piątek, 20 września 2013

Rozdział 18

Nie mam wiele do powiedzenia... Endżojujcie, moje kochane! xD Wiem, cholernie to straszne jest xD Nie umiem już pisać ;_; Ale się poprawie! A przynajmniej się postaram... xD

Goooomen za błędy xD

_________________________

[Gerard]

      - Czy możesz się streszczać? Jestem zajęty i mam kilka ważnych spraw do załatwienia, ale niestety brakuje mi czasu, który dodatkowo zajmujesz jakimiś bzdurnymi rzeczami. - powiedziałem zadziwiająco uprzejmym, acz stanowczym tonem, próbując dać dziewczynie do zrozumienia, iż rzeczywiście istnieje coś znacznie od niej ważniejszego. W moim szorstkim głosie pobrzmiewała lekka nuta rozdrażnienia z powodu tej nagłej, niespodziewanej wizyty jak i spora szczypta intensywnej irytacji. Mimo faktu, że przez ostatni okres około tysiąca lat byłem twardy, niczym skała oraz zimny, niczym góra lodowa, aktualnie moje dłonie sprawiały wrażenie wilgotnych, gdy tak trzymałem je w ciasnych kieszeniach ulubionych spodni. Nawet jeśli w ogóle nie potrzebowałem pobierać odpowiednich ilości tlenu, niezbędnego istotom ludzkim do codziennego funkcjonowania, w obecnej chwili wdychałem zanieczyszczone od oparów pochodzących z dziwnego urządzenia Danielle powietrze, rozkoszując każdą jego garścią. Nieprzerwane wykonywanie przez pewien czas jednej czynności pozwoliło mi na opanowanie szalejących wewnątrz emocji, uspokoiło nieco myśli, nieustannie krążące wokół pięknego chłopaka, samotnie pozostawionego na górze. Kolejne oddechy niemal sprawiały mi ból w najczystszej postaci, gdyż wraz z nimi nieubłaganie mijały sekundy... Jedna za drugą, jak w zakładzie karnym o perfekcyjnej, nienagannej dyscyplinie. Wskazówki czerwonego zegara poruszały się w zastraszająco szybkim tempie, z zapałem odliczając następne minuty, które mogły być na wagę złota. Na pewno byłyby jeszcze cenniejsze, gdybym tylko spędził je z moim ukochanym...
      Powoli, lecz z wyraźnym oporem usiłowałem rozluźnić nad wyraz napięte mięśnie, leniwie wyciągając palce z czarnych dżinsów i zaginając je mocno jeden po drugim, czemu towarzyszył głośny, charakterystyczny trzask, jaki wydawały z siebie kości. Większość osób niezwykle denerwował okropny, według nich drażniący dźwięk, ale dla mnie stanowił najpiękniejszą muzykę, niby balsam dla uszu. A niewygodny dyskomfort, towarzyszący jeszcze przed wykonaniem tej pospolitej czynności niemal od razu znikał, pozostawiając błogie wrażenie.
      Pozwoliłem rękom bezwładnie opaść wzdłuż tułowia, bym chociażby wystarczająco wiarygodnie udawał kompletnie obojętnego na subtelne sygnały brązowowłosej kobiety, oznaczające to samo, co zwykle. Tak naprawdę poświęcałem na nie większość uwagi, dzięki czemu nader rozproszony umysł nie potrafił pozostać wyłącznie przy podstawowych działaniach, jak potrzebne do odzyskania spokoju oddychanie. O, oczywiście, urocze zaloty niemądrej Danielle dla niektórych były istotnie zabawne, jednak mnie niesamowicie irytowały. Zwłaszcza, że wciąż nieprzerwanie kontynuowała je bez najmniejszego umiaru w swoich działaniach.
      Te słodkie, ukradkowe uśmiechy, które posyłała mi co kilka sekund były szalenie kuszące i przesycone jasnym, letnim słońcem, wschodzącym ponad horyzont. Pełne, brzoskwiniowej barwy usta wygięte w łuk dosłownie co krótki moment nawilżała językiem. Delikatnie muśnięte cudownie aromatycznym błyszczykiem, skrzyły się lekko w świetle nowego dnia. Duże, lśniące wieloma kolorami oczy, wędrujące w obłędzie od rogu pomieszczenia do następnych przedmiotów, przy okazji badały uważnym wzrokiem moją sylwetkę oraz kilka pozostałych, istotnych miejsc, gdzie przystawały na nieco dłużej. Zdawały się niemal pochłaniać każdy, najdrobniejszy ruch, jaki zdążyłem wykonać, dokładnie go rejestrując.
      Żaden mężczyzna z pewnością nie oparłby się tajemniczemu czarowi młodej, pięknej dziewczyny, od razu ulegając wszystkim, grzesznym pokusom. Nie zważając na liczne ostrzeżenia, sygnały alarmowe oraz wiadome, więcej niż prawdopodobne niebezpieczeństwo, dziesiątki z nich ślepo podążyliby za nią, spijając każde słowo z jej warg, zupełnie jak najsłodszy nektar. Aczkolwiek jakoś w moim specjalnym przypadku wysiłki Danielle poszły na marne, ponieważ już dawno odnalazłem swą prawdziwą miłość. Szkoda tylko, że ona jeszcze o tym nie wie, nadal usiłując podbić czarne serce wymarzonego partnera, stosując wszelkie możliwe środki.
   - Wybacz, Gerardzie. - oba słowa wymówiła powoli, ostrożnie, z powagą patrząc wprost na mnie, jakby czegoś się obawiała. Gdyby nie aż nazbyt przesłodzony ton cukierkowej nastoletniej dziewczynki, rzeczywiście pomyślałbym, iż coś ją lekko przeraziło. Natomiast teraz niewątpliwie pozostało mi jedynie odpowiadać do znudzenia na absurdalne pytania, cierpliwie czekając, aż zechce opuścić ten dom.
      Rzetelnie obserwując nienaturalnie szybkie, chaotyczne ruchy brunetki, głęboko wewnątrz skamieniałego, lodowatego serca nagle uwolniła się maleńka iskierka nadziei, usilnie wierząca, że dziewczyna zaraz otrzyma pilną wiadomość od szefa, bądź z własnej, nieprzymuszonej woli szczęśliwa wyjdzie z mieszkania, pozostawiając nas z Frankiem w spokoju. Niemniej piękny sen nagle prysł, a powstała nuta goryczy była aż nazbyt gorzka.
      Zamiast zwyczajnego przemaszerowania przez kuchnię do przedpokoju, a następnie jeszcze dalej poza obszar zabudowany, dziewczyna objęła rękoma moje lewe ramię, uwieszając na nim, niczym malutkie dziecko.
      Westchnąłem cicho pod nosem, przymykając powieki w geście intensywnego zdenerwowania.
      Nie chciałem jej wyrzucać, czy psuć marzeń o zdobyciu mnie osobiście, wyłącznie na własność. Danielle od kilku dobrych lat była przyjaciółką każdego wampira w tym mieście. Wiecznie wesoła, beztroska bagatelizowała te najważniejsze sprawy, często odrywając nas rozrywkowym podejściem do "życia po życiu" od trudnej pracy. Mimo, iż czasem zachowaniem przypominała dziewczynkę z przedszkola z barwnymi kokardkami we włosach, potrafiła być również poważna. Przy wykonywaniu zadań od swego pana - Nathaniela - nigdy nie wzniosła sprzeciwu, pieczołowicie wykonując uprzednio wydane rozkazy.
      I miałem nieodparte wrażenie, że i tym razem robi to z polecenia Nathan'a.
   - Proszę. Liczę na to, iż jednak mądrze zadecydujesz i nie odmówisz. - dziewczyna w wolnym, wręcz żółwim tempie wręczyła mi białą, szeroką kopertę, którą zawzięcie gniotła w rozedrganych, małych dłoniach. Jej zaciekawione i wyraźnie rozbiegane na cztery strony świata spojrzenie pośpieszenie wodziło od moich rąk, z jednej strony delikatnie obejmujących tajemniczą wiadomość, potem trochę niżej na bardzo (może nawet zbytnio) obcisłe spodnie, a następnie w zupełnie inne miejsce. Z udawanym zachwytem i ręką ułożoną na piersi przemykała uważnym spojrzeniem po pięknych, zapierających dech obrazach, podziwiając ich nietuzinkowy wygląd. Niemniej kątem oka wciąż obserwowała działania oraz ruchy, jakie wykonywałem, pragnąc odgadnąć reakcję na tą pilną wiadomość zawartą w tekście.
      Z dziwnym, budzącym pewne podejrzenia uśmiechem na ustach odebrałem z jej rąk aksamitny papier, kompletnie przypadkowo muskając zewnętrzną część palców dziewczyny tymi należącymi do mnie. Mimo, że we wcześniejszym czasie zostały one szczelnie owinięte czarną rękawiczką, poczułem drobny dreszcz przebiegający od nadgarstka aż do ramienia. I nie, kategorycznie zaprzeczam, nie należał on do tych najbardziej przyjemnych, a wręcz przeciwnie. Lekko wykrzywiłem wargi w geście dezaprobaty pod wpływem niezbyt sympatycznego uczucia, szybko odsuwając się na zacznie bezpieczniejszą odległość.
      Dziewczyna zakłopotana zagryzła dolną część swoich brzoskwiniowych ust, również postępując malutki krok w tył. Jeszcze przelotnie obrzuciła wzrokiem nienaturalnie blady nadgarstek, na którym widniał stosunkowo drobny, czarny, acz dobrze widoczny z daleka symbol. Widniało tam wyraziste, skonstruowane z trzech ozdobnych linii "N".
      Znamię...
      Znamię to znak, jaki otrzymywała pełna życia i ciepłej, gęstej krwi, ludzka istota, bądź nieżywy, zimny wampir po wyraźnym pozyskaniu rozkazu od najwyższego osobnika w hierarchii nadprzyrodzonych jednostek. Miejsce wykonania specjalnej ikony zależało wyłącznie od zleceniodawcy powierzonej misji. Najczęściej była to pierwsza litera imienia bliskiej mu osoby, bądź po prostu wymyślona przez niego plątanina licznych kresek, aczkolwiek zdarzały się przypadki naprawdę ciekawe, jak znamiona zaskakująco duże, skrywające wewnątrz siebie wiele sekretów. Cóż, osoba po otrzymaniu owej skazy została zobowiązana do dokładnego wykonania pracy, jaka od razu stawała się dla niego głównym celem, najjaśniejszą gwiazdą na niebie, którą trzeba chwycić, gdyż sprawia wrażenie wiszącej tuż nad głową. W innym wypadku umowa jest natychmiastowo zerwana, a kara za potencjalną zdradę rzeczywiście przerażająca i często śmiertelna...
      Już wcześniej zdążyłem zauważyć, że z symbolem Danielle jest coś zdecydowanie nie w porządku. Tym razem otaczała go czerwona, krwawa powłoka, rozlewająca podobnie niczym realna krew na nadgarstku. Również z wolna blednące, czarne wypełnienie karmazynowej otoczki z każdą sekundą coraz bardziej zanikało. I gdyby nie oczywisty fakt, iż dziewczyna od kilkudziesięciu ładnych lat pełni rolę pełnoprawnego wampira, pomyślałbym o tym, jak o zwyczajnym podrażnieniu skóry, lecz owo dziwne zjawisko na powrót włączyło czujność mojego umysłu.
      Oznaczało to pełne wykonanie zadania. Teraz, w tej chwili. Dostarczyła list...
      Przełknąłem głośno ślinę, co miało na celu zatrzymanie wielkiego potoku najróżniejszych zdań, wpływających w zawrotnym tempie na moje usta, a jakich niestety nie byłem w stanie z siebie wykrztusić. Tyle rzeczy nie zostało dopowiedzianych, o tylu sprawach pragnąłem otrzymać dokładne, aktualne informacje, jakie z czystym sumieniem udzieliłaby mi właśnie Danielle, mająca cząstkową wiedzę na pewne tematy wziętą prosto ze swojego dotychczasowego istnienia! Lecz musiałem prędko powstrzymać zbyt dużą ciekawość, gdyż mogła ona okazać się zgubna. Ponadto owe słowa, czy raczej pytania, które chciałem zadać z pewnością są nadzwyczajnie niebezpieczne, szczególnie dla Franka, gdybym tylko przez przypadek oraz nieuwagę zdradził choć ułamek naszej tajemnicy...
      Więc postanowiłem milczeć w niczym niezakłóconej ciszy, starannie odklejając rąbek góry delikatnego papieru, a jednocześnie obserwując własne mieszkanie, jakby przyprowadzono mnie tu po raz pierwszy.
   - To zaproszenie, Gerard! - dziewczyna uprzedziła fakty donośnym krzykiem pełnym szalonego entuzjazmu, zanim zdążyłem zajrzeć do koperty, wyjmując ze środka znacznie mniejszą, idealnie prostą i niezwykle grubą kartkę. Pokiwałem ze zrozumieniem głową, po czym lekko drżącymi palcami wyjąłem druczek. Zapisany małymi, ozdobnymi literkami wyglądał naprawdę elegancko, niczym wiadomość od samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, bądź królowej jakiegoś niezwykle bogatego kraju. Złocista, sprawiająca wrażenie stworzonej z metalu szlachetnego czcionka rozlana na papierze tworzyła nieskomplikowane symbole, udekorowane dodatkowymi barwami, wypełniającymi ich środki. Piękny, duży kwiat, najprawdopodobniej róża, oplatała swą długą łodygą z wieloma kolcami cały tekst, zatrzymując przy podpisie nadawcy i jednocześnie organizatora (jak się później wiedziałem) ważnej uroczystości.
      Nathaniel Carver, wysoko postawiony wampir jak i pan Danielle, zapraszał mnie wraz z osobą towarzyszącą na bankiet z okazji dziesięciolecia jego świetnie prosperującej firmy oraz w sprawie omówienia zagrożenia ze strony pobratymców z północy. Strój odpowiedni na tego typu święto - obowiązkowy. Resztę informacji podobno otrzymam u doręczyciela zaproszenia.
      Popatrzyłem półprzymkniętymi oczami na dziewczynę, obecnie niewzruszenie przeplatająca w palcach kosmyki brązowych włosów, posyłając jej charakterystyczne spojrzenie, potrafiące przyprawić kogoś o nagły zawał serca, ale wiadomo... Owy organ u brunetki już dawno zaprzestał wykonywania powierzonej mu od narodzin pracy. Czyli nici z  cudownego, zapewne niosącego wiele zysków morderstwa.
   - Będzie fajnie, no nie?! Pan zaprosił też Sam'a, zatrudniając go jako kelnera! I pojawi się jeszcze Martha! Może Jess, ale na pewno Mark! Nie może też przecież zabraknąć Nicole i-
   - Stop. Przestań. - rzuciłem już trochę bardziej zirytowany, niż poprzednio, a odgłos dobiegający z mojego gardła brzmiał zupełnie jak ostrzegawczy warkot zarażonego wścieklizną psa, lub wilka. Danielle słysząc to gwałtownie znieruchomiała, niczym twarda figura zrobiona z wosku, automatycznie przerywając pobieranie powietrza. Jej szeroko rozwarte usta, wcześniej wyrzucające z siebie miliony niezrozumiałych sylab na sekundę teraz zamarły w niecierpliwym oczekiwaniu. Nieznaczna nutka przerażenia w spojrzeniu dziewczyny, tępo patrzącym wprost w moje oczy przywróciła mi odrobinę rozsądku i zaraz potem natychmiast złagodniałem. Co się właśnie stało?
   - Gee? - spytała ostrożnie, drżącym głosem, stawiając pierwszy, niepewny krok w moim kierunku.
   - Tak, będę tam. Na pewno. - wzdychając ciężko, gwałtownie przetarłem twarz otwartą, lewą dłonią, za jednym razem chcąc usunąć resztki wszelkich negatywnych emocji, jakie od kilkunastu minut gromadziły się gdzieś głęboko wewnątrz, oczekując na odpowiedni moment, by wybuchnąć ze zwielokrotnioną siłą. Niczym tykająca bomba odliczały kolejne, długie sekundy, powoli, bezlitośnie zbliżając do końca. Choć z ogromnym trudem, ostatecznie pokonałem te narastające, nieprzyjemne uczucia, dając im upust w postaci krótkich serii wdechów i wydechów. Tymczasowo to była jedyna rzecz, jaka zdołała mi pomóc w ostatnim czasie.
      Cóż, na kartce nie widniało wielu opcji do wyboru w stosunku do nadchodzącego przyjęcia. Niestety obecność zaznaczono jako obowiązkową.

 ***

      - Frank, nic ci nie jest?! - postawiłem wyraźne, przejrzyste pytanie od razu, kiedy wkroczyłem do obszernej, ciemnej sypialni, w której wcześniej pozostawiłem Franka zupełnie samego sobie. Chłopak siedział zupełnie nieruchomo na skraju miękkiego, dużego łóżka, patrząc wzrokiem wypranym z wszelkich emocji gdzieś powyżej linii ścian. Nie drgnął nawet o milimetr, odkąd skupiłem swą uwagę właśnie na nim. Odbierając i dokładnie zapamiętując każdy, najmniejszy szmer, czy szelest dochodzący niemal z odległości kilku kilometrów, tak teraz nie potrafiłem usłyszeć kompletnie nic, prócz stałych, rytmicznych uderzeń serca. Okoliczny las również był totalnie opuszczony, co mogło nieco rozproszyć umysł skoncentrowany wyłącznie na jednym temacie.
   - Frankie. - ponowiłem, stając naprzeciw zdezorientowanego złotookiego.
      Wcześniej nie uprzedzając o swojej obecności, użyłem zbyt głośnego tonu, przez co nieświadomy brunet podskoczył lekko na swoim miejscu, nadal oddychając bardzo płytko. Obie ręce przyłożył do jasnego materiału koszulki, akurat w miejscu, gdzie znajdowało się jego nadzwyczajnie szybko bijące serce, a usta otwarł jakby w niemym krzyku. Jednak gdy zobaczył, iż w głównych drzwiach pomieszczenia stoję właśnie ja, zdołał powstrzymać niekontrolowany wrzask przerażenia.
      Po krótszej chwili, w całości poświęconej na opanowanie zszarganych, szalejących nerwów, zwrócił błyszczące od drobinek łez spojrzenie na moją osobę. Jego jeszcze bledsza, niż zazwyczaj twarz odbijała ostatnie promienie zachodzącego słońca, jakie wpływając przez odsłonięte okno padały na nią pod idealnym kątem. Zupełnie jak  metalowa tarcza dzielnie odbijała oślepiający blask światła, skrząc swoim własną, niepowtarzalną barwą. Faktycznie, po dłuższej, dokładniejszej analizie, cera chłopaka sprawiała wrażenie nieco bielszej, aniżeli poprzednio oraz jeszcze bardziej niesamowitej. Aczkolwiek pełne czystego przerażenia, złotobrązowe tęczówki automatycznie redukowały zachwyt nietuzinkową urodą Franka, wprowadzając smutne fakty do tego magicznego momentu.
   - Tak, tak myślę... - odparł słabo, posyłając mi niezwykle urzekający, blady uśmiech, abym niepotrzebnie nie zamartwiał się błahymi sprawami. Już na pierwszy rzut oka zwyczajnego amatora widać było iż coś rzeczywiście nie jest w porządku, toteż zignorowałem jego odpowiedź, postanawiając nadal drążyć rozpoczęty temat. - A co z tobą, Gee? Co to było? - jego wyjątkowość poniekąd polegała na tym, że zawsze na pierwszym miejscu zaprzątał sobie głowę pozostałymi, troszcząc o ich dobro, zamiast zająć sobą. Na jakie cholerne szczęście musiałem trafić, żeby spotkać kogoś tak cudownego...
   - Efektowne wejście mniej efektownej dziewczyny. - mruknąłem cicho pod nosem, bez cienia wątpliwości, iż dotarło to do uszu chłopaka. - Dostaliśmy zaproszenie na bankiet. Na nasze ogromne nieszczęście, musimy się tam pojawić choć na kilka godzin. Nie zostawię cię tutaj samego, więc mamy dwa wyjścia. Albo pójdziesz ze mną jako udawany przyszły obiad, albo jako towarzysz. Oczywiście, na drugą opcję nie ma co liczyć, gdyż doskonale wiesz do czego służą ludzie, czyli... - oznajmiłem spokojnie, urywając końcowe zdanie w połowie. - Teraz mam dla ciebie pytanie. Czy chciałbyś mi towarzyszyć?
   - Zawsze i wszędzie. - odparł zdecydowanie weselszym tonem, pozbawionym jakichkolwiek obaw, następnie delikatnie łącząc razem nasze spragnione intensywnego pocałunku wargi.

***

      Otworzyłem spore drzwiczki przestronnej szafy i zacząłem szperać pomiędzy półkami. Przekładałem w rękach wyłącznie czarne rzeczy, nie mogąc znaleźć nic odpowiedniego do okazji. Może inaczej: Nic tam takiego nie było. Bankiet, prywatne spotkanie, ozdobne zaproszenia... Stowarzyszenie wampirów organizowało podobne imprezy co jakiś czas z powodów małych problemów i zazwyczaj nie byłem zmuszony, by w takim czymś uczestniczyć. Zapraszano wielu przedstawicieli naszego gatunku, omawiano z nimi najdrobniejsze szczegóły, jednak nigdy nie brałem udziału w masowym proteście, aczkolwiek tym razem wyrażono się aż nadto stanowczo. Obowiązkowy wystawny strój, oczywiście krawat plus partnerka, ewentualnie partner. Nie miałem pojęcia z jakiego powodu kazali nam założyć garnitury, białe bluzki i obrzydliwe świecące, lakierowane buty. Niestety, ja posiadałem tylko czarne koszule, niźli te jasne, których nawet nie można zaliczyć do eleganckich. Prócz tego, jedynym elementem nadającym się była dziwna kokardka, potocznie nazywana muszką. Dodatkowo jeszcze jedna sprawa, jaka nie daje mi spokoju od przeczytania treści kartki. Wyraźnie zaznaczono, iż można ze sobą wziąć jedynie osobę ludzkiego pochodzenia. Doskonale wiem o co im chodziło. Towarzysze mieli zostać późniejszą przekąską dla wygłodniałych krwiopijców. Na przyjęciu zjawią się najlepsi, dlatego tak ważne jest, żeby mieli dostęp do świeżego, niezatrutego narkotykami, pokarmu, a ja...Byłem zmuszony zabrać Franka. Wiele wampirów wiedziało o jego istnieniu i naszych powiązaniach, przez co nie mam innego wyboru. Wcale nie chodzi o moją niechęć do chłopaka, bo takowa wcale nie istnieje, tylko świadomość, że w dowolnej chwili każdy tam obecny jest w stanie go zabić...
      Kto nie lęka się utraty życia, bez wątpienia zdolny jest odebrać je drugiemu...
      Mark od zawsze taki był i jego obecność na bankiecie jest nieunikniona. Odkąd sięgam pamięcią ryzykował ujawnieniem nas, bądź innymi niebezpiecznymi rzeczami, dlatego miałem pewność, że nawet teraz nie cofnie się przed niczym. Był uparty, bardziej niż ja, a to oznaczało, że Frank jest w jeszcze większym niebezpieczeństwie, niż myślałem. Nie mogłem narażać mojej miłości na takie ryzyko, a już tym bardziej nie na śmierć z ręki istoty mroku. Nie skazałbym go na wieczne tortury i męki przez jakie człowiek musiał przechodzić, lecz z przykrością muszę stwierdzić, że nie mają prawa, by go tknąć. Brunet został naznaczony moją krwią, moim jadem i zębami, nosi na sobie mój znak i również należy do mnie. Dałem mu wolny wybór i nadal go ma, jakkolwiek w własnej, nieprzymuszonej woli pozostał tutaj, z czego bardzo się cieszę. Zawsze może zmienić decyzję, choć jestem pewien, że spędzimy wspólnie resztę pięknych momentów życia...
      Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy usłyszałem bicie malutkiego serduszka niedaleko, tuż obok. Wiedziałem, że Frankie stoi za mną i bez patrzenia mogłem spokojnie stwierdzić, jak szczerzy się szeroko, na swój słodki sposób. Mimo najcichszego zachowania i ani jednego odgłosu wiedziałbym, iż ktoś podchodzi. Brunet stawiał zbyt głośne kroki, nawet za intensywnie oddychał, bym nie mógł rozpoznać osoby, ale nie tylko to stanowiło moją całą wiedzę. Miałem dobry słuch oraz zanadto wrażliwy węch, szczególnie jeśli chodzi o niego i z tego też powodu potrafiłem wyczuć wszystkich na kilka kilometrów. Przymknąłem oczy, bez przerwy układając ciuchy w szafie, aby tylko nie zorientował się, że już wiem. Byłem strasznie ciekaw niespodzianki, jaką dla mnie przygotował.
      Cóż, i chyba oboje wiedzieliśmy co dokładnie za moment nastąpi...

6 komentarzy:

  1. Zajebiste Cherry <3 Jestem strasznie ciekawa co będzie się dalej działo :3
    PIERWSZA!!!! <333333333


    xoxo Lack of Sleep

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu jak ja się bałam, że to cholerstwo w kopercie to będzie jakieś cholerne zlecenie na cholerne morderstwo najpewniej na cholernego Franka Iero... Zaproszenie ba bankiet! No nie wierzę, na bankiet pełen wampirów i jeszcze Frank ma się tam pojawić! Boże, po prostu emocje mi nie opadną do następnego rozdziału, muszę wiedzieć, jak to się dalej potoczy!
    Nie chcę żeby Frank był daniem głównym :(
    xo,
    a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "emocje mi nie opadną"... kurde no, wybacz, ale leję z tego. wszyscy chyba wiedzą dlaczego. albo to ja jestem dziwna i we wszystkim widzę skojarzenia... whatever.

      Cherry, rozdział świetny, jak zwykle ZABIJASZ opisami, ale na brak akcji się skarżyć nie mogę ;D Cieszę się wielce, że wróciłaś do wampirków. Bal, bankiet awww aww <3 coś mi sie zdaje, ze będzie się działo. no bo Franiu w roli przekąski, czy tam przyszłej przekąski... nie, to się nie może skończyć dobrze.
      kocham <3
      xo!

      Usuń
  3. Cheruś, rozdział wyszedł Ci wspaniale <3
    Ale mam jedno zastrzeżenie. Na plan znowu wychodzą już nam znane, rozwlekłe opisy, z którymi tak uparcie wojuję, które tylko mącą akcję. Ale z drugiej strony te opisy podziwiam, bo ja bym przez całe życie nie napisała czegoś takiego *_*
    Przynajmniej propozycja Danielle była jakaś normalna. Już się bałam, że ta lisica przeklęta dała mu jakieś zlecenie na morderstwo albo Bóg wie co jeszcze, a tu? Zaproszenie na imprezę. Tylko boję się o Frania ;__; mam nadzieję, że nic mu się nie stanie.
    Końcóweczka słodziutka <3 jestem cholernie ciekawa, jak potoczy się ten bankiet. Jak już mówiłam, nocia świetna, czekam z niecierpliwością na kolejną, pisz szybko, kochanie ;*
    xoxo

    PS. I tylko nie mów, że nie potrafisz pisać, bo się zaraz wścieknę ;D piszesz Z-A-R-Ą-B-I-Ś-C-I-E, to ja raczej nie potrafię pisać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział wyszedł świetnie! Ło, Danielle przyniosła zaproszenie na bankiet. Mam nadzieję, że nikt tam nie będzie miał chrapki na Franusia, a jakby coś, to nasz Gerard Hero go uratuje ;) Jestem okropnie ciekawa, cóż to za niespodziankę Frank szykuje dla Gerarda i co też tam dalej nastąpi. Czekam więc na następny rozdział i życzę dużo weny, kochana Cherry! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Długo nie mogłam się zabrać żeby przeczytać ten rozdział. Nadal jest multum opisów, za które Cie niesamowicie podziwiam.
    Jestem naprawdę ciekawa tego balu, jak to będzie wyglądało i w jak bardzo dużym niebezpieczeństwie znajdzie się Frank.
    Tak jak moje poprzedniczki myślałam, że nasz wampir dostanie jakieś zlecenie, a tu zaproszenie.
    Już chyba wiem jaka to będzie frankowa niespodzianka...
    Weny i duuużo czasu na pisanie.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń