wtorek, 4 czerwca 2013

Like a gun in hand 5

EDIT: No więc... Zawieszam bloga na czas nieokreślony... To znaczy nie jest to takie kompletne zawieszeniem tylko mała przerwa, bo... po prostu nie mam siły. Babka z wf zabrała mi kartkę z ponad połową rozdziału i jeszcze mówi, że tam pornografię wypisuje (Zgadzam się, że pedofilia, bo to w końcu młody uczeń i o wiele straszy nauczyciel, ale... xD) i... Nie mam chęci tego pisać jeszcze raz. So... We wtorek moja mama wybiera się do szkoły, może to odzyska. Nie wiem. Ale w każdym bądź razie nie chce pisać rozdziału "od dupy strony", więc... Do zobaczenia niedługo! :***


      Chyba nie mam za wiele do powiedzenia... xD Ta, rozdziały będą co półtora tygodnia :3
I... Rozdział dla Darsy :***

Ach, ta wełna! <3

      I jeszcze jedno... Ostatnio wpadłam w jakiś dziwny nawyk pisania posta najpierw od końca, potem zaczynałam początek i kończyłam środek, przez co mam nadzieję, że wszystko tam powinno być okej. Za powtórzenia przepraszam najmocniej :3 xD

________________________________________________

      W mojej pamięci, głowie, mózgu, przed oczami, na wszystkich ścianach budynków, wszelkiego rodzaju murach, dosłownie wszędzie widniało to jedno nazwisko... nazwisko osoby, której mam pozbyć się już jutro.
      Way...

      Na samej górze nieskazitelnie białej, idealnie wyprostowanej bez żadnych, nawet najmniejszych zagięć rogów kartki widniała dzisiejsza, nieszczęśliwa data. Zapisana drobnym druczkiem stanowiła nie lada wyzwanie, aby poprawnie ją odczytać i nie popełnić przy tym żadnego błędu, gdyż literki tak bardzo do siebie podobne, zlewały się w jedną, spójną całość, co natychmiast spowodowało lekki ból moich oczu. Dodatkowo niesprzyjająca pogoda wraz z wolno zapadającym zmrokiem jeszcze bardziej utrudniały poznanie zawartości tekstu, jednak postanowiłem dzielnie wytrwać oraz przebrnąć przez stosik zupełnie niepotrzebnych informacji, artystycznych podpisów pod każdym słowem, czy podobnych bazgrołów, należących najpewniej do Jozette. To aż dziwne, żeby tak piękna kobieta o pięknych, delikatnych dłoniach, długich palcach oraz pełna gracji posiadała niezbyt ładny, ani czytelny charakter pisma. Przecież nikt inny nie miał dostępu do jej osobistych papierów. Z tego, co wiem, ona sama długimi godzinami przebywała w ogromnej bibliotece, znajdującej się w głównej siedzibie, odpowiednio segregując wszystkie osobne, czy połączone w duże pliki kartki oraz wszelkiego rodzaju teczki z niewiadomą zawartością. W każdym bądź razie zawartość listu, lub zaproszenia do wspólnego zabójstwa niezmiernie szokowała nawet najtwardszego gracza.
   Way... James Way. Osoba najwyżej postawiona w randze dzisiejszego biznesu oraz współpracownik miejscowej policji, codziennie pilnującej porządku na ulicach miasta. Jest wielce szanowanym ekspertem w różnych dziedzinach nauk, zarówno ścisłych jak i tych humanistycznych. Prasa potwierdza wiadomość, iż zna on wiele języków obcych, używając ich za każdym dalszym wyjazdem, czy wywiadami spoza naszego kraju. Czarny garnitur, jaki przeważnie zakłada na te mniejsze, rodzinne oraz większe, bardziej poważne uroczystości zwykle nie posiada nawet najmniejszego zagięcia, natomiast równie ciemne, lakierowane buty oślepiają reporterów w błysku jasnych reflektorów. Gwiazda Newark, bohater New Jersey, członek służby mundurowej. Zawsze chętny do niesienia pomocy innym, ilekroć ma miejsce coś niepożądanego, co tylko mogłoby zaszkodzić jego wielkim interesom. Jednakże gdy tylko złociste słońce zacznie powoli znikać za horyzontem nagich, szarawych drzew, sam funkcjonariusz wraz ze wspólnikami również postanawia usunąć swój tchórzliwy tyłek w obawie przed nastolatkami z nadmierną ilością alkoholu we krwi. Ludzie uważają go za ich prywatnego herosa, a prawda jest zupełnie odmienna, niż na pierwszy rzut oka wygląda. Niestety, naprawdę wyłącznie ci, które nie widzą w nim nic niezwykłego, mają pełną świadomość, iż ten mężczyzna niszczy tutejszą społeczność, podając kłamstwa na srebrnej tacy. I prawdopodobnie tylko ja wiem, że tego mężczyznę łączą więzy krwi z... moim profesorem, osobą, jaką pocałowałem we własnej klasie od matematyki...
      Nad wyraz sprzeczne emocje, próbujące z całych sił zachwiać moją dotychczas idealną równowagę, jaką posiadałem pod pełną kontrolą, z wolna zaczynały otwierać swoje małe, czarne oczka, budząc do nowego życia pozostałych kompanów, którzy z ogromną przyjemnością pragnęli doszczętnie zniszczyć moje aktualne opanowanie w celu jeszcze większego rozkojarzenia. Z ociąganiem wstawały z własnych mięciutkich łóżek, unosiły lekko powieki w górę, aby znów, po wielu wielu latach uśpienia, móc spojrzeć na zupełne inne, odmienne niż poprzednim razem, miasto. Od wielu wielu tysiącleci pozostawało ono takie same, bez żadnych większych przeróbek pięknego krajobrazu, albo przekształceń terenu, czy budynków. Pomijając upływ coraz to nowszych, bardziej rozwiniętych pod kątem naukowym, kolejnych wieków, może nawet większych odstępów czasu Newark wciąż utrzymywało swój stary, charakterystyczny blask, jaki potrafił porażać swą wspaniałością po dziś dzień. Aczkolwiek one... długo, stanowczo zbyt długo ukryte w szczelnym zamknięciu, potocznie nazywanym sercem, tkwiły w nim, czekając na zbawienie, ratunek, uwolnienie z tego makabrycznego więzienia wyłącznie z jednego powodu... żeby znów bawić, psuć, broić, niszczyć wszystko co tylko można bez poniesienia żadnych, najmniejszych konsekwencji. Jednak całkowicie zmodyfikowane barwy, bardziej żywe, nadające chęci do dalszego działania wnikały wgłąb ich tęczówek, tworząc tam najróżniejszego rodzaju kolorowe plamki, mające na celu szybkie wytłumaczenie zasad dzisiejszego, poukładanego zarówno prawnie, politycznie jak i religijnie świata, stanowiły dla nich coś kompletnie obcego, z czym jeszcze muszą przebrnąć przez kilka długich minut, poznać to oraz polubić. Ponieważ tak, czy inaczej nie miały innego wyjścia, jak zaakceptować nieznane oblicze Ziemi i nie kryjąc zdziwienia, może nawet szoku, lecz również podziwu, zabrać się do swojej ciężkiej pracy, do jakiej zmuszone są raz na rok, bądź dłuższy okres czasu. Pomimo różnych obecnych czynników, działających na ich wielką niekorzyść, nadal pozostawały tutaj... we mnie, dookoła, w murach i wszystkich ścianach, wnikając wgłąb osłabionego umysłu oraz mieszając tamtejsze informacje. Mogłem wręcz niemal dogłębnie poczuć intensywność tych potężnych, najsilniejszych uczuć, jak mocno ranią, krzywdzą, ale też dają niemałe pocieszenie w chwilach kompletnego załamania. Niczym brzytwa, jedna z tych najbardziej ostrych, mieniących w świetle wschodzącego słońca, przesuwały się wzdłuż mojej głowy, po długiej chwili docierając do samego wnętrza, gdzie usiłowały dostać swe macki, powodując ogromne zamieszanie. Ich niszcząca, potężna siła potrafiła zrobić niemalże wszystko, zaczynając od zwyczajnego rozkojarzenia, a kończąc na głębokiej depresji, jakiej byłem niesamowicie bliski. Jednakże pomiędzy tą niezwykłą cienką granicą strachu i powagi istniało coś... coś jasnego, promieniującego jasnym, czystym światłem na dużą odległość, ukazującym dobro. Właśnie ta mała, nieznaczna rzecz, której nigdy wcześniej nie zostało mi dane dostrzec, odgrywała bardzo dużą, ważną rolę w tym całym nienormalnym przedstawieniu. I dokładnie to miałem zamiar wykorzystać przeciw Jozette, aczkolwiek sprawa powiedzenia mojego planu pozostawała pod ogromnym znakiem zapytania.
      - Nie zrobię tego. Nie ma mowy. - powiedziałem w zupełności poważnie, dokładnie przekonany o pewności i słuszności własnej wypowiedzi, pewny skutków oraz konsekwencji wyboru, jakiego dokonałem przed dosłownie sekundą, rozważając go wcześniej przez możliwie największą ilość czasu. Prawdopodobnie gruntownie przemyślane zdanie, wyjaśniające niemalże wszystko, co zniecierpliwiona kobieta powinna od razu wiedzieć w obecnej sytuacji, wymówione spokojnie, wyraźnie, nie stworzone do jakiejś szczególnej interpretacji oraz wysilania szarych komórek, aby zrozumieć jego sens z najmniejszymi detalami, zdawało się być zamazanymi literami na okropnie pogiętym papierze. Jakby każda głoska zlewała swoje uprzednio ustalone znaczenie z drugą, posiadającą inne, co prawda podobne, acz tak różne przesłanie, niźli poprzednia, jednocześnie tworząc słowa o zupełnie odmiennym znaczeniu. Niczym dwa proste, niezłożone zdania, zawierające jedną jedyną informację potrzebną do zrozumienia ogólnej treści oznajmione były w obcym, trudnym do opanowania, języku, którego nikt wcześniej nie słyszał. Choć podczas nad wyraz napiętej sytuacji moje nogi, dłonie oraz całe wyziębione ciało drżało w wyniku wszechogarniającego poczucia chłodu oraz niezbyt przyjemnego deszczu, głos z nienaturalnie idylliczną barwą, kojącą zszargane nerwy, wypowiadał  kolejne, coraz to nowsze i bardziej skomplikowane wyrazy, pomijając wszelkie zachwiania tonu, czy przeszkody pod postacią drobnego zachrypnięcia gardła. Silne wrażenie, jakby duże, rozżarzone języki ognia przesuwały się po nim delikatnie, acz uciążliwie, wolno spalając tkankę, nie potrafiło ustać nawet podczas całkowitego milczenia.
      Nagła cisza, dotychczasowo przerywana nerwowym stukaniem wysokich obcasów o brukowany chodnik, wypełniła pustą przestrzeń pomiędzy dwoma ściśniętymi między sobą budynkami, powodując, że oddźwięk wypowiedzianych przeze mnie słów rozszedł się głębokim, dudniącym echem wzdłuż brudnych, szarych murów. Wspomagany przez nad wyraz szybkie, wręcz chaotyczne uderzenia serca, przypominające aksamitne, cieniutkie skrzydła pięknego motyla, który wpadł w pułapkę i teraz usilnie próbował wyswobodzić swoje ramiona z przeraźliwej pułapki, rozbrzmiewał wewnątrz ciemnej uliczki, wyraźnie dając do zrozumienia, iż wciąż żyję i kontaktuje z obecnym światem. Spowodowane ogromnym stresem, intensywne wydechy wraz z wdechami sprawiały wrażenie zdobytych z wielką trudnością, ledwie pokonaną przez drobne ciało nastolatka, który niestety nie dał rady w tak krótkiej chwili opanować samego siebie. Własnych idei, splątanych w sporym kłębku wszystkich doszczętnie poszarpanych, zniszczonych, bądź zupełnie nowych, nieskładnych myśli. Jakby jego osobiste sprawy stanowiły zbyt duży ciężar do uniesienia na tak drobnych barkach, jakby prawdziwe oblicze ówczesnego życia było mu zupełnie obce, może nawet przerażające, natomiast stawienie czoła wszelkim problemom niewykonalnym zadaniem. A na nieszczęście właśnie w obecnej sekundzie mogłem niemalże dokładnie poczuć, jak kolejne, coraz to większe i chłodniejsze masy jesiennego powietrza z dużą prędkością wpływają wgłąb narządów oddechowych, jednocześnie oziębiając płuca oraz uniemożliwiając dalsze, gwałtowne pobieranie życiodajnego tlenu. Każdy pomysł, opracowana wcześniej kwestia związana z dzisiejszym wydarzeniem naraz zostały dokładnie zburzone od środka, niczym ten stary budynek tuż obok mnie. Stosunkowo mocne, żelazne konstrukcje z nieznanych przyczyn zaczęły szybko rdzewieć, następnie kruszyć, aż w końcu cała kondygnacja upadła na sam dół, łącząc swoją zawartość z pozostałymi, już dawno podupadłymi projektami. Problemy, zarówno te prywatne, jak i dotyczące obecnego świata, ich ogrom praz waga wolnymi krokami łamały mnie, zaczynając od tych najbardziej wyczulonych miejsc, czyli od serca... Już od pierwszej minuty miałem pełną świadomość, iż nie wytrzyma ono nadmiaru stresu, tak powszechnego wśród obecnej młodzieży. Jednakże zazwyczaj był on silnie związany ze szkołą, ocenami, czy tez niepoprawionymi klasówkami, czy też kłótnią z dziewczyną, bądź matką, ale... ale jeszcze nigdy ze taką sytuacją... w której młody chłopak zmuszony do zabicia największego, bardzo wpływowego szefa wciąż prosperującej, wielkiej firmy, odmówił dyrektorce tutejszej mafii.
   - A to dlaczego? - zapytała z wyraźnym niedowierzaniem, lekko, prawie niezauważalnie odchyliła ciało do tyłu, cofając niespiesznie lewą nogę w powrotnym kierunku. Zrobiła to w ten sposób, że między nami utworzyła się sporej wielkości luka, uniemożliwiając mi chociażby dotknięcie jej palcem, jednak bez problemowo mogliśmy wciąż prowadzić tą bezsensowną konwersację. Sprytna kobieta, muszę to przyznać. Na pierwszy, jednak niecelny rzut oka była tylko śliczną, niewinną dziewczyną w bardzo dojrzałym wieku, nie mającą pojęcia o bożym świecie, gdyż prawdopodobnie zazwyczaj przebywała zamknięta w swoim ogromnym biurze, sortując wszelkiego rodzaju papiery. I tak nieprzygotowana do ujrzenia zawodowego, acz chyba przeciętnego zabójcy przybyła na miejsce spotkania, wyraźnie zrelaksowana, niczym pogawędką z dawno niewidzianą przyjaciółką. Aczkolwiek mój nieostrożny ruch obudził w niej chęć samoobrony, przez co została zmuszona do wykonania tego istotnego działania, jakie miało na celu ochronienie samej siebie. Chociaż może czerwony samochód zapełniony był po brzegi dość sporymi mężczyznami o postawnej posturze, widocznie działanie w cztery oczy na własną rękę bardziej przypadło do jej wyrafinowanego gustu.
   - Ponieważ to zadanie jest niewykonalne. - odparłem równie spokojnym, opanowanym tonem, co chwilę wcześniej, lecz moje powieki lekko drgnęły, kiedy kobieta automatycznie zazgrzytała głośno zębami w geście całkowitej irytacji. Jej czerwone usta, wcześniej wypowiadające słowa, które tak bardzo pokrzepiały, jednocześnie nadając więcej  pewności siebie teraz zostały zaciśnięte w wąską linijkę, niczym karmazynowy, złożony wachlarz, natomiast zabójczy wzrok... sprawiał wrażenie naprawdę przerażającego i wprawdzie istotnie taki był. Jedno spojrzenie potrafiło w natychmiastowym tempie spowodować nagły zawał osoby, na jaką go skierowała oraz z pełną świadomością życzyła komuś szybkiej śmierci. Usilnie próbowałem zachować choć cień poprzedniej, niezachwianej żadnym niepożądanym czynnikiem uwagi, lecz, mimo tego, iż byłem bardzo bliski odzyskania utraconego opanowania, wszystko zdało się na próżno, kiedy pod czujną kontrolą Jozette pozytywne emocje naraz wyparowały w głęboką otchłań, ulatując w wieczną niepamięć.
   - Masz czas do jutrzejszego dnia. Północ. Widzę cię tutaj z krwią tego idioty na rękach. Lepiej tego nie spieprz, bo nie masz zielonego pojęcia czeka za spapranie roboty. A teraz... Do zobaczenia. - w miły głos z pozoru uprzejmej kobiety nagle wkradła czysta ironia, znacznie przeważająca nad zwyczajnymi pozostałymi oraz nutka rozbawienia, tak, żeby dodać choć odrobiny smaku tej niepoprawnej rozmowie, a raczej dyskusji. Niebezpieczny błysk w oku brunetki był niczym płomyk ognia, wesoło trzaskającego w ognisku na letnim obozie. Póki można bezpiecznie utrzymać go w zamkniętym polu wraz z innymi, zostaje nieszkodliwy dla otoczenia, czy ludzi, jednak jeśli przez moment nieuwagi choć mała iskra wyleci z kamiennego kręgu... piekło już wkrótce pochłonie całe miasto. I to samo będzie miało miejsce, jeśli nie wykonam poprawnie zleconego zadania.
      Jozette wolnym, aczkolwiek pewnym krokiem odeszła w stronę swojego wozu, nie starając nawet stłumić głośnych, stawianych bardzo pewnie jak na drobnej postury dziewczynę, kroków, odbijających się echem od wysokich, kamiennych budynków. Czarna, opinająca sukienka, bardziej uwydatniała tylne części ciała, gdy delikatnie pochylała sylwetkę do przodu, pragnąc szybciej dojść do samochodu. Długie, ciemne włosy z następnymi powiewami lodowatego wiatru tworzyły węzły niemożliwe do odwiązania i ponownego rozprostowania chociażby przez specjalistów. Jeszcze kiedy uniosła prawą dłoń oraz odgarnęła zbłąkany kosmyk z szyi, tym samym dołączając go do reszty, zaniemówiłem z wrażenia. Robiła to z taką gracją, jakby już od urodzenia weszła w nawyk i zwyczajne muśnięcie głowy było dla niej tak naturalne i mimowolne, niczym oddychanie. Prawdopodobnie chciała, bym wpadł w jeszcze większe zakłopotanie, niż te, już i tak za duże, które rosło z każdą chwilą i najmniejszym spojrzeniem skierowanym w stronę dokumentów. Niepewność co do wykonania powierzonego zadania, a wręcz przymuszonego dopięcia jej - nie mojego - celu, powoli ustępowała miejsca zdezorientowaniu i kompletnemu niezdecydowaniu. Polecenie wydane przez najniebezpieczniejszą kobietę w mieście musi zostać wykonane. Takie istnieje prawo od kilku dobrych lat i każdy człowiek, chcący zachować spokój, własną głowę i reputacje pilnie stosuje się do wyżej wymienionych reguł. Biada śmiałkowi odważnemu na tyle, by podnieść bunt przeciwko swojej pani oraz uciekającemu do bardzo drastycznych metod, w porównaniu do jednego pionka. To ona była królową, my podwładnymi, którzy na każde, nawet najmniejsze skinienie jej szczupłą, delikatną dłonią z długimi palcami gotowi byli do zrobienia rzeczy niemożliwych. Właśnie to prawo, mimo, że skazywało na wieczną, nieskończenie długą aż do odwołania służbę, również gwarantowało nietykalność wśród pozostałych. Jeden mały rozkaz, wydany z pełnych, intensywnie muśniętych krwistoczerwoną pomadką, a cały świat stał na baczność u jej stóp. Ciche słówko, szepnięte gdzieś na boku do ucha przystojnego, a zarazem silnego i bardzo wpływowego mężczyzny, jacy wręcz otaczali Jozette, starczyło, aby pozostać całym oraz zdrowym do zakończenia niemożliwej misji. I miałem przeogromną nadzieję, iż tak pozostanie, przynajmniej do czasu, póki nie uda mi się wyjechać z miasta, tym samym opuszczając je na zawsze... dla własnego bezpieczeństwa.
       Dlaczego ja...? Tylko tyle, niedokończone zdanie, zakończone ciężkim, trudnym do rozgryzienia pytaniem, wołającym niemo o pomoc, chociażby z otchłani, zdołałem wydedukować z wcześniej zaistniałej sytuacji, gdzie już na samym wstępie, wraz z przeszyciem spojrzeniem tych cudownych, granitowych oczu, zostałem skazany na wieczną tułaczkę po kolosalnych kontynentach przestronnego świata, lub też powolną, mozolną, niemniej pewnie bolesną śmierć z rąk przyjaciół. Oczywiście, nie mówię tutaj o prawdziwych przyjaciołach, gdyż takowych w całym życiu nie posiadałem, a o kolegach z przymusowej pracy. Oni mają być z czego dumni, mają powód do wypinania piersi z powagą oraz niezmierzonemu poczuciu własnej godności, nieskalanej żadnymi plugawymi postępkami. Potrafią godnie spojrzeć każdemu w oczy bez cienia wstydu, lub najmniejszego śladu wyrzutów sumienia, związanych ze zdradą... ale zdradą tak wielką i potężną, iż sam diabeł postanowiłby usunąć się z toku życia, przynajmniej na jakiś czas. Niewierność, zarówno ta mniejsza, jak i o wiele przeważająca nie dorównywała zupełnie niczym w porównaniu do tego, co mam zamiar uczynić już niebawem.
      Naprawdę od czasu otrzymania wyraźnego polecenia, aczkolwiek niemożliwego do wykonania nie rozważałem uważniej, niźli to koniecznie nad tym co będę robił dalej. Szkoda bardzo cennego, jak na tą chwilę czasu, aby marnować go na absurdalne wymysły z ogromną dozą przerażenia, bądź zupełnie spokojne spekulacje na ten specjalny temat, którego nie należy poruszać w tak mało odpowiednim momencie. Już jestem trupem, a przynajmniej stanę się nim w niewielkim odstępie kilku dni, a prawdopodobnie nawet godzin. Wieści w nocnym świecie bardzo szybko docierają do innych, spragnionych tajnych informacji uszu ciekawskich, a następnie do samej pani, rządzącej tymże światem. Czy też zostanę gdzieś w pobliżu Newark, pracując w tym samym fachu pod jakąś specjalną przykrywką, czy może wyjadę daleko stąd, być może jak najdalej od lokalnej mafii, znajdą mnie szybciej, niżbym mógł sobie to wyobrazić... a wtedy prawdziwe piekło będzie miało swoją  malutką, acz strasznie makabryczną chwilę chwały, w zastraszającym tempie rozprzestrzeniając swoją potęgę na ulicach w promieniu kilku długich kilometrów, pożerając dusze coraz to nowszych ochotników, czy raczej niewinnych ludzi, nie posiadających zielonego pojęcia za co giną, kompletnie przypadkowo trafiając w sidła najniebezpieczniejszej kobiety. Przecież gdyby ta kobieta, posiadająca trójkę wspaniałych dzieci oraz nad wyraz kochającego męża wiedziała, iż to właśnie w określonym dniu o określonej godzinie i dokładnie ustalonym przez wiernych pomocników Jozette przyjdzie jej w końcu umrzeć śmiercią z rąk bandytów, członków lokalnej mafii... nie pchałaby się na siłę do ciemnej, pozbawionej życia uliczki tylko po to, aby sprawdzić własne, niepotwierdzone teorie. Ten wieczór spędziłby w domu, jedząc pyszną kolację wspólnie z ukochaną rodziną, nie czekając na szybko nadchodzącą śmierć. Jednak "królowa" nie chciała w najmniejszym stopniu czekać, bądź też dokładnie informować ofiarę i dacie, kiedy to postanowi ot tak zabić ją dla rozrywki, o nie... Główną cechą owej niezbyt miłej, ani tym bardziej uprzejmej kobiety była nieuchwytność. Działanie z zupełnego zaskoczenia dawało jej przewagę nad pozostałymi. Sekunda, w jakim podejmowała trudną decyzję, czy aby na pewno jest to odpowiedni moment do zaatakowania znienacka potencjalnego, wcześniej zagrożonego człowieka nie trwała wiecznie. Przy wyborze potrzebna była umiejętność opanowania samego siebie, własnych nerwów,emocji, oraz niezbędna również wyrafinowana sztuka bardzo szybkiego skazywania kogoś totalnie nieszkodliwego na nieuniknione zejście z tego jakże cudownego świata. Nie ma znaczenia, iż właśnie ten ktoś wracał do domu po dniu ciężkiej pracy, aby po raz kolejny zobaczyć swą żonę, córkę... Mniejsza o to, że prawdopodobnie żałoba po kochającym ojcu, mężu, czy bracie tak na dobrą sprawę nigdy się nie zakończy, będzie trwała wiecznie, powtarzając całą tą smutną historię wciąż i wciąż na nowo od początku, jednocześnie zadając przeogromny ból tymże osobom. To nic... Przecież tylko jej uczucia mają jakieś znaczenie w tym niesprawiedliwym mieście. ONA nie spocznie, póki nie dopnie tego, czego pragnie od bardzo dawnego czasu. Nie poprzestanie na zwykłych morderstwach przypadkowych ludzi, jakich zaginięcie nie wzbudzi niczyich podejrzeń. I każdy, przynajmniej ta wtajemniczona cześć miasta doskonale o tym wie. Ma pełną świadomość, jak wielka jest jej siła, potrafiąca zburzyć kilkunastopiętrowy budynek w ciągu dosłownie ułamka sekundy, raniąc osoby, na których choćby w najmniejszym stopniu mi zależy, choć jest ich tak niewiele... 
___________________________________________
To jeszcze nie koniec! XD (A numery zmienię już po zakończeniu całego short-story xD)

6 komentarzy:

  1. To jest... Dobre... Tylko, wybacz, ominęłam parę opisów, bo nie miała siły ich czytać. Jakaś zmęczona jestem... Poza tym nadrobię później ;3 I ile wyjdzie z tego części?

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW! :O
    A ja już myślałam, że Franio ma zabić Gerarda, a tu niespodzianka o.O W sumie dobrze, że nie jego, ale w końcu to jakaś rodzina, nie? I bardzo dobrze, że się Frank postawił tej Jozette, tylko szkoda, że coś nie poskutkowało :/
    Mówię Wam, ta cała Jozette to jest bardziej podejrzana niż... No... Najbardziej podejrzany człowiek na Ziemi! (tak, genialny przykład)
    Jejku! Co ja mogę więcej powiedzieć? Genialne opisy, jesteś w tym mistrzynią :D Weny Ci życzę i dodaj szybko następną część, bo jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej <3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostaw moje owieczki w spokoju :C One też potrzebują prywatności :C Ja... Ja wiesz, czego potrzebuję XDDDDDDDDD Boże te twoje opisy DX Cherry, kutasie, daj mi dialogi, bo opisy dzisiaj trochę pomijałam ;-; Kocham i tego fica i jego autorkę, autorkę nawet bardziej, ale ogranicz spożycie opisów i przedawkuj więcej dialogów XDDDDDDDDD 'Kochana! Nie wszystko jest made in china' XDDD Ale bardzo fajna koncepcja, bo się z nią wcześniej w ogóle chyba nie spotkałam :DD I pamiętaj o owcach... One nie lubią publiki. To wszystko dzieje się w ... czterech ścianach D: Ja wiem o co chodzi, ty wiesz o co chodzi, one wiedzą o co chodzi, bo słyszę , ale świat niech nie dowiaduje się o ... tego rodzaju wełnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja myślałam, że to Gerda ma zabić...
    Zazdroszczę Ci tych opisów, są takie długie, piękne, takie WYCZERPUJĄCE :)Kocham.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wełny? :d
    Sjikbdkgkgdtkgmgkakler kocham too <3
    Xoxox sorki że tak krótko ale spać mi sie chce :c

    OdpowiedzUsuń
  6. O ŻESZ TY.
    No oczywiście, że Wayów jest dużo, a wszystkie założyłyśmy, że chodzi o profesorka. Naprawdę się bałam, że to będzie on, serio. Znowu wstrzymywałam oddech, zastanawiając się, jak to się rozwiąże. Już myślałam, że Frank się zbuntuje, będzie zbiegiem i razem z Gerardem ukryją się gdzieś i będą próbować zajść w ciążę.
    FANTASTYCZNE.
    xo

    OdpowiedzUsuń