wtorek, 1 stycznia 2013

Rozdział 7

Hej :) Na samym początku chciałabym podziękować wszystkim za cudowne komentarze, które zmotywowały mnie, żeby ruszyć tyłek, dokończyć w nocy rozdział i dodać dzisiaj :P Mam nadzieje, że się cieszycie. Nie będę zanudzać stumetrowym wstępem, więc krótko:

Rozdział dla Queen Anna oraz War Machine- ogólnie dziękuję wam wszystkim komentującym <3

Next jakoś za tydzień w czwartek :P Kocham :P
A i jeszcze jedna sprawa: Ktoś chętny do zrobienia mi szablonu? :3 Ja nie jestem dobra w takich sprawach, więc prosiłabym o małą pomoc :P Bo mój nagłówek jest...Hahah xD Bez komentarza...

No i życzę wam wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku!

I zapraszam na tego bloga:
http://and-someone-burn-the-church.blogspot.com/
 
___________________________________________________________________________________

 [Gerard]



      Wszedłem do małego pomieszczenia, za którym znajdowało się drugie, dużo większe, uprzednio zdejmując z siebie cienki, wełniany szalik. Na ulicach miasteczka robiło się coraz chłodniej, przez co mieszkańcy zakładali już cieplejsze ubrania. Tylko ja odstawałem od nich, mając na sobie tylko czarną skórzaną kurtkę bez czapki, czy czegokolwiek innego, dlatego też postanowiłem wstąpić do pierwszego lepszego sklepu, by nie różnić się tak bardzo od reszty społeczeństwa. Musiałem przecież zachowywać pozory, udawać, że mi zimno. Wiele lat zajęło mi nauczenie, jak drżeć, kichać, czy nawet "mieć chrypkę". Przystosowanie do funkcjonowanie w centrum Belleville, bądź też pozostałych miejsc, w jakich mieściły się większe grupki ludzi było dla początkujących wampirów trudnym zadaniem. Na szczęście była pewna osoba, która zawsze pomagała mi opanować pragnienie krwi, wbicia zębów w pulsującą tętnicę. Za każdym razem, kiedy traciłem nad sobą kontrolę, był przy mnie. Ochraniał przez silniejszymi, nie pozwalał na załamanie. Dzięki niemu jestem takim bezuczuciowym dupkiem. Moje kamienne serce zawdzięczam właśnie Lucasowi. Co jakiś czas odwiedzam właśnie to miejsce, w nadziei, że znów go spotkam, lecz zawsze nasz stolik był pusty. Może czasem zauważałem jakieś plotkujące dziewczyny, ale nic poza tym. Nie zobaczyłem srebrnowłosego już od bardzo długiego czasu i to bolało. Chociaż uczył mnie, żeby zawsze stawiać na swoim, nie patrzeć za siebie i brnąć do przodu, krzywdząc innych dla swojej korzyści, nie tęsknić, nie czuć smutku, żalu, szczęścia, ja po prostu...Wtedy to było niemożliwe zadanie. Nadal zalegały we mnie resztki człowieczeństwa, których nie chciałem stracić. Jednak Luke uświadomił mi, że nieważne, jak bardzo będę się starał, one znikną i nie powrócą już nigdy więcej. Będę omijał z uśmiechem na ustach nawet najbardziej tragiczne wydarzenie, które u każdego powinny wzbudzić choć odrobinę współczucia. Pogarda i obojętność, prześladujące mnie nie odejdą tak szybko jak się tego spodziewałem. Nic nie będzie takie samo jak kiedyś. Uczucia opuszczą mój umysł, dusze, prędko zamieniając w coś czego się nie spodziewałem w moim dawnym, marnym życiu. Żądza zemsty wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mnie skrzywdzili, zadawania bólu każdemu napotkanemu przechodniu, a to z myślą o Mikey'u. Mimo, iż nie wiedziałem kto stoi za sprawą porwania, mściłem się dowolnym człowieku, który już na początku nie przypadł mi do gustu. Podświadomie gdzieś wierzyłem, że robię źle, lecz za nic w świecie nie chciałem przestać. Zabijanie przynosiło mi ukojenie i spokój. Widok krwi, rozpryskanej na całej ulicy, i mnie, stojącego pośrodku z czyimś sercem, ściskanym w ręce...To stanowiło do tej pory oderwanie od codzienności, której musiałem zmierzyć się z coraz to nowszymi problemami. Jednak nadal najważniejszym z nich było odnalezienie mojego brata.
      Odwiesiłem szal, podobnie jak kurtkę na drewniany wieszak, stojący w kącie skromnego pokoiku i popchnąłem brązowe drzwi. Na samym początku ciepło, pochodzące z lokalu uderzyło w moją twarz, sprawiając, że mimowolnie uniosłem kąciki ust ku górze. Eleganckie, małe stoliczki były rozstawione na całej długości i szerokości sali. Ciemne panele podłogowe dodawały tylko uroku i wrażenia ciepłego domku, jak u mamy. Ściany przyozdobione najróżniejszymi dekoracjami. No w końcu już za miesiąc odbywało się ulubione święto każdego, czyli Boże Narodzenie. Ulice tętniły życiem, ludzie w gorączce zakupów...Tylko mnie to jakoś nie bawiło. Wolałem przesiadywać tutaj, gdzie przynajmniej panował spokój. Dawno nie byłem w tym barze, więc już zapomniałem jak tu jest przytulnie. Mieć wokół siebie tyle rozpalonych ciał z pulsującymi żyłami. Kiedyś ostatkiem sił powstrzymywałem się, by nie wbić kłów w pięknie wyglądającą szyję, tym samym urządzając krwawą rzeź z całym mieście. Ale nie będę oszukiwał. Czasem pragnienie brało nade mną kontrolę i potrzebowałem kogoś...Zjeść. Poczuć zapach krwi... Pożywianie się było częścią mojej natury i raczej nie potrafiłem tego zmienić. Nie, żeby mi nie odpowiadało, dlatego nawet nie próbowałem przestać. Jak coś zaczynam, robię to do końca. Po pewnym czasie, na szczęście, opanowałem żądzę zabijania, mogąc spokojnie przebywać w towarzystwie ludzi, co było niezmiernie przydatne do niektórych ważnych spraw. Te naiwne istoty, podatne na nasze słowa, wykonywały wszystkie plecenia bez żadnych wyjątków. Wskoczyliby nawet w ogień, gdybym właśnie tego chciał. Wpływ na decyzję innych wampiry opanowały do perfekcji, dzięki czemu wypływało z tego wiele korzyści. Rządziliśmy tym światem. Kontrolowaliśmy każdego. Zawsze młodzi, zawsze piękni. Niepokonani.
      Zająłem miejsce na jednym ze okrągłych stołków przy barze, oczekując, aż ktoś mnie wreszcie obsłuży. Barman zawzięcie potrząsał metalowymi "puszkami" do robienia drinków, tworząc idealną mieszanką do najebania się za moją głupotę. Właśnie taki miałem zamiar. Alkohol dawał zapomnienie, oderwanie od problemów. Będąc pod wpływem mogłem zrobić wszystko bez poczucia winy. Czy to zatańczyć nago na stole, lub też przelecieć każdą laskę w okolicy. Nie byłoby mi wtedy przykro. Liczy się tylko szklanka dobrej wódki i zabawa przez całą noc. Mam nadzieję, że również przestane myśleć o brunecie, który od pewnego czasu siedzi w mojej głowie bez zamiaru szybkiego opuszczenia jej. Co ja bym oddał, żeby choć na chwilę usunąć ze wspomnień te miodowe oczy i śliczną buźkę, pojawiającą w moich snach. O dziwo, nie koszmarach. W każdym z nich dotykałem jego bladej skóry, robiąc rzeczy bardziej lub mniej dozwolone. Wtedy miałem bruneta tylko dla siebie i mogłem korzystać do woli, na co z chęcią przystałem. Jako, że był aktualnie pod moją opieką, widywałem go dosyć często. Samo wspomnienie najskrytszych, okazywanych przeze mnie uczuć drugiej osobie przyprawiało o mdłości, lecz Frankie nie był zwykłym chłopakiem, jak na człowieka przystało. Mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest nadzwyczajny. Roztacza wokół siebie pozytywną aurę, dzięki której uśmiech mimowolnie wpływa na moje usta. Potrafił hipnotyzować spojrzeniem, sprawiając, że wszyscy wokół wymiękali podatni na urok. Któż mógłby się oprzeć. Ja również nie mam wystarczająco silnej woli i uległem nie jeden raz. W dodatku te malinowe usteczka i to, jak śmiesznie marszczy brwi, kiedy intensywnie rozmyślał na czymś, tylko pogarszało sprawę. Po prostu nie potrafiłem być dla niego wredny, a bardzo starałem się właśnie tak zachowywać. Mimo, iż wydawał się otwarty na wszystko, do tej pory wiedziałem o nim niewiele. Muszę mieć trochę informacji o kimś, kogo trzymam pod swoim dachem, choć nasze relacje pozostawały na "koleżeńskim" stopniu. Uważam, że zbyt wielkim szokiem byłoby się za kilka dni dowiedzieć, że chłopak jest poszukiwany. Upozorowanie jego śmierci nie powinno być zbyt trudne, ale po co udawać? Nie lepiej pozbyć się dwóch problemów od razu? Oczywiście, że to jest bardziej korzystne. Z drugiej strony, widząc błagalne spojrzenie czekoladowych oczu i słodkie...Stop! Źle ze mną...Potrzebuje się czegoś napić. Najlepiej od razu.
      Jak w transie, pstryknąłem palcami, a już po chwili pojawił się obok mnie Sam. Blondyn, krótkie włosy, powyżej metra osiemdziesięciu wzrostu. Znałem go od kilku lat, był barmanem w tutejszym lokalu, dorabiał jako kelner. Zawsze dostarczał mi świeżych, przydatnych informacji, za które otrzymywał sowitą zapłatę, jednak traktowałem go jak przyjaciela. No i mogłem liczyć na zniżki...
-Poison! Dawno cię nie widziałem! Powiedz, cóż cię sprowadza?-powiedział ze swoim włoskim akcentem, robiąc małą przerwę na wdech. Uśmiechnął się delikatnie i poklepał mnie po ramieniu. Odkąd pamiętam był raczej uprzejmy, miły i otwarty na wszystko i wszystkich. Nigdy nie wpadł w żadne kłopoty, mimo wiadomego zawodu, dokładnie to sprawdziłem. Podziwiałem go za szczerość aż do bólu, może czasami aż za wielką...
-Najlepszy alkohol w mieście.-zaśmiał się donośnie na moje słowa.-Oraz kilka informacji na temat niejakiego Franka Iero. Możesz to dla mnie załatwić?-położyłem dłoń na udo, sunąc w kierunku kieszeni. Wyciągnąłem z niej spory plik zielonych banknotów i podsunąłem w stronę Sama. Uniosłem jedną brew do góry, na co mężczyzna cicho odchrząknął.
-Naturalmente, zobaczę, co da się zrobić.-spoważniał.- Ale najpierw...Widzę, że potrzebujesz czegoś bardziej od tego.-na powrót przybrał wesołą maskę, wręcz tryskając radością na wszystkie strony. Bywałem w tym miejscu stosunkowo często, więc każdy wiedział, w którą szklankę nalać dokładnie odmierzoną ilości Whisky, optymalnie dodając mały kawałeczek cytryny na boku.
-Per favore. Mam nadzieję, że po kilku głębszych powiesz o co wreszcie chodzi. Specjalnie na koszt firmy...-westchnął, stawiając przede mną naczynie wypełnione rdzawym płynem. Wyostrzone zmysły odbierały palący zapach trunku, zawracającego w głowie. Skuszony wyglądem mojego ulubionego napoju z procentami, objąłem palcami i przyłożyłem zimny róg naczynia do ust. Jednym ruchem przechyliłem, wlewając całą zawartość wprost do swojego gardła. Ciecz drażniła przez chwilę podniebienie, powoi spływała w dół, sprawiając, że moje tęczówki odrobinę się rozszerzyły. W dosłownie kilka sekund opróżniłem szklankę i z hukiem postawiłem ją z powrotem na blacie. Aż cud, że pozostała w jednym kawałku, Machnąłem ręką na Sama, by dolał kolejnej porcji.
-Gerardzie!-zdziwiłem się, gdyż ze względów bezpieczeństwa bardzo rzadko używał mojego imienia.-Gadaj natychmiast co się stało!
-Czy to takie dziwne, że przyszedłem sobie do kumpla na małą pogawędkę?-po jego wzroku mogłem spokojnie stwierdzić, że nie kupił kitu, jaki mu wciskałem. Ehhh, a uważałem się za najlepszego w kłamaniu. No cóż. Widocznie wyszedłem z wprawy, muszę poćwiczyć umiejętności czarowania pięknymi oczętami...
-Raczej tak. A teraz wybacz na moment. Idę załatwić, co do mnie należy. Nie ruszaj się stąd.-posłał w moją stronę porozumiewawcze spojrzenie i postawił sporych wielkości butelkę na czarnym blacie, tym samym dając mi wolną rękę. Myślał, że pewnie rozważnie będę smakował alkohol, tak jak się go degustować powinno, ale ja miałem nieco inne plany. Kiedy mężczyzna zniknął z przejściu na zaplecze, wygiąłem usta w szerokim uśmiechu na widok sami wiemy czego...Dalej nie potrafiłem uwierzyć w szczęście, jakie mnie spotkało. Trafiłem akurat na zmianę Sam'a, co zdarza się dosyć rzadko w moim przypadku, gdyż mężczyzna pracuje na rano. Dostałem darmowego drinka, a co za tym idzie resztę upojnego płynu, tak myślę...Chociaż nie narzekam na pieniądze, bądź ich brak. Wręcz przeciwnie...Byłem zasranym, bogatym dupkiem bez serca, który chciał zapomnieć o jedynych problemach. Większość z nich rozwiązywałem machnięciem ręki, lub telefonem do "zaufanych" ludzi i po kłopocie. Wziąłem butelkę do ręki i duszkiem wypiłem ponad pozostałą połowę jej zawartości. ...Bo czymże jest zgładzenie legendarnego smoka w porównaniu do zabicia jednego małego chłopca? Jak się okazuje, wielkim problemem, zwłaszcza dla mnie. Tego, który z każdym dniem...Kolejny duży łyk. ...Który z każdym dniem odczuwa potrzebę odmienną niż wszystko inne. Pragnienie miłości, obdarowywania tym wspaniałym uczuciem pewnej osoby, sprawiają że jest coraz słabszy psychicznie. Emocjonalnie przechodzi głębokie załamanie, ponieważ obiecał sobie, że nie popełni czynu, za który może umrzeć. Nie zrobię dokładnie tego samego, co Raven, nie za taką cenę... Tylko, że również nie moją winą są te dziwne rzeczy, dziejące się od czasu do czasu w moim brzuchu. Uczucie dziwne, jakbym był głodny, a przecież to niemożliwe. Od ponad tysiąca lat ludzkie jedzenie jakoś mnie odrzucało. Znaczy smakowało jak dawniej, ale nie odczuwałem potrzeby, ani przyjemności ze spożywania nawet najlepiej przyrządzonej kaczki...To...To było coś innego, znacznie różnego, jak zwykła niestrawność. Podobne do chwili, w której spotkałem Lucasa, mężczyznę o nadzwyczajnej urodzie...Dokładnie jak Frank. Tyle, że brunet był znacznie od niego młodszy i musiałem się nim odpowiednio zająć...Chłopak nie poradziłby sobie w wielkim świecie pełnym wampirów, który na niego ściągnąłem. Automatycznie budził się we mnie instynkt, podpowiadający, żebym bronił swojego...W naczyniu nie zostało wiele płynu. ...Swojego wybranka. I o boże...! Czemu to spotyka właśnie mnie?!
      Głośny trzask wyrwał mnie z przemyśleń i zwrócił uwagę gości w lokalu. Natarczywie wbijali spojrzenie w to samo miejsce, gdzie ja, a mianowicie pod moje nogi, gdzie leżało roztrzaskane szkło oraz wylana ciecz. Właśnie rozbiłem butelkę mojego szczęścia, sensu życia i jedyne źródło pocieszenia...Dlaczego? Załkałem cicho, schowałem twarz w dłoniach. Jestem taki żałosny...Najpierw przychodzę do baru, by zdobyć informację na temat chłopaka, który chwilowo, bądź też na dłużej pomieszkuje w moim domu, a potem postanawiam się upić, niezdolny utrzymać niczego w rękach. Wampiry pod wpływem alkoholu miały te same skłonności, co ludzie, a nawet gorsze...Wyśmienita Whisky, bądź też inne płyny z procentami oddziaływały na nas znacznie mocniej, z większą silą. W ciągu jednej nocy byliśmy w stanie opowiedzieć całą historię naszego życia z najdrobniejszymi szczegółami, o ile ktoś wcześniej nie umarł z nudów. A podobno słowa jeszcze nikogo nie zabiły. No cóż...Bynajmniej ja nie miałem odpowiedniej osoby, by się wyżalić, tym samym skazując ją na godziny tortur, prócz jednego, ważnego dla mnie chłopaka...
-Gerard!-krzyk dobiegł mnie z tyłu. Podskoczyłem na siedzeniu, mało z niego nie spadając. Z trudnością utrzymałem równowagę, a gwiazdki przed oczami wcale tego nie ułatwiały. Odwróciłem się na obrotowym krzesełku w stronę głosu dochodzącego skądś tam i zobaczyłem blondyna.  Kręcąc głową przykucnął i pozbierał odłamki szkła. Wytarł podłogę do sucha i zajął miejsce naprzeciwko mnie.
-I co ja mam z tobą zrobić?-zapytał z nutką ironii w głosie, ale tak naprawdę wiedziałem, że mówił całkiem poważnie.
-Zabij mnie...-mruknąłem bez zastanowienia.
-Powiedz wreszcie, co się stało to potem cię zabije, okej? Dobry układ?
-No bo on...-w porę ugryzłem się w język, zanim wypaplałem wszystko o Franku. Mało brakowało, a każdy w Belleville wiedziałby o najmniejszym szczególe dotyczącym mojego życia. Podniosłem rękę do góry, która niespodziewanie wylądowała na czole. Miałem nadzieję, że może przed to chociaż odrobinę zmądrzeje. Nie po to przyszedłem do tego baru, żeby wspominać o Franku. Autentycznie miałem go dość, jednak nie...Dosłownie wszystko mi się z nim kojarzyło. Czyż nie lepiej byłoby się zamknąć gdzieś w trumnie i przeczekać te kilkadziesiąt lat, zanim chłopak umrze, a potem mieć wieczny spokój? Popatrzyłem najsłodszą minką, jaką tylko potrafiłem, na mężczyznę, błagając, by nie zadawał niewygodnych pytań.
-Jest jakiś "on"? A może to ten?-podał małą teczuszkę z czarnym napisem na samym środku. Z racji tego, że obraz nieco rozmywał mi się przed oczami, nie potrafiłem go odczytać. Przełknąłem głośno ślinę, gdy zobaczyłem zdjęcie pod spodem. Tego się po prostu nie dało nie rozpoznać. Te same rysy twarzy, oczy, dziecięca buzia...Frankie...
-Skąd to masz?-wykrztusiłem pod wpływem chwilowego zamroczenia, nie mając zielonego pojęcia skąd blondynowi przyszło na myśl, żeby poszukać zdjęcia bruneta, lecz natychmiast się opanowałem. Sam wyciągnął dłoń w moją stronę, jakby chciał sprawdzić, czy aby na pewno dobrze się czuje, albo czy nie upadłem na głowę.-Ah tak, sam cię o to prosiłem...Przepraszam.-przedłużyłem ostatnią samogłoskę tak, że powstało coś na kształt ziewnięcia. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem wypiłem tak dużo, aczkolwiek muszę przyznać, że skutki były uderzająco podobne.
-Czego się dowiedziałeś?-spytałem z wyraźnym zaciekawieniem, zarzucając czerwone włosy w tył. Pech tak chciał, że zahaczyłem niechcący ręką o szklankę, stojącą na samym brzegu blatu, która po krótkiej chwili roztrzaskała się w drobny mak. A to była moja ulubiona...-Ups...Jakoś samo tak wyszło.-wymamrotałem, ledwie powstrzymując łzy. Właśnie pozbawiłem się jedynego sensu życia, pocieszenia, a mianowicie owego naczynia. Z żadnego innego napoje nie smakowały już tak pysznie...Niby nic nie warte, a jednak należało do mojego świata, cząstki mojej duszy...Ta szklanka stanowiła nieodłączny element tego lokalu, zarezerwowana tylko dla i wyłącznie dla mnie, czekając aż jej domniemany właściciel powróci i wypełni ją płynem, a potem muśnie ustami...A teraz? Teraz jej już nie ma...Odeszła na zawsze, bo to właśnie ja ją zabiłem...
-Masz tam kilka informacji. Niestety, niewiele zdobyłem.-przynajmniej więcej niż ja...Byłem mu ogromnie wdzięczny.-spojrzałem na cienki plik papieru, leżący na moich kolanach i delikatnie wziąłem go w ręce. Jeszcze raz przyjrzałem się zdjęciu, chcąc wyeliminować wszystkie niepewności co do zidentyfikowania osoby widniejącej na zdjęciu. Przez ciągłe zamieszanie w mojej głowie i w całym lokalu już nawet nie wiedziałem, co robię. Po prostu wpatrywałem się we Franka, jak w najpiękniejszy obrazek na świecie, którym w istocie był. Trudno przyznać przed samym sobą, że tak mocno stęskniłem się za tym chłopakiem...Za jego wspaniałym uśmiechem i blaskiem w oczach. Z pewnością byłem trochę dziwny, ale tylko odrobinę, lecz myślę, że to na plus. Moja tajemniczość przyciągała wielu ciekawskich ludzi, co owocowało udanymi łowami. W sumie, przypominając sobie o jedzeniu, zauważyłem, że zgłodniałem przez ostatnie kilka minut, jednak nie jestem do końca pewien, czy uda mi się wstać na chwiejnych nogach i postawić choćby jeden krok. Nawet blondyn zauważył mój kiepski stan psychiczny oraz fizyczny, musiało to nim głęboko wstrząsnąć, bo od razy podał mi szklankę zimnej wody. Wlałem ją do swojego gardła, jednym haustem opróżniając naczynie. Odetchnąłem, przecierając twarz rękawem bluzki. Zacząłem rozważać, czy przypadkiem nie zachowuję się jak ostatni żul. Pokrótce otoczyłem każdego z gości przenikliwym spojrzeniem, z radością stwierdzając, że nie przyciągam zbyt dużej uwagi, kiedy nagle ni stąd ni zowąd w mojej głowie pojawiła się dzika myśl. Otóż wyobraziłem sobie Sam'a w długiej różowej sukience i włosach, sięgających samych ud. Seksowny z niego kelner...Jak wcześniej byłem zrozpaczony po stracie najlepszej przyjaciółki, tak teraz zaśmiałem się po chwili, kompletnie nie mogąc opanować napadu histerycznej radości. Po tej dziwnej wizji było mi strasznie wesoło, ledwie opanowywałem coraz to nowsze, większe fale śmiechu. Zacisnąłem palce na kolanach, oddychając głęboko, by po raz kolejny nie wybuchnąć oraz krztusząc powietrzem. Złożyłem wargi w wąską linijkę i wysoko uniosłem kąciki ust ku górze. Zduszony chichot rozniósł się echem po sali, póki na nowo nie wypełnił jej gwar rozmów. Dzięki barmanowi, cała uwaga skupiana właśnie na mnie, zniknęła, zabierając ze sobą to wspaniałe uczucie adrenaliny. Wszyscy zapomnieli o moim zdumiewającym zachowaniu i powrócili do swoich spraw. Westchnąłem smętnie, odwracając z powrotem przodem do baru, do czasu, kiedy coś delikatnie otarło się o ramie. Chłodny wietrzyk owiał moją twarz, a zapach perfum mieszał się z aromatem rozgrzanego, kobiecego ciała.
      Odwróciłem głowę w poszukiwaniu właściciela aksamitnego dotyku, sprawiającego, że zadrżałem lekko. Prąd przeszył ciało, dotarł do ust. Pod wpływem impulsu uniosły się one ku górze. Z zadziornym uśmiechem zwróciłem rękę ku młodej dziewczynie, która usiadła na miejscu obok mnie. Miała na sobie skąpą, czerwoną sukienkę i buty na wysokim obcasie. Zgrabnie wykrojoną dłoń położyła na blacie, szepcząc coś barmanowi na ucho. Blond włosy opadły na połowę twarzy, kiedy odsunęła się od niego i rozsiadła wygodnie na krzesełku, przesuwając między palcami naszyjnik. Jak zahipnotyzowany wlepiałem wzrok w puste oczy, przysłonięte długimi, gęstymi rzęsami. Zjeżdżałem spojrzeniem coraz niżej, na nagą szyję i jeszcze trochę bardziej na dół. Przygryzłem wargę, niechcący rozciąłem ją kłem. Po mojej brodzie popłynęła malutka stróżka krwi, na która nie zwróciłem najmniejszej uwagi. Przechyliłem ciało, ledwie utrzymując się na siedzeniu tak, że przed przypadek wleciałem na blondynkę. Myślałem, że ten specjalny, choć niegroźny wypadek spowoduje, że zakochamy się w sobie od pierwszego wejrzenia, tym samym zapomnę o prześladującej mnie osobie, jednak dziewczyna miła inne plany.
-Hej...-zagadnąłem, siląc na najpiękniejszy uśmiech.-Kocham cię, wiesz?-mój mózg podsunął mi bardzo inteligentną wypowiedź. Niemal od razu zganiłem się w myślach za swoją głupotę. Bardzo, ale to bardzo tandetny tekst, którego nawet w średniowieczu nie odważono się użyć. Doskonale wiedziałem, że kobiety lubią być zdobywane. Należy je najpierw odpowiednio oczarować wdziękiem, potem przejść do lekkich pocałunków, następnie wyznać miłość i żyć długo i szczęśliwie. Natomiast ja miałem do tego nieco inne podejście. Pewnie gdybym nie był pod wpływem tych kilku procentów, zachowałbym się zupełnie inaczej w stosunku do damy
-Palant!-warknęła, po czym z wielką siłą, jak na kobietę, wymierzyła mi siarczysty policzek. Pod wpływem tego mało subtelnego aktu, moja głowa wraz z resztą ciała odwróciła się o 180 stopni. Uderzyłem ramieniem w kant stołu, robiąc smutną minkę. Kątem oka dostrzegłem jak blondynka odchodzi. Zarzuciła włosy na plecy, ostatni raz gardząco spoglądając w moją stronę. Przyłożyłem policzek do zimnego blatu, z trudem powstrzymując potok łez, które cisnęły mi się na oczy. Rozkoszowałem się chwilą spokoju oraz zimnem bijącym od chłodnej powierzchni. Jeszcze nikt nigdy mnie tak mnie nie potraktował, tym samym łamiąc moje biedne serce. I dlaczego akurat w dniu, w którym czułem się już jak zupełnie bezwartościowy śmieć musiało się coś takiego wydarzyć? Miałem ochotę zniknąć z tego świata i już nigdy więcej nie wchodzić nikomu w drogę. Przecież tylko zawadzam, nie ma ze mnie żadnego pożytku. Jestem zdolny do zabijania, rozpruwania skóry, łamania kości, nic więcej. A gdzie się podziała troska, współczucie dla ludzi i ich dzieci, którym fundowałem cierpienie na długie lata po stracie bliskiego? Gdzie jest miłość, jaką niegdyś darzyłem przyjaciół, rodzinę...Brata. A teraz przez jego długą nieobecność stałem się zimny jak lód. To Mikey zawsze mi pomagał, był przy mnie, pocieszał. Wspólnie spędzone chwile powoli zacierały się w mojej pamięci, aż w końcu znikną całkowicie. Obawiałem się tego, więc rozpaczliwie próbowałem chwytać ostatnie przebłyski wspomnień. Niestety, było ich coraz mniej. Z każdym kolejnym dniem zapominałem o blondynie, chciałem choć odrobinę zmniejszyć cały ten ból, towarzyszący mi przy dokładnym obejrzeniu zdjęcia mojego małego braciszka. A miałem ich naprawdę sporo, gdyż za czasów naszego dzieciństwa kochaliśmy robić fotografie wszystkiego dookoła nas. Do teraz uśmiecham się, przypominając sobie te piękne chwile, spędzone w towarzystwie Mikey'a...
-No, Way. Widzę, że nie masz ręki do kobiet...-ktoś niezbyt delikatnie poklepał mnie po barku, po czym wskoczył na blat koło mnie, dziecinnie machając nogami. Uniosłem głowę, by pozbyć się nieproszonego gościa, lecz kiedy tylko zobaczyłem chłopaka powstrzymałem wcześniej przygotowaną, kąśliwą uwagę. Tylko nie on...

5 komentarzy:

  1. Nie lubię być zostawiana w niepewności, a tu same takie! I kto to ten typ na końcu? Ten od wilczura czy może jakiś stary znajomy, którego nie poznaliśmy? Jak ja nie lubię tej niepewności... I niestety się powtarza.

    Gerard serio musiał się uchlać, żeby płakać nad szklanką, a potem jeszcze zarywać do jakiejś blondynki XD Nie sądziłam, że wampiry się upijają... Grrrr >D I teraz jak on taki nachlany wróci do domu to ja nie wiem, co mu może strzelić do głowy... Eh... Nie mogę się doczekać czwartku ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez bicia przyznaję się, że jeszcze nie nadrobiłam wszystkich rozdziałów, ale jestem w trakcie i chciałam tylko tutaj dać znać, że czytam i jak tylko dobrnę do 7 rozdziału to go porządnie skomentuję. Choć kusi mnie, by już teraz przeczytać, ale nie chcę sama sobie spoilerować czegokolwiek :>
    Ugh, ale i tak czuję, że to pokocham <3

    /alsemera

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe :) Ale czemu skończyłaś w TEJ CHWILI? Och...Nie wypada narzekać bo jak zwykle rozdział był cudny :3

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja też się będę czepiać, że zakończyłaś rozdział w tym momencie ;__; Ale spoko oko, mi się podobało. TYLKO CO Z FRANIEM? ŻYJĘ, UMIERA, GDZIE ON JEST? D: Tak, wiem, jestem dziwna XD No, ale Franio jest taki kochany, że go aż brakuje w rozdziałach :D Dlatego czekam z niecierpliwością na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Po pierwsze przepraszam, że dopiero. :c Po drugie bardzo dziękuję za dedykację <3 Po trzecie czas na skomentowanie rozdziału. Podobał mi się, serio, no i bardzo się cieszę, że wrocilas do pisania! Kurde. Ten Gee to jakiś dziwny jest. Niezłe ma odpały. Teraz mnie zaciekawiłaś kto przyszedł do tego baru! No nic. Poczekam na kolejną część i się dowiem!
    Ps Bardzo spodobało mi się: Zawsze młodzi, zawsze piękni. Niepokonani. - Świetny fragment.
    Pozdrawiam, niezalogowana QA

    OdpowiedzUsuń