piątek, 24 maja 2013

Like a gun in hand 4

   No dooobra! Jestem z powrotem po... całych dwóch tygodniach. Przepraszam! Wiem, wiem, rozdział miał być przedwczoraj, ale jakoś tak się złożyło... Koniec roku, wiecie... No, ale jestem i... Chyba nie muszę za dużo mówić. Albo tak, muszę xD


  • Zaczynam kolejny projekt z Darsą. Myślimy, że będzie to małe short story, więc jakbym długo nie pojawiała się na tym blogu to znaczy, że piszę właśnie tego shota :3 Ale dam osobą notkę, czy mały edit do tej w razie czego.
  • Tak się zastanawiam... czy nie powinnam rozdziałów dodawać co półtora tygodnia. Bo w sumie to nie potrafię się wyrobić i niepotrzebnie się stresuje i kończę wszystko na siłę, a tak nie chce. Także... zobaczymy jak to wyjdzie :D
  • Tą notkę dedykuje dla Crazy Unicorn i Rainbow Exorcist. Bawcie się dobrze! <3
   No i ogólnie dziękuje wam za tyle komentarzy, jakie podniosły mnie na duchu <3 To dzięki wam jeszcze decyduje się dalej pisać :*

I CHOLERA! NIE WIEM NA ILE CZĘŚCI WYJDZIE TEN SHOT, WIĘC NA RAZIE POZOSTAWIAM TAK JAK JEST. W każdym bądź razie to jeszcze nie koniec :*

   Jakby co to przepraszam za błędy xD Mamy... Dokładnie 1:30 i nie ogarniam już świata xD
No to Enjoy!

_____________________________________________

      O tej porze roku pogoda w Newark niezbyt sprzyjała mieszkańcom tego małego, acz wciąż zachowującego swój charakterystyczny urok, miasta, gdyż niemal cały z pozoru dobrze wróżący dzień był szary i posępny, natomiast słońce zupełnie opuściło to miejsce, chowając gdzieś za horyzont pola widzenia. Ciemne, deszczowe chmury, rozwinięte pionowo na ogromnym, rozległym niebie zakrywały tak ważne źródło światła, sprawiając, że co pewien czas mżyło z nich malutkimi, wręcz niezauważalnymi kropelkami bezsmakowej wody. Duży stopień natężenia wilgoci w powietrzu był łatwo dostrzegalny, ponieważ niemal wszędzie panowała okropna duchota, przenikająca nawet najmniejsze rośliny, już dawno pozbawione jakiegokolwiek nawodnienia, zarówno jak i ludzi, jacy odreagowywali nieco w inny sposób na tak drastyczną zmianę klimatu. Wszystko dawało wyraźne sygnały, iż potężna ulewa w niedługim odstępie czasu spłynie na ulice, obmywając parkowe ławki chodniki oraz pozostawione nań samochody, lecz kiedy w końcu ustanie... z powrotem przywitają nas cudowne, ciepłe promienie, ogrzewające blade, smutne i pozbawione wyrazu twarze, wraz z przepiękną tęczą, mieniącą się kilkoma żywymi kolorami. Jednak na chwilę obecną wcześniejsze rozmyślania o późniejszych chwilach stanowiły tylko własne marzenia, czy raczej żądania co do nadejścia nieco pozytywniejszej aury. Jesień zaskoczyła obywateli nagle, zupełnie niespodziewanie wkroczyła w ich życia, być może krzyżując plany co do wyjazdów na sam koniec wakacji i korzystania z ostatnich, słonecznych chwil, bądź uratowała kogoś wręcz nienawidzącego wcześniejszego, letniego sezonu. Spowodowała, że na potężnych drzewach, które stały na prawie każdej ulicy w równych od siebie odstępach, drobne listki lekko pożółkły, lub nabrały zupełnie innej barwy, niż zieleń. Brak odpowiednio nawilżonej gleby również w znacznym stopniu przyczynił się do wyschnięcia mniejszych gałązek oraz naraził nie na nadmierną łamliwość, co zresztą chętnie wykorzystywały dzieciaki w przedszkolu, po prostu zbierając je do zabawy. One miały... szczęście. Nie potrzebowały myśleć o jutrze, czy też przejmować poważniejszymi problemami. Roześmiane miny świadczyły tylko o beztrosce, jaką wypełnione były od stóp do głowy i posiadały do tego całkowite prawo. Przecież mając zaledwie kilka lat chcemy wyłącznie rozrywki oraz dobrych przyjaciół do dotrzymania towarzystwa, natomiast wszelkie kłopoty, czy pozostałe komplikacje pozostawiamy rodzicom. Oni są odpowiedzialni za załatwienie trudnych spraw, za pocieszenie i utrzymanie jako-takiego porządku. To właśnie matka, a także ojciec muszą trzymać swoją pociechę z daleka od spraw dorosłych, zapewnić szczęście i bezgraniczną miłość. Jednak nie wszyscy potrafią sprawić radość, poczucie bezpieczeństwa oraz wrażenie bycia kochanym. Nie wszyscy gotowi to poświęcenia...
      Deszcz jest dobry... w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, stanowił jakby oczyszczenie z potężnych pokładów zła, jakim zdążyliśmy się skazić w całym, krótkim istnieniu. Zalewał wnętrze duszy nieskazitelnie czystymi wodami, tym samym odkażając niedobre postępki tych odważnych, którzy mieli czelność wyjść na spotkanie dobrym aniołom, pływającym nawet w tej drobnej kropli. Lecz jego celem nie było tylko obmycie każdej niepoprawnej rzeczy, jaką popełniliśmy, nie chciał, żebyśmy zapomnieli o własnych błędach i pomyłkach. Pragnął pomóc... w zasklepianiu starych, albo dopiero świeżo otwartych ran, powstałych w niedługim odstępstwie czasowym. Dokładnie, wybawiał skrzywdzone serca od bólu, muszące borykać się z nim przez długie, lub jeszcze dłuższe lata. W trakcie gdy strumienie zimnej, wręcz lodowatej wody chłostały policzki i całą twarz, a natomiast woda wpływała do oczu i jednocześnie drażniła wrażliwe tęczówki, przysłaniając obecny widok na calutki świat, nikt nie zwracał na to uwagi. Zbytnio pochłonięci retrospekcją swojej ówczesnej egzystencji, przewijamy w głowie straszne, lub przyjemne obrazy poprzedniego życia... tworząc coś na kształt filmu, gdzie jesteśmy głównymi bohaterami owej produkcji w tytułowej roli... wstydząc się za własne czyny. I słusznie... Aczkolwiek czy jest dozwolone zostać oczyszczonym podczas gdy dusza uczyniła tyle zła w najczystszej postaci? Dla człowieka, nie... Dla młodego nastolatka, który jeszcze nie ukończył edukacji, a od kilku lat trudni się jako dobry w swoim fachu, płatny zabójca?
      Pod nad zwyczaj charakterystyczny dla tego miasta, stary, brudny zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz budynek. podjechał jaskrawoczerwony, sportowy wóz, hamując przed wąską uliczką, wprost zawaloną różnego rodzaju śmieciami, służącymi za pożywne resztki na obiad dla tutejszych żyjątek, innymi słowy szczurów i tym podobnych pospolitych zwierząt. Z racji tego, iż budynek niegdyś służył za bardzo nowoczesne, najpopularniejsze w Newark studio fryzjerskie, to przy każdym kolejnym podmuchu wiatry, jedyna rzecz jaka pozostała po salonie, czyli duży, niebieski szyld z różnokolorowymi napisami skrzypiał niemiłosiernie, wydając z siebie niebyt miłe odgłosy, raniące mój narząd słuchu. Niebieskie, bądź czarne worki leżały tuż obok ogromnych, szarych, metalowych kubłów na resztki, które stały niemal w każdym możliwym kącie pomiędzy naprawdę małą odległością od jednego muru do drugiego. Zwyczajny wózek dla dziecka, a co dopiero szerokie auto nigdy nie zdołało by tu wjechać bez żadnych głębszych rys na lakierze, czy karoserii, toteż szofer z rozwagą zaparkował przy ulicy, niestety na miejscu dla niepełnosprawnych. Tylko wcześniej wymienieni, ludzie z uszkodzeniami pewnych części ciała posiadali możliwość pozostawienia samochodu tak blisko jakiegoś sklepu, bądź podobnych obiektów handlowych. Jednak owy samochód już z daleka, nawet po numerze rejestracyjnym, czy kolorze blachy na jakiej został wykonany można było odgadnąć do kogo rzeczywiście należy. I niestety, tej osobie zwrócenie uwagi równało się z szybką i bolesną śmiercią... jak to przeważnie u NIEJ bywa.
      Specyficzne uderzenie, informujące o zatrzaśnięciu drzwi czerwonego cudu wyrwało mnie z rozmyślań o tej starej, ale jakże pięknej, dwupiętrowej ruinie. Teraz, tuż naprzeciwko dumnie z wypiętą piersią stała kobieta. Ale nie taka zwyczajna kobieta, jak wszystkie pozostałe... miała w sobie to coś, co sprawiało, że wyglądała jakby cała władza została powierzona w jej ręce, a ona wiedziała jak ją dobrze wykorzystać. To coś, co nadawało jej tego swoistej, wojowniczej postawy, a zarazem tak delikatnej jak najznakomitsze płatki białej róży. W rękach, gdzie liczne złote bransoletki wesoło pobrzękiwały na nieznacznie lśniącym nadgarstku, widniała mała torebka, potocznie nazywana kopertówką. Młode dziewczyny często dobierały je na różnego rodzaju bankiety i przyjęcia w celu przechowania najpotrzebniejszych kosmetyków przy sobie praz żeby w każdej wolnej chwili mogły przypudrować nosek w pobliskiej toalecie, aczkolwiek ta służyła zupełnie odmiennemu celowi. Jozette miała na sobie czarny kapelusz, zakrywający twarz do linii nosa, rzucający blady cień na pozostałą część twarzy. Jej smukłą sylwetkę bardzo pieczołowicie opinała dość krótka, zwyczajna sukienka tej samej barwy co nakrycie głowy, sięgająca do połowy uda, jednocześnie odkrywając spory kawałek zgrabnego, naturalnie kredowego ciała. Kiedy wysiadła z samochodu mężczyzny, jakiego twarzy nie zdołałem dostrzec przez przyciemniane, a wręcz czarne szyby, obcasy wysokich, acz rażących jaskrawym kolorem butów znacząco zastukały o brukowany, uliczny chodnik. Długie, intensywnie brązowe i idealnie proste włosy dziewczyny zafalowały wskutek nagłego, silnego podmuchu jesiennego wiatru, przez co delikatnie się skuliła, tym samym chroniąc przed zniszczeniem długo układanej fryzury.
      Głośne echo kroków dziewczyny roznosiło się wzdłuż stosunkowo ciasnej, wąskiej oraz niezwykle długiej uliczki, dudniąc okropnym oddźwiękiem idealnie w środku mojej głowy przez co lekko wykrzywiłem twarz w długo powstrzymywanym grymasie, aby w żaden sposób nie urazić tylko pozornie niewinnej brunetki. Sprawiały one wrażenie, jakby po kilku naprawdę długich sekundach oczekiwania, pływania w gęstym od przeróżnych odpadków i pozostałych rzeczy powietrzu ponad naszymi głowami, jakąś rzeczywiście niespotykaną metodą dawały radę wchłonąć wgłąb starych budynków, poszarzałych od wszelkiego rodzaju kurzu, pyłów. Ściany z ogromną szybkością, zadziwiającą jak na należące już do zabytkowych zabudowań, "połykały" wszelkie odgłosy poprzez grube warstwy różnego rodzaju cegieł, czy pozostałych, trwałych, niezwykle mocnych materiałów, służących za stałą podporę dla dachu oraz całej, nadal stabilnej kondygnacji. Moje nad wyraz wyczulone zmysły natychmiast wyłapywały wszelkie zmiany, czy to w ułożeniu ust długowłosej kobiety, świadczącego o niewielkim zawahaniu, bądź o wiele potężniejszym rozbawieniu, czy też jakiekolwiek modyfikacje w jej nienagannym zachowaniu. Z racji tego, iż całą swoją uwagę skupiłem wyłącznie na Jozette nieco przeszkodziło mi to w odbieraniu informacji z otaczającego środowiska, lecz ono samo w sobie stanowiło rzeczywiście małą przeszkodę do pokonania w istotnie krótkim czasie. Ponieważ wszystkie jego mroczne sekrety, wcześniej ukryte przez naszych pradziadów w bezpiecznych miejscach, tajemnice nie odkopane przez nikogo wcześniej, starannie zagrzebane gdzieś głęboko w gęstym mule na dnie pobliskich zbiorniczków, pieczołowicie strzeżone przez wodnych strażników z łatwością można było je dostać na własność. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę przed siebie, maksymalnie jak tylko się da i po prostu chwycić... Szarpnąć z całych sił, jednocześnie wyrywając każdą nierozwiązaną zagadkę pięknego Newark wraz z długimi, sięgającymi setek lat korzeniami. Aczkolwiek ten jeden, co prawda ogromny, ale nadal niewielki krok starczył, aby skomplikować całe życie zarówno bliskich jak i swoje. Wieczne ucieczki przed tymi, którzy bardzo pragną posiąść wiele informacji, lecz nie potrafią sami zdobyć choćby cienia odwagi i pójść nieco dalej, niż zazwyczaj. Ci, którzy kradną wiedzę innych z książek, reportaży, kronik, mający czelność mianować się naukowcami, badaczami... oni chcą tylko otrzymać to, co za wszelką cenę należy przed nimi ukryć, tym samym powstrzymując oszustwo, nieuczciwość, jednakże zrozumienie wszystkich tych rzeczy i złożenie w spójną całość jest mało możliwe dla nierozwiniętych inteligencji... Szukają łatwego zarobku, wyzyskując wiedzę pozostałych, dlatego myślę, iż poznanie tego, co kryje w środku to urokliwe miasteczko nie jest cenniejsze od własnego życia.
      - Wtaj, Frank. - wyciągnęła w moją stronę długą, acz szczupłą dłoń, na której delikatnie odznaczało się piętno już dojrzałego wieku pod postacią drobnych wcięć w skórze, nazywanych zmarszczkami. Kobieta uśmiechnęła się nad wyraz tajemniczo, nawet bardziej niźli na obecną, niezbyt wygodną zarówno dla mnie jak i dla niej sytuację przystawało, a ja miałem nieodparte wrażenie, że jednak za tym drobnym, wręcz niewinnym gestem, mającym na celu podniesienie na duchu swojego pracownika oraz zbagatelizowanie i obrócenie w żart całej tej mało przyjemnej chwili, kryje się znacznie więcej, niż wyłącznie owo pocieszenie, wypływające z lepszej strony Jozette. Niesłychana przebiegłość... O tak, to właśnie ona nadawała jej tego niesamowicie niebezpiecznego wyglądu, na widok którego nawet najodważniejsi z odważnych uciekali w popłochu, ukrywając we własnych ciepłych domach z dala od kłopotów, jakie mogli by spotkać na drodze, jako ogromne przeszkody wręcz nie do przebycia. Skrywająca własne, prawdziwe oraz zupełnie realne oblicze w kącikach podkreślonych mocną, czarną linią oczu zdawała się wręcz krzyczeć, wrzeszczeć przeróżne obraźliwe wyrażenia na czyjś temat na odległość. Mimo braku jakichkolwiek słów jej lodowate spojrzenie, potrafiące zmrozić krew w żyłach do ujemnej temperatury poniżej dobrych kilkudziesięciu stopni, mówiło za siebie co rzeczywiście sądzi o takich ludziach jak ja, czy pozostali mieszkańcy. Nienawiść... Pokrywała każdy, mniejszy i ten większy fragment pełnych, cudownych ust, kryjąc w cieniu czerwonej niczym krew szminki. Właśnie ta karmazynowa powłoczka, dokładnie okrywająca jej piękne wargi pokazywała bardzo istotną liczbę morderstw jaki własnoręcznie popełniła, za każdym razem plamiąc je bezwstydnie krwawą poświatą, posiadała w głębi siebie nieukrywaną niechęć do otaczającego świata. Również na twarzy, bladej cerze idealne pokrytej dość jasnym pudrem można było z łatwością wyczytać wszystkie emocje, kierujące kobietą od wyjścia z czerwonego, sportowego samochodu, pewnie stanowiącego wcześniejsze azyl, oddzielenie od tego niby brudnego Newark, jakie i tak dla wielu stałych mieszkańców stanowiło najpiękniejsze miasto w całym New Jersey. Każda część ciała kobiety skrywała własną tajemnicę, historię oraz niepowtarzalne uczucia, choćby te bardziej i mniej pozytywne, ale jednak... one tak były, nie dawały choćby chwili wytchnienia w tej silnej osóbce, wciąż atakując ze zdwojoną siłą wyniszczając, bądź budując od środka emocjonalnie i psychicznie. Mimo, iż niektóre gorsze właściwości charakteru nie sprzyjały w znajdowaniu nowych znajomości, dokładnie wiedziałem, jak Jozette usilnie utrzymuje ta barierę obojętności, jednak naprawdę, gdzieś głęboko pod grubą warstwą lodu, jaki z ogromnym trudem, lecz jednak można przełamać, jeśli posiada się odpowiedni zapał i chęci. Aczkolwiek póki co nadal pozostawała nieczułą suką, która za jednym skinieniem ręki może mnie z łatwością zabić, kiedy tylko popełnię najmniejszy błąd. I choć uniesienie wysoko ku górze kącików pełnych, zgrabnych ust, stworzonych wprost do hipnotyzowania powolnymi ruchami, kiedy tylko wymawiała pojedyncze słowo z ogromnym ociąganiem, postarzało ją odrobinę, to i tak nadal wyglądała naprawdę zjawiskowo, jak na człowieka poważnego biznesu przystało. Wysoko uniesione ramiona, jakby specjalnie ułożone w ten właśnie sposób, w geście samoobrony nadawały nieco chłopięcej, acz poważnej, rzetelnej postawy, natomiast czarny, elegancki, oczywiście podstawowy dla osób jej pokroju strój potwierdzał wcześniejsze teorie, w zastraszającym tempie wypływające do naszego zwyczajnego świata, jednak wciąż pełnego najróżniejszych niebezpieczeństw. Długie, chude niczym patyki nogi wraz z potwornie wysokimi szpilkami, dzięki którym zdawała się posiadać jeszcze więcej centymetrów wzrostu, niż poprzednio, były szczelnie okryte cienkimi, ciemnymi jak kapelusz rajstopami, stworzonymi specjalnie z delikatnej koronki, aby nie podrażniały aksamitnej skóry. Sprawiające wrażenie silnych dłoni, drobne, lecz pewnie mocne ręce wciąż trzymały niewielką torebeczkę, służącą do bezpiecznego przechowywania najróżniejszych informacji, począwszy od normalnych morderstw, mających miejsce na porządku dziennym, po te obowiązkowo planowane jak najdłużej i jak najdokładniej można. I ja, zaledwie początkujący, niemniej bardzo dobry jak na swoją młodą grupę wiekową pracownik z łatwością potrafiłem odgadnąć co jest w niewielkiej, brązowej kopertówce, przygotowując na najgorsze.
      Tak naprawdę jeszcze nigdy nie miałem okazji otrzymać zlecenia bezpośrednio od Jozette. Kobieta zwykle wysyłała swoich najlepszych podwładnych, aby na pewno dostarczyli wszystkie potrzebne akta oraz poboczne informacje, dotyczące ofiary z danego dnia, z oddaniem wykonując za nią całą nieczystą robotę, jaką nie chciała zbrudzić sobie rąk, aczkolwiek tym niesłychanym razem prawdopodobnie chodziło o coś znacznie więcej, niźli zwyczajne zabójstwo. Miało to większe znaczenie, gdyż jeszcze nikt nigdy nie dostał małej, białej teczuszki z logiem naszej firmy do rąk własnych osobiście od brunetki. Do samego trudu, aby móc się z nią kiedykolwiek spotkać potrzeba było najróżniejszego rodzaju kart magnetycznych odpowiadających systemowi zabezpieczania w głównym budynku, przepustek zgodnych z ustaloną zasadą, kilku bardzo istotnych papierów, a nawet badań lekarskich, wykonanych stosunkowo niedawno! Także cały proces wszelkich starań, aby wreszcie zobaczyć swoją szefową, a zarazem najbardziej szanowaną osobę w nocnym mieście szedł jakby na marne... Ona dopuszczała do siebie wyłącznie wyjątkowo zaufanych ludzi i rzeczywiście rzadko miała miejsce inna sytuacja. Niemniej dzisiejsze jesienne popołudnie wskazywało na coś zupełnie odmiennego... strasznego w każdym tego okropnego słowa znaczeniu.
      - Jak zapewne słyszałeś, bądź dopiero teraz dowiesz się tego, co mam ci do przekazania, to zapewne raczej już wiesz dlaczego wybór padł akurat na ciebie. - oznajmiła ze spokojem, lewą ręką poprawiając lekko przekrzywiony, czarny kwiat na boku równie ciemnego kapelusza. Wcześniej nie zwróciłem na niego większej uwagi, gdyż idealnie wtapiał się w tło, dlatego też przez cały ten czas pozostawał wręcz niezauważalny. Mój błąd. I to tak wielki, że gdyby kobieta naprawdę pragnęła pozbyć się mnie w krótkim czasie już dawno bez problemowo zrobiłaby to za jednym kiwnięciem palca, a wszystko to przez zbytnie rozkojarzenie. To przecież mogła być wyłącznie zwyczajna, wcale nieszkodliwa ozdoba, mechanicznie wszyta w nakrycie głowy i nawet sama Jozette nie myślała o niej zbyt często, ale również istnieje duże prawdopodobieństwo, iż  tak naprawdę za stosunkowo małą, pozornie niewinną rzeczą istnieje coś o wiele bardziej potężniejszego, jak na przykład kamera, śledząca dokładnie każdy mój ruch. Jednak teraz nie pora na rozmyślanie o błędach popełnionych w przeszłości, gdyż musiałem skierować skupienie na pozostałe mniej, lub bardziej podejrzane czynniki, z jakimi owa uliczna nie dawała sobie rady. Wiele rzeczy wyglądało tutaj na bardzo niebezpieczne, wręcz celowo pozostawione akurat w danym miejscu w danym dniu, aby tylko móc dobrze wykonać pracę bez wzbudzania niepotrzebnych przypuszczeń przechodniów. Nikt nie miał zielonego pojęcia o tym, że każda akcja organizowana przez "Undertaker" jest dokładnie zaplanowana, dokładnie z każdymi, nawet tymi drobnymi szczegółami przez profesjonalnych pracowników. - Ponieważ jesteś najlepszy. Tak, ty. Nie Jack, który nie potrafi być cicho przez minutę. Nie Daniel, nie umiejący utrzymać broni w jednej ręce. Nie Jason, tylko właśnie ty. Frank Iero, chłopak o nikłej posturze nastolatka, jakim rzeczywiście jest... - rozwinęła długo poprzednio niedoprowadzoną do ostatecznego końca myśl, dając mi jasno do zrozumienia, iż już nie ma najmniejszego zamiaru zmienić uprzednio ustalonego postanowienia. Niestety, błogosławione słowa choć raz wypowiedziane przez kobietę, płynnie wychodzące z jej czerwonych, pełnych ust, niczym najpiękniejsza pieść pozostają święte do czasu ich odwołania przez samą Jozette, jednak akurat brunetka nie wykazywała większych chęci, aby za moment cofnąć to, co przed chwilą rzekła. - Proszę. Na pewno przyda ci się w wykonaniu zadania, jakie dla ciebie przygotowałam. - i jak gdyby nigdy nic rozchyliła lekko brzegi małej torebeczki, obitej w równie karmazynowy odcień materiału, co jej perfekcyjnie wykrojone, kuszące wargi. Długie, zgrabne palce prze ułamek sekundy przesuwały się delikatnie po zawartości kopertówki, aby zaraz potem wyjąć dość drobny, niewielkich rozmiarów, karmelowej barwy kartonik, który mógłby posłużyć za teczkę, jednak był nieco za wąski, by ktokolwiek dał radę coś tam zmieścić. Aczkolwiek jak widać, ona podołała temu zadaniu, wyjmując z owego opakowania plik średniej wielkości śnieżnobiałych karteczek, dokładnie owiniętych fioletową, jedwabną wstążką, dzięki czemu nasilające podmuchy wiatru nie mogły rozwiać papieru na wszystkie strony. Sprytne... Wygląda, iż była przygotowana na wszelkiego rodzaju zjawiska pogodowe i każdą możliwą sytuację. - Masz czas do jutra. Lepiej, żebyś zrobił to w odpowiednim terminie, bo w innym wypadku... - uśmiech nie zwiastujący kompletnie nic dobrego nagle wpłynął na wcześniej spokojne oblicze dziewczyny, zdobiąc, lub raczej szpecąc jej wygląd, w jaki włożyła tule trudu, aby wyglądał naprawdę szykownie. Niemniej teraz, ukazując rządek prostych, zupełnie białych zębów oraz marszcząc w dziwaczny sposób brwi nie wyglądała na tyle strasznie, co istotnie przerażająco. Blada twarz zmieniła swój naturalny, kredowy kolor na jeszcze bardziej anemiczny, tym razem przebierając odmienną maskę, niż wszystkie pozostałe, a w dodatku przez bardzo szczupłą sylwetkę, kobieta rzeczywiście miała prawo wyglądać na niezbyt zdrową, cierpiącą na jakąś nieznaną, poważną chorobę, lecz ja posiadałem pełną świadomość i ogólne pojęcie, co tak naprawdę kryje się za warstwą doskonale rozprowadzonego po cerze pudru i czarnej mascary, nadającej jej względnie dziewczęcej aparycji. To prawdziwy potwór. Bestia z krwi i kości, która tylko czeka na swoją kolejną potencjalną ofiarę, nie mającej odwagi, ani śmiałości, by odmówić tak czarującej brunetce.
      Na chwiejnych, niestabilnych z powodu wszechogarniającego strachu nogach, niczym sparaliżowany kot, cicho podszedłem do kobiety, automatycznie już wyciągając do przodu swoją wilgotną od nadmiernej potliwości podczas tych niekomfortowych chwil, dłoń, w której za moment miało pojawić się coś, co na zawsze odmieni moje życie, odwróci je o sto osiemdziesiąt stopni, wywracając cały świat do góry nogami bez najmniejszej możliwości poprawy. Czy miałem świadomość, iż sytuacja, jaka zaraz będzie miała miejsce zmieni wszystko...? Dosłownie wszystko, co teraz mam, posiadam na własność. Przyjaciół... Tak, oni z pewnością nie chcieliby mieć w szeregach kogoś takiego jak ja. Mimo, że sami wcześniej zabijali wiele razy, to jeszcze ani razu nie przyjęli "zaproszenia do gry" od Jozette. Bardzo przydatny dar elokwencji, uprzejmości oraz mówienia z potrzebnym szacunkiem pomógł im w jednoznacznej, konsekwentnej odmowie, aczkolwiek ja nigdy wcześniej nie potrafiłem odmawiać. Nawet w tych błahych sprawach, gdzie padały propozycje wyjścia z domu, czy też nie. Koledzy zawsze namawiali mnie na coś, czego robić nie chciałem i po dziś dzień żałuję, iż odmowa przychodziła mi tak trudno, jednakże i w takich przypadkach przeważnie widniały jakieś plusy. Może i tym razem również wyjdzie mi to na dobre. Rodzina... Im naprawdę jest wszystko jedno, czy zginę gdzieś pod kołami ciężarówki, w zwyczajnym wypadku, czy też podczas akcji. Wszystko, byle organizacja pogrzebu nie spadła na nich jak grom z jasnego nieba, a co do smutku po stracie jedynego syna... a gdzież tam! Dla nich liczy się wyłącznie praca. Czyli... W sumie co mam do stracenia?
      Bez zbędnego pośpiechu chwyciłem w drżące palce biały listek, odruchowo zatrzymując wzrok na najbardziej widocznym napisie, specjalnie wytłuszczonym grubszą, czarną czcionką, aby pozostał lepiej widoczny dla oczu. Małe, jak na niewielkie rozmiary kartki, trzy lekko zamglone literki jednoznacznie ogłaszały wszem i wobec kto w najbliższym czasie zejdzie z tego niemal cudownego świata w miejscu widocznym, znanym wyłącznie zabójcy i wkrótce już samej ofierze. Choć na papierze napisane było o wiele więcej potrzebnych, bardzo istotnych informacji, dotyczących dokładności wykonania powierzonego zadania, ja wodziłem oczami wyłącznie po dosłownie miniaturowym, równie ważnym co pozostałe, fragmencie obszernego tekstu, bijąc z własnymi myślami, czy raczej nadmiernie sprzecznymi uczuciami, które toczyły zawziętą walkę, rywalizowały wewnątrz mnie, powodując ten niezbyt przyjemny ucisk w żołądku. W mojej pamięci, głowie, mózgu, przed oczami, na wszystkich ścianach budynków, wszelkiego rodzaju murach, dosłownie wszędzie widniało to jedno nazwisko... nazwisko osoby, której mam pozbyć się już jutro.
      Way...
__________________________________________
   Pamiętać! TO JESZCZE NIE KONIEC! xD
   Taka tam... mała groźba xD

7 komentarzy:

  1. A JA WIEDZIAŁAM!!!! Wiedziałam, że Frank będzie musiał zabić kogoś bardzo dla siebie ważnego. I wiedziałam, że będzie to Gerard ;3 Chodź równie dobrze może to być Mikey, bądź każda inna osoba o tym nazwisku ;o Nie wiem, nie wiem...
    Trochę to dziwne, ale mi się podoba :3
    Mam nadzieję, że szybko wstawisz następną część ;3

    xoxo Lack of Sleep

    OdpowiedzUsuń
  2. Wait... WHAT?! Frank ma zabić Way'a? NO HELOŁ! Ja protestuję (chociaż przyznam, że od początku podejrzewałam taką sytuację)!
    Part świetnie buduje napięcie aż do samego końca. No i ta Jozette... Coś mi z nią nie halo, nie wiem, może to tylko moje uczucie, ale tak myślę, że jeszcze nas ta babka zaskoczy...
    No co tu dużo mówić? Mam nadzieję, że Franio znajdzie odpowiednie wyjście z tej chorej sytuacji.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest po prostu... zarąbisty ^^ Jak zwykle, superowe opisy, wspaniale opisane uczucia i miejsca. A mimo tego, że sporo tych opisów, to czyta się bardzo szybko i przyjemnie ^^
    Zaciekawiła mnie postać Jozette, bardzo ciekawie i realistycznie ją opisałaś. Oczywiście muszę zwrócić uwagę na to, że zakończyłaś w momencie, który najbardziej trzyma w napięciu - masz talent do tego xD
    Mam nadzieję, że Frank jakoś wybrnie z tej sytuacji. Nie mogę się doczekać następnej części <3
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki temu cudnemu rozdziałowi moja moc miejskiego surwiwalu została aktywowana i mogę przyznać, że przetrwam ten tydzień. Jeden - opisy, dwa - zabić Way'a :3
    Tak, bardzo mi się podoba ten pomysł. Lubię to :D
    Frank musi znaleźć jakieś wyjście z TEGO CZEGOŚ, bo go nie zabije...Prawda?

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra, nadrobiłam i bardzo się z tego cieszę. Szczerze przyznam, że zabierałam się za te części wielokrotnie. Naprawdę. Wtedy stwierdzałam, że za dużo opisów, które mnie męczyły, to za bardzo złożone zdania, lekko ociężały styl pisania. Ale to chyba zależny od pogody i nastroju, bo dzisiaj nie miałam takich odczuć. Bardzo mi się to podobało. Wszystko świetnie połączone, ułożone w odpowiednie zdania, w których się nie gubiłam mimo ich wielokrotnego złożenia i skomplikowanej struktury. Historia niebanalna ci powiem. Niebanalna w sensie rozwinięcia. Jak do tej pory nie spotkałam się z takim połączeniem w kilkuczęściowym rozwinięciu fabuły. Ze zniecierpliwieniem czekam na następną część, bo rozochociłaś na nią moja wenę. Z pewnością będę z tym SS już na bieżąco, mimo że czeka mnie wiele innych rzeczy do zrobienia. Urzekł mnie świat przedstawiony twojej historii o nauczycielu i uczniu-płatnym zabójcy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. JEZU.
    No pewnie, że Way, któżby inny. Nie mam czasu na pisanie, muszę czytać dalej i zobaczyć, co się stanie!
    NIESAMOWITE.
    xo

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten adres miałam od dłuższego czasu zapisany w zakładkach no i w końcu zabrałam się do czytania. Przykro mi to mówić, nie podołałam. W związku z tym ostrzegam, komentarz zawiera krytykę, jak nie chcesz, możesz w ogóle go nie czytać. Ja czuję się w obowiązku wylać tu moje żale, może znajdziesz w nich coś interesującego, co ewentualnie skłoni cię do jakiś zmian w stylu pisania. Bez żadnych złośliwości oczywiście.
    Pierwszą notkę z tego opowiadania przeczytałam w całości, w drugiej już pomijałam pewne fragmenty, przy trzeciej przewijałam coraz więcej, a z czwartej więcej przeleciałam wzrokiem niż faktycznie przeczytałam. Spokojnie możesz pomijać te kilometrowe filozoficzne wywody. Do fabuły na ogół nic nie wnoszą, nie ma w nich nic specjalnie odkrywczego i szczerze mówiąc, po prostu nie chce się ich czytać. Takie trochę produkowanie tekstu dla samego tekstu, nie dla jego treści. To raz. Dwa, język Franka jest zupełnie dziki. Rozumiem, artyzm artyzmem, ale opowiadanie jako tako idzie w realizm, więc powinien jednak mówić jak normalny nastolatek. Przynajmniej mniej więcej. A tutaj zamiast ta/ten, co chwila jest owa/owy, zdania są tak powydłużane i mają w środku słowa z tak różnych odmian stylistycznych, że to się robi aż śmieszne. Do parodii byłoby jak znalazł, ale tutaj niekoniecznie pasuje. No i kiedy w końcu udaje się dobrnąć do końca zdania, często trzeba czytać je od początku, bo jest tak zawiłe, że już nie pamiętasz, o co tam chodziło. Na temat błędów już nie będę się rozpisywać, to się zdarza. Jak już skończysz pisać, to po prostu zrób sobie przerwę i wtedy przeczytaj tekst jeszcze raz, a wyłapiesz większość tautologii, nienaturalnych ułożeń w szyku zdania i błędów interpunkcyjnych ;>
    Mam nadzieję, że jednak mnie nie będziesz chciała zjeść za to wszystko.
    Miłego pisania życzę :)

    OdpowiedzUsuń