środa, 19 sierpnia 2015

I still press your letters to my lips...

     Hej! Z góry odpowiadając na pytanie, jeśli takowe by się pojawiło, nie, nie wracam. Ten post jest jakby... Hm. Musiałam przelać na papier (a raczej komputer) swoje uczucia i wydało mi się w porządku, żebym to opublikowała.
      Do tego polecam posłuchać utwór Snuff - Slipknot. Pasuje idealnie.
      See ya!





      Kiedyś byłaś dla mnie wszystkim.
      Byłaś tą, przy której najchętniej się uśmiechałam. Chociaż, jak dobrze pamiętam, naprawdę rzadko rozmawiałyśmy o poważnych rzeczach, a częściej wybierałyśmy tematy odbiegające od czegokolwiek sensownego, było wspaniale. Przynajmniej tak mi się wydaje. Do dziś z chęcią wspominam te chwile. Momenty, w których to przepełniała mnie tak ogromna euforia, że aż sama z trudem wierzyłam. Uśmiech wręcz sam cisnął się na wargi, oczy błyszczały ze szczęścia, a pozytywna energia wypełniała całe ciało.
      Kiedyś byłaś dla mnie.
      Mogłam ci powiedzieć o każdej rzeczy i nie obawiałam się, że wyśmiejesz moje niemądre problemy. Ufałam ci tak bardzo. Zawsze uważałam, iż na tym świecie nie istnieje coś takiego jak przyjaźń. Ludzie się schodzą i rozchodzą, naturalna kolej rzeczy, lecz patrząc na ciebie, byłam gotowa rzucić moje przekonania w cholerę. Przecież byłaś kimś znacznie więcej.
      Nigdy nie odgadłam, w jaki sposób to robisz. Sprawiasz, że przy tobie nikt nie ma prawa być smutnym. Ty również miewałaś słabsze dni. A ja wtedy starałam się być tam dla ciebie, choć nie zawsze mi to wychodziło.
      Kiedyś byłaś.
      Kiedyś po prostu byłaś.
      I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego właśnie teraz o tym mówię. Zwyczajnie siedząc nad ranem w ciepłym łóżku, nie mogąc zmrużyć oka z powodu dręczącej mnie bezsenności, sięgnęłam do szuflady do zakurzonej teczki. Wyjęłam z niej kilka białych kopert, które skrywały twoje słowa. W końcu tylko tyle mi pozostało.
      Za oknem powoli wstawał ranek. Blednące światło ulicznych latarni wdzierało się do pokoju, grupka nastolatków prawdopodobnie po ciężkiej imprezie wracała do domu, a ich wcale cichy bełkot niósł się echem wśród budynków.
      O dziwo, uśmiechałam się szeroko, kiedy moje oczy przesuwały się powoli po kolejnych linijkach tekstu. Kolejne żarty, zabawne rysunki... Jedyne, czego nie potrafiłam znieść to ten okropny ciężar na sercu...
      ... i słone łzy spływające leniwie z policzków do moich ust.