czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 5

Wesołych Świąt wszystkim! Czy tam Mikołajków :D No więc: Śniegu nasypało, wena jest i jest dobrze. No prawie, ale nie wnikajmy. Z jednej strony jestem cholernie szczęśliwa (podziękujmy Frerard, z którą się pogodziłam), a z drugiej jest chu****...Ale pomińmy. No więc, dziękuje ci moja kochana, bo to również dzięki tobie mam wenę :* Ten rozdział jest właśnie dla ciebie... No i oczywiście dla was wszystkich jako prezent. Miał być dopiero w sobotę, ale jestem tak dobra, że dałam dzisiaj. Olać zadania, lekcje itd. Wy na pierwszym miejscu :D No to endżojujcie, czytajcie i komentujcie :D Kocham was <3
____________________________________________________________________________

[Frank]


      Ocknąłem się, powoli otwierając oczy. Z wielkim trudem podniosłem powieki, mrugając kilka razy, by przyzwyczaić wzrok do panujących w pomieszczeniu ciemności. Każdy milimetr mojego ciała promieniował tępym bólem. Nie był na tyle mocny, abym nie mógł się ruszyć, ale też nie na tyle słaby, żeby m nic nie czuł. Odkąd pamiętam zawsze byłem uczulony na wszelkiego rodzaju ból, odbierałem go mocniej. Może przez moją wrażliwość, zarówno fizyczną jak i psychiczną. Kiedyś w moim domu było pełno zwierzaków, które znajdowałem po drodze ze szkoły. Biedne, porzucone pieski i kotki trafiały pod moją opiekę i po kilku dniach musiały, niestety, wrócić do schroniska. Oczywiście, po każdym płakałem, jakby co najmniej zaraz miał nastąpić koniec świata, ale wtedy byłem jeszcze dzieckiem...Dorastając, stałem się bardziej...Chłopięcy. Chociaż nadal ubierałem ciasne spodnie i podkreślałem oczy kredką, nie zachowywałem się jak dziewczyna. Czasem zakładałem damskie ciuchy mojej mamy, czy babci, ale tylko dla żartu...Pewnego razu w moje urodziny, w Halloween, przebrałem się za piękną dziewczynę. Czerwona sukienka, buty na obcasach, mocny makijaż sprawiły, iż wokół mnie stało grono facetów, śliniących się na mój widok. Wtedy byłem szczęśliwym dzieciakiem, bez żadnych trosk, czy zmartwień. Piękne czasy minęły i po pewnym czasie znalazłem się tutaj. Tutaj, czyli gdzie?
      Podniosłem się do pozycji siedzącej, podpierając na łokciach. Poza delikatnymi zarysami mebli, nie mogłem dostrzec nic innego. Pokój skąpany był w mroku, a okno dostarczało niewiele światła, zwłaszcza, że była noc. Księżyc wlewał swe promienie, przechodzące przez bordowe zasłony, rzucając cień niedaleko miejsca, gdzie się aktualnie znajdowałem. Zimno, pochodzące od skórzanej kanapy, mroziło moje spocone plecy. Wspomnienia przelatywały mi przed oczami, wolno składając w jedną wielką całość. Była pewna rzecz...Zdanie, które wywołało szok w moim umyśle. Czy wierzyłem, że czerwonowłosy jest wampirem? Na początku uznałem to jako żart, chciał mnie po prostu przestraszyć, więc było to dla mnie zabawne. Czytając dużo książek, oglądając filmy, wierzyłem, że takie istoty mogą występować w naszym świecie, lecz na pewno nie zainteresowałyby się kimś takim jak ja. Choćby fakt, iż jeszcze żyję wykluczał mężczyznę z przynależności do tej rasy. Lecz po małym pokazie, jaki zafundowało mi to coś w piwnicy, sam nie wiem, co myśleć. Z jednej strony pies, czy raczej wilk był zbyt duży, jak na pudelka salonowego, a z drugiej...Te czerwone oczy na pewno nie świadczyły o jego normalności. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim przerośniętym stworzeniem i mogę postawić własne życie, zakładając, że piesek jest istotą nadprzyrodzoną. Czy się bałem? Tak, i to bardzo. Powoli zaczynałem wierzyć w teorię czerwonowłosego. Sam dał mi pokaz swych umiejętności, potwierdzając mity o nadprzyrodzonych zdolnościach. Może to trochę dziecinne, ale przecież jestem dzieckiem i wolno mi. Na dodatek moja niezawodna intuicja podpowiada mi, iż mam rację. Wcześniej traktowałem owe porwanie, jako zabawę. Wiedziałem, że nikt nie wytrzyma ze mną dnia, lub dwóch. Prędzej, czy później musiałby się mnie pozbyć w jakiś sposób. Opowiadania matki o zboczeńcach, porywaczach, chodzących po Belleville stanowiły dla mnie bajki na dobranoc. Tak na prawdę nigdy się tym nie przejmowałem do czasu, kiedy doświadczyłem tego na własnej skórze. Nieprawdą jest, że od początku byłem obojętny na to wszystko. Od samego pojawienia się tutaj opanowywał mnie wewnętrzny strach przed tym, co mnie czeka. I chociaż starałem ukrywać moje roztrzęsienie, czułem, jak powoli się przełamuje. Nie dawałem rady, a informacja, że jestem więziony w domu wampira przerosła moje siły. Straszna prawda utkwiła w mojej głowie i za cholerę nie potrafiłem jej stamtąd wyrzucić. Strach, paraliżujące przerażenie opanowało każdą komórkę ciała. Nie dawałem za wygraną, próbowałem walczyć, lecz nie podołałem zadaniu. Przegrałem bitwę z samym sobą...Bitwę o śmierć i życie. Jednak wtedy pojawił się on. W chwili załamania był przy mnie i pocieszał. Nie musiał wypowiadać żadnych słów. Jego ciepłe ramiona, otaczające moje ciało, cudowny zapach, w zupełności starczały do uspokojenia mnie. Zupełnie jak przy Alanie. Nie czułem się bezpiecznie w tym domu, nawet w najmniejszym stopniu, jednak coś ciągnęło mnie w stronę mężczyzny, sprawiało, że pragnąłem mu zaufać. Doskonale wiedziałem, że to jest złe. Bardzo złe. Ale przecież nigdy nie byłem grzeczny chłopcem. Co wieczór wymykałem się oknem z domu, by pójść na imprezę, nie powiadamiając matki. Tak, z pewnością różniłem się od dobrych, uczynnych synków, spędzających czas w domu w sobotni wieczór. Oczywiście, lubiłem pomagać mamie. Chciałem dać jej chociaż chwilę odpoczynku po dniu pełnym ciężkiej pracy, ale i mi trochę rozrywki się należało.
      Z wielkim trudem wolno podniosłem tyłek z kanapy, podpierając rękoma. Ból w dłoni dał o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie, ale postanowiłem być silny. Nie poddam się, jak zazwyczaj to robię. Już dość zgrywania małego, bezbronnego Frania. Postaram się przejść przez ten pieprzony pokój, choćbym miał się po drodze przewrócić milion razy, zrobię to. Nie okaże słabości. Już nie... Kiedy tylko zrobiłem pierwszy, niepełny krok, zatoczyłem się wokół własnej osi i gdyby nie mała szafeczka, niechybnie uderzyłbym w twarde podłoże. Tymczasem opadłem z powrotem na kanapę, zaciskając zęby. Ze świstem wypuściłem powietrze z ust, napinając mięśnie i zmuszając je do ponownego wysiłku. Kropelka potu spłynęła po mojej skroni, gdy próbowałem na nowo stanąć na nogach. Po kilku, nieudanych próbach oparłem głowę o zagłówek mebla i jęknąłem cicho w geście rezygnacji. Oddychałem szybko, by nabrać sił. Oczywiście, że się nie poddałem. Nigdy, od tej chwili obiecuje sobie, że nigdy nie dam za wygraną. Choćby wszystko zwróciło się przeciwko mnie, choćbym nie miał wyboru i tak postawię na swoim. Nawet, jeśli miałbym za to zapłacić życiem, choć ta propozycja jest najbardziej nieprawdopodobna. Jednak z drugiej strony przy wygłodniałym, psychopatycznym wampirze każda rzecz jest możliwa... Jeszcze raz spróbowałem pokonać w sobie uczucie bezsilności i tym razem stanąłem pewnie o własnych zdolnościach na podłodze. Zmusiłem się do ustania z pozycji pionowej, wspomagając rękoma, rozłożonymi po obu bokach, żeby w razie czego móc się złapać. Zacisnąłem mocno zęby, jednocześnie wyrzuciłem ze głowy obrazy, jak to lecę w dół i jeszcze bardziej uszkadzam swoje ciało, brnąc do przodu. Deski ciemnobrązowej podłogi cicho skrzypiały pod moim ciężarem. Poczułem, jak bandaż na nodze lekko się poluzował. Przez chwilę miałem wrażenie, że za moment rozwinie się całkowicie, a ja runę na ziemię, jednakże po kilku sekundach, przeznaczonych na szybkie sprawdzenie, uspokoiłem trochę zszargane nerwy. Podobnie dłoń miałem owiniętą w biały materiał, przez który lekko prześwitywała czerwona substancja, jak mniemam-krew. Domyślam się, iż to robota czerwonowłosego, tylko nadal nie wiem dlaczego...Przecież mógł w tej piwnicy, skazując na pewną śmierć, a jednocześnie pozbywając problemu. Byłem jego więźniem, prawda? Czyli stanowiłem ciężar, którego wcale nie tak łatwo się pozbyć. Z pewnością mężczyzna zabił już wiele osób w moim, lub innym wieku, miał wiele okazji, żeby się mnie pozbyć, lecz nie zrobił tego. Jak wielka i potężna istota może użalać się nad takim słabym człowiekiem jak ja? Ewidentnie okazywał mi litość, której wcale nie potrzebowałem. W tych wszystkich książkach, czasopismach wampiry zastraszały swoje ofiary, utrzymując je przy życiu góra kilka minut. On był inny, znacznie różny niż jego gatunek. Co prawda nigdy nie spotkałem żadnego wampira, lecz spodziewać się można najgorszego. Nie, żebym chciał spędzić "miłe" chwile przy herbacie w towarzystwie jakiegoś potwora...Niestety, już raz się zdarzyło. W tej okropnej piwnicy, na której samą myśl przechodzą mnie ciarki. Z początku przy czerwonowłosym odbierałem w pewnym stopniu zagrożenie, gorzej niż z matematyki...Jego obecność raziła mnie do tego stopnia, że nie umiałem wytrzymać z nim w jednym pomieszczeniu już po kilku minutach znajomości. Jednak po dzisiejszym incydencie przez chwilę mogłem czuć się bezpieczny i to właśnie zmieniło moje spojrzenie na niego. Wiedziałem, że przy nim nie stanie mi się żadna krzywda, o ile sam nie będzie tego chciał. Już dawno przyzwyczaiłem się do bycia jego więźniem, lecz tak na prawdę nigdy się nad tym porządnie nie zastanawiałem. Jak już to przelotnie pomyślałem, bez wyciągania jakichkolwiek wniosków. Nadal uważałem to za żart i mimo wielkiego psa w piwnicy, mimo przerażającego mężczyzny, wierzyłem, że jestem w jakimś kiepskim programie telewizyjnym. Lecz od tych kilkudziesięciu strasznych godzin czekania, aż ktoś w końcu wyjdzie zza jakiejś roślinki z ukrytą kamerą i powie, że to całe przedstawienie było jednym wielkim dowcipem, czas przedłużał się nieubłaganie. A ja wtedy roześmiałbym się na cały głos tak, żeby usłyszał mnie cały świat... Ale nie, oczywiście, że nie. Teraz muszę męczyć swoje zmarnowane ciało, przemierzając całą długość pieprzonego salonu, gdzie co sekundę wpadam na te cholerne meble!
      Prawie na czworakach doczołgałem się do pomieszczenia, z którego dobiegały mnie przyciszone głosy. Męskie głosy i ciche powarkiwania. Z impetem wpadłem po pomieszczenia, potykając o własne nogi. Nie ma co...Frank Anthony Iero zawsze robi efektowne wejścia, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Mimowolnie uśmiechnąłem się na sekundę, przelotnie spoglądając na minę nieznajomej postaci. Siedziała przy stole, z łyżeczką i ręką zastygniętą w jednym miejscu, przy ustach. Przerażone, zarazem zdziwione spojrzenie skierowała wprost na mnie, rozchylając wargi. Kątem oka zdążyłem zobaczyć jeszcze drugą sylwetkę, spokojnie sączącą napój z filiżanki. Łatwo mogłem się domyślić, iż to czerwonowłosy, który był przyzwyczajony do moich wybryków. Zanim elegancko moja noga przejechała po czymś mokrym, jednocześnie oddzielając od drugiej, zdążyłem wykrzyczeć jakieś przekleństwo. Nie dość, że prawie nie umiałem chodzić, to jeszcze za niedługo nie będę potrafił chociażby oddychać, bo pewnie również przy tym zrobię sobie krzywdę. Taką fajtłapą byłem od urodzenia. Zawsze ktoś mi zabierał zabawki w piaskownicy, cały czas znajdowałem się na ostatnim miejscu w grach i zabawach. Nikt nie chciał wybrać mnie do swojej drużyny, ponieważ bali się, że przeze mnie przegrają jakiś ważny mecz. Sport też nie należał do moich mocnych stron. Na w-f'ie starałem stać gdzieś z boku, byle tylko nie oberwać piłką. I tak zawsze mi się dostawało za bycie "ciotą". Natomiast ofiarą losu stałem się dopiero w gimnazjum, kiedy to wszyscy już wiedzieli, jak powinien ubierać się mężczyzna. Zazwyczaj nosiłem moje ulubione, ciasne rurki, więc dodatkowo za to obrywałem, a sam fakt, że nie umiałem się bić mówił sam za siebie. Nie miałem przyjaciela, który by mnie obronił przed starszymi uczniami. Nawet nauczyciele zdawali się tego nie zauważać. W skali od 1 do 10 w podwórkowych bitwach dałbym sobie -1...Nigdy nie prowokowałem do bójek, jak coś to tylko i wyłącznie swoim wyglądem. Za każdym razem, patrząc jak ktoś słabszy jest atakowany przez starszych z całego serca pragnąłem coś na to poradzić, lecz wchodząc pomiędzy nich skończyło by się źle dla nas obu...Pomoc dorosłych nie wchodziła w grę, jako że każdy uważał mnie za śmiecia, a po drugie przeważnie błądziłem po ciemnych uliczkach bez żywej duszy...Jako dzieciak nie miałem nic do roboty w domu, ani w szkole, dlatego włóczyłem się od miejsca do miejsca w nadziei przeżycia niezapomnianej przygody, lub też innych podobnych rzeczy. Nie miałem na myśli tego, że przy pierwszej lepszej okazji zostanę pobity w parku. No ale bądź co bądź wychodziłem na tym najlepiej, nie musząc następne kilka dni chodzić do szkoły.
      W ostatniej chwili przed upadkiem i wyjściem na totalną sierotę, wpadłem w czyjeś miękkie ramiona. Po głębszym zastanowieniu stwierdziłem, że to ten sam mężczyzna, który przeważnie ratuje mój tyłek przed takiego typu sprawami. Jego zapach delikatnie wnikał w mój umysł, rejestrując każdy szczegół. Perfum, bardzo męski, acz lekki, pomieszany z aromatem ciała. Tak zimnego ciała...Oczy miałem zamknięte przez pewien czas, nie potrafię dokładnie określić ile minęło, kiedy odważyłem uchylić jedną powiekę. Cóż...Musze przyznać, że znajdowaliśmy się w dosyć dziwnej pozycji. Ja, z głową na jego barku, on w półprzysiadzie, trzymając mnie za skrawek koszulki i rękę. Pozycja jak z filmu romantycznego. Coś na wzór słodkiej historii...Widziałem dokładnie cały scenariusz...Dziewczyna, piękna dziewczyna, tańcząca najlepiej ze wszystkich innych. Chłopak, jej instruktor. Podczas ćwiczeń tak się niefortunnie zdarzyło, że tancerka potknęła się o coś, a mężczyzna złapał ją w swe silne ramiona, ratując od upadku. Nagle oboje zatracają się w namiętnym pocałunku. I żyli długo i szczęśliwie. Niestety, ta historia nie mogła wyjść na światło dzienne, przynajmniej nie w tej chwili. Po pierwsze: Nie jestem kobietą, a po drugie nie wiadomo, ile będę jeszcze żył...Na pewno odwrotnie niż długo i szczęśliwie. Zwłaszcza z nim...Czerwonowłosy odchrząknął na tyle głośno, żeby przywrócić mnie do rzeczywistości. Natychmiast się opanowałem i resztkami sił próbowałem wstać, jednak on nadal trzymał mnie w mocnym uścisku. Poczułem, jak jego ręce jeszcze mocniej zaciskają się na mojej klatce piersiowej, uniemożliwiając mi oddychanie, a po chwili stałem, przytrzymywany przez mężczyznę. To właśnie był jeden z tych słynnych pokazów wampirzych umiejętności. Zaskakująca szybkość oraz brak jakichkolwiek błędów. Ideał, który mocno prawie że przytulał mnie do swojego boku. Na pewno nie chodziło mu, żeby mieć mnie przy sobie, tylko o to, żebym się nie przewrócił po raz setny dzisiaj. Mimo to czułem się dziwnie. Bardzo dziwnie. Niezidentyfikowane, jakby motylki w mojej głowie, brzuchu, drżenie, myśl tylko o nim. Wiem, że najgorszą rzeczą teraz byłoby najmniejsza sympatia do swego oprawcy, aczkolwiek...Po prostu tak było, okej? Nie będę się w to dalej mieszał, nawet, jeżeli sprawa dotyczy mnie. Co ma być to będzie. Jestem gotowy na wszytko. I tak przecież wciąż powtarzałem sobie, że na niczym mi nie zależy. Okazuje się to być prawdą, bo nie mam nikogo. Sam sobie przeczyłem, wmawiając, że jest gdzieś ktoś, kto mnie kocha i potrzebuje. Takim kimś okazywała się do tej pory moja mama, jednak w bardzo krótkim czasie historia się zmieniła. Po tym, kiedy sięgnęła po alkohol. Po tym, kiedy przestałem się nią zajmować. Uznałem, iż poradzi sobie. Była silniejsza ode mnie, lecz uzależnienie wzięło górę. Później działo się coraz gorzej. Nie zachowywała się już jak moja dawna rodzicielka, tylko potwór. Co nie zrobiłem, czy powiedziałem było źle. Czasem miałem tego serdecznie dość, ale wytrwałem. Chciałem zrobić to dla niej. Tylko dla mojej mamy. Kochałem ją ponad wszystko i wiem, jaki to ból, gdy się straci kogoś bliskiego. Najgorsza była myśl, że choć ona jest tutaj i wszystko z nią dobrze, nie mogłem jej odzyskać. O odwyku nie chciała słyszeć, w ogóle nie chciała mnie słuchać. Z sprawą jednej tragedii, co prawda strasznej, ale jednak człowiek potrafi się załamać już na dobre. Powinienem ją wyciągnąć z tego gówna, a nie siedzieć sobie u jakiegoś wampira, jako więzień i bawić się w ciuciubabkę...Ja chcę być przy niej...Powinienem...
      Spojrzałem smutno na mężczyznę, szeroko uśmiechającego się w moją stronę. Czarne włosy opadły na jego czoło, a łyżeczka wypadła z ręki. Po chwili w pomieszczeniu rozległ się głośny chichot.
-Brawo! Brawo! Gratuluję wam! Naprawdę interesujące przedstawienie!-zaklaskał w dłonie, ukazując rząd prostych zębów i te dwa dłuższe. mogłem się domyślić, iż to jeden z kumpli tego, który aktualnie trzymał mnie w mocnym uścisku. Sądząc po długich i zapewne ostrych niczym brzytwa kłach, pewnie również należał do rasy stworzeń nocy. Odłożył filiżankę, z cichym brzdękiem uderzając porcelaną o kant stołu. Wyszczerzony, podszedł do mnie wolno, starannie stawiając każdy krok. Sunął powoli do przodu, niczym łabędź z niespotykaną gracją. Wzdrygnąłem się lekko, gdy przejechał lodowatym opuszkiem palca po moim rozgrzanym policzku. Chciałem odsunąć się na bezpieczną odległość, lecz coś, a raczej ktoś za moimi plecami uniemożliwiał mi wykonanie tego działania. W jednej chwili, oplatające mnie ramiona czerwonowłosego zmieniły inne. Tyle, że te były jakieś zimne, twarde i bardzo kościste. Objęły moją klatkę piersiową, sprawiając, że wzdłuż kręgosłupa przebiegły silne dreszcze. Widziałem, że wszelakie próby uwolnienia się z koszmaru spełzną na niczym, dlatego po prostu stałem drżąc.
-Mmm...Śliczny.-wyszeptał mi do ucha, po czym zagryzł delikatnie jego płatek. Jego głos prześlizgnął się po moim ciele jak ociekający jad. Okropne uczucie niczym nie równało się z ciepłem pochodzącym od drugiego mężczyzny, mianowicie, mojego porywacza. On potrafił być subtelny, jeżeli tego chciał, lecz również bardzo ostry. Naprawdę nie wiem, co mnie w nim pociągało, jednak było coś takiego. Może ta mała iskierka w oku, a może czuły dotyk, sprawiały, że o wiele bardziej wolałem znaleźć się w towarzystwie drugiego pana...Stojący zaraz obok mnie osobnik w pewnym sensie odrzucał mnie samą swoją obecnością. Na kilometr bił od niego chłód. Tajemnicze zachowania, lub to, co teraz robi z moim ciałem nie były łatwe do zrozumienia. Choroba psychiczna? Wątpię, żeby czerwonowłosy pozwolił takiemu przestąpić próg tego domu. Nic innego nie przychodziło mi na myśl. tak bardzo pragnąłem znaleźć się w zupełnie innym świecie, bez żadnych nadprzyrodzonych istot, bądź podobnych wybryków natury. Tylko jak? Jak pozbyć się w jednej sekundzie całego, otaczającego mnie świata i wyparować. Ot tak zniknąć i nigdy nie wracać...
      Wsunął jedną rękę pod moją luźną koszulkę, jednocześnie gładząc skórę na torsie. Spojrzałem w dół i zorientowałem się, że nie mam na sobie tego samego ubrania, co ostatnio. Miejsce czarnego materiału zastąpił równie ciemny podkoszulek w kratę z krótkim rękawem. Oprócz tego miałem mniej ciasne spodnie, z czego jedna nogawka była podwinięta, ukazując biały bandaż.  Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ta dłoń, znajdująca się w złym miejscu. W dodatku na samą myśl, że czerwonowłosy widział mnie prawie nagiego wcale nie pomagała. Postanowiłem przełamać się w końcu i mocno szarpnąłem do przodu. Ignorując ból, pokonałem dystans, dzielący mnie od wyjścia, gdzie stała oparta o framugę drzwi postać. Trochę czasu zajęło mi przejście z jednego miejsca do drugiego, ale dałem radę. Obiecałem sobie nie poddawać się, więc właśnie to robię. W pewnym sensie liczyłem też, że w razie czego ktoś z tutaj obecnie zebranych obroni mnie przez psychopatą, którym okazał się być...
-Pakuj kundla, młodego i wynocha z mojego domu.-warknął nieprzyjemnie, po czym zwrócił się w kierunku salonu. Nim zdążyłem z powrotem zwrócić wzrok na drugiego mężczyznę, już byłem niesiony przez niego na rękach. Jeszcze chwila i poczuję się jak księżniczka. Urocze...Jednak nie dla mnie. Szybkie tempo, narzucone przez mężczyznę, szarpało mną na każdą możliwą stronę, na co cicho parsknąłem na znak niezadowolenia. Nikt nie przejął się tym zbytnio, więc odpuściłem sobie. Obok nas kroczyło wielkie stworzenie, które przez sekundą wywlekło się z otwartej piwnicy. poznałem w nim tego strasznego potwora, który mnie zaatakował, kiedy grzecznie sobie siedziałem. Od samego początku czułem wstręt do tego zwierzaka, który nasilił się jeszcze bardziej pod wpływem okropnego smrodu. Nie rozumiem, jak można nie myć psa przez tak długi okres czasu. Wprawdzie to chyba nie jest jego własność, ale jednak...A z resztą. Co się będę zastanawiał, skoro i tak zginę. Niestety, byłem o tym święcie przekonany.
-Dobrej nocy, Gerardzie...-zwrócił się do zielonookiego.-Nie zawitam tutaj tak szybko.-zrobił piruet na pięcie i powoli otwierał drzwi wyjściowe. Mój oprawca, Gerard...Zdałem sobie sprawę, że już nigdy go nie zobaczę. Poczułem lekkie ukłucie w sercu, zrobiło mi się jakoś smutno. Bo kogo będę wkurzał? Tylko on jedyny nie dał tak łatwo wyprowadzić się z równowagi, więc stanowił dla mnie wielkie wyzwanie. Ale czy to oznacza, że już więcej się nie spotkamy?
-Zaczekaj chwilę...-kiedy znaleźliśmy się na werandzie, usłyszałem głos, dobiegający z wnętrza domu...

6 komentarzy:

  1. JAK MOGŁAŚ PRZERWAĆ W TAKIM MOMENCIE, CO? D: Ale, cholera, tak to świetnie napisałaś *_* Nie, no. Już brakuje mi epitetów, by wyrazić cudowność tego tekstu <3 Normalnie, aasdfghjkl XD Weny, słońce <3

    OdpowiedzUsuń
  2. JAK ,KURWA MAĆ MOŻNA PRZERYWAĆ W TAKIM PIERDOLENIE CIEKAWYM DLA MNIE MOMENCIE ? Powinni za to sadzać do więzienia... chodź tak właściwie. Nie przeżyłabym iluś tam lat/miesięcy bez tego przekurwamaćzajebistegożejapierdole Frerarda. Za dużo przeklinam... Czekam na nowy. I to zajebiście ,że się pogodziłyście.

    Wkurwiają mnie te literki i cyferki do przepisywania. Chyba z piąty raz próbuje napisać odpowiednie.

    Kiedy mogę się spodziewać rozdziału ?

    OdpowiedzUsuń
  3. zapomniałeś smyczy <~~ czegoś w tym stylu własnie się spodziewam X'D No bo wątpię, aby Gerard wzruszył się biednym Franiem, chociaż ja bym się tam wzruszyła! Biedny Frań... Aż nie chce nawet myśleć co ten zboczeniec będzie chciał z nim robić... już widzę oczami wyobraźni jakieś liczne gwałty, a na końcu jakieś pogryzienia... albo Gee zabije tego facia... Chociaż to tez mało prawdopodobne... kurcze, dawaj następny, bo się tu ciekawię nadmiernie i mnie to doprowadza do stanu przedzawałowego :D

    :: red like a blood ::

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże... Darsa...jak ja cie nienawidzę...WIESZ KURDE, ZE TO SAMO MIAŁAM NAPISAĆ?! Wiesz, że zniszczyłaś mój, MÓJ pomysł?! Jak zawsze z resztą...;( I co ja teraz zrobię...(FOCH FOREVER!)

      Usuń
  4. Podobało mi się, bo wyjaśniłaś odczucia Franka w końcu, że wiemy co siedzi w jego głowie. Masz wielką umiejętność-dobrze opisujesz. Opisy definitywnie dominują nad dialogami i są naprawę ciekawe i dobre. / Niezalogowana Queen Anna

    OdpowiedzUsuń