wtorek, 1 października 2013

Rozdział 19

 Coś mi blogspot nie działa... Jakby co, to next 11.10.2013 r. z możliwym małym opóźnieniem!

Wesssołego 1 października! <3 Jakiż to dziś dzień mamy? Ach tak! Dzień opisów! *MAŁY sarkazm* Ale tak serio, to przepraszam was... W tym rozdziale po prostu nie mogłam się ograniczyć. Nie potrafiłam jakoś tego inaczej napisać. I tak już czytałam to po 4 razy i nadal uważam, że... no że nie jest jakieś bardzo zrozumiałe xD Moje opka pozostawiają wiele do życzenia, ale obiecuję poprawę :D W najbliższej przyszłości postaram się trochę lepiej wszystko przedstawiać. 

Następny rozdział będzie już nieco bardziej interesujący xD Chyba... 

Także ten... Macie trochę Frerarda, trochę pierniczenia o czymś, co i tak nie jest interesujące, więc wiecie... ENJOY! 

Rozdział dla Lie <3 
I dla was wszystkich, oczywiście! Miło, że ktoś jeszcze to czyta i chce mu się komentować. Jesteście dla mnie niezastąpionym wsparciem :D 

Przepraszam, że rzadko komentuję wasze blogi, ale nie mam zbytnio czasu dla siebie... Wszystko przez szkołę... :<

__________________________

[Frank]

      Dzisiejsza noc miała być rzeczywiście wyjątkowa pod wieloma ważnymi względami. I nie tylko dlatego, iż zarówno ja, jak i Gerard będziemy trwać w wielkim strachu, drżąc z obawy przed odkryciem naszej małej tajemnicy przez zupełnie przypadkową osobę. Wampira, bądź nieodpowiedniego człowieka, który ukradkiem zobaczy nas w jednoznacznej sytuacji i nie trudząc się z dokładnym przemyśleniem sytuacji, opowie swoim długoletnim przyjaciołom o uprzednio zaobserwowanym fakcie, natomiast oni przekażą cenne, gorące informacje pozostałym. Jeżeli nie dopilnujemy siebie nawzajem, a silne emocje obejmą kompletną kontrolę, jesteśmy w stanie stracić wszystko, na co tak ciężko pracowaliśmy. Możemy stracić drugą połówkę.
      Już na samym początku preferowałem puszczenie w niepamięć każdego, najdrobniejszego lęku, z łatwością potrafiącego zamienić przepiękne chwile w pełne trwogi i irracjonalnego zachowania minuty, spędzone na nerwowym rozglądaniu dookoła. Ten szczególny czas zamierzałem w całości poświęcić czerwonowłosemu mężczyźnie, ciesząc każdą, nieznaczną sekundą spędzoną w jego towarzystwie. Z najdrobniejszymi szczegółami, uważnie wyobrażając sobie nadchodzącą uroczystość, zauważyłem, że moje śmiałe marzenia wykraczały poza wszelkie wcześniej ustalone normy, automatycznie przynosząc mi niepoliczalne, bezcenne dawki niepohamowanej radości. Przetańczenie na ogromnym parkiecie z moim ukochanym kilka niesamowicie długich tańców było jednym z nich, tymczasem następne powoli odmalowywały idealne wyobrażenie w najjaśniejszych zakamarkach umysłu.
      Magiczne, niespełnione wizje sprawiały wrażenie, niczym wyjęte wprost ze starej baśni przeznaczonej dla najmłodszych, opowiadającej o grubej, nierozerwalnej więzi, łączącej dwójkę zakochanych w sobie ponad miarę ludzi. Machinalnie przywodziły mi na usta szeroki, szczery uśmiech, jaki w całości uzewnętrzniał to, co czuję gdzie w środku własnej duszy, czyli zwyczajne szczęście. Monstrualne szczęście, promieniujące z mojej osoby jasnym, oślepiającym blaskiem.
      Nie ukrywam tego przed sobą, powoli oswajając z myślą, że już za kilka krótkich godzin nadejdzie upragniona dla nadnaturalnych istot, ciemna i niebezpieczna pora, kiedy to z ulgą wymalowaną na pięknych, porcelanowych twarzach na powrót mogą stać się stworzeniami wiecznego mroku. Gdy bez najmniejszych przeszkód, czy oporów mają pełne prawo zaatakować któregokolwiek z ludzi, kusząc cudownym, odurzającym zapachem oraz namawiając do czynienia złych rzeczy. Nikt poza ciepłym domem nie był bezpieczny. Para powolnie spacerująca po obrzeżnych uliczkach miasteczka, bądź kobieta pośpiesznie wracająca do domu po ciężkim dniu pracy - oni także nie mieli stuprocentowej pewności, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzą światło dzienne.
      Dziś prawie każdy przedstawiciel nadprzyrodzonej rasy wampirów wraz z partnerem zjawi się na bankiecie, pokazując w swoim najlepszym garniturze, chowanym specjalnie na takie wyjątkowe okazje. Aczkolwiek żaden człowiek nie może opuścić choć trochę wyjątkowej czujności, wciąż uważając na swoje kroki stawiane na brudnym, brukowanym chodniku. Jeśli mały kamyczek wywołuje lawinę, to również lekkie potknięcie spowoduje działanie nieodwracalne w skutkach.
      Dzisiaj właśnie ja miałem zostać towarzyszem Gerarda, złożonym z ciepłej krwi oraz kości i bez zastanowienia przystałem na taką propozycję, doskonale wiedząc, z jakimi konsekwencjami było to ściśle powiązane. Pomimo wszystko, ogromnie cieszyłem się faktem, że spędzę z nim nieco dodatkowego czasu, bez przerwy mogąc podziwiać jego nadzwyczajne piękno. Cudowna świadomość, iż za żadne skarby świata mężczyzna nie zrobi mi najmniejszej krzywdy fizycznej lub psychicznej podnosiła mnie znacznie na duchu, uzupełniając wciąż ulatniające się zapasy odwagi.
      Plan nie był skomplikowany i stosunkowo prosty. Naszą początkową koncepcję stanowiło szybkie, niezauważalne, bezproblemowe dotarcie na umówione miejsce. Naturalnie lekko spóźnieni, acz wciąż pozostając w dobrym guście. Wchodząc na salę oddajemy okrycia wierzchnie, usiłując nie popełnić ani jednego, malutkiego błędu, a potem staramy się zachowywać w miarę normalnie. Gerard jak dumny, bezczelny arystokrata pochodzący z bogatego, szanowanego rodu, zaś ja niczym przerażony do szpiku kości, przyszły obiad aroganckiego osobnika.
      Oboje posiadaliśmy przemożną chęć rzucenia tego w diabły, ale i drobną nutkę nadziei, z determinacją mówiącą, że wszystko pójdzie zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
      - Wyglądasz pięknie. - cichy, stonowany szept dobiegł nagle mojego ucha, rozchodząc przyjemnymi, wibrującymi falami wyłącznie w dość małym obszarze gdzieś tuż za mną. Brzmiał tak aksamitnie i cienko jakby struny głosowe mężczyzny stojącego z tyłu w zasadniczo bliskiej odległości były wykonane z najszlachetniejszego jedwabiu. Ciepły, delikatny oddech Gerarda z każdą sekundą coraz bardziej otulający mój kark wywołał mocne, potężne dreszcze gwałtownie przebiegające przez środek kręgosłupa oraz widoczną, gęsią skórkę niemal na całej powierzchni rąk. W żadnym wypadku nie było mi zimno, bądź nie przemarzłem na zewnątrz od niskiej temperatury spowodowanej wolnym zapadaniem zmroku. Wręcz przeciwnie - wszystkie komórki ciała zdawały się płonąć żywym ogniem, niemo błagając o choć odrobinę wody, jaka z pewnością ostudziłaby ten pożar. Drobne, małe kropelki potu spływały po plecach, jednocześnie potęgując uczucie otumaniającego gorąca. A upalne uderzenia płomieni nieustanie powtarzały się z jakimś określonym rytmem, kiedy tylko czyjeś wilgotne, delikatne usta ze skrajnym uwielbieniem zaborczo muskały fragment mojej szyi.
      Mężczyzna wolno, z wyraźnym lenistwem składał naprawdę ostrożne, subtelne pocałunki tuż nad nieznacznie odsłoniętym ramieniem, gładząc nadzwyczajnie miękkimi wargami obnażoną część barku. Wcześniej z pewną nieporadnością rozpiął kilka pierwszych guzików białej, prostej koszuli, równocześnie odkrywając niewielki skrawek bladej cery, a następnie bez żadnych oporów zaczął wodzić po niej mokrym językiem. Skóra w tamtym miejscu była niezwykle wyczulona i najbardziej wrażliwa na tego rodzaju pieszczoty, więc spowodowane błogimi działaniami czerwonowłosego jęki automatycznie, całymi koloniami wypływały wprost w mojego gardła.
      Nie mogłem tego kontrolować, choćbym nawet używając wszelkich pokładów sił spróbował skupić swoją uwagę na wykonaniu tego zadania. Po prostu w jednej chwili zostałem pozbawiony własnej, niezależnej woli. Szokujące, donośne dźwięki oznaczające ewidentną aprobatę, standardowo, jak gdyby nigdy nic tańczyły w powietrzu wokół nas. Te niby nieznaczne, łagodne całusy nieprzerwanie zasypujące teraz już zewnętrzną część klatki piersiowej doprowadzały mnie do istnego szaleństwa, rzeczywiście odbierając resztki zdrowego rozsądku. Bajecznie czułe wargi czarnowłosego sprawiały zbyt wiele nieziemskiej przyjemności, abym zdołał wyznaczyć protest przeciw wykonywanym przez niego czynnościom. Inną historię stanowił fakt, iż oboje absolutnie nie mieliśmy najmniejszej ochoty tego przerywać.
   - Powinniśmy... już... iść... - wysapałem z wielkim trudem, łapiąc pojedyncze, urywane oddechy, które i tak na wiele nie były mi potrzebne, gdyż po niecałych kilku sekundach całe powietrze uszło ze mnie niczym z przedziurawionej ostrym narzędziem dmuchanej lalki. Dosłownie w przeciągu krótkiego momentu ponownie wypuściłem z płuc cały zapas poprzednio zgromadzonego tlenu, wydając z siebie kolejny przeciągły jęk. To wszystko dzięki sprawnym, wybitnie precyzyjnym ruchom podstępnego mężczyzny, jakie aktualnie uległy całkowitej zmianie.
      Jego duże, męskie dłonie nagle znalazły swoje dawne, ulubione miejsce na moich biodrach, zaciskając się lekko na cienkim, nieco prześwitującym materiale odświętnej koszuli. Swojego czasu była ona w bardzo dobrym stanie, zupełnie gładka, prosta i pozostawała taka przez dłuższy okres, póki Gerard nie postanowił zacząć jej miętosić oraz gnieść, powoli, zwinnymi palcami rozpinając przednie guziki. Ledwie dawał radę ze znalezieniem któregokolwiek w nich, ponieważ ręce raz po raz błądzące w górę i w dół niesamowicie drżały. Spragnione intensywnego pocałunku usta zielonookiego gwałtownie przylgnęły do tych należących do mnie, rozpoczynając mozolne, acz delikatne działania. W głowie miałem wyłącznie jedną myśl, bądź nie posiadałem ich wcale. Po ostatnich zdarzeniach sam nie byłem w stanie nazwać własnego stanu emocjonalnego, ani określić tego, co następowało wewnątrz rozkojarzonego umysłu. Pochłonięty zaistniałymi okolicznościami mimowolnie wyparłem ze świadomości wszelkie mądre, albo mniej racjonalne informację, postanawiając chłonąć obecne zajście całym sobą.
   - Wiem... - potwierdził, lecz w głębi duszy był w identycznym stopniu pewien, że tak prędko nie zakończymy tej niewinnej zabawy.
      Po dłuższej chwili udawanej walki o dominację pozwoliłem, by jego język szybko przejechał po mojej dolnej wardze, a następnie lekko zagryzł zadziwiająco wyczulony fragment skóry, łagodnie przyciągając go w swoją stronę. Oczywiście owy manewr czerwonowłosego od razu wywołał u mnie przeciągłe sapnięcie, niemal domagające się o znacznie więcej i jeszcze więcej. Ułożyłem obie dłonie na jego piersi, czy raczej równie cienkiej, przewiewnej czarnej koszuli, napierając swoim ciężarem na mężczyznę, który w jednej sekundzie kompletnie uległ, z impetem wpadając na ścianę tuż obok.
      Według banalnych obliczeń, jakie zdążyłem wykonać pomiędzy kolejnymi zachłannymi pocałunkami, bez napotkania większych trudności wywnioskowałem, iż efektowne, modne spóźnienie przerodzi się w kilkugodzinną nieobecność.

***

      Zgodnie z moimi wcześniejszymi kalkulacjami na miejsce (mimo, iż przemierzaliśmy ulice miasta sportowym samochodem, a licznik wskazywał wręcz niemożliwą do pojęcia prędkość) dotarliśmy stosunkowo późno, aczkolwiek dla nas pozornie krótki odstęp czasu przeminął tak szybko, niczym tratwa dryfująca na wodzie z silnym nurtem w szerokiej rzece. Płynął on zdecydowanie zbyt energicznie, by można na powrót pomyślnie dogonić minione momenty oraz zebrać wielką garścią jeszcze odrobinę dla siebie. Rzeczywiście kolejne minuty gnały pośpiesznie na złamanie karku, niewidzialnym stoperem odliczając te dawno minione, bezpowrotnie utracone...
      Duża, mierząca sobie ponad sto metrów, wykonana z mocnego metalu konstrukcja przykuwała większość uwagi zgromadzonych, wprawiając w zachwyt i podziw nawet najwybredniejszego z obecnych. W przybliżeniu - w połowie kolosalnej wieży umieszczony został duży, czytelny zegar. Najpewniej wysadzany błyszczącymi brylantami z najczystszego, szlachetnego kruszcu, bądź sztucznymi imitacjami, acz niesłychanie podobnymi do oryginału. Klejnoty przepięknie mieniły się w bladym blasku księżyca, idealnie padających promieni pod perfekcyjnym kątem dokładnie na tarczę ogromnego chronometru. Jednak nie bogate zdobienia z początku przykuły mój wzrok, tylko godzina. Kręte, czarne wskazówki pokazywały dokładnie północ.
      Z początku nie potrafiłem uwierzyć, iż właśnie w tak specyficznym, niebywałym budynku urządzono bankiet dla rasy stworzeń nadprzyrodzonych. Cóż, budził on dość niezgodne uczucia. Do sięgających samego nieba murów wykonanych z ciemniej cegły przymocowano specjalne podstawki, na jakich widniały cudowne, marmurowe rzeźby najróżniejszych postaci. Piętno czasu wyraźnie już odcisnęło na nich swój charakterystyczny ślad, gdyż gdzieniegdzie odpadał tynk, pozostawiając smutne, czarne plamy. Kolorowe witraże w oknach przepuszczały oślepiające światło z wnętrza sali, natomiast spadzisty dach wieńczyły liczne kolumny. Ogólna całość przypominała nieodrestaurowany kościół wybudowany w epoce odrodzenia, aniżeli miejsce do świętowania.
      Kątem oka ujrzałem jak kilka ostatnich par wraz ze swoimi wybrankami - lub raczej przyszłą, apetyczną kolacją - wkracza przez szklane, dwuskrzydłowe drzwi do jasnego wnętrza, gdzie miała być poprowadzona wyjątkowa uroczystość. Przy centralnym wejściu stała na baczność dwójka mężczyzn, skrupulatnie wykonująca powierzone im zadanie. Odbierali płaszcze od każdych nowo przybyłych gości, starannie układając je w swoich ramionach.
      Jeszcze silniej zacisnąłem własną, ciepłą dłoń na lodowatej ręce mężczyzny stojącego tuż za mną, a jej przyjemny chłód nieoczekiwanie przywrócił mi trzeźwość myślenia. Westchnąłem cicho, pragnąć rzetelnie ukryć wszelkie sprzeczności, kłębiące się wewnątrz serca i nie zezwalające na zyskanie choć chwili zupełnego spokoju lub relaksu. I chyba dzięki tym nieudolnym staraniom jeszcze bardziej uwydatniłem monstrualną niepewność oraz strach przed tym, co wkrótce ma nastąpić.
   - Wszystko będzie w porządku. Obiecuję ci... - czerwonowłosy szepnął wprost do mojego ucha, choć bez przeszkód mógł powiedzieć to samo na głos. Doskonale wiedział, iż ciche słowa wypowiedziane wyłącznie do mnie dodadzą mi pewności oraz odgonią złe myśli. Faktycznie, taki zabieg podziałał kojąco na niezmiernie nadszarpnięte nerwy, powodując, że chcąc nie chcąc rozluźniłem napięte mięśnie.
   - To idziemy... - oznajmiłem, po czym pociągnąłem Gerarda w stronę kilku stromych schodków, prowadzących na górę.
     
      Sala była bardzo obszerna, ciągnęła się przynajmniej przez kilkadziesiąt ładnych metrów, zajmując sporo powierzchni. Przypominała ogromny równoramienny trójkąt, w którego prostych kątach ustawiono miękkie i zapewne diabelsko wygodne, skórzane kanapy oraz liczne dodatki w postaci przepięknych, dekoracyjnych lamp, dających wystarczającą ilość jasnego światła, czy innych tego typu rzeczy. Na wysokich ponad wszelką miarę ścianach pokrytych wspaniałymi malowidłami z epoki antyku, widniały pozornie przypadkowe plamy od kolorowej farby, bądź obrazy oprawione w grube drewniane ramy. Przedstawiały one cudowny krajobraz w porze nocnej. Mimo, iż głównie dominowały a nich ciemne, ponure barwy, ze zdumiewającą łatwością odróżniłem jedno drzewo od poprzedniego. Kontury zostały wyraźnie zaznaczone tęgimi kreskami, dzięki czemu przedmioty nie zlewały się w spójną całość. Obok budzących wielki podziw dzieł sztuki zawieszono kunsztowne siedmioramienne świeczniki. Ich wierzchy delikatnie oprószono jakimś złotym pyłkiem nieznanego pochodzenia, co tylko nadawało temu niezwykłemu miejscu bardziej luksusowego, bogatszego, pełnego przepychu i elegancji wyglądu. Właśnie na tych oryginalnych podstawkach ustawiono woskowe figury, których zapalone czubki bajecznie lśniły, rzucając blady blask na tańczące na parkiecie pary.
      W podłodze wyłożonej beżowymi oraz ciemnobrązowymi kafelkami spokojnie mogłem ujrzeć swoje własne odbicie bez najmniejszej skazy. Była ona niemal tak czysta i błyszcząca, jak dopiero co świeżo umyta, a następnie wypolerowana gołymi rękoma. Robiło to ogromne wrażenie na obecnych tutaj gościach, zwłaszcza, że już wiele butów przeszło przez tą powierzchnię, nie pozostawiając po sobie ani jednego śladu. Dość dziwne zjawisko... Ale co ja mogę wiedzieć o na co dzień niespotykanych zjawiskach, kiedy właśnie wszedłem wraz ze swoim wampirzym kochankiem do sali pełnej żądnych ludzkiej krwi stworzeń nocy i zamierzam świetne spędzić ten czas? To również jest niedorzeczne!
      W dalszej części pomieszczenia kobiety odziane w długie balowe suknie wirowały dookoła wraz ze swoimi partnerami, uśmiechając promiennie. Oszałamiały swą nietuzinkową urodą, a ich drobne porcelanowe twarzyczki mijały równomiernie jedna za drugą. Wysokie na kilkanaście centymetrów buty z obcasami wystukiwały określony rytm o schludną posadzkę, natomiast echo licznych kroków niosło się w górę ogromnego pomieszczenia, podążając ku sklepieniu.
      Większość z nich wyglądała całkiem podobnie, zaś niektóre - mógłbym przysiąc na rodzoną matkę - były stuprocentowymi bliźniaczkami, przez co zdawać się mogło, iż jedna i ta sama osoba tańczy w paru miejscach jednocześnie, lecz tak naprawdę była to tylko sprytna sztuczka. Cóż, starsze, doświadczone wampirzyce wybrały sobie za partnerów, bądź partnerki dzisiejszego wieczoru ludzi mających równie białą, anemiczną cerę co one, toteż wkrótce okropnie trudnym zadaniem okazało się rozróżnienie najzwyczajniejszego człowieka od magicznej istoty, preferującej na obiad orzeźwiający kubek ciepłej krwi.
   - Witam was! - wykrzyknął ktoś radośnie tuż obok mojego ucha, na co wygiąłem wargi w niezadowolonym grymasie. Niski, męski głos nie był na tyle nieprzyjemny dla narządu słuchu, aby wystarczająco mnie zrazić, ale najwidoczniej owy osobnik nie potrafił dostosować natężenia własnego tonu. Przez chwilę pomyślałem, że w połączeniu dudniącej, gromkiej muzyki klasycznej wraz z zbytnio donośnym hałasem, stworzonym przez mniej-więcej setkę żywych i tych nie do końca żywych stworzeń kompletnie ogłuchnę. - Miło cię znów widzieć, Frank. Gerardzie, nie sądziłem, że się kiedykolwiek pojawisz! Nie ma co, efektowne spóźnienie to u ciebie podstawa udanego wieczoru, prawda?
   - Tak, tak. Cześć, Sam. - mój towarzysz zaśmiał się lekko i swobodnie, jak gdyby mieszkał tutaj od najmłodszych lat i w ogóle nie czuł pewnego rodzaju wywieranej presji. Zielone oczy niemal od razu rozbłysły czymś w rodzaju radości na widok najpewniej wieloletniego przyjaciela, natomiast duża, blada dłoń od razu zamknęła się w mocnym uścisku z wyciągniętą w przód ręką kolegi.
      Mnie również nieco ucieszył fakt, że na specjalnym przyjęciu nie będę widywał wyłącznie nowych twarzy. Wprawdzie niedawno nowo poznany mężczyzna wzbudzał niejakie podejrzenia, pomimo tego jego miła aparycja popychała o jeden krok dalej, sprawiając, iż pragnąłem mu w jakimś stopniu zaufać.

5 komentarzy:

  1. Było kilka dialogów! Jest dobrze! C: No ja czekam na to, co będzie dalej, you know what i mean XDDDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Darsą :3 CUD! DIALOOOOGI! <3
    Nie jestem w stanie napisać konstruktywnego komentarza, gdyż jestem w trakcie nauki na jutrzejszy sprawdzian z historii, także... :(
    Anyway, rozdział mi się podobał, chociaż szału nie było. Czekam na rozwiązanie akcji - ciekawa jestem jak OPISZESZ TEN moment, kiedy wampiry się "rozbudzą"
    O Boże! ZABIJCIE MNIE! Czy ja właśnie namówiłam Cię w jakimś stopniu do OPISÓW?
    Źle z Tobą, Fun, oj źle... :O
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętasz Misty Shadow? Pamiętasz ja to wiem xD Więc to jest jej drugie wcielenie \^o^/ Potajemnie nie ujawniając mojego powrotu sobie czytałam |D Więc... ja tam dalej wyczekuję tej większej ilości dialogów tak jak wcześniej, ale jakieś są więc się cieszę xD Pisz dalej Cherry. A ja się biorę za frerarda. Ale mam ochotę na jednostronną miłość więc będzie taki nieszczęśliwy frerard ●︿●

    OdpowiedzUsuń
  4. Zarąbisty rozdział <3
    Widzę, widzę, że nasi koledzy - Opisy zwolnili miejsca paru Dialogom. Cudownie opisałaś ten pałacyk, wieżę zegarową, i bankiet, poczułam się, jakbym tam była. Ty jesteś po prostu miszczem opisów w każdym znaczeniu xD
    Nie mogę się doczekać, aż rozwiniesz całą akcję, bo zapowiada się obiecująco ^^ mam nadzieję, że Franio nie będzie tam daniem głównym...
    Jak już mówiłam, nocia bardzo mi się podobała, pisz dalej :*
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. kocham to opko, pisz dalej , moglabys dac wiecej dialogow, pls nie pozwol tym wampirom zjesc frania. czekam na kolejny rozdział <3 /gee17

    OdpowiedzUsuń