poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział 17

No hejo, hejo! Jak tam wam szkoła mija? :3
Bo... na pocieszenie (jak obiecałam) wstawiam wam 17 rozdział wampirków! Mam nadzieję, że nie zapomniałyście fabuły, bo ja umarłam, jak miałam dokończyć pisanie xD W każdym bądź razie... jedna połowa była pisana rok temu, a druga 2 tygodnie temu. I wiecie co? Mam wrażenie, że wtedy pisała o wiele, wiele lepiej... Cóż, oceńcie same. 
rozdziały jak zwykle będą pojawiały się co półtora tygodnia, ale teraz jest ta szkoła i tak dużo nauki, więc w razie opóźnień będą pisała informacje. 
A tymczasem ENDŻOJ! 
Kocham was i dziękuję za wszystkie komentarze! Rozdział dla Alsemery.
Jakby były jakieś pytania, to zapraszam na gmaila :3

P.S. Ja jestem ślepa, więc gdyby zdarzyły się jakieś błędy, czy powtórzenia to ogromnie przepraszam.

  Przepraszam, że nie komentuję waszych postów, ale nie starcza mi czasu :O Przepraszam jeszcze raz i obiecuję, że nadrobię :3

10.09.2013 r. - Wszystkiego Najlepszego, Mikey!
________________________________

[Frank]

      -Czekaj! Co to jest? - moja twarz natychmiastowo przybrała minę niezadowolonego grymasu. Szybko podniosłem głowę, czując nienaturalnie ostry, duszący zapach jakiejś dawno spalonej kaczki, bądź innej potrawy o dotychczas nieokreślonej nazwie, która od kilku godzin spokojnie leżała w piekarniku pod dość wysoką temperaturą. Niestety nie potrafiłem określić co takiego daje tak okropny aromat, aczkolwiek rzecz, dziejąca się na dole w kuchni, skąd pewnie dochodził była przerażająca. Przez uchylone, czy może raczej niedomknięte drzwi sypialni wolno wpływała gęsta, szara mgiełka, najpierw pojawiając się u dołu wejścia, a następnie zatopiła je całe w swojej poświacie. Ciemne drewno powoli zanikało z pola widzenia, a dym podpływał do nas, tańcząc zgrabnie w powietrzu.
      Owe dziwne, niespotykane na co dzień zjawisko dało i do myślenia i przeanalizowania pewnych sytuacji, podczas gdy czerwonowłosy umiejscowił mokre usta na moim karku, delikatnie podgryzając skórę w tamtych okolicach. Całe skupienie, jakie zdołałem wykrzesać, porządkując rozszalałe z nadmiaru wrażeń emocje, prysnęło w jednej chwili, przemieniając w chaos, jaki z kolei spowodował ciche sapnięcie pod wpływem dotyku mężczyzny. O tak, skóra Gee, stworzona z prawdziwego aksamitu doprowadzała wyczulone na tego rodzaju kontakt zmysły do kompletnego obłędu, kiedy muskał w nad wyraz przyjemny sposób jakąkolwiek część ciała.
      Te dłonie... Tak błogo chłodne, maszerujące wzdłuż kręgosłupa prawie sięgały pośladków, acz potem szybko zajmowały dawne miejsce. Znikomy powiew nagłego, jednak wciąż niewystarczającego, by oziębić tą cudowną scenę, mrozu owiewał ciała, powodował drobne dreszcze, całkowicie eliminowane przez bliskość drugiej osoby. Zwinne palce zahaczały co jakiś czas o skrawek gumki bielizny, błądziły po biodrach, zataczając tam różne kształty i wzroki. Niewiarygodnie zimne, niemniej lekko wilgotne wargi wodziły po najbardziej wyczulonych obszarach, całowały te należące do mnie z taką pasją i oddaniem, jakby świat zależał od poprawności tego pocałunku. Właśnie tak czułem się przy Gerardzie... Bezpieczny w jego silnych ramionach, kochany przez z pozoru bezdusznego i oziębłego mężczyznę. Jednak naprawdę jest on taki sam jak wszyscy. Również potrzebuje miłości, czyjegoś zainteresowania, gdyż ciągłe zabijanie powoli odbiera, a wręcz wyrywa z duszy resztki człowieczeństwa, jakie mu pozostały. Dlatego też z całych sił postaram się pomóc odzyskać utracone fragmenty układanki realnego życia dobrego wampira. Bo skoro człowiek został w tak krótkim czasie bestią oraz pozostawał nią przez dłuższy okres, bezsprzecznie, przy ciężkiej pracy może na powrót stać się człowiekiem, lub przynajmniej lepszą istotą. I ja w to wierzę z całego serca. Przecież chcę dla niego jak najlepiej...
      Przez te kilka sekund zdążyłem wyobrazić sobie kilka możliwości takiego obrotu sytuacji i muszę stwierdzić, że nawet, jeżeli Gerard jest bardzo starym, sprawnym w różnych sprawach wampirem, to sztuki gotowania dotychczas nie opanował. Oczywistym było, iż nieprzyjemny, drażniący zapach dochodzi z dołu, gdzie wcześniej przygotowywał śniadanie, lub coś podobnego. To śmieszne... Nawet ja potrafiłem rozbić jajka oraz usmażyć je, nie paląc przy tym połowy domu, bez wyrządzania większych szkód, jednak widać, że nie czerwonowłosy nie posiadał takich ogromnych, godnych podziwu zdolności. Pewnie wcześniej jego piękne żony, bądź mężowie przyrządzali dzienne posiłki, a on do kuchni nigdy nie odważył się zajrzeć. Takiego rodzaju fobia przed ogniem, ewentualnie białymi, kucharskimi strojami, czy też innymi czynnikami, o których nie mam zielonego pojęcia. W sumie to jeszcze ani razu nie podejmowałem tematu jego byłych partnerów. Chyba lepiej jest nie roztrząsać przeszłości, a nuż znajduje się tak coś, co na powrót zrani uczucia mężczyzny. Być może nie jest to najlepszy pomysł, ale własne spekulacje jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Lecz chwila... Przecież od tamtej pamiętnej nocy Gerard posiadł umiejętność czytania w myślach kiedy tylko tego zapragnie. Jeżeli tylko stracę kontrolę nad własnym opanowaniem, on z łatwością będzie mógł wejść w głąb mojej głowy, jednocześnie poznając wszystkie skrywane sekrety, jakich nie mam zbyt wiele... lecz są. Toż to zwykłe przekopywanie czyichś spostrzeżeń, czyli jakby niedozwolone zdobywanie potrzebnych informacji. Nie toleruje wymuszania danych siłą, czy podstępem, ale nasuwa mi się w tej chwili tylko jedno pytanie. Do której z kategorii należy mój przypadek? Z racji, że dobrowolnie poddałem się urokowi mężczyzny i również ze własnej, nieprzymuszonej woli zezwoliłem na jego nadzór, nie mam prawa zerwać "umowy", jeśli można to tak nazwać.
   - Frank, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to nie miałem nikogo od kilku stuleci. - cholera, a jednam mnie przejrzał. Sądziłem, że trzymam myśli z daleko od Gerarda, jednak chwilowe rozproszenie nie pozwoliło w pełni skupić się na wykonywanym zadaniu.
   - Ale... Ale to nie jest ważne... W ogóle, co tak okropnie pachnie? - szybko zmieniłem temat na bardziej lekki do rozmowy, niż poprzedni. Jakoś sprawa dawnych kochanek mężczyzny nie była na tyle ważna, aby łamać nad nią rozum przez kilka nocy. W pełni wierzyłem wypowiedzianym słowom oraz zapewnieniom o braku jakiegokolwiek partnera przez parę, ładnych lat.
      Swoją drogą zdążyłem zauważyć, iż już nie jeden raz ktoś, lub coś przeszkadza nam w tym najmniej odpowiednim momencie intymnego zbliżenia. Jak zwykle bywa, czy to przez siły nadprzyrodzone, lub po prostu zwyczajne ludzkie wypadki przeszkodziły mi i czerwonowłosemu z delektowaniu się każdą wspólnie spędzoną sekundą, jakich jest naprawdę niewiele. Bo tylko te nieliczne, kiedy nikt nie ma prawa przeszkodzić dwójce kochanków są rzeczywiście najbardziej wyjątkowe, kiedy prócz normalnego zamieszania w związku z takową sytuacją, myśli i wszystko wokoło wypełnia bezgraniczna miłość do drugiej osoby. Podczas gdy za wyjątkiem życiodajnego tlenu liczą się wyłącznie rozgrzane ciała i zaborcze pocałunki w zupełności warte poświęconych pokładów energii i zaangażowania. Te chwile są istotnie oderwaniem od rzeczywistości, czymś diametralnie różnym od zwykłej codzienności. Abstrakcyjne wydarzenia pełne dobrych wspomnień, radość związana poniekąd z ukochanym mężczyzną, po prostu wszystko składało się w jedno wielkie pojęcie miłości. Dlatego uważam, że jest ona tak wyjątkowa, jak powiadają...
      Niemniej ma sens? Jeśli kocha się kogoś ponad własne życie, ale nie jest w nim zakochanym związek przecież nie ma sensu, gdyż zawsze zupełnie inny człowiek może nam wpaść w oko, a wtedy rozdarci pomiędzy mocnym, a mocniejszym uczuciem będziemy musieli stawić czoła trudnemu wyborowi. Powoli, małymi kroczkami zatracimy samych siebie w wciąż i wciąż na nowo zalewających fal silnych, intensywnych emocji. Warto? Warto poświęcić się przelotnemu romansowi? Otóż tak... Jeżeli to sprawi, że będziemy szczęśliwi.
   - Nic takiego, Franuś. - niespodziewanie przerwał wywody na ten szczególny temat, specjalnie przedłużając każdą samogłoskę mojego imienia. Używając zdrobnionej wersji nadał barwie głosu niepowtarzalnego charakteru wchodzącego w wyższym stopniu w drapieżny ton, a "r" wymruczał mi z aprobatą do ucha, niczym kot, bez przerwy głaskany po grzbiecie.
   - Gerard... - szepnąłem, czując dłoń czerwonowłosego, wędrującą wzdłuż ud po znacznie bardziej niedozwolone miejsca, akurat tam, gdzie nie powinna teraz być, a mianowicie tuż obok paska spodni. Zwinne palce bez problemu i większych przeszkód odpięły klamrę oraz rozporek, by zaraz potem zsunąć czarny materiał trochę niżej niż pośladki. Chłód w porównaniu do tego, co aktualnie robił mężczyzna nie dawał się we znaki, jak wcześniej. Gładził tatuaż obu jaskółek w niezwykle delikatny sposób, unosząc kąciki ust ku górze, jakby owy widok sprawiał mu niemałą przyjemność. Działania Gee doprowadzały mnie do istnego obłędu, natomiast jeszcze częściej zalewające ciepło sprawiało, że małe kropelki potu spłynęły w dół po skroniach. Po prostu nie potrafiłem odepchnąć go od siebie. Mimo, iż chciałem choć na moment uwolnić ramiona z jego silnego uścisku i zbadać sprawę dziwnego zapachu, dochodzącego z dołu, wszystkie starania poszły na marne. Zielonooki działał na mnie jak magnez, albo coś o wiele mocniejszego. Przyciągał swoim spojrzeniem, wyglądem... wszystkim, co tylko można uznać w nim za najseksowniejsze, a z pewnością istnieje dużo takich szczegółów. Jednak ja pragnąłem miłości... Kochać i być kochanym to największe marzenie, jakie aktualnie się spełnia w realnym świecie, a przynajmniej tak odbieram nasze różne zachowania. Raz pełni namiętności i czystego pożądania, zaplątani w miękką pościel okazujemy sobie uczucia w ten nieprzeciętny sposób, a drugi raz spokojnie smakujemy nawzajem sowich warg, delektując każdym muśnięciem. Cudowne, jak wampir oraz człowiek są nad wyraz zakochani i nie mają zamiaru ukrywać tych wspaniałych uczuć.
   - Poczekaj tu sekundkę... Sprawdzę tylko, o co chodzi i zaraz do ciebie wracam. - owy niespotykany zapach zapewne dopiero teraz dotarł do jego świadomości, gdyż jeszcze bardziej przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej, jakby w głębokiej obawie, że nagle wyparuję w powietrzu, a na podłodze pozostanie wyłącznie czarna, bezwartościowa plama. Silnie napięte mięśnie uwydatniły się pod elegancką koszulą, wprawiając w niemały zachwyt. Przyjemny, delikatny aromat nadzwyczajnie męskich perfum owinął kaszmirową poświatą nas oboje, prawie całkowicie redukując wcześniejszy, niezbyt ładny swąd spalonej kaczki, bądź innej spopielonej rzeczy, o jakiej żaden nie miał najmniejszego pojęcia.
      Ucałował powoli, acz z wyraźną intensywnością moje usta, nadal mocno trzymając w ramionach. Prawdopodobnie rozstanie było dla niego równie trudne i chciał je opóźnić, choćby o kilka następnych sekund. Przez specyficznie ściągnięte brwi z łatwością potrafiłem odczytać wyraz twarzy mężczyzny. W dodatku nieobecny wzrok potwierdzał moje teorie, z kolei kilka podobnych czynników świadczyło o jednym powodzie. Usilnie się nad czymś zastanawiał, a jego poprzedni wspaniały uśmiech z wolna bladł, pozostawiając po sobie smutną postać lekko rozczarowanej miny.
      Po leniwie płynącej, długiej, niesamowitej minucie, spędzonej zaraz obok Gerarda wpadła mi do głowy pewna, niekoniecznie mądra myśl. Mimo, iż przez ostatnie kilka sekund mój umysł został kompletnie odurzony oszałamiającą wonią mężczyzny, która w pewien sposób za jednym razem pozbawiła mnie resztek zdrowego rozsądku, pozostałe, sprawne szare komórki wychwyciły coś niespotykanego.
      To nie pachniało jak źle przyrządzony, odłożony na kilka godzin w rozgrzanym do granic możliwości piekarniku obiad. To pachniało zupełnie jak pewnego rodzaju bomba dymna, jakiej niesforne dzieciaki używają do zrobienia psikusa sąsiadom, czy członkom rodziny, wrzucając je przez otwarte okna do domów. Bardziej udoskonalona wytworzyłaby więcej duszącego dymu, natomiast dodatkowe składniki sprawiłyby...
      W bardzo wolnym, wręcz żółwim tempie z powrotem stałem na podłodze na własnych nogach, całkowicie uwolniony z ciepłego uścisku. Wcześniejsze błogie uczucie, jakie jeszcze przed odejściem czerwonowłosego wypełniało moje ciało w niesamowity sposób, natychmiast zniknęło w tak nieoczekiwanym momencie, pozostawiając tylko przejmujący chłód. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak dobrze było mi w jego ramionach. Chociaż czasami czułem się jak dziecko, kiedy układał mnie w bardzo dziwny sposób, kołysząc i jednocześnie szepcząc cichym, uspokajającym głosem słowa, na które nie zwracałem najmniejszej uwagi, mając go tak blisko siebie, to i tak wrażenie bycia kochanym przez najważniejszą osobę z każdą chwilą rosło w siłę.
   - Bądź ostrożny. - szepnąłem prawie bezgłośnie, jednakże wyłącznie na tyle mogłem w pełni sobie pozwolić. Bez wątpienia dotarło to do wrażliwych na najróżniejsze dźwięki słuchu Gerarda, ponieważ pozostał na krótko w jednym miejscu, absolutnie nieruchomiejąc. Przejmujący żal i okropny ból raptownie ścisnęły moje serce, nie pozwalając na wykrzesanie większej ilości energii, a wypowiedzenie głośniejszych słów sprowadzało się do wybuchnięcia niekontrolowanym szlochem. Już teraz czułem malutkie kropelki słonych łez, zgromadzone w kącikach oczy, czekające na jakąś potężniejszą emocję, by swobodnie spłynąć po policzkach.
      Nie jestem w stanie mu w żaden sposób pomóc. Chłopak ledwie z krwi i kości zrobiony, nie posiadający żadnych mięśni stanowiłby jedynie ciężar i przeszkodę. Ta koszmarna świadomość dobijała najbardziej.
   - Wszystko będzie dobrze. - słaby, blady uśmiech zakwitł na jego różowych ustach, dodając nam obojgu nieco otuchy. Tymczasem gdzieś w głębi, za grubą kurtyną istniało drugie dno, ukazujące te wszystkie zmartwienia, jakie skrywał w sobie czerwonowłosy. Nie dał mi jasno i prosto do zrozumienia, iż niepewność dotycząca zaistniałej sytuacji jest znacznie większa, niż być powinna.
      Zaraz po tym, gdy zdołałem usłyszeć szybkie, pewne kroki stawiane na miękkim dywanie, z całych sił przycisnąłem prawą rękę do ust, aby zdradliwy dym nie wniknął do wnętrza organizmu. Wyraźnie czułem, że coś jest z nim nie w porządku, lecz przypuszczalnie były to wyłącznie bezpodstawne, irracjonalne wnioski, wyciągnięte przez panikującą osobę.
      Zbytnio nasilona, niemal przytłaczająca substancja powoli rozchodziła się po całym pomieszczeniu, nienaturalnie co moment zmieniając kształty. Najróżniejsze formy ciemnej, gęstej poświaty krążyły dookoła wysoko wiszącego, kryształowego żyrandolu, lekko popychając go na wszystkie strony świata. Rozkołysany wydawał z siebie ciche, krótkie serie skrzypnięć, najpewniej spowodowane dość pokaźną liczbą "przeżytych" przez niego lat. Cienie o przerażających konturach i czerwonych niczym krew oczach w zawrotnym tempie przemijały po płaskich nawierzchniach ścian, sycząc złowieszczo, a te okropne dźwięki przywodziły na myśl jedynie ostrzeżenie. Próbowały wyciągnąć swe długie, smoliste łapska poza barierę, aczkolwiek skutecznie uwięzione w granicach muru, nie posiadały wystarczających pokładów energii, żeby przekroczyć wytyczone granice.
      Nie wiedziałem, czy to nad wyraz przesadnie wybujała wyobraźnia podsuwa mi te obrazy, czy to wariujące z rozkojarzenia oczy wytwarzały tak makabryczne wizje. A może te wszystkie zjawiska zostały spowodowane nadmiarem dymu w moich płucach, który nieustannie je zatruwał, atakując ze zdwojoną siłą. Nawet głośne, wielokrotne odkaszlnięcia wcale nie pomagały w usunięciu nieznośnego wrażenia. Bez oddechu wytrzymałbym zaledwie minutę, co raczej niewiele by dało w tej sytuacji, więc byłem zdany na łaskę i niełaskę okrutnego losu, mając ogromną nadzieję, iż dzisiaj się nade mną zlituję.
      Zanim moja powieki automatycznie opadły w dół, przykrywając widok na sypialnię, zdążyłem usłyszeć stłumiony, cienki głosik znajomej osoby. Problem leżał w tym, iż za żadne skarby nie potrafiłem jej zidentyfikować.

      Przegrałeś tę walkę, Frank. Jesteś taki słabiutki...

***

[Gerard]

      Prędko zszedłem na dół po stromych schodach wyłożonych miękkim dywanikiem, aby szybko znaleźć sprawcę tego całego zamieszania, zanim ten zdąży zrozumieć obecną sytuację i pośpiesznie uciec przez frontowe drzwi, lub otwarte okno. Mimo, że kroki stawiałem dość żwawo, zaledwie lekko muskając stopami drewniane powierzchnie, niektóre stopnie wydawały z siebie donośne, charakterystyczne dźwięki, przypominające jęczenie uwięzionej pomiędzy dwoma światami duszyczki, jaka dotychczas nie znalazła wiecznego spokoju. Głośne skrzypnięcia roznosiły się po całym głównym holu oraz już nieco cichsze przechodziły do kuchni, salonu, lub jeszcze dalej wgłąb mieszkania. Były na tyle hałaśliwe, że chociażby słaby słuch człowieka z łatwością wychwyciłby je z niedalekiej odległości. Zatem nieproszony gość z pewnością już wiedział, iż za moment zostanie przyłapany na gorącym uczynku.
      Tak bardzo nie przypadło mi do gustu zostawienie Franka zupełnie samego w sypialni. Do teraz nie posiadałem najmniejszej pewności, czy chłopak, zamknięty w obszernym pomieszczeniu, rzeczywiście jest tam bezpieczny, czy może postanowił zrobić coś głupiego i nie przemyślanego. Jak na przykład szukanie na własną rękę obcych, dowolnie grasujących po domu, bez jakiegokolwiek poinformowania mnie o tym. Nawet jeśli pozostała część pokoi była pieczołowicie sprawdzona, przeszukana i zupełnie pusta. Jeśli gruba warstwa kurzu od kilkuset lat zalegająca na antycznych meblach oraz reszcie przedmiotów wciąż pozostawała nienaruszona, a nietknięte, białe, poplamione płachty skrywały pod sobą od dawna niepotrzebne sztalugi do malowania, albo brzydkie, marmurowe rzeźby otrzymane z prezencie... zawsze istniało pewne niewielkie prawdopodobieństwo, że między tymi wszystkimi nieistotnymi rzeczami tymczasowo skrywa się niebezpieczeństwo.
      Oczywiście nadnaturalne, specjalne wyostrzone zmysły węchu z łatwością wychwyciłyby intruza. Znałem ten budynek od piwnicy do najwyższego piętra, cegła po cegle doglądałem jego budowy, także specyficzny, nie pasujący do pozostałych zapach pewnie zwróciłby moją uwagę, automatycznie podnosząc alarm. Aczkolwiek niezawodne, wampirze umiejętności można przechytrzyć, niemniej do łatwych zadań to nie należy. Wyłącznie obdarzeni niezwykłymi zdolnościami przedstawiciele rasy krwiopijców byli w stanie oszukać swojego krewnego poprzez groźne sztuczki.
   - Witaj, Gerardzie. Już dawno nie przybyłam do ciebie z wizytą. Ale wiesz... Praca i te sprawy. - wyraźnie zaakcentowała ostatnie dwa słowa, posyłając w moją stronę subtelny, uwodzicielski uśmieszek. Długie, czarne rzęsy zatrzepotały wesoło, raz po raz odsłaniając stosunkowo ciekawe, interesujące tęczówki. Połączenie kilku pastelowych barw sprawiło, że nazywano ją kolorową dziewczyną, jednak wewnątrz jej wielkiego, czarnego serca kryje się zło.
      Zaledwie pełnoletnia wampirzyca siedziała na jednej z kuchennych szafek, wymachując w powietrzu nogami, na które luźno włożyła czerwone trampki. Rozwiązane sznurowadła podskakiwały w rytm kolejnych kopnięć, by potem z powrotem opaść na dół. Dzisiejszego dnia była ubrana w zwykłą, granatową bluzkę z logiem nieznanej mi firmy oraz równie ciemne dżinsy z pokaźnymi dziurami na wysokości szczupłych ud. Sięgające nieco poza nadgarstek rękawiczki na wzór siatki zakrywały kawałek kredowo białej skóry wraz z małym rysunkiem tam nadrukowanym.
      Znamię...
      Długie włosy z delikatnymi lokami jak zwykle sięgały poza ramiona, opadając na ich przednią część. Kilka niesfornych kosmyków, jakie wydostały się spod perfekcyjnego uczesania, wpadało do ust i niestety ciągle musiała poprawiać je błyskawicznym gestem.
   - Danielle, co cię sprowadza w takich... - nie ukrywając ogromnego zdziwienia, zrobiłem krótką pauzę w zaczętym zdaniu, żeby teatralnie niby objąć rękoma pomieszczenie, pokazując kłęby dymu, nadal unoszące się w powietrzu. - ... okolicznościach?
   - Najmocniej cię za to przepraszam. Nie moja wina, że mamy takie procedury, a nie inne. Dla większego bezpieczeństwa używamy właśnie takich przedmiotów, aby ludzie w pobliżu nie mogli nas zobaczyć. Przecież wiesz, że jesteśmy, czy raczej musimy być nieuchwytni, niezauważalni przez wampirze oko... skuteczni w swoich działaniach... Ale wracając do rzeczy. Mam dla ciebie pro-po-zy-cję! - zaszczebiotała wesoło, ukazując rząd białych niczym śnieg zębów, po czym zwinnie zeskoczyła z metalowego blatu, zgrabnie lądując na obu nogach. - I nie możesz odmówić. - szeroki, szczery uśmiech momentalnie wpłynął na rozbawioną twarz dziewczyny, ukazując urokliwe dołeczki w bladych policzkach.
   - Nie wyrwiesz mnie na te tanie sztuczki. - oznajmiłem spokojnym głosem, wkładając dłonie do przednich kieszeni czarnych spodni. Na szczęście zdążyłem je założyć tuz po wstaniu z łóżka, choć zwykle wolałem, żeby żaden zbędny materiał nie mnie nie krępował. Przynajmniej aktualnie dziewczyna nie widzi tego, co skrywam pod warstwą ubrań.
   - O nie nie nie... Nie o to mi tym razem chodzi. - dźwięczny, kobiecy śmiech rozbrzmiał dookoła, drażniąc niesamowicie wyczulone na wszelkiego rodzaju dźwięki uszy. W tej chwili każdy, najmniejszy drobiazg doprowadzał mnie do istnego szaleństwa. Nie potrafiłem skupić się na jednej, wykonywanej czynności, bądź ruchach Danielle, przypominających łabędzi taniec. Nerwowo zagryzając wargę, przestępowałem z nogi na nogę i z powrotem, wbijając zniecierpliwione spojrzenie w podłogę, składającą się głównie z jasnych kafelek. Dopiero teraz zdołałem zauważyć, że nie są one do końca białe, a lekko beżowe i posiadają rozmaite wzorki, wchodzące w skład większego rysunku.
      Moje myśli przez dłuższy czas zaprzątał Frank.

3 komentarze:

  1. Ojej, dla mnie? Dziękuję! <3
    Ugh, czego ta Danielle chce? Czemu im przeszkadza, niech sobie idzie, żeby Gerard mógł jak najszybciej wrócić do Franka i się nim zająć, no chłopak w potrzebie przecież jest! A to poważna potrzeba, jestem psychologiem to wiem, piramida potrzeb Maslowa i te sprawy, trzeba się tym zająć, no...
    Nawet nie chcę wiedzieć, jaka to propozycja.
    No dobra, chcę.
    Nie chcesz może dodać kolejnego rozdziału dzisiaj? Zaraz?
    I jeszcze coś: WIELKIE WAMPIROWE LOVE! Kocham wampiry <3
    xo,
    a.

    OdpowiedzUsuń
  2. KOCHAM CIĘ, CHERRY! Mówiłam Ci to już? (hm... Pewnie z 336418543164 razy), ale ja zawsze wszystko zapominam, także mówię jeszcze raz: KOCHAM CIĘ CHERRY! <3
    Długo czekałam na dalszy ciąg Wampirków, a zwłaszcza po ostatnim rozdziale, kiedy to pozostawiłaś niedosyt i tajemnicę w zakończeniu. Teraz wiemy, że to jakaś wampirzyca. TYLKO CZEGO ONA CHCE DO JASNEJ CHOLERY?!
    Niech Danielle się spręża i niech to będzie W MIARĘ NORMALNA PROPOZYCJA xD
    Kocham i czekam na wyjaśnienie sytuacji! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu część druga, czyli Gerard. Zakładam, że właśnie od niego zaczęłaś pisanie na nowo. Styl się wyraźnie zmienia w obu tych częściach. W narracji Frankiem klimat jest ospały i taki... no nie wiem. Niby jest ten cholerny dym, ale nagle piszesz o czymś innym, później znowu o dymie, znowu o czymś innym i tak właściwie to przyłapałam samą siebie na tym, że zastanawiałam się, kiedy, do kurwy, coś oni zrobią z tym dymem. Zaczęło mnie to niezmiernie irytować.

    Początek Gerardem też był taki trochę... dziwny. No sorry... Frank nie może wychodzić z sypialni on his own? -.- Ile on ma lat? pięć? Gerard jest stanowczo zbyt opiekuńczy. A później mi się już podobało, bo tam byłam ja *uśmiech gwiazdy filmowej* Jestem ciekawa, co tam dalej będzie.

    + przed 'lub' nie stawia się przecinka i widziałam gdzieś 'nie' osobno przy wyrazie, który był przymiotnikiem...

    OdpowiedzUsuń