to walka o śmierć, bądź też nie. Słabsi odpadną, silniejsi zostaną, taka jest prawda. Ale wielki Gerard Way nie trzyma się zasad i właśnie zamierza jedną z nich złamać.
      Na tyle, na ile to możliwe szybko znalazłem się przy brudnym zwierzaku, uwalniając chłopaka z potężnego uścisku. Używając niewielkiej ilości siły, popchnąłem bestię na przeciwległą ścianę i porywając bruneta w swoje ramiona w mgnieniu oka z powrotem znalazłem się w korytarzu mojego domu. Zanim maruwit zdążył pozbierać do kupy swoje kości, zatrzasnąłem drzwi, dokładnie zamykając je na cztery zamki, w ogóle się przy tym nie męcząc. Odsunąłem głowę kilka centymetrów, gdy nasze twarze znów były tak blisko siebie, po to, by w pełni spojrzeć na buźkę aniołka, wykrzywioną w grymasie. Delikatnie, acz stanowczo postawiłem go na podłodze. Zachwiał się lekko, na co szybko zareagowałem. Mocno objąłem jego pas, by mógł zachować jako-taką równowagę. Przytrzymywałem chłopaka przy sobie, stojąc, nie ruszając się. Jęknął cichutko, a potem po jego policzkach pociekły łzy. Co ja bym dał, żebym nie musiał już nigdy oglądać zapłakanej twarzyczki mojego małego...Wiem, że trochę, nawet bardzo się zapędzam, mówiąc tak, ale...Pieprzyć zasady. Chcę w końcu doświadczyć jakiegoś ludzkiego uczucia, choćby smutku. Od wielu, wielu wieków nie czułem nic poza pustką. Wypełniała mnie nicość, a serce było jak z kamienia. Zimne jak lód, ale wystarczająco mocne, żeby przeżyć największe tragedie. Natomiast człowiek, krucha istota, która kiedyś stanowiła dla mnie tylko i wyłącznie rozrywkę oraz pożywienie, stała się czymś więcej. To aż niemożliwe, by kilka godzin w towarzystwie jednego, małego chłopaka, który prawie nie odezwał się słowem, mogło tak wiele zmienić. Bruneta, który teraz trzymał mnie mocno za koszulkę, wylewając tony słonych kropel, a jednocześnie wyglądając przy tym przeuroczo...Źle ze mną... Szlochał, a ja po raz drugi nie wiedziałem co zrobić. W tym momencie zadziałał impuls, może coś innego. Po prostu przełożyłem jedną rękę, potem drugą, zaplatając je w uścisku. Proste, czyż nie? Tyle, że moje dłonie znalazły się tak, gdzie nigdy nie powinny być. Jedna spoczywała sobie spokojnie na dole jego pleców, zaś druga na łopatkach. Gładziłem materiał czarnej koszulki, dokładnie wyczuwając wszystkie napięte pod nią mięśnie. Przeniosłem ciężar z jednej nogi na drugą, zmuszając go do położenia się na mojej klatce piersiowej. Chyba nawet tego nie zauważył, ponieważ był zajęty moczeniem mojego podkoszulka. To nic...Odsunąłem się malutki kroczek, lecz zaraz zostałem przyciągnięty przez jego małe rączki.
-N-nie...N-nie zos-stawiaj-j m-mnie-e...-wypowiedział niezbyt poskładane zdanie, zakrywając przy tym twarz w zagłębieniu mojej szyi. Oparł się o mnie całym ciężarem, widocznie nie mogąc ustać na własnych nogach. Bez najmniejszego zastanowienia, na powrót wziąłem go na ręce. Był leciutki, niczym niemowlak. Drobna postawa, która nadawała mu niepowtarzalnego uroku, robiła swoje. Wtulając się w mój bok, wyglądał tak niewinnie i słodko...Malutkie, lecz pełne, malinowe usteczka idealnie kontrastowały się z bladą cerą. Półprzymknięte oczka i wyraźne rzęsy, rzucały delikatny cień na zaróżowione policzki...Zdecydowanie to najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widziałem.            Skierowałem swe kroki do salonu, gdzie położyłem Franka na większej kanapie. Starałem się być jak najsubtelniejszy, by nie sprawić mu niepotrzebnego bólu. Nie mam pojęcia, od kiedy się taki zrobiłem, ale muszę przyznać, że to...Obrzydliwe. Tak, właśnie. Nigdy, ale to nigdy nie myślałem, że będę tak okropnie czuły i troskliwy. Zwłaszcza dla człowieka, który nie dość, że próbował uciekać, wkurzał mnie oraz dodatkowo nienawidził. Nie dziwię mu się...Pewnie prowadził życie pełne zabawy przyjaciół, kochającej rodziny, a ja odebrałem mu to w przeciągu kilku sekund. Stracił wszystko i był skazany na mnie do czasu, póki będzie żył. A powoli odtrącam od siebie myśl zabicia chłopaka...Wiele razy, próbując to zrobić, wahałem się, wskutek czego brunet nadal pozostawał beztrosko w moim domu. Przez ostatnie kilka minut opowiadałem o tym, jaki to on jest wspaniały, kochany i uroczy, a nie wspomniałem, jak bardzo mnie wkurza. Zdarza się nawet często. Wystarczyło kilka godzin, żeby wyprowadził mnie z równowagi. Ale nie...Nie dałem po sobie tego poznać. Ja nigdy się nie załamuję, a to jest teraz moim zadaniem. Pozostać nieugiętym, okazać minimum jakichkolwiek uczuć, poza tymi złymi...Jestem wampirem, muszę być straszny. No i taki pozostawałem przed pojawieniem się JEGO. Wywrócił moje dotychczasowe życie do góry nogami i jeszcze był z tego zadowolony...Albo po prostu nie wiedział, co się dzieje. Przed przybyciem bruneta wszystko wydawało się być w porządku. Polowałem, zabijałem, cieszyłem się nowo zdobytymi ofiarami, ich krzykami, lecz potem...Przy Franku wymiękłem, na co za żadne skarby świata nie mogłem sobie pozwolić. Jestem zobowiązany, wobec siebie i całego gatunku, postępować według zasad, a regułą numer jeden jest "Zero miłości". Ah, czy ja tu mówię o kochaniu? Traktuje go raczej jak kolegę, lub jak...Mojego brata. Niestety, wspomnienia powracają. Akurat te, których nie chcę pamiętać, akurat te, które sprawiają największy ból. Może właśnie dlatego zatrzymałem go u siebie i stałem się miły. Lecz ciągle napływające myśli, ze zdrowego rozsądku kazały pozbyć się go jak najprędzej. Chociaż serce, w małym stopniu, podpowiadało zupełnie co innego, wybrałem drugą opcję. W sumie, to nawet uważałem, że należała mu się kara, którą już otrzymał. Zadowalał mnie widok jego krwi i grymas, jaki pojawił nagle znalazł się na twarzy, kiedy próbował poruszyć nogą. Czy na pewno? Tak. Może...W każdym bądź razie muszę opatrzyć jego rany, zanim sprzedam komuś chłopaka. Miałem zamiar to zrobić i nic mnie nie powstrzyma. Na prawdę nie wiem, jak mogłem oddać się chwili zapomnienia, całkowicie podlegając urokowi osobistemu Franka. Nigdy wcześniej nie zachowywałem się w ten sposób i teraz też nie zamierzam, a ten moment załamania możemy puścić w niepamięć...Wiem, że zmieniam zdanie, jak kobieta w ciąży, ale jestem do tego zmuszony.
      Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wystukałem dobrze znany mi numer. Załatwię dwa problemy za jednym razem...Zaledwie po trzech sygnałach mój rozmówca odebrał połączenie.
-Halo?-wyjęczał głos, dochodzący z drugiej strony.
-Mark, musimy się spotkać. U mnie.- dokończyłem, szybko się rozłączając. Powinien zjawić się za kilka sekund, ale jak znam życie przyjdzie za godzinę, więc mam jeszcze trochę czasu, by doprowadzić do względnego porządku chłopaka, przed oceną mojego kolegi. Cena nie gra roli...Oddam nawet za darmo, a z pewnością każdy będzie go chciał.

7 komentarzy:

  1. Hmmm. Interesujące ,że tam powiem. Jestem ciekawa co czy wyleczą Franka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeej, dzięki za dedyka <3 I... o boże, to było cudo, a nie rozdział *_* Serio, dawno nie czytałam czegoś tak świetnego :D Prawdę mówiąc było kilka powtórzeń, ale kto by się tym przejmował, jeśli czyta się tak świetny rozdział? <3 A co do twojego pytania... to nie wiem, może mogłabyś rozwinąć o jakieś sceny, które mogłyby ci się przydać w dalszych częściach? Nie mam pojęcia, jaki jest zarys opowiadania, więc strzelam w ciemno XD Ale to tylko moje marne zdanie 8D Z niecierpliwością czekam na nowe odcinki :3

    OdpowiedzUsuń


  3. no wybacz, ale ja już nie mam pomysłu, bo ciągle komplementowanie staje się nudne, a nie chce mi się szukać synonimów.

    co do akcji, niczym się nie przejmuj i pruj dalej do przodu, cause you're doing it right.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tam na początku miało być coś w stylu > komentarz < x.x

      Usuń
  4. Zapomniał o jakimś przerośniętym wilczysku w swej piwnicy? XD Nice... Podziwiam jego pamięć, serio :D I no... Po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że on chce oddać Franka jak jakiegoś psa do schroniska tylko dlatego, ze poczuł coś, czego jego zdaniem nie powinien poczuć D: Niech się ogarnie i dopuści do siebie w końcu wiadomość, że się zakochał! ♥ Love, oh, love. Tym bardziej, że przecież nie doprowadzi Franka do stanu względnej użyteczności publicznej po odniesionych obrażeniach tego stopnia ... Nie ma wyboru! Musi go sobie zostawić! :D

    :: red like a blood ::

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana, czy mogłabyś ponownie do mnie wysłać maila? :3 Przez nieuwagę skasowałam go :<

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem zdecydowanie na tak. Może jestem niecierpliwa, ale lubię jak akcja się szybko toczy. :3 więc tak, dawaj frerarda!
    Co do samego rozdziału-był okej. Gee jest niewykle ciekawą postacią.. Taką ciekawą i o wielu twarzach. Podoba mi się sposób, w jakim go opisujesz. Przepraszam, że czytam tak wolno, ale niedługo nadrobię zaległości i będę już na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń