tag:blogger.com,1999:blog-32458409222552414602024-02-20T12:01:29.188-08:00And if they get me... Frerard always and foreverCherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.comBlogger43125tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-29487722450235101942015-08-19T10:20:00.005-07:002015-08-19T16:58:02.585-07:00I still press your letters to my lips...<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: left;">
</div>
<h2>
Hej! Z góry odpowiadając na pytanie, jeśli takowe by się pojawiło, nie, nie wracam. Ten post jest jakby... Hm. Musiałam przelać na papier (a raczej komputer) swoje uczucia i wydało mi się w porządku, żebym to opublikowała.<br /> Do tego polecam posłuchać utwór <a href="https://www.youtube.com/watch?v=tF22gFtopm4" target="_blank">Snuff - Slipknot</a>. Pasuje idealnie.<br /> See ya!</h2>
<br />
<br />
<br />
<br />
<b><i>Kiedyś byłaś dla mnie wszystkim.</i></b><br />
Byłaś tą, przy której najchętniej się uśmiechałam. Chociaż, jak dobrze pamiętam, naprawdę rzadko rozmawiałyśmy o poważnych rzeczach, a częściej wybierałyśmy tematy odbiegające od czegokolwiek sensownego, było wspaniale. Przynajmniej tak mi się wydaje. Do dziś z chęcią wspominam te chwile. Momenty, w których to przepełniała mnie tak ogromna euforia, że aż sama z trudem wierzyłam. Uśmiech wręcz sam cisnął się na wargi, oczy błyszczały ze szczęścia, a pozytywna energia wypełniała całe ciało.<br />
<b><i> Kiedyś byłaś dla mnie.</i></b><br />
Mogłam ci powiedzieć o każdej rzeczy i nie obawiałam się, że wyśmiejesz moje niemądre problemy. Ufałam ci tak bardzo. Zawsze uważałam, iż na tym świecie nie istnieje coś takiego jak przyjaźń. Ludzie się schodzą i rozchodzą, naturalna kolej rzeczy, lecz patrząc na ciebie, byłam gotowa rzucić moje przekonania w cholerę. Przecież byłaś kimś znacznie więcej.<br />
Nigdy nie odgadłam, w jaki sposób to robisz. Sprawiasz, że przy tobie nikt nie ma prawa być smutnym. Ty również miewałaś słabsze dni. A ja wtedy starałam się być tam dla ciebie, choć nie zawsze mi to wychodziło.<br />
<b><i> Kiedyś byłaś.</i></b><br />
Kiedyś po prostu byłaś.<br />
I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego właśnie teraz o tym mówię. Zwyczajnie siedząc nad ranem w ciepłym łóżku, nie mogąc zmrużyć oka z powodu dręczącej mnie bezsenności, sięgnęłam do szuflady do zakurzonej teczki. Wyjęłam z niej kilka białych kopert, które skrywały twoje słowa. W końcu tylko tyle mi pozostało.<br />
Za oknem powoli wstawał ranek. Blednące światło ulicznych latarni wdzierało się do pokoju, grupka nastolatków prawdopodobnie po ciężkiej imprezie wracała do domu, a ich wcale cichy bełkot niósł się echem wśród budynków.<br />
O dziwo, uśmiechałam się szeroko, kiedy moje oczy przesuwały się powoli po kolejnych linijkach tekstu. Kolejne żarty, zabawne rysunki... Jedyne, czego nie potrafiłam znieść to ten okropny ciężar na sercu...<br />
... i słone łzy spływające leniwie z policzków do moich ust.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgT_ZQSu3r7oezlZpUyThbjimovd1hPNMbpbhRBVwhkYOXgWCpFloKthi05D2TXgDVlJaMp4f1zh_JSEdFWTMblS7HWA21qAlb2_pe4mt70WpLBCTmGImZjtfjMenHSmfqCbjDoCIJlok7S/s1600/DSC_0554.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="192" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgT_ZQSu3r7oezlZpUyThbjimovd1hPNMbpbhRBVwhkYOXgWCpFloKthi05D2TXgDVlJaMp4f1zh_JSEdFWTMblS7HWA21qAlb2_pe4mt70WpLBCTmGImZjtfjMenHSmfqCbjDoCIJlok7S/s320/DSC_0554.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br /></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-76712873322448550272015-03-23T15:36:00.000-07:002015-03-23T15:36:10.293-07:00GOODBYE!<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-size: large;"> Witam was!<br /> Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz odwiedziłam tego bloga. Kiedy ostatnio na niego zajrzałam... Nie pamiętam stąd nic.</span><br />
<span style="font-size: large;"> Także, jeżeli ktokolwiek to czyta, myślę, że pora to powiedzieć. Pora to zakończyć, bo przecież już dawno temu oczywistym stało się, iż więcej postów nie opublikuję. I choć chciałabym powiedzieć wiele rzeczy, nie mam na to siły. </span><br />
<span style="font-size: large;"> Pewnie nikt już nie odwiedza tej strony, ale jeśli znalazłby się taki pojedynczy człowieczek, który myślałby, że jeszcze się tu kiedyś pojawi kolejny rozdział mojego opowiadania, to nic z tego. Wybaczcie.<br /> Miło było spędzić z wami ten... rok? Dwa lata? Sama nie wiem.</span><br />
<span style="font-size: large;"> Dziękuję wszystkim ^_^<br /><br />CherryBomb się odmeldowuje...</span></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-22108299995954698592014-04-16T13:30:00.001-07:002014-04-16T13:31:18.732-07:00Rozdział 27<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="color: red;">UWAGA!</span><br />
<br />
Jak zapewne zauważyliście, ostatni rozdział pojawił się dokładnie miesiąc temu. I to nie dlatego, że nie miałam czasu,a nie nic takiego, bo okazji na pisanie miałam aż nazbyt dużo, lecz po prostu nie mam na to siły. Znaczy na to opowiadanie. Niby pomysł jest, jednak trudniej z wykonaniem. Męczy mnie to. Zmuszam się do pisania kolejnej notki. Chociaż w wersji papierowej mam prawie całość, z przepisaniem na komputer jest o wiele gorzej. I podejrzewam, iż z każdym kolejnym rozdziałem będzie coraz gorzej, a nie odwrotnie. Także z przykrością muszę powiedzieć, że jakby zawieszam bloga na czas nieokreślony. Mimo tego, że powrót sprawił mi niezmierną radość, natomiast ponowne pozostawienie bloga jest dla mnie ciężkie, jestem zmuszona to zrobić. Nie chcę wam zapodawać większego shitu, niż zapodaję w tej chwili, także musimy się na razie pożegnać. Aczkolwiek nie jest to na zawsze, o nie! Zamierzam zacząć pisać jakiegoś shota, bądź coś podobnego i... zobaczymy się (mam nadzieję) niedługo. Dziękuję wszystkim za to, że ze mną byliście :)<br />
<br />
Tymczasem wrzucam dwudziesty siódmy rozdział i... i Enjoy!<br />
Nie był sprawdzony przez moją betę, także liczne błędy niewykluczone.<br />
<br />
Do zobaczenia, kochani Killjoysi! <br />
<br />
_____________________________<br />
<br />
<br />
<span style="font-size: x-large;"><b>[Gerard]</b></span><br />
<br />
Bez zbędnego pośpiechu wyciągnąłem rękę ku zimnej metalowej klamce przy podniszczonych drzwiach, prowadzących na niewielkie zaplecze obszernego baru. Rzuciwszy ostatnie kontrolne spojrzenie na nietrzeźwych mężczyzn przy okrągłym stoliku, pewnie złapałem ją w celu otworzenia bocznego wejścia dla personelu. W tym samym momencie zupełnie nieoczekiwanie przejmujący chłód naraz przeniknął na wskroś całe moje ciało, poczynając od głowy, a kończąc na czubkach palców u lewej dłoni. Automatycznie mała iskierka bólu została natychmiast przesłana do każdej kończyny, pozostawiając po sobie wielce nieprzyjemne uczucie, na co jęknąłem z niezadowoleniem.<br />
Czyżby to była sprawka zbyt dużych ilości alkoholu, jakie wlałem w siebie stosunkowo niedawno? Przyznam szczerze, dzisiejszej nocy niemal wszystkie bariery ograniczające mój umysł przed spożyciem większej dawki trunków, aniżeli potrzeba, zniknęły. Znów mogłem doświadczyć tego niesamowitego wrażenia bezkresnej wolności. Kiedy dozwolone jest robienie wszystkiego, na co tylko przyjdzie ochota. Kiedy granica pomiędzy skrytymi marzeniami a realnym światem jest tak cienka, wręcz niezauważalna, że wystarczy tylko słaby podmuch wiatru, aby ją zerwać.<br />
Jednakże zdarzenie z przed minuty wydało mi się szczególnie dziwaczne, lecz byłem zmuszony do zignorowania tego drobnego incydentu, gdyż zaraz za tą ścianą czekały o wiele poważniejsze kłopoty.<br />
Ponownie postanowiłem ukradkiem spojrzeć w kierunku wiecznie świętujących pijaczyn, upewniając, czy przypadkiem żaden z nich nie śledzi moich poczynań. Na szczęście dwoje z nich jednym przechyleniem kufla dokończyło swoje drinki, aby następnie rozpocząć jakże interesującą dyskusję na temat niesprawiedliwych rządów na świecie, natomiast trzeci leżał półżywy na blacie, walcząc ze snem, który powoli go ogarniał. Co chwilę podnosił zdezorientowany głowę, jakby zapominając, gdzie aktualnie się znajduje, rozglądał bacznie po pomieszczeniu i znów opadał zrezygnowany na stół.<br />
Dosłownie wszystko w zasięgu czterech beżowych ścian jasno oświetlonej sali zdawało się pozostawać w najlepszym, niczym niezakłóconym porządku. Zachowanie obecnych tutaj ludzi było w rzeczy samej takie, jakie być powinno. W mniejszym, bądź większym spokoju leniwie popijali uprzednio przygotowane drinki lub w ułamku sekundy pochłaniali cały zamówiony zapas alkoholu. Rozmawiali ze sobą na najróżniejsze tematy, czasem zdarzało im się niewielkie uniesienie, podczas którego wrzeszczeli do swego kompana w akompaniamencie tłuczonego szkła.<br />
Po dokładnej obserwacji absolutnie nic nie budziło podejrzeń, a więc czy tylko ja wyczuwałem tą złą, negatywną energię masowo gromadzącą się wysoko w powietrzu? Jak zwinna smukła kotka sprawnie przemierzająca nocą dachy niewysokich domostw, wtargnęła do baru Sam'a, usiłując nie wzbudzać chociażby malusieńkich podejrzeń. Niczym ledwie dostrzegalny cień bezszelestnie przemknęła ponad głowami zgromadzonych, oczekując na dalszy rozwój sytuacji. A może wcale nie wybrała tego lokalu wyłącznie przez czysty przypadek?<br />
Z cichym, przeciągłym westchnięciem przepełnionym zrezygnowaniem, pokręciłem energicznie głową na boki, aby choć na krótki czas wyzbyć się ze świadomości wszelkich niepokojących myśli, odsunąć je jak najdalej od siebie. Wprawdzie mimo, iż ten symboliczny gest niewiele mógł pomóc, to ciągłe zastanawianie nad każdym odrobinę podejrzanym detalem było w stanie wywołać silny, promieniujący ból całej czaszki, co wcale nie przynosiło wielu korzyści. Raczej z każdą sekundą pulsujące ukłucia stawały się coraz bardziej kłopotliwe.<br />
Podjąłem ponowną próbę otworzenia drzwi prowadzących na zaplecze baru, do którego tak na dobrą sprawę nie zwykłem zaglądać, pomimo swojej ogromnej ciekawości oraz dociekliwości. O dziwo i na szczęście, tym razem ustąpiły one bez żadnego problemu. Nie musiałem nawet zadawać sobie kłopotu z chwytaniem zimnej metalowej klamki, aby zamek odblokował wbudowany wewnątrz mechanizm.<br />
Kiedy moja dłoń jedynie zbliżyła się na względnie niewielką odległość od gładkiej drewnianej powierzchni, srebrne, nieco zardzewiałe zawiasy skrzypnęły niegłośno, a następnie moim oczom ukazało się pomieszczenie bez wyjątku pogrążone w głębokich ciemnościach.<br />
Wbrew wcześniejszym oczekiwaniom nie przywitało mnie szare, ostre, smutne światło oślepiających jarzeniówek, jakie zazwyczaj montuje się w różnego rodzaju magazynach czy też schowkach. Swą niechybną obecność potwierdzała zaledwie wszechobecna, niezakłócona żadnym szmerem cisza.<br />
Lecz to nie był ot taki sobie kompletnie zwyczajny pokój. Tkwiło w nim coś, czego niestety obecnie nie potrafiłem określić jako postać w pełni materialną. I owe coś bez wątpienia przybyło tutaj zgoła niedawno, to więcej niż wiadome. Przerażający, przesiąkający w cienką koszulkę chłód bijący z wnętrza małego zaplecza był wyczuwalny również poza jego obrębem, natomiast nieprzenikniony mrok miękko otulający wszystkie ściany ciemną poświatą, wydawał się kusić swą potencjalną ofiarę do wejścia wprost w jego ramiona.<br />
Zanim spróbowałem przystosować odurzone alkoholem, acz wciąż sprawne wampirze zmysły do sali o tak niesamowicie słabym oświetleniu w celu ujrzenia czegokolwiek w promieniu następnych kilku metrów, moich uszu dobiegł pewien zupełnie obcy mi dźwięk.<br />
- Cholera. Gerard, to ty?<br />
- Tak. - odpowiedziałem krótko i nie mając najmniejszego zamiaru czekać na specjalne zaproszenie, powoli, leniwie wszedłem do środka. Kroki stawiałem lekko, ostrożnie w obawie, aby niespodziewanie nie natrafić na jakiś groźny przedmiot leżący na podłodze. Sam'owi z pewnością nie brakowało wolnego czasu, skoro aktualnie każdą sekundę poświęcał niemalże na pomoc nieznajomej dziewczynie, którą ujrzał jeden jedyny w ciągu trzydziestu lat swojej egzystencji na tymże świecie, także naturalnie mógł poczekać jeszcze krótki moment, aż przywyknę do nowego środowiska.<br />
Po kilku sekundach z ulgą zanotowałem, iż moje tęczówki wreszcie płynnie zmieniają swój pierwotny kształt. Że naraz po długim oczekiwaniu okrągłe źrenice przemieniły się w dwie zwężone czarne szparki, jak u kota, dzięki czemu zdołałem dostrzec o wiele więcej aniżeli do niedawna.<br />
Rozmaite kształty wypełniające pomieszczenie, uprzednio widoczne tylko jako zdeformowane, rozmazane kreski ostatecznie zaczęły przybierać w miarę czytelną postać. Prócz dość pokaźnych stosów śmieci i odpadków zapewne pozostałych po większej libacji alkoholowej, dookoła mnie zarysowywały się sterty kartonów, tekturowych pudeł bądź też wielorakich rozmiarów pojemników. W rogu zaplecza zostały zgromadzone drewniane skrzynki, tworzące wysoką lichą wieżę pod sam sufit. Powietrze było wprost przesiąknięte zapachem kiszonych ogórków oraz reszty wydzielających charakterystyczny aromat produktów, jakie magazynowano w tym pokoju.<br />
Tego miejsca zdecydowanie nie zaliczało się do najprzyjemniejszych na ziemi. Przeraźliwie drażniące zmysły, zmieszane ze sobą liczne wonie tworzyły niezbyt dobraną mieszankę, z kolei panujące tutaj grobowe ciemności także nie dodawały powodów do szczęścia.<br />
- Zapal światło. Za tobą po prawej - wydając mi polecenie, najwyraźniej blondyn zapomniał o bożym świecie, bądź zwyczajnie także miał dość straszliwego mroku, ogarniającego nasze postacie.<br />
Na oślep bez problemu odszukałem przestarzały włącznik przy wskazanym mi przez Sam'a miejscu, jeszcze na długo przed pojawieniem się zbawczego promienia słabej żarówki błądząc dłońmi po chropowatej powierzchni długo nie odświeżanych ścian. Chciałem dokładniej, bardziej szczegółowo zbadać pobliski teren, by w razie nagłej potrzeby odpowiednio zareagować, tymczasem podołałem temu wyzwaniu dopiero wtedy, kiedy oczyszczające światło, które pochodziło z maleńkiej szklanej kulki podwieszonej przy suficie, padło majestatycznie na większą część pomieszczenia.<br />
Wtedy też zorientowałem się, jak moje wcześniejsze przypuszczenia były mylne i jak wielce odbiegały od rzeczywistości.<br />
W istocie zaplecze baru teraz sprawiało wrażenie znacznie mniejszego niż przed chwilą, kiedy to mury z czerwonej cegły poczęły jednoczyć się z budzącą grozę ciemnością, która przypominając czarną tkaninę z jedwabiu, dawała złudne iluzje. Przestrzeń wokół naszej trójki wraz z przełączeniem drobnego guziczka nieoczekiwanie zmalała do minimalnych rozmiarów. Drewniane skrzynki, gdzie siedzieli Sam i Alex raptownie znalazły się znacznie bliżej mnie, natomiast stłuczona butelka po winie, jaką mężczyzna rozbił na początku, leżała pół kroku dalej.<br />
- Siadaj, Gee. Nie krępuj się. A ty, Alex, opowiedz nam, co się stało.<br />
Dziewczyna w odpowiedzi z wielkim wysiłkiem wymamrotała kilka niezrozumiałych, podejrzewam, iż nieistniejących w naszym ojczystym języku słów, które brzmiały jakby chciała czemuś gorąco zaprzeczyć. Niemniej zważając na jej nierytmiczne, przyzwalające ruchy głową w górę i w dół, wnioskowałem, że prawdopodobnie w końcu otrzymamy upragnione wyjaśnienia.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br />
- I co zrobiłaś potem? - spytał spokojnie Sam, podczas gdy drobna brązowowłosa dziewczyna cicho łkała mocno wtulona w jego silne ramię. Blondyn podołał nie lada trudnemu wyzwaniu i ze stoicką wręcz cierpliwością ostrożnie zadawał następne pytania, zarazem rozwiewając nasze wciąż rosnące podejrzenia i powstałe niejasności. Próbował jak najlepiej dobierać każdy wyraz, aby przez przypadek nie powiedzieć czegoś niemądrego, co mogłoby trwale urazić Alex, a jednocześnie sprawić jej zamknięcie się w sobie, co z kolei pozbawiłoby nas niezmiernie potrzebnych informacji.<br />
Dzięki opanowanemu, melodyjnemu, przede wszystkim przyjemnemu dla ucha głosowi mężczyzny wydawać się mogło, iż wszystkie negatywne uczucia oraz nagromadzone w pomieszczeniu napięcie zaczyna z wolna opadać, zanikać. Zdołałem usłyszeć, jak pierwotnie chaotycznie bijące serce brunetki zaczyna bez pośpiechu zwalniać, wchodząc w swój stały, umiarkowany rytm.<br />
- Nie jestem pewna. To wszystko działo się szybko. Zbyt szybko. Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno chwyciłam do ręki jakieś naczynie. - wyszeptała z trudem, nadal opierając głowę na barku Sam'a. Jego śnieżnobiała, odświętna koszula, jaką nosił pod czarną kamizelką bez rękawów, zdążyła już porządnie przesiąknąć krwią sączącą się ze skroni dziewczyny. Lecz on ewidentnie nie zaprzątał sobie głowy czymś tak banalnym, uważnie śledząc dalsze dzieje młodej Alex przedstawione w jej paradoksalnej historii. Od czasu do czasu spomiędzy ust blondyna wypływało bezdźwięczne mruknięcie, świadczące o tym, że naprawdę zaintrygowało go to, co miało miejsce dzisiejszego poranka w okazałej rezydencji Danielle.<br />
- Rozumiem. Kontynuuj.<br />
- Ja... Uderzyłam ją tym, by zyskać nieco więcej czasu i wtedy pobiegłam prosto przed siebie. Nie miałam odwagi spojrzeć w tył, mimo wielkiej pokusy. Bałam się, że ona tam będzie. Wyczuwałam jej ciepły oddech tuż na karku, śledziła mnie dokładnie krok w krok.<br />
Jak na kogoś, kto zaledwie kilka godzin temu przebrnął przez prawdziwe piekło, na własnej skórze doświadczył ataku furii rozwścieczonego wampira, brunetka całkiem dobrze sobie radziła ze swoimi emocjami. Chociaż w tym momencie jej psychika powinna zostać rozerwana na drobne elementy albo i nawet zupełnie legnąć w gruzach, to Alex za wszelką cenę starała się nie okazywać szoku czy strachu, w którym była skąpana.<br />
Niestety za sprawą ponad wiekowej wiedzy, wyśmienicie znałem takie zachowania. Posiadałem stuprocentową pewność, iż te doznania już na zawsze odcisną palące piętno w umyśle niewinnej dziewczyny.<br />
- A w ogóle w jaki sposób trafiłaś w ręce Danielle?<br />
- Mój pan. Mój pan mnie oddał. To mój pan-<br />
- Kto jest twoim panem, ludzka dziewczyno? - po raz pierwszy tego niezwykłego wieczora zdecydowałem zabrać głos, przerywając brunetce w dokończeniu zaczętego zdania. Znalazłszy się w samym centrum uwagi obojga istot żyjących, z moich ust wypłynął ostrzegawczy syk, odbierając jak niewidoczny, czarny, złowrogi byt ukryty w ciemnym kącie pomieszczenia, rozciąga wargi w szaleńczym uśmiechu. Nie bacząc na niepokojące przeczucie sygnalizujące wyraźnymi, klarownymi znakami, iż nie powinienem był w tak krytycznej chwili zabierać głosu, zezwoliłem mej niesłychanie wścibskiej naturze na objęcie prowadzenia.<br />
Ciekawość była, jak mawiali znajomi z pobliskiej okolicy, bezprecedensowo moim ostatnim stopniem do piekła. Żelaznym gwoździem do trumny. I chociaż każdy znakomicie wiedział, że w przyszłości my wszyscy razem trafimy do podziemnego świata potępionych, byli niebywale przekonani, iż to ja zgniję w jego najgłębszych i najpotworniejszych czeluściach.<br />
Cóż... Większość z nich miała całkowitą rację.<br />
- Mój pan. Michael...<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<div style="text-align: left;">
<b><span style="font-size: x-large;">[Narrator]</span></b></div>
<br />
Młody, nie wyglądający na więcej niż dwadzieścia pięć lat mężczyzna, powoli, ostrożnie wstał z pozłacanego krzesła przyozdobionego pięknymi barokowymi drobiazgami, gdzie spoczywał przez dłuższy okres, oczekując na powrót swego wiernego, uniżonego sługi. Postronny obserwator, przyjrzawszy się bliżej i baczniej temu gustownemu meblowi, oczywiście zauważyłby niewielkie wgniecenia na twardym, stalowym oparciu oraz nieznacznie uszczerbione brzegi, które świadczyły jego długowiecznym istnieniu. Zważając na iście królewski wygląd, można by pokusić się o stwierdzenie, iż dawniej w zamierzchłych już czasach zasiadali na nim wybitni władcy i monarchowie. Jednak pomimo długiej, bogato zdobionej szaty z szerokimi rękawami, kamiennym, nieprzeniknionym wyrazem twarzy i oczom, w jakich widniała bezmierna głębia morza, młodzieniec z pewnością nie należał do przedstawicieli panujących.<br />
Na przekór stwarzanym pozorom spokoju i opanowania, zbyt wielka cierpliwość zdecydowanie nie należała do jego mocnych stron. Nie lubił czekać. Zanadto długie, niemiłosiernie przeciągające się oczekiwanie na coś, czego pragnął najbardziej na świecie, potrafiło wyprowadzić go z równowagi, trwale uszkodzić humor, zmieniając go na ponure, opryskliwe kaprysy. A biada błędnemu rycerzowi, który z całą swoją odwagą skumulowaną z mężnym sercu, ośmieli się stanąć przed obliczem zdenerwowanego niebieskookiego.<br />
Nie przepadał za tym. Lecz teraz był zmuszony do monotonnego przechadzania po ogromnej komnacie, wyczekując upragnionych wieści od zaufanego, niezawodnego informatora.<br />
- Jesteś wreszcie. - rzekł naprawdę cicho, aczkolwiek posiadał gwarantowaną pewność, że osobnik zmaterializowany w zatopionym w mroku kącie pomieszczenia dokładnie go słyszał.<br />
Nie musiał się odwracać, by odebrać czyjąś dodatkową obecność w przestronnej sali. W rzeczy samej bez problemu wyczuł ją już dawno, gdy zwinny cień zaledwie zbliżył się na kilka metrów do rozległej, okazałej posiadłości. Tą wyjątkową, ale jakże pożyteczną umiejętność opanował zupełnie nagle, niespodziewanie. Jak grom z jasnego nieba.<br />
<i> Pewnego zwyczajnego pochmurnego dnia, spoglądając z żałosnym utęsknieniem i żalem w okno, po prostu stało się. Był wtedy jeszcze znacznie młodszy niż w chwili obecnej i miał niemałe problemy ze zrozumieniem swojego nadzwyczajnego daru, niemniej bez słowa sprzeciwu przyjął go z szerokim dziecięcym uśmiechem. Tamten moment szczególnie zapadł mu w pamięć... </i><br />
<i> - To dar od Boga, skarbie, powinieneś być wdzięczny, że to właśnie ty go otrzymałeś. - powiedziała czarnowłosa kobieta w podeszłym wieku ze sztucznym, zwodniczym wyrazem twarzy. Jej pozornie zadowolona, dobrotliwa mina niczym u starej kobieciny kryła pod sobą coś strasznego, odrażającego wręcz. Nikt, prócz tego małego chłopca nie potrafił ujrzeć najprawdziwszej rzeczywistości, ani tego, co maskowała ta podstępna kreatura.</i><br />
<i> - Nie wierzę w Boga. </i><br />
<i> - Och, nie mów tak! Otrzymałeś jego łaskę, chłopcze, nie rozpowiadaj takich bluźnierstw. - upomniała go ostro, posyłając dziecku karcące, przepełnione niemą groźbą spojrzenie. </i><br />
<i> - Przepraszam. - odparł krótko, wyraźnie nie odczuwając ochoty dalszego droczenia ze swoją tymczasową opiekunką. Z racji tego, iż za niedługo przypadała uroczystość sześćdziesiątych urodzin fałszywej, nieszczerej pani, a zarazem zaledwie pierwsza rocznica jej zawału, mądry, roztropny blondynek nie chciał jej nadaremnie wprowadzać w rozdrażnienie. Jedyne, o czym marzył, to zaszyć się w całkowitej samotności pod dużą, ciepłą pierzyną we własnym łóżku z opasłym tomikiem interesującej lektury w ręku. </i><br />
- Jakie wieści przynosisz?<br />
- Panie. - gruby, świdrujący głos ni stąd ni zowąd rozbrzmiał donośnymi wibrującymi falami wzdłuż bordowych ścian, zaś tuż za nim, nie wiadomo do końca skąd, przybył silny, przenikający do szpiku kości podmuch chłodnego wiatru, który nie miał najmniejszego prawa tutaj wtargnąć. Okna rozłożone w równych odstępach po prawicy mężczyzny zostały uprzednio szczelnie zamknięte, w podobny sposób jak ogromne, żelazne wrota znajdujące się we frontowej części komnaty. - Wygląda na to, że wszystko przebiega zgodnie z twoim planem.<br />
Mężczyzna odziany w odświętną suknię spokojnym gestem śmiertelnie bladej dłoni, gładkiej niczym równie delikatne i aksamitne płatki białych róż, odsunął sprzed twarzy nieposłuszne kosmyki złotych włosów, jakie uporczywie wpadały mu do oczu, po czym z nikłą oznaką uśmiechu zbłąkaną gdzieś w kąciku wąskich, różowych ust zwrócił się w kierunku cienia.<br />
- Wyśmienicie.<br />
- Kiedy złożymy mu wizytę, panie? - spytał, w żadnym wypadku nie ukrywając swego zadowolenia, pasji oraz niezdrowego entuzjazmu na samą myśl o powstaniu twarzą w twarz z NIM. Z tym, którego pełnego imienia od wczesnych lat aż do tej pory nie odważył się wypowiedzieć w obecności blondyna. Z tym, na wspomnienie którego każdy osobnik zamieszkujący chociażby od niedawna tą rezydencje drżał z irracjonalnego strachu. Z tym, którego w obrębie terenu tego dworu bezwzględnie uznawano za najgorszego, szczególnie niebezpiecznego z licznych wrogów.<br />
- Cierpliwości... Cierpliwości.<br />
<br /></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-66316130353467049542014-03-16T14:27:00.000-07:002014-03-16T14:27:21.684-07:00Rozdział 26<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: x-small;">O matulu, jak dawno mnie tu nie było! Nadszedł wreszcie czas, czas tutaj trochę odkurzyć! Ludzie, to chyba była najdłuższa przerwa jak do tej pory. Ale powiem, że niezwykle przydatna, bo teraz mam nowe chęci i zapał do pisania, z czego oczywiście bardzo się cieszę! Wracam, rozdziały będą pojawiały się jak zwykle. Jeśli macie jakieś pytania, to śmiało piszcie w komentarzu lub na emailu. O ile ktoś jeszcze zagląda na tego bloga...</span><br />
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: x-small;">Bez zbędnego przedłużania wrzucam wam rozdział i... ENJOY! </span><br />
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: x-small;"><br /></span>
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: x-small;">Cieszę się ogromnie, że wróciłam. Tak tylko mówię... xD</span><br />
<br />
____________________________<br />
<br />
<span style="font-size: x-large;"><b>[Gerard]</b></span><br />
<br />
I w momencie, kiedy blondyn zaczął stopniowo przygotowywać do wyrecytowania pierwszą, doskonale znaną mi na pamięć zwrotkę z długiego kazania, drzwi baru otworzyły się z rozmachem, jakby ktoś uderzył w nie z całej siły. Twardo uderzając o beżową ścianę, potłukły szklane ramki ze zdjęciami na niej przywieszone. Podniesione głosy nie do końca trzeźwej grupy mężczyzn nagle ucichły, a oczy wszystkich zebranych zostały zwrócone ku głównemu wejściu. Zamarli niemal w bezruchu z dużymi szklankami wypełnionymi alkoholem przy szeroko otwartych ustach, patrząc na nie wyczekująco.<br />
Stała tam dziewczyna w poszarpanym, splamionym ciemnym płynem nieznanego pochodzenia ubraniu. Wnioskując po specyficznym wyglądzie, prawdopodobnie była to jeszcze świeża krew. Pod wpływem wielu różnych, niezrozumiałych czynników nie zdążyła skrzepnąć, powoli wsiąkając w jasny, aksamitny materiał. Z racji stosunkowo wysokiej, acz przyjemnej temperatury panującej w średniej wielkości pomieszczeniu, charakterystyczny, metaliczny zapach krwi roznosił się bez większego pośpiechu po sali, otulał błogą, miękką mgiełką mój narząd węchu, przez co znów poczułem, jak z każdą kolejną sekundą dopiero co poskromiony głód rósł w siłę.<br />
Prawdę mówiąc, dziewczyna nie była w zbyt dobrym stanie. Zarówno fatalna jakość jej odzienia jak i ogólna postawa budziły sprzeczne uczucia. Wszystkie te czynniki wskazywały na to, iż w ostatnim czasie przeszła przez jakieś nieludzkie męczarnie, bądź innego rodzaju tortury. Drobna, mocno podpuchnięta, w wielu miejscach sina buzia, po której ciekły grube, obfite stróżki łez, tylko potwierdzały wcześniejszą teorię. I ogromnie mnie to zdziwiło, ponieważ wyglądała na rzeczywiście młodą, niedoświadczoną osobę.<br />
- Kto to jest? - spytał porażony Sam, wpatrując w nieznajomą, która nieoczekiwanie wtargnęła do lokalu.<br />
- Nie wiem. Może jakaś dziwka...<br />
- Gerard. - zaakcentował dokładnie każdą sylabę mojego imienia, co stanowiło wymowny sygnał, nakłaniający do tego, abym wreszcie skończył się odzywać, gdyż nie wychodzi mi to zbyt dobrze. Nigdy nie zadawałem sobie zbędnego trudu z przemyśleniem tego, co zamierzałem powiedzieć. I może był to poważny błąd, jednak nie miałem najmniejszej ochoty zmieniania dawnych nawyków.<br />
Aktualnie na myśl przychodziło mi sporo dotychczas niewyjaśnionych, trudnych do rozwiązania pytań... Bombardowały one mój strudzony umysł jedno po drugim, doprowadzając do silnego bólu głowy.<br />
Kto mógł urządzić takie piekło pięknej, niewinnej nastolatce? Czy przez przypadek zaszkodziła szefowi jakiegoś tajnego zgrupowania? Czy po prostu znalazła się w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim miejscu, nie zdając sobie sprawy z nachodzących kłopotów? Lub to zbiegła z posiadłości swojego pana (zapewne wampira) niewolnica? Oczywiście mało mnie obeszła jej obecna sytuacja, jednak irytująca ciekawość nie znała granic. Pragnąłem zdobyć o niej nieco więcej informacji, zwłaszcza, że gdzieś w niewyraźnych przebłyskach pamięci zrozumiałem, iż już wcześniej widziałem tą twarz.<br />
Niemniej to Sam jako pierwszy zdołał otrząsnąć się z wielkiego szoku, jaki zawładnął nim na dość długi moment, spowolnił jego ruchy oraz totalnie usunął umiejętność szybkiego podejmowania decyzji. W jednej sekundzie niewyraźny, zamglony wzrok blondyna, wcześniej ślepo wodzący po całej sylwetce wycieńczonej, przemarzniętej dziewczyny, na powrót zyskał ten mądry, inteligenty wyraz, który jasno oznajmiał, że mężczyzna doskonale wie, co należy zrobić. I byłem mu za to niezwykle wdzięczny, gdyż ja nieco otępiony porządną dawką wytwornej wódki, nie miałem najmniejszego pojęcia od czego zacząć.<br />
Kiedy zmartwiony kelner dotarł do brunetki, spróbowałem powoli wstać ze swojego ulubionego, okrągłego stołka tuż przy barze. Wyciągając mocne wnioski z doświadczeń z poprzednich wydarzeń, tym razem ostrożniej postawiłem nogi na lśniących, drewnianych panelach, uparcie walcząc z utrzymaniem równowagi. Natomiast podłoga jak na złość zaczęła dziwnie tańczyć i pląsać w rytm muzyki, niestrudzenie dudniącej wewnątrz mojej głowy. Bezwzględny stukot i hałas nasilał się z każdym kolejnym krokiem, nie dawał wytchnienia.<br />
Tej nocy wypiłem zdecydowanie zbyt dużo alkoholu. Szkoda, że uświadomiłem to sobie dopiero po fakcie, gdy zdradliwe procenty zdążyły już na dobre wsiąknąć w mój krwiobieg. <br />
- Gerard, mógłbyś podać mi serwetkę? - zapytał Sam, podtrzymując dziewczynę w pionie. Najwidoczniej nie potrafiła ustać o własnych siłach, toteż szlachetny złotowłosy rycerz jak zwykle ruszył damie w tarapatach z odsieczą. Przytulił ją ściśle do swojej klatki piersiowej, pewnie objął ramieniem w pasie dla bezpieczeństwa, nieprzerwanie uspokajając niczym małe dziecko. W sumie gdyby popatrzeć na to z zupełnie innej strony, gdyby pozbyć się zbędnej krwi i łez, wyglądaliby na szczęśliwą zakochaną parę, a nie ofiarę zbiorowego przestępstwa i pozornie podrzędnego barmana... - GERARD!<br />
- Ach, tak. Którą? - spytałem uprzejmie, dostrzegając kilka rozmaitych rodzajów najróżniejszych serwetek i chusteczek. Brzegi niektórych z nich przyozdobiono złotą, ozdobną nicią, bądź barwnymi kwiatuszkami. Inne zaś nie posiadały żadnego nadruku, ale za to były delikatniejsze i milsze w dotyku. A przynajmniej tak mi się wydawało na pierwszy rzut oka.<br />
- Na litość boską! Którąkolwiek! - warknął zirytowany, co chwilę rzucając złowieszcze, ponaglające spojrzenie w moją stronę, lecz zaraz z powrotem kierował je na półprzytomną brunetkę.<br />
Bez słowa sięgnąłem ręką na oślep w stronę baru, gdzie leżały równiutko poukładane, kwadratowe kawałki materiału i z cichym prychnięciem rzuciłem jeden z nich do Sam'a. Ten również w kompletnym milczeniu złapał ją zwinnie w dwa palce, po czym zaczął ścierać dawno zaschniętą krew oraz brud z twarzy brunetki.<br />
- Jak masz na imię? - zapytał łagodnie, uśmiechając się do niej szczerze, aby choć trochę opanować roztrzęsioną nastolatkę. I prawdopodobnie ten firmowy, uroczy uśmieszek podziałał kojąco na jej wyniszczoną przykrymi wydarzeniami psychikę, bo zdawało się, że zignorowała kobiecy instynkt, nakazujący natychmiastową ucieczkę, również odwzajemniając ten miły gest.<br />
- A-alex... - wyszeptała cichutko. Była niezmiernie osłabiona i ledwo poruszała napuchniętymi, poranionymi wargami. Chyba jedynie za pośrednictwem jakiegoś cholernie pomyślnego zrządzenia losu wybrnęła z gigantycznych tarapatów, w jakie wpadła.<br />
Pamięć o wydarzeniach sprzed dwóch dni naraz powróciła i to w dość efektowny sposób. Uderzyła we mnie ze siłą rozpędzonej ciężarówki, miażdżąc wnętrzności, łamiąc kości na połowy. Była potężna i szokująca.<br />
Wciągnąłem ze świstem powietrze do płuc, czując, jak nadmierna ilość tlenu niechybnie zaraz rozsadzi moje wnętrzności od środka. Sam także nie próbował ukryć wymownego zdziwienia obecnością właśnie tej dziewczyny w takim miejscu. W tym samym momencie zwróciliśmy się ku sobie, wymieniając dyskretne, porozumiewawcze spojrzenia. Oboje dokładnie wiedzieliśmy, co one oznaczały i kogo mamy "zaszczyt" dziś gościć.<br />
- O jasna cholera... - zakląłem soczyście, nawet nie kłopocząc się z opanowaniem niezbyt eleganckich słów, zwłaszcza przed młodą nastolatką. Bez wątpienia i tak już nie jeden raz miała zaszczyt usłyszeć takowe wyrażenia przez zupełnie przypadkowe osoby spotkane na ulicy, lecz ja pochodziłem z rodu arystokratów. Podobnie jak Danielle, która zazwyczaj ujmowała swoje myśli w stosowniejszą formę.<br />
Nikt nigdy nie powinien ujrzeć mnie w pospolitym barze w stanie godnym pożałowania, pozbawionego trzeźwości umysłu, mamroczącego pod nosem coś niezrozumiałego z kieliszkiem czystej wódki w dłoni.<br />
- Gee, nie przy damie. - skarcił mnie Sam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Odkąd sięgam pamięcią, mężczyzna zawsze stanowił wzór wszelkich cnót, ideał starszych pań, które widziały w nim odpowiednika dżentelmena z zamierzchłych czasów. Nienaganne maniery, wyszukane i odpowiednio dobrane słownictwo, ponadprzeciętna znajomość zasad kultury, dumna postawa oraz perfekcyjnie wyprostowana sylwetka stawiały go w znakomitym świetle nie tylko wśród pań. Aż trudno uwierzyć, że po spożyciu znacznej ilości alkoholu podanego mu przez swojego najlepszego przyjaciela (czyli przebiegłą wersję mnie we własnej osobie), jego zachowanie diametralnie się zmieniało. Wtedy nie można było go porównać do człowieka, ale do rozgadanej małpki, mającej gdzieś obowiązujące reguły.<br />
- Ale Sam! Nie widzisz tego?! - panicznie zamachałem ręką w powietrzu, zwracając ją ku dziewczynie. - Co ona tu robi?<br />
- Nie mam pojęcia!<br />
- Jeżeli Danielle się tu pojawi, zabije nas. Gwarantuję, że nie będzie to przyjemne, więc lepiej zrób coś natychmiast.<br />
- Dlaczego ja? - spytał z nieukrywanym oburzeniem, ponieważ to on znów musiał zająć się niedotyczącymi jego szanownej osoby sprawami. Na ogół Sam był bardzo chętny do niesienia pomocy innym, lecz ja kategorycznie z wolna zacząłem nadużywać życzliwości mężczyzny. Chyba nigdy nie zdołam spłacić tak ogromnego długu za tysiące najróżniejszych przysług, jakie skrupulatnie wyświadczał mi niemal codziennie.<br />
- Dobra, zaprowadź ją na zaplecze. Zaraz do was dołączę. - oznajmiłem, po czym nieprecyzyjnym ruchem dłoni przeczesałem nieco wilgotne od potu włosy. Niektóre z nich jak na złość przylepiły mi się do czoła, a więc ponownie z głębokim westchnięciem wykonałem ten niezauważalny gest, podchodząc z rozwagą do stolika przy oknie.<br />
Siedziała przy nim prawie już nieprzytomna grupka trzech mężczyzn, którzy ostatkami sił podnosili swoje opróżnione kufle w nadziei, że zaspokoją pragnienie ostatnimi pozostałymi kropelkami trunku. Wydawali się być nieporuszeni zajściem sprzed ostatniej chwili ani w najmniejszym stopniu. Byli zupełnie obojętni na cały otaczający świat i jedynie wybuch potężnej bomby atomowej mógłby oderwać ich z miejsc. W związku z tym, na moją korzyść, pozbawiali mnie dodatkowej pracy, gdyż nie musiałem zadawać sobie trudu, by wyciągnąć z tych otępionych alkoholem umysłów wspomnień z uprzedniego zdarzenia.<br />
- No, panowie! - zawołałem z entuzjazmem, przyjacielsko poklepując barczystego, na wpół leżącego na stole mężczyznę po plecach. Przez pokaźną warstwę wyćwiczonych mięśni nawet tego nie poczuł. Obojętnie wzruszył ramionami, jakby chciał strząsnąć jakiegoś insekta, a następnie niespodziewanie uderzył głową w blat. - Jak zdrówko?<br />
- Nie, Mary... nie odchodź, proszę... Zrobię cokolwiek rozkażesz. - odparł chłopak, siedzący bliżej okna. Wyglądał na znacznie młodszego od reszty towarzyszy kieliszka i aktualnie zalewał się rzewnymi łzami, muskając rozedrganymi wargami własne ręce złożone jak do gorzkiej modlitwy.<br />
- Rozumiem, że w porządku. To świetnie. W takim razie miłej nocy życzę. - dla kompletnej pewności podsunąłem im kolejną butelkę wytwornej whiskey na sam środek stolika, mając pewność, iż po tak mocnym napoju dzisiejsza noc zostanie dla nich nierozwiązaną zagadką. Nazajutrz rano nie powinni pamiętać żadnej sekundy z ubiegłego dnia. Ten oto akt dobroci wynikał wyłącznie z mojego dobrego serca oraz troski o bezpieczeństwo przyjaciela, a nie szczególnej sympatii do nietrzeźwych osób.<br />
Wykonałem zwrot na pięcie o sto osiemdziesiąt stopni, pospiesznie przechodząc w stronę pomieszczenia przeznaczonego wyłącznie dla personelu na tyłach baru. Nasza droga Alex ma wiele do wyjaśnienia...<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br />
<span style="font-size: x-large;"><b>[Narrator]</b></span><br />
<br />
Rozradowana do granic możliwości Danielle tanecznym krokiem weszła do malutkiego, utrzymanego w zimnych, surowych barwach pokoiku. Nuciła cicho pewną wesołą, popularną melodię, co pewien czas przytupując obcasem o podłogę dla zachowania odpowiedniego tempa i dynamiczności piosenki. Od dłuższego okresu ewidentnie dopisywał jej wyśmienity humor, gdyż aktualnie całe jej ciało wprost tryskało pozytywną energią. Szeroki, trochę wymuszony, acz wciąż wspaniały uśmiech ani na moment nie schodził z jej promienistej, jaśniejącej niezdrowym światłem twarzy, natomiast śmiech kobiety coraz częściej wypełniał mury smutnego domu.<br />
Być może jej nastrój został spowodowany jakimś przyjemnym zdarzeniem, a może to zasługa szarej, brzydkiej i nieprzewidywalnej pogody szalejącej za oknem. Słone krople deszczu nieprzerwanie uderzały o szklane powierzchnie w całym budynku, wystukując obcy rytm. Właśnie ten dziwny, nadzwyczajny rytm wzbudzał w niej zachwyt i podziw. Bardzo lubiła wsłuchiwać się w nieme opowieści snute przez ulewę w pochmurne dni.<br />
- Aaaaalex... Wstawaj, ranek już nadszedł! - zanuciła radośnie, a jej dźwięczny głos od razu rozniósł się po niewielkim pomieszczeniu. Brzmiał niczym świergot drobnego, egzotycznego ptaszka, toteż druga dziewczyna smacznie drzemiąca na łóżku tylko mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, z rozkosznym ziewnięciem przewracając na drugi bok.<br />
- Powiedziałam wstawaj. - naraz dawny entuzjazm uleciał z niej niczym powietrze z przekłutego ostrym narzędziem balonika. Na powrót ton jej głosu stał się oschły i zimny jak czubek wielkiej góry lodowej, a wyraz twarzy uległ diametralnej zmianie. Radosny, pełen szczęścia uśmiech zginął gdzieś w otchłani złości, a na jego miejsce wstąpił nieprzyjazny grymas. Ignorująca klarowne prośby nastolatka nieświadomie wzbudziła w Danielle przeogromny gniew, na nowo wzburzyła niegdyś spokojne morze.<br />
Jednym, zwinnym szarpnięciem zerwała ciepłą kołdrę z brunetki, pozbawiając ją jedynego okrycia, chroniącego przed przejmującym zimnem. Prostokątna pierzyna pod wpływem nagłego pociągnięcia wylądowała u podnóża dużego łóżka, składając w niedbały kłębek.<br />
Ciałem drobnej dziewczyny wstrząsnął potężny dreszcz, a ona sama powoli z wyraźnym ociąganiem otworzyła oczy. Ospałym gestem dłoni starła z nich resztki błogiego snu, przecierając delikatnie powieki, po czym jej zaspany wzrok powędrował na rozgniewaną kobietę.<br />
- Dzień dobry. Miło, że raczyłaś się obudzić. - syknęła złowrogo, kierując się w stronę Alex, którą z wolna posiadło obezwładniające uczucie strachu. - Wiesz... Przygotowałam dla nas kilka interesujących zabaw, lecz ty najwidoczniej nie masz dziś na nie ochoty... Cóż... - z jej ust wydobył się przeciągły jęk udawanego niezadowolenia. Palcami lewej ręki zwinnie przeczesała długie włosy, kręcąc karcąco głową. Jej działanie zostało jakby wprost wycięte ze sceny z teatralnego dramatu, gdyż było do granic możliwości sztuczne i nieprawdziwe. Swą rolę odgrywała wręcz perfekcyjnie.<br />
Alex wodziła rozbieganym spojrzeniem po całej postaci oprawczyni, co chwila z utęsknieniem spoglądając na drzwi. Wydostanie się z tego pomieszczenia obecnie było jej jedynym, najskrytszym marzeniem. Bez wątpienia oddałaby każdą rzecz, jeśli tylko Danielle nieoczekiwanie zniknęłaby z jej dawniej spokojnego, prostego życia raz na zawsze. Usilnie pragnęła, aby wieczny koszmar wreszcie dobiegł końca, by już nigdy więcej nie musiała widzieć przerażającego oblicza tej demonicznej kobiety, pochodzącej z najgłębszych otchłani piekieł.<br />
- Przepraszam, madame. Ja-<br />
- Cśśś... - szepnęła kobieta ze złowrogim uśmieszkiem igrającym na jej czerwonych wargach, przykładając opuszek palca do rumianej buzi nastolatki. Delikatnie, prawie w pieszczotliwy sposób pogładziła wrażliwą cerę lekko zaróżowionego policzka, co wywołało u niej natychmiastowe zaskoczenie własnym zachowaniem. Błyskawicznie cofnęła dłoń, zupełnie przypadkowo przez nieuważny ruch rozcinając skórę twarzy dziewczyny. Z niegroźnej, podłużnej ranki wypłynęło raptem parę kropelek krwi. na widok jakich kobieta oblizała lubieżnie dolną wargę.<br />
Alex była zmieszana i zakłopotana zaistniałą sytuacją. Madame nigdy nie przejawiała żadnych uczuć w stosunku do dziewczyny, toteż dzisiejszy poranek sprawił im obu niemałą niespodziankę. Jednak pomimo tego doskonale zdawała sobie sprawę, jak olbrzymie niebezpieczeństwo stanowi brunetka i że musiała wydostać się stąd jak najprędzej. W przeciwnym razie groziło jej to śmiercią.<br />
- Zamierzasz gdzieś iść? - spytała podejrzliwie Danielle, gdy spostrzegła, iż nastolatka uparcie wbija rozmarzony wzrok w drewniane drzwi, prowadzące go głównego holu. Wyglądała wtedy jakby właśnie ten kawałek drewna był przepustką do niebiańskiego raju, gdzie mleko płynie w rzekach, a miód spada z nieba dokładnie co godzinę.<br />
- Nie, madame.<br />
- To dobrze. Wyśmienicie. - kobieta z miną nie wróżącą nic dobrego, ostrożnie nachyliła się w stronę podopiecznej, a następnie wilgotnym językiem musnęła fragment otwartego skaleczenia na jej twarzy. Alex skrzywiła się znacznie pod wpływem ostrego pieczenia wewnątrz nacięcia, które z każdą kolejną sekundą narastało. Było coraz bardziej nieznośne i bolesne, więc zareagowała ona automatycznie, kompletnie nie bacząca na swoje poczynania.<br />
Odepchnęła spragnioną wampirzycę od siebie na długość ramienia, lecz zaraz po tym zdała sobie sprawę z tego, co właśnie uczyniła, cofając rękę zdumiona. Przycisnąwszy ją mocno do piersi, spojrzała po brzegi wypełnionymi niepokojem oczami na zbitą z tropu kobietę. Pod żadnym pozorem nie mogło mieć to szczęśliwego zakończenia. Danielle pomimo swojego ówczesnego znakomitego humoru, dawno go utraciła i w obecnie raczej nie posiadała szczególnej ochoty na zabawę z dziewczyną.<br />
- Nie będziesz stawiać oporów. To jest mój dom i panują w nim pewne zasady, więc jeśli zechcesz nagiąć kilka z nich, wiedz, że poniesiesz konsekwencję swoich wyborów. - warknęła, wymierzając Alex solidny cios w lewy policzek. Pod wpływem nieoczekiwanego uderzenia głowa brunetki gwałtownie odchyliła się na bok, zaś ona sama automatycznie osłoniła poszkodowany, obolały fragment ciała otwartą dłonią, tym samym chroniąc go przed kolejnym ciosem. Jej piękne, błyszczące tęczówki zaszły słonymi łzami, które w ekspresowym tempie spłynęły swobodnie w dół. Wyrażały cały ból i smutek, jakiego ta biedna dziewczyna doświadczała niemal codziennie, jednak nie potrafiły wymazać wspomnień przypominających o przykrych doznaniach.<br />
Alex była najzwyczajniej w świecie przerażona wybuchem gniewu kobiety i w tamtym momencie nie umiała racjonalnie myśleć. Zdrowy rozsądek jakby ni stąd ni zowąd wyparował, pozostawiając podjęcie decyzji spontanicznemu działaniu.<br />
W ułamku sekundy dziewczyna wstała z łóżka, jedynie w samej króciutkiej koszuli nocnej chwytając z nadzieją złotą, ozdobną klamkę drzwi, które jak na złość nie paliły się do tego, aby utorować jej przejście. I wcale nie było to winą starych, przerdzewiałych zawiasów, ani przeciągu wytworzonego przez uchylone okno. To Danielle z kolosalnym, zwycięskim uśmiechem przyklejonym w miejsce ust stała przy wejściu, równocześnie opierając się o nie plecami.<br />
Już nie istniała inna droga ucieczki. Była skazana na gwarantowaną porażkę od samego początku aż do teraz. Ostatnim, stałym czynnikiem podtrzymującym tą malutką, powoli gasnącą iskierkę nadziei w jej sercu były te drzwi. Ale teraz... to koniec...<br />
________________________<br />
<span style="font-size: x-small;"><br /></span>
<span style="font-family: Arial, Helvetica, sans-serif; font-size: x-small;"> Jeśli chcecie, to mogę wrzucić tutaj kilka moich nowych rysunków, ale to napiszcie w komentarzach ;)</span></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-85201612752899239012013-12-16T13:10:00.000-08:002014-01-02T12:12:30.515-08:00Rozdział 25<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="color: red; font-size: large;">EDIT: Kochani, naprawdę nie wiem, kiedy dodam kolejny rozdział... Trochu się podziało, ale głównie jest to winą mojego lenia, toteż nie spodziewajcie się go za szybko. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, co ma w nim być. Także trzymajcie za mnie kciuki i... dziękuję wam wszystkim, że do tej pory wytrzymaliście z zabójczymi opisami CherryBomb xD </span><br />
Cześć, kochani! Przepraszam, że tak długo zwlekałam z dodaniem nowego rozdziału, ale zwyczajnie nie miałam czasu na jego dokończenie. Ale dzisiaj już jest i życzę wam miłego czytania. Widzimy się dopiero po nowym roku, więc już teraz życzę wam <span style="color: red;">W<span style="color: lime;">E</span>S<span style="color: lime;">O</span>Ł<span style="color: lime;">Y</span>C<span style="color: lime;">H</span> Ś<span style="color: lime;">W</span>I<span style="color: lime;">Ą</span>T</span><span style="color: lime;">!</span><br />
<div style="color: #999999;">
Rozdział może zawierać nieco (czyli sporo) błędów, gdyż nie miałam czasu na sprawdzenie, a moja beta załamuje się, gdy tylko zobaczy pierwszą linijkę tekstu, także ten... nie bijcie. Na dole czeka na was mała niespodzianka ;) </div>
<div style="color: #cccccc;">
<span style="color: #999999;">Oł, i mam jeszcze jedno pytanie... Wraz z</span> <span style="color: #9fc5e8;">Darsą</span> <span style="color: #999999;">zaczęłyśmy pisać nowe... opowiadanie/short story. Czy chciałybyście dostać 1 rozdział na święta, a następny... za... nie wcześniej niż pół roku? xD Jakoś nam powoli idzie to pisanie, ale 1 już gotowy, tylko teraz wy decydujecie.</span></div>
<div style="color: #999999;">
<br /></div>
<div style="color: #999999;">
No to jeszcze raz wesołych i Enjoy xD </div>
<div style="color: #999999;">
<br /></div>
<div style="color: #cccccc;">
<span style="color: #999999;">Rozdział dla </span><span style="color: yellow;">alsemery</span><span style="color: #999999;">. Nadal nie wiem, co napisać <3 </span></div>
<br />
______________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: x-large;">[Gerard]</span></b><br />
<br />
Stawiałem szybkie, sprawne kroki na miękkim podłożu, bardzo ostrożnie wykonując następne ruchy, aby przypadkiem nie upaść wprost w stertę świeżego, dopiero co powstałego błota. Nie miałem najmniejszego zamiaru ubrudzić nowej, skórzanej kurtki pochodzącej od znanego projektanta, gdyż w ostatnich czasach niszczyłem zbyt wiele markowych, drogocennych ubrań, powoli, choć zupełnie nieświadomie, opróżniając swoją szafę. <br />
Dosłownie krótką chwilę temu nad nocnym niebem pełnym setek srebrnych, błyszczących gwiazd zebrały się kłębiaste, burzowe chmury. Zasnuły one swoją ciemną barwą jaśniejący ponad nimi księżyc, jaki w końcu zdecydował się w pełni wyjrzeć zza widnokręgu, przesłoniły jego cudowny blask, niwelując obecnie jedyne źródło światła. To właśnie z ich wnętrza spadł obfity, rzęsisty deszcz. Dzięki niemu łaknące wody rośliny wreszcie zaspokoiły pragnienie, a jednocześnie wcześniej twardy i zbity grunt nieco rozmókł. Mimo, że opad trwał naprawdę krótko, zaledwie przez pięć minut, woda i tak zdążyła już wsiąknąć w ziemię, czyniąc ją grząską niczym na odrażających bagnach, których szczerze nienawidziłem. <br />
Poruszałem się w błyskawicznym, charakterystycznym dla wampirów tempie, z sekundy na sekundę rozwijając jeszcze większą prędkość. Prawdopodobnie używając znikomych pokładów sił, byłbym w stanie z łatwością wyprzedzić rozpędzoną ciężarówkę, a nawet samochód wyścigowy.<br />
Jednak oczywiście, na drodze musiały powstać pewne problemy... <br />
Moje stopy raz za razem zatapiały się po same kostki w podmokłym terenie, przez co bezustannie, regularnie potrzebowałem robić krótkie przerwy w prędkim biegu w celu uwolnienia nogi z pułapki. Wydłużało to tylko polowanie o dodatkowe minuty, czego za wszelką cenę pragnąłem uniknąć, aby w jak najmniejszym czasie spełnić wymagania kapryśnej natury i bezzwłocznie powrócić do domu, do mojego ukochanego.<br />
Sam fakt, iż aktualnie pędziłem przez niegdyś gęsty las utrudniał mi wykonanie zadania. W obowiązującej porze roku wszystkie drzewa zostały pozbawione swych bujnych, zielonych okryć, złożonych głównie z liści o przeróżnych kształtach oraz pomniejszych kwiatuszków. Spróchniałe, nagie konary świeciły kompletnymi pustkami. Osłabione przez surowszy niż zwykle klimat uginały się pod ciężarem ptaków pozostających na zimę, które na nich zasiadały, zbierając duże ilości zapasów potrzebnych do przetrwania.<br />
Swawolny, impulsywny wiatr chętnie wyrywał ostatnie pozostałe drobniejsze rośliny z korzeni, przenosząc je daleko od miejsca ich zasadzenia. Uprzednio zerwane z gałęzi co drobniejsze listki, obumarły, a ich brzegi zaczęły pochłaniać bakterie, grzyby, czy inne drobnoustroje odpowiadające za rozkład. A więc to, co pozostało z koron drzew, zgniłe, czarne, bądź wciąż brązowe tworzyło ściółkę leśną, która sama w sobie była niebezpiecznie śliska, jak lód na zamarzniętym jeziorze.<br />
Dlatego tak pieczołowicie starałem się uważać na to, gdzie stąpam, by nie zaliczyć wspaniałej wpadki. <br />
Brakowało mi tego.<br />
Niezmiernie tęskniłem za podstawowymi czynnikami, które zawsze pojawiały się podczas najzwyklejszego polowania. Na przykład cienkie strugi zimnego, przesiąkniętego wilgocią powietrza, nieprzerwanie smagające mnie po twarzy, które niczym ostra, dobrze wyszlifowana brzytwa zdawały się rozcinać skórę. Tworzyły na niej niewidoczne, wyimaginowane zadrapania, pobudzając jeszcze zaspane, leniwe zmysły do pracy na wyższych obrotach. <br />
Jak wycieńczony człowiek na pustyni potrzebujący wody, ja łaknąłem, żeby silny wiatr z impetem przeniknął przez wszystkie warstwy mojego odzienia, wzorem szaleńca szarpiąc nim na wszystkie strony świata. Aby przeszywał na wskroś ciało, przyjemnie ochładzając je nader niską, wręcz lodowatą temperaturą, wywołującą natychmiastowy szok w doznaniach, a także i to niesamowite wrażenie wszechogarniającej wolności. Chciałem znów doświadczyć tego cudownego uczucia, kiedy mroźny powiew delikatną mgiełką otula nagą skórę mojej twarzy, szyi i dłoni... Choć jeden ostatni raz zaznać ogromnej adrenaliny, nasycić się nią po sam brzegi...<br />
I teraz nadarzyła się na to odpowiednia okazja.<br />
Niedaleko stąd w ubiegłym roku postawiono tu małą, drewnianą chatkę, zapewne w lato pełniąca funkcje domku letniskowego dla jakiejś rodziny, która w każdy pogodniejszy weekend odwiedzała to urokliwe miejsce w okresie trwania wakacji. Przez resztę czasu pozostawała opuszczona, nikt nie przyjeżdżał, aby uprzątnąć zalegający na antycznych meblach kurz, czy zwyczajnie wypocząć. Stała zupełnie samotna pośród wieloletnich, starych drzew wysokością sięgających aż do samych chmur oraz w towarzystwie grubego, soczyście zielonego żywopłotu. <br />
Niemniej dzisiejszego wieczoru z wnętrza niewielkiego budynku dochodziło mnóstwo hałasu i krzyków. Najróżniejszego rodzaju trzaski przypominające odgłosy tłuczonego szkła zakłócały ciszę nocną, przerywając piękny harmoniczny koncert leśnych stworzeń. Jasne, rażące w oczy światło pochodzące od lamp o dużej mocy, wypływało spod zasłon, jakimi przesłonięto małe okienka, natomiast nazbyt głośna, nieprzyjazna muzyka potężnie raniła zmysł słuchu, sprawiała, że wszystko dookoła w promieniu dwudziestu metrów drżało, podskakując w tragiczny rytm melodii.<br />
Najwidoczniej odbywała się tam gorąca impreza, a ze względu na to, iż byliśmy w środku opuszczonego lasu, jej uczestnicy nie musieli zawracać sobie niepotrzebnie głowy natrętnymi sąsiadami. Całkiem sprytne... <br />
Wytężyłem zmysły, żeby móc mniej-więcej oszacować, ile osób aktualnie zabawiało na wesołym przyjęciu.<br />
Pomieszane wrzaski dwóch kobiet przepełnione radością wraz z niepohamowanymi okrzykami paru mężczyzn zagłuszały moje myśli, nie pozawalały na skupienie. Ponadto piosenka niepoznanego mi wcześniej wykonawcy, jęczącego wprost do mikrofonu, jakby targały nim przedśmiertne konwulsje, zakłócała sygnał.<br />
Nawet nie starałem się zachowywać w miarę cicho, kiedy podchodziłem do okna. Otępione przez narkotyki, nie do końca trzeźwe małolaty i tak pewnie nie zdołają mnie usłyszeć.<br />
- John, weź rusz te tłuste dupsko i przynieś więcej piwa! - powiedział jeden z chłopaków, pochylając się nad wcześniej wspomnianym kolegą. Jednak tamten miał o wiele lepsze i znacznie ciekawsze zajęcie, gdyż na jego kolanach okrakiem siedziała blond włosa dziewczyna o nogach dłuższych niż niejedna sławna modelka mogłaby tylko pomarzyć. Obejmował ją ramieniem w pasie, przypuszczalnie by nowa, słodka zdobycz nie uciekła od niego nazbyt szybko. Drugą dłoń umieścił na jej uwydatnionym przez obcisłe ubranie pośladku. I tak wystarczająco skąpa, czerwona sukienka kobiety podwinęła się lekko w górę, gdy gwałtownie ucałowała nabrzmiałe od pocałunków wargi partnera, ssąc je zachłannie. <br />
- Spierdalaj. Sam sobie przynieś. Nie widzisz, że jestem zajęty? - odpowiedział z przekąsem, powracając do przerwanej czynności, czyli do obmacywania ciała niezmiernie uradowanej blondynki.<br />
Bez żadnych wątpliwości stwierdziłem, iż wszyscy byli pod wpływem mocnego alkoholu, a niektórzy i skuteczniejszych środków odurzających. Świadczyły o tym ich podkrążone bladoróżową obwódką oczy oraz źrenice zwężone jak u kota.<br />
- Pieprz się. - odparł złośliwie, po czym szepnął sam do siebie. - Jezu, co za ludzie... <br />
Brunet raptownie chwycił granatową bluzę luźno przewieszoną przez oparcie kanapy. Chociaż najpewniej nie należała ona do niego, zarzucił ją sobie niedbale na ramiona, wpychając ręce w jej głębokie kieszenie. Z pomrukiem dezaprobaty odwróciwszy się nagle na pięcie, urażony bezczelnością i zobojętnieniem przyjaciela, z uprzednio odpalonym papierosem w ustach skierował kroki w stronę drzwi wyjściowych prowadzących na werandę domu. <br />
Czym prędzej opadłem na kolana wprost w kępę dochowanej, nieco zielonej na brzegach trawy, toteż mój ruch został zarazem stłumiony. Kucając nisko pod jednym z niedokładnie osłoniętych firanką okien, spokojnie przemaszerowałem wzdłuż bocznej ściany porośniętej mchem, muskając opuszkami palców delikatną, wilgotną narośl na ceglanym murze. Z oddali dobiegały soczyste, ostre przekleństwa zdenerwowanego błahą rzeczą chłopaka oraz jego niezadowolone pomruki przepełnione irytacją.<br />
Spróbowałem powstrzymać parsknięcie śmiechem, które uparcie cisnęło mi się na usta.<br />
Ludzie byli niesłychanie ulegli na wpływy najbliższych osób z ich otoczenia, dalszych przyjaciół, a niekiedy nawet zupełnie obcej osoby. Łatwo było sprawować nad nimi całkowitą kontrolę, gdyż ich przyćmione, niekompletne umysły reagowały na każdą opinię, w większym stopniu zwiększając podatność na manipulację. Zwłaszcza pod wpływem zbyt dużej ilości szkodliwych promili we krwi, czy wyniszczających organizm narkotyków.<br />
Choć w sumie nie powinienem narzekać. Taka okazja na porządny posiłek nie zdarza się często w dzisiejszych czasach...<br />
- Dobry wieczór. - wychyliłem się zza ukrycia, rozprostowując zastałe nogi. Wolnym ruchem otrzepałem wąskie, obciskające każdy fragment mojego zgrabnego ciała spodnie z wyimaginowanego brudu, po czym zwróciłem twarz z wymalowanym na niej czarującym uśmiechem w stronę zdezorientowanego nastolatka. Aby sprawić wrażenie pospolitego człowieka, odchrząknąłem znacząco, dłonią poprawiając rozmierzwione włosy, głęboko zaciągając się wieczornym powietrzem. <br />
Zapach świeżej ciepłej kolacji już teraz rozkosznie podrażnił moje podniebienie.<br />
- Czego? - rzucił krótko, na co momentalnie ściągnąłem brwi w dół. Nie fatygował się z uraczeniem mnie choćby przelotnym spojrzeniem. Cóż, bezczelny małolat do nadzwyczajnie uprzejmych nie należał i z pełnym przekonaniem sądzę, iż przydałaby mu się solidna lekcja, żeby następnym razem okazał trochę więcej należnego szacunku. Jego arogancja zdecydowanie wykraczała poza granice przyzwoitości.<br />
- Przepraszam, ale chyba zbłądziłem. Wie pan, tyle tu podobnych miejsc, że nie sposób zapamiętać drogi powrotnej. Czy mógłby pan-<br />
- Spieprzaj, stary. Nie mam czasu na takie pierdoły. - warknął, jednym susem przeskakując przez trzy małe stopnie prowadzące z ganku na średniej wielkości polanę. Nagły, nieoczekiwany podmuch wiatru rozwiał jego brązowe włosy sięgające go ramion, na wskutek czego chłopak machinalnie naciągnął ciepły kaptur wyłożony miękkim futerkiem na głowę.<br />
Pierwotnie postanowiłem być miły i do złudzenia przypominać rzeczywiście życzliwego mężczyznę, który nieplanowanie zboczył ze ścieżki, prosząc kogoś obcego o wskazanie właściwego kierunku, ale kiedy zuchwałość nastolatka zaczęła nieznośnie działać na moje słabe do tego typu spraw nerwy, odpuściłem sobie zgrywanie sympatycznej osoby. Wreszcie przyszła słuszna pora na ujawnienie prawdziwej natury.<br />
Błyskawicznie podszedłem do nieświadomego zbliżającego się zagrożenia chłopaka, zatrzymując dokładnie parę niewinnych centymetrów przed nim. Przerażone spojrzenie szarych tęczówek wprost usianych czerwonymi żyłkami, które teraz zostały wbite w moją osobę niczym dwa sztylety o wybitnie ostrych zakończeniach, wywarło na mnie stosunkowo małe wrażenie. Od początku miałem świadomość, iż mniej-więcej w takim trybie powinny potoczyć się kolejne wydarzenia.<br />
Najpierw krzyk. Głośny, potrafiący zmrozić krew w żyłach wrzask zastraszonej osoby, usiłującej najmniej wymagającym dźwiękiem wezwać zbawienną pomoc. Wołanie o ratunek, jaki nigdy nie powinien nadejść...<br />
Potem próba ucieczki. Przeważnie próbują w pośpiechu wziąć nogi za pas i biec na tyle długo, na ile starczy im sił. Pomimo tego, jak bardzo są wolni i ociężali wciąż wzrastającym uczuciem lęku, jak ich ruchy są niezdarne i nieporadne, nadal przemykają przez zarośla, trwając w głębokiej nadziei, że ktoś wreszcie udzieli im pomocy.<br />
Następnie... następnie zapada cisza, przerywana wyłącznie ostatnimi słabymi uderzeniami serca człowieka konającego w prawdziwych męczarniach, które zdają się być dla niego tak okrutne, makabryczne i potwornie bolesne, iż śmierć w tej chwili jest niebiańskim wybawieniem.<br />
- Trochę szacunku, młody. - odparłem złowrogo. Odległość dzieląca nasze ciała nie była duża, wręcz niemożliwa do zauważenia, ale i tak zdecydowałem pokonać te marne milimetry, mocno chwytając bruneta za gardło. Biały, podłużny papieros wypadł spomiędzy jego szeroko rozwartych warg na podłoże, ginąc gdzieś w rzadkim błocie, dzięki czemu nie pojawiło się ryzyko, że za sekundę las doszczętnie spłonie.<br />
- P-puść. - wykrztusił z trudem, ledwie wymawiając każdą głoskę. Moja dłoń zaciśnięta wokół delikatnej krtani chłopaka skutecznie uniemożliwiała mu wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, czy wykonanie wdechu, z racji czego blada twarzyczka nastolatka lekko posiniała. Widocznie dzisiaj nie miałem ochoty słuchać pozbawionych sensu próśb. <br />
W odpowiedzi na śmiałe polecenie chłopaka uniosłem oba kąciki ust wysoko w górę, odsłaniając przy tym parę niezwykle ostrych i wydłużonych kłów, na co potężny dreszcz napędzany rozmaitymi obawami wstrząsnął ciałem bruneta. Zapewne musiałem wyglądać niczym zaawansowany psychopata, który dopiero zbiegł z ściśle strzeżonego zakładu psychiatrycznego i pragnie korzystać z odzyskanego prawa wolności.<br />
W każdym bądź razie... nadszedł najwyższy czas na rozpoczęcie przestawienia.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;"><b>***</b></span></div>
<br />
- Cholera jasna. - zakląłem cicho pod nosem rozdrażniony poprzednim zajściem, lecz posiadałem niemal stuprocentową, że wyraz mojej dogłębnej irytacji rozniósł się zwielokrotnionym echem w najdalszych krańcach przytulnego pomieszczenia. Tym, co wyprowadziło mnie z dawniej niczym niezachwianej równowagi był fakt, iż mimo usilnych starań, aby nie zachlapać ubrań świeżą krwią, wbrew pozorom trudną do usunięcia z każdego gatunku tkaniny, i tak musiało się to przydarzyć. Najsilniejsze środki nie zdołają wyeliminować tej paskudnej plamy na samym środku niebieskiej koszulki. Pod wpływem krzepnięcia oraz pozostałych czynników przybrała ona ciemną, brązową barwę, rozprzestrzeniając na większej powierzchni przedniej części materiału.<br />
- Nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie. - powiedział rozbawiony Sam, podsuwając mi pod nos malutki kieliszek po brzegi wypełniony przezroczystym płynem. Z niechęcią powiodłem wzrokiem na zielonkawy, marmurowy blat, uporczywie wbijając w niego znudzone spojrzenie. Od razu rozpoznałem ostry, charakterystyczny zapach rzadkiej włoskiej wódki, która stanowiła jeden z lepszych towarów dostępnych wyłącznie w barze blondyna. Nigdzie w mieście nie sposób było odnaleźć drugiego tak wybornego i wyśmienitego trunku. Dzięki swoim starym, dobrym znajomościom oraz szerokiej liście tych świeżych, Sam mógł po prostu zorganizować wszystko, poczynając od zwyczajnych długopisów, a kończąc na prywatnym, opancerzonym czołgu. To czyniło go wyjątkowym, odmiennym od pozostałych ludzi. <br />
Chociaż moja ukochana szklanka zakończyła nieszczęsny żywot dokładnie w tym samym miejscu kilka miesięcy wcześniej, bez rozpamiętywania dawnych czasów przyłożyłem do ust chłodny brzeg kieliszka, pozwalając, aby gorzka, mdława ciecz spłynęła mi wprost do gardła. Palący płyn rewelacyjnie pobudzał otępiałe zmysły, wytrwale nawoływał do zapomnienia o bożym świecie. Za to go kochałem. <br />
- Jeszcze. - odłożywszy naczynie z powrotem na ladę, lubieżnie oblizałem usta.<br />
Zaraz po nieudanym polowaniu udałem się do lokalu mojego przyjaciela głównie po to, żeby wreszcie móc otrzymać porządną dawkę procentów, ale i opowiedzieć mu o feralnym zdarzeniu dzisiejszej nocy. Potrzebowałem tego, jak nigdy dotąd. Pilna potrzeba opróżnienia większości zapasów z barku Sam'a stała się myślą dominującą. Odpowiednia porcja mocnego, zagranicznego alkoholu pomieszana z typową, jeszcze mocniejszą whisky powinna załatwić sprawę.<br />
Zważywszy na późną godzinę w lokalu nie było wiele osób, bowiem kwadratowy zegar zawieszony na ścianie wskazywał parę minut po północy. Zaledwie jacyś trzej nietrzeźwi mężczyźni, którzy urządzili sobie nocną popijawę, okupowali pierwszy stolik pod oknem.<br />
Pośród innych osobników nie czułem się do końca swobodnie, gdyż musiałem bacznie uważać na każdy szczegół przebiegu spotkania. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś z cynicznym uśmiechem na ustach zechce ci wbić kołek w plecy, prawda? Natomiast towarzystwo blondyna o stokroć lepiej służyło moim nadszarpniętym nerwom.<br />
- Dlaczego tutaj przychodzisz? Wiesz, że to nie może być dobre w skutkach. Ostatnio jesteś bardzo popularny, Gerardzie. Można powiedzieć, że zrobili z ciebie nowinkę numer jeden. Twoje poprzednie wystąpienie wzbudziło szok między wampirami niższej rangi.<br />
- Bywa. - odburknąłem, nadal niemrawo patrząc na postawnego mężczyznę z białą ściereczką luźno przerzuconą przez lewe ramię. Co pewien czas posyłał w moją stronę pobłażliwe, acz serdeczne uśmiechy, które były nierozerwalną częścią stałego, przyjaznego wizerunku Sam'a. Idealnie odzwierciedlały jego łagodny charakter, życzliwe usposobienie. <br />
- I to przez jakiegoś chłopaka! Gerard, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytał szorstko, odkładając kryształowe kieliszki trzymane w dłoniach. Oparł biodro o kant blatu i spojrzał na mnie wyzywająco. <br />
- Nie bardzo. I nie "jakiegoś" chłopaka, tylko Franka. <br />
I w momencie, kiedy blondyn zaczął stopniowo przygotowywać umysł do wyrecytowania znanego mi na pamięć kazania, drzwi baru otworzyły się z rozmachem, jakby ktoś uderzył w nie z całej siły. Twardo uderzając o beżową ścianę, potłukły szklane ramki ze zdjęciami na niej przywieszone. Podniesione głosy pijanych mężczyzn nagle ucichły, a oczy wszystkich zebranych zostały zwrócone ku głównemu wejściu. <br />
Stanęła w nich dziewczyna w poszarpanym, splamionym krwią ubraniu.<br />
_______________________<br />
No to obiecana niespodzianka. Dodaję kilka swoich rysunków. Wiem, że nie są one jakieś superboskie, ale... taki mały dodatek xD<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidRe-6sSGC63-Dpb_qXlcLGb5ogfaJJ8_JhpiW1hDJEYgYQ861ol0FrFANsPC8u_9u11qsfH_xPxdRFXTY_n0aUs-QHKlGhp81BB05KWOh7ZjXSX20bJFZ_ik8-d_dbJ5nqLsJyy-N4Ge4/s1600/rys+%281%29.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidRe-6sSGC63-Dpb_qXlcLGb5ogfaJJ8_JhpiW1hDJEYgYQ861ol0FrFANsPC8u_9u11qsfH_xPxdRFXTY_n0aUs-QHKlGhp81BB05KWOh7ZjXSX20bJFZ_ik8-d_dbJ5nqLsJyy-N4Ge4/s1600/rys+(1).jpg" width="240" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiK7knW4rjemExA0wfO5j9ftPIXdfpJ4KheGJUW2qn3_16AOcUFSyJUngY8FTul-5zvzOxwvbF9iEDUm0-rzDx-ukR3-A07EGvvNX2Xo76r-cS-ZnWw4ifdHy46c1ji159Irxz-NQbbzuI2/s1600/rys+%282%29.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiK7knW4rjemExA0wfO5j9ftPIXdfpJ4KheGJUW2qn3_16AOcUFSyJUngY8FTul-5zvzOxwvbF9iEDUm0-rzDx-ukR3-A07EGvvNX2Xo76r-cS-ZnWw4ifdHy46c1ji159Irxz-NQbbzuI2/s1600/rys+(2).jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsgO-ub8yNMxsK-m_P4gesAX3AruauQ6khBYMrzRjh88RuqKXS01IRTojUY34SbOcVIP6SdOADk3udLf91RxB9ViY6LZMO64XtnsiEc9C4JYcfE1mIDRX2G-kjJQQqOrtVbPWMevmv9B6N/s1600/rys+%283%29.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsgO-ub8yNMxsK-m_P4gesAX3AruauQ6khBYMrzRjh88RuqKXS01IRTojUY34SbOcVIP6SdOADk3udLf91RxB9ViY6LZMO64XtnsiEc9C4JYcfE1mIDRX2G-kjJQQqOrtVbPWMevmv9B6N/s1600/rys+(3).jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyjC4SFQSrB4eJ1lbzd4ZhCW7lpqRh3pZbHyY-L5G6RIXt-n4vgec9_90zUuZ9Ugn8U09Pqvh7ts6U0vojqgNPJ_4icBCrEXvZBW9RaJuGnPI7-x4zk1Fin-mkLinIsWnKw29TzUfCEoIY/s1600/rys+%284%29.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyjC4SFQSrB4eJ1lbzd4ZhCW7lpqRh3pZbHyY-L5G6RIXt-n4vgec9_90zUuZ9Ugn8U09Pqvh7ts6U0vojqgNPJ_4icBCrEXvZBW9RaJuGnPI7-x4zk1Fin-mkLinIsWnKw29TzUfCEoIY/s1600/rys+(4).jpg" width="254" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwNwga9XODZCaaqldWSj2_0oXYLvpBmyaKHMow2p4pWGcYaqoh_t-klq1i0NG8abB15Wb8fU_KEkfvoGfB8GeMhq-EIgKSi_v9-BWlCvNYI-uB_oPgCqsI1XPoegjaxcQWn6ftG3sbDSQX/s1600/rys+%285%29.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwNwga9XODZCaaqldWSj2_0oXYLvpBmyaKHMow2p4pWGcYaqoh_t-klq1i0NG8abB15Wb8fU_KEkfvoGfB8GeMhq-EIgKSi_v9-BWlCvNYI-uB_oPgCqsI1XPoegjaxcQWn6ftG3sbDSQX/s1600/rys+(5).jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOSp74DG-ZDNTRd2cMyE9V8gKsLtY8YJwR3iopOvRus75SwrBp8qjW7eOjIiO2WF31Re8A7bR6CJUTjL7eAa6sYjMZzH33qzmaq917ph2E1s7Sf_FHrkHh6aVG_u3zk7wQl5LEtAz6XJTC/s1600/rys+%286%29.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOSp74DG-ZDNTRd2cMyE9V8gKsLtY8YJwR3iopOvRus75SwrBp8qjW7eOjIiO2WF31Re8A7bR6CJUTjL7eAa6sYjMZzH33qzmaq917ph2E1s7Sf_FHrkHh6aVG_u3zk7wQl5LEtAz6XJTC/s1600/rys+(6).jpg" width="240" /></a></div>
<br /></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-1446493116525375502013-11-26T12:31:00.003-08:002013-11-26T12:31:55.501-08:00Rozdział 24<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Hej, kochani! Wiem, spóźniłam się, ale co tam... ważne, że jest. </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">I z góry dziękuję mojej becie, czy raczej Betowi, który znalazł te wszystkie dziwne, czasem śmieszne błędy i mi je poprawił. So, seknju <span style="color: lime;">Kamil</span> :D</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">A teraz zapraszam do czytania ^_^ Endżoj!</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">A, i jeszcze... <span style="color: red;">Alsemero</span>... Jeśli to czytasz (a mam taką nadzieję), to wiedz, że... Że nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, dlatego proszę o jakiś kontakt z tobą, to wtedy ci powiem, co mam powiedzieć. Wiem, ze już gdzieś pisałaś o tym, ale ja jak zwykle zgubiłam xD </span><br />
________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: x-large;">[Gerard]</span></b><br /><br /> Wolną ręką delikatnie uchyliłem zdobione, brązowe drzwi prowadzące do dużego pomieszczenia utrzymanego głównie w ciemnych barwach. Prostokątny kawałek drewna z niewielkim oporem ustąpił sile mięśni, a następnie zaczął powoli płynąć wgłąb pokoju, z każdą sekundą ukazując coraz większy obszar. Zatrzymałem go w połowie drogi, gdyż lekko zardzewiałe, acz wciąż sprawne zawiasy zaczęły wydawać z siebie nieprzyjemne dla ucha, skrzypiące dźwięki. Nienaturalnie wysokim brzemieniem przypominały zastępy upadłych aniołów, wyśpiewujących chwalebne pieśni. Kiedy tylko raniące zmysł słuchu odgłosy dotarły do mnie, skrzywiłem się znacznie.<br /> Nie trudno było odgadnąć, że zmierzałem do własnej sypialni, gdzie znajdował się pewien chłopak o błyszczących miodowych oczach i wspaniałym, subtelnym uśmiechu, który niegdyś wypełniał ten szary, ponury dom pozytywną energią. Mój najwspanialszy, ukochany Frank, moje jedyne światło pośród wszechogarniającej ciemności. Jednak obecnie owy uśmiech bezpowrotnie zniknął z jego anemicznie bladej twarzy, a rozradowane, lśniące tęczówki straciły dawną świetność.<br /> Jak przez gęstą, poranną mgłę zdołałem ujrzeć makabryczne wydarzenia sprzed ostatnich godzin. Istotnie trudnym zadaniem było ponowne przywołanie ich do pamięci, ponieważ w tamtym czasie zwyczajnie nie panowałem nad sobą, ani żadną częścią ciała. Wszelkie odruchy wykonywane zostały machinalnie, jakby ktoś skierował mną za pośrednictwem małego pilocika z tysiącem guziczków. Każdy przycisk oznaczał inną, równie zaskakującą co poprzednie funkcje, tak jak to jest w przypadku zdalnie sterowanych zabawek dla dzieci. Lecz to wyłącznie ja dominowałem losem, bądź też nie potrafiłem go opanować. Temu przypadkowi niestety odpowiadała druga opcja.<br /> Ta obca osoba, jaka wstąpiła w moje ciało na bankiecie była tylko bezwzględną, okrutną bestią. Nagląca potrzeba skosztowania słodkiej krwi popchnęła ją do zrobienia czegoś odrażającego, co na pewno jeszcze przez długi okres zatrze bolesny ślad w pamięci bruneta. Pomimo pełnego przekonania, iż w żaden sposób nie mogłem nic zadziałać przeciwko wrodzonej naturze, czułem się jedynie odrobinę lepiej. <br /> A jednak ogromne poczucie winy pozostało tam, gdzie je uprzednio zostawiono, czyli gdzieś wewnątrz mojego zimnego serca. Zagubione, mocno zakorzenione w jednym z jego niełatwo dostępnych rogów. I było tak potwornie wielkie, potężne, że nie umiałem z nim w żadnej sposób wygrać. Tocząc kolejne, zacięte walki ze zjadliwym sumieniem, przegrywałem. Skazany na zaplanowaną porażkę od początku, aż do końca.<br /> Z każdym spojrzeniem w stronę chłopaka miałem ochotę wymierzyć sobie karę za skrzywdzenie ukochanego. Widok jego sympatycznej, dziecięcej buzi wykrzywionej w monstrualnym grymasie bólu sprawiał, że na powierzchni mojego ciała pojawiała się gęsia skórka, a małe włoski stawały na baczność pod wpływem przerażenia. Ilekroć kątem oka zerknąłem w lustro (bo wbrew pozorom i ludzkim przesądom odbicie wampira w lustrze wcale nie odbiegało normą od odbicia człowieka), widziałem potwora. Przejrzysta tafla pokazywała autentyczne uosobienie dowolnej istoty, odkrywając jej skryte mankamenty krok po kroku...<br /> Krew na moich dłoniach, mimo że już dawno została dokładnie zmyta specjalnymi środkami, cały czas na nich widniała, plamiąc je czerwoną posoką aż po same czubki palców. <br /> Westchnąłem głęboko, szerzej uchylając drzwi, po czym zwinnie wślizgnąłem się do pomieszczenia. Wygiąwszy kręgosłup w dość zabawnej pozycji, nogą domknąłem wejście, bacznie obserwując naczynie trzymane w rękach. Ostrożnie wykonywałem najmniejszy ruch, aby przez nieplanowane, gwałtowne działanie nie ulać ani kropli ciepłego płynu.<br /> Grube, stare deski pochodzące ze poprzedniej dekady, bądź z jeszcze wcześniejszych lat, które tworzyły podłogę, groźnie zatrzeszczały pod wpływem zbyt dużego napierającego na nie ciężaru. Zupełnie zapomniałem o ukrytych pod miękkim, puchatym dywanem miejscach, jakich należy w tym pokoju unikać w celu zachowania względnego spokoju. <br /> Automatycznie mój zaniepokojony wzrok powędrował w stronę śpiącego na łóżku bruneta. Z rozkosznym pomrukiem dezaprobaty, pewnie kompletnie nieświadomie naciągnął czarną kołdrę po sam czubek nosa. Widocznie jego sen był na tyle mocny, że donośne, uciążliwe skrzypienie podłoża ani ma moment nie wyrwało go z krainy marzeń.<br /> Z bladym, lekkim uśmiechem błąkającym się bez wyraźnego celu po moich ustach, łagodnie przysiadłem na skraju obszernego materaca, przedtem odkładając czerwony kubek z gorącym napojem na stoliczek usytuowany zaraz obok mebla. Nad porcelanowym naczyniem unosił się delikatny, prawie niewidoczny obłoczek pary, płynący w powietrzu w stronę jasnego światła małej lampki nocnej. Rzucała ona wyblakły, żółtawy blask na pewną część ciemnych ścian, wystarczający, żeby stworzyć przyjemną, domową atmosferę wewnątrz pokoju.<br /> Przesunąłem się nieco w stronę Franka, bezustannie studiując jego różnobarwną, porcelanową cerę. Od czasu do czasu wodziłem po niej opuszkami palców, pragnąć taką metodą dokładniej zbadać strukturę. Nie było tam żadnych skaz, nawet dostrzeżenie drobnego zadrapania stanowiło nie lada wyzwanie. Stwierdziłbym, że skóra bruneta jest wprost idealna, niczym znanej, sławnej na cały świat modelki. Aczkolwiek brakowało jednej, istotnej rzeczy, a mianowicie różowych rumieńców, jakie zawsze towarzyszyły mu przy każdej okazji.<br /> Niebawem po zbawiennych zabiegach Danielle, dzięki którym otrząsnąłem się z porywczego letargu, na skutek jej ciągłych, męczących wywodów, przeniosłem na wpół przytomnego chłopaka do wielopiętrowego budynku umieszczonego gdzieś w głębi lasu. Do tej pory razem wiedliśmy tam wspólne, beztroskie i nieroztropne życie, ciesząc z każdej małej sekundy spędzonej w swoim towarzystwie. <br /> W drodze do domu, niczym stara, zacięta płyta winylowa nieustająco szeptałem pod nosem pocieszające słowa do samego siebie. Powinny zostać one skierowane do drobnej kruszyny w moich ramionach, lecz nie posiadałem na tyle śmiałości i zuchwałej odwagi, by popatrzeć wprost na jego chudą, anemicznie bladą twarzyczkę, gdzieniegdzie ubrudzoną resztkami zaschniętej krwi.<br /> Dzisiejszego dnia o wczesnym poranku, kiedy szaro-brązowe wróble zaczęły wesoło ćwierkać na zewnątrz, a pierwsze promienie wschodzącego słońca nieśmiało wyjrzały zza horyzontu, chłopak uchylił nieznacznie powieki. Snopy jasnego, naturalnego światła padły wprost na jego osobę przez duże, niedokładnie osłonięte czerwonymi kotarami okno, powodując, iż wyglądał jak prawdziwy, szlachetny anioł zesłany bezpośrednio z niebios. Czarna, satynowa pościel perfekcyjnie kontrastowała z bardzo urodziwą, jasną karnacją Franka oraz białą koszulką barwy czystego śniegu, jaką akurat miał na sobie. Ten krótki, ale nadzwyczaj poruszający moment chyba już na zawsze zapadł w mojej pamięci, odciskając tam swój niepowtarzalny ślad.<br /> Następne zdarzenia potoczyły się tak niefortunną drogą, że po prostu nie otrzymałem okazji, aby zamienić z nim chociaż małego słowa. Brunet odzyskał przytomność wyłącznie na kilka sekund, z uporem szaleńca intensywnie wpatrując w moje oczy, przenikając duszę na wskroś, bez problemu jakby potrafił wyczytać z nich wszelkie emocje, które tak skrupulatnie usiłowałem ukryć. Wewnątrz tych cudownych tęczówek, koloru świeżego, złocistego miodu kryła się jedna z najpiękniejszych rzeczy na tym brzydkim świecie, czyli bezgrzeszna, niewinna miłość. Sądziłem, iż umarła ona dawno temu wraz z okolicznościami zaistniałymi na wczorajszym bankiecie, jednak wciąż tam istniała, Trwała w jego małym sercu, emanowała potężnymi falami, czyniąc ze mnie najszczęśliwszą istotę.<br /> Radość nie trwała długo, gdyż nim upłynęło wystarczająco dużo czasu, żebym zdołał nacieszyć się jego obecnością wśród żywych, on na powrót zapadł w głęboki sen, trwający aż to teraz.<br /> Z wolna podniosłem ociężałe ciało z miękkiego materaca, wcale nie mając większej ochoty opuszczać miejsca tymczasowego spoczynku i czuwania, które mieściło się zaraz obok smacznie śpiącego Franka. Wprawdzie wbrew swojej woli obszedłem mebel niespiesznie dookoła, ale przemożne pragnienie wyjrzenia przez okno oraz dziwny burzliwy niepokój nie dawały mi spokoju. Posłałem jeszcze ostatnie, przeciągłe spojrzenie w stronę łóżka, aby zyskać pewność, że stan chłopaka nie uległ pogorszeniu, po czym zwróciłem się przodem do obszernej tafli przejrzystego szkła.<br /> Z racji tego, że niecałą godzinę temu zapadł już zmrok, większość krajobrazu został zalana masą mroku i licznych cieni. Jedynie na dalekiej północy od naszego domu odmalowywała się różowa łuna blaknącego słońca, jaka i tak miarowo zanikała pochłonięta przez długą listopadową noc. Na tle niebieskawego niczym wody oceanu nieba, biały, jaśniejący księżyc majestatycznie wznosił się ponad ogołocone z liści korony licznych drzew, oślepiając zniewalającym blaskiem tereny uprzednio zagarnięte przez całun ciemności. Jego kolisty kształt sygnalizował pełnię. <br /> Nagle moje wyczulone zmysły odnotowały niewielki ruch, występujący w obrębie przestronnej sypialni. Cichy, specyficzny szmer przesuwanego pod ciepłą, grubą pościelą ciała, zgrzyt uginanych sprężyn oraz niezbyt jasne, chaotyczne mamrotanie obudziło we mnie uśpioną czerwoną lampkę.<br /> W jednej chwili z zawrotną prędkością z powrotem znalazłem się przy Franku, który pomrukiwał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, zaciskając lewą dłoń na poduszce. Mocno ściągnięte w dół brwi chłopaka, przepełniony wzrastającym gniewem ton oraz dziecięcy, niewinny wygląd sprawiły, że przypominał malutkiego zdenerwowanego pewną błahą sprawą chłopczyka, a nie dorosłego mężczyznę. Zwyczajnie nie zdołałem powstrzymać parsknięcia śmiechem, stłumionym przez rękę, jaką przyciskałem do ust, aby jeszcze głośniej nie okazać swojej wymownej radości.<br /> - Frankie... - szepnąłem, odgarniając zagubione, zbłąkane włosy z jego buzi, wpadające mu do przymkniętych oczu. Niesforne brązowe kosmyki jednak postanowiły szybko nie odpuszczać szybko, ignorując wszelkie moje starania. Powróciwszy na swoje dawne miejsce, całkowicie zasłoniły drugą połowę twarzy chłopaka, który tylko chichotał słabiutko, gdyż nie posiadał siły na wykrzesanie z siebie choć odrobiny energii. <br /> Mój kciuk delikatnie przesunął się po pięknie zarumienionym, rozgrzanym policzku bruneta, na co w zetknięciu z zapewne szorstką, chłodną, wampirzą skórą, zadrżał lekko. Omal wyleciało mi z głowy, że w przeciwieństwie do ludzi, nie posiadałem krwi tętniącej wewnątrz żył, transportującej potrzebne ciepło na całą powierzchnię ciała. Pozbawiony niezbędnego do życia płynu byłem jak zimna, twarda maszyna stworzona z niezwykle trwałej, granitowej skały, bądź metalowe monstrum potrafiące myśleć wyłącznie o własnych żądzach i pragnieniach.<br /> Ja również odebrałem ten dreszcz z nieco mniejszym natężeniem, ale to wystarczyło, abym w porę szczelniej okrył Franka kołdrą. Kącik jego różowej, spierzchniętej wargi drgnął w uroczym półuśmiechu, a był dokładnie taki, jakim zapamiętałem go z poprzednich dni. Nawet pod wpływem traumatycznych zdarzeń z bankietu zakończonego katastrofą, nie uległ żadnej zmianie. Wciąż bez zbędnego wysiłku potrafił rozmrozić moje zimne serce. <br /> Cudownie znów było czuć go tak blisko, gdy znajdował się zaraz obok. Mieć go na wyciągnięcie ręki i kiedy tylko naszłaby mnie nagła, paląca potrzeba dotknięcia tej małej istoty, bez większych kłopotów mógłbym to uczynić.<br /> - Jak się czujesz, kochanie? - spytałem ostrożnie, lecz w rzeczywistości gdzieś w głębi duszy obawiałem się odpowiedzi. W myślach układałem już kiepskie scenariusze, wróżyłem dla siebie historie z marnym zakończeniem. Opowiadały o tym, że Frank od tego pamiętnego zdarzenia znienawidził mnie za wypadek z minionego wieczoru, jego miłość została pogrzebana na dnie złamanego serca, a on sam bezzwłocznie opuścił Belleville w poszukiwaniu nowego, lepszego świata i w celu ucieczki z tego niebezpiecznego terytorium wchodzącego pod panowanie istot mroku.<br /> - Dobrze. W miarę dobrze. Póki co nie umieram, nie konam w męczarniach, a więc powiem ci, że jest naprawdę w porządku. - jak widać, wyzbyte jakiegokolwiek sensu, ironiczne dowcipy trzymały się chłopaka nawet w takich sytuacjach aż do teraz, toteż chyba faktycznie nie było z nim najgorzej. <br /> - Proszę cię, nie żartuj. To jest poważne. - upomniałem go łagodnie, przybierając maskę poważnego, stanowczego mężczyzny. Natychmiast starłem ze swoich ust bezbarwny cień tego, co pozostało po radosnym, szerokim uśmiechu zaledwie sprzed minuty.<br /> - Jasne, mamo. Przepraszam, więcej nie będę. - oznajmił z udawaną pokorą, a następnie przewrócił zabawnie oczami z wyraźną kpiną. - Co się tam stało, Gee?<br /> - Czy ty... zapomniałeś? <br /> - Pamiętam wszystko jak przez zasłonę, wydarzenia nakładają się jedno na drugie, mieszają w niespójne, absurdalne kłębki rozerwanych zdarzeń przerwanych w konkretnym momencie. Teraz już nie mam zielonego pojęcia, co zaszło na tym przeklętym bankiecie. <br /> - Ja... Cóż... Postąpiłem bardzo, bardzo źle. I nie byłoby to wielkim zaskoczeniem, gdybyś aktualnie mnie znienawidził. Może to jest akurat najlepsze rozwiązanie... przynajmniej więcej nie straciłbym nad sobą panowania, krzywdząc osobę, która znaczy więcej niż cokolwiek innego, odgrywa istotną rolę w codziennym życiu. - westchnąłem ciężko, czując jak powietrze wokół nas z sekundy na sekundę staje się coraz cięższe od wielu niewyjaśnionych kwestii, pozostałych niedomówień oraz zdenerwowania. Dodatkowo przenikliwy, świdrujący okazałą dziurę w mojej postaci wzrok chłopaka uniemożliwiał mi kontynuowanie historii.<br /> - Och... - opuszkami palców troskliwie musnąłem kwadratowy, biały fragment materiału nałożony na część jego szyi, jaka w najwyższym stopniu ucierpiała podczas przyjęcia. Opatrunek miał uchronić ledwie zagojoną ranę przed dostaniem się do niej rozmaitego rodzaju bakterii i drobnoustrojów, lecz nie był w stanie oszczędzić mu przykrych wspomnień. <br /> - Wiem, że przeprosiny to stanowczo zbyt mało i prawdopodobnie wiele nie zmienią, ale tak czy inaczej... Przepraszam. - spuściłem głowę w dół, pozwalając, aby kaskada krwistoczerwonych włosów spłynęła na moje oczy. Za wszelką cenę aktualnie chciałem uniknąć wzroku Franka, który jakby dopiero teraz powoli rozumiejąc, co się stało, układał sobie chronologicznie w myślach fakty.<br /> - Gee, błagam cię. Nie mogłeś walczyć z naturą, bo i tak byś przegrał, usiłując działać wbrew niej. Doskonale znałem ryzyko, zachęciłem, abyś mnie ugryzł. To nie jest twoja wina. - powiedział ze stoickim spokojem, usiłując włożyć w swój głos jak najwięcej wiarygodności i prawdy. Mimo tego, że nie miałem podstaw do nie uwierzenia w słowa chłopaka, szczerość która od niego emanowała, skutecznie rozwiewała wszelkie moje wątpliwości. On nie miał za złe tych okropnych rzeczy, zapomniał o całym cierpieniu spowodowanym przez nierozważność partnera. Ewidentnie wiedział, jakim potworem jestem. Straszliwym monstrum pozbawionym skrupułów, z przyjemnością rozrywającym gardło każdemu napotkanemu stworzeniu, krzywdzącym "przyjaciół" i zatruwającym otoczenie. Już od dnia naszego pierwszego spotkania zdecydowanie dałem mu do zrozumienia ten istotny fakt.<br /> Jednak Frank, w przeciwieństwie do feralnego lustra, widział we mnie wyłącznie pozytywne cechy, z kolei na te gorsze przymykał oko. Akceptował każdy szczegół (zły lub dobry) w zupełności, nie pozwalając, abym się zmieniał. Do tej pory nie dawał mi na tyle dobitnych powodów do zmiany. Lecz niefortunny wieczór okazał się być wystarczającą przyczyną do tego, co popchnęło Gerarda - Wielkiego - Way'a do poważnego zastanowienia nad swoim postępowaniem.<br /> - Ale...<br /> - Cśśś...<br /> - Al-<br /> - Gerard!<br /> - Dobrze już. Odpocznij trochę. Wrócimy do tej rozmowy. - przygarnąłem go mocno ramieniem do swojego boku. Frank jakby od zawsze przynależał do tego miejsca, ufnie wtulił się w moją koszulę, również układając rękę na klatce piersiowej. Jego drobna dłoń zacisnęła się lekko na materiale, a brunet po chwili wyszeptał:<br /> - Zostań tutaj. Proszę...<br /> - Oczywiście, skarbie. - upewniłem go, że nie zamierzam się nigdzie wybierać, a następnie wciągnąłem sporą dawkę powietrza do płuc. Było ono kuriozalną mieszanką nieznajomych zapachów, ale parę z nich kojarzyłem aż nazbyt dobrze.<br /> Ciało ukochanego, tak intensywne i słodkie, że mimowolnie przymknąłem powieki pod wpływem odurzającego aromatu.<br /> Chłodny, zimowy powiew wpływający przez uchylone okno, nasycony fetorem obumarłych liści, tworzących leśną ściółkę.<br /> Aż wreszcie gorąca, pulsująca krew w żyłach chłopaka, która niesamowicie kusiła nie tylko wonią, ale i nieziemskim smakiem. Słodkim, niczym nektar z najwyższej półki, drażniącym podniebienie, niczym wspaniały trunek.<br /> Kiedy znów poczułem przejmujący głód gdzieś w okolicach żołądka, gwałtownie wstałem z łóżka, podchodząc do ciemnej ściany. Przyłożyłem czoło do jej zimnej, chropowatej powierzchni w nadziei, że niska temperatura pomoże mi w opanowaniu nieokiełznanych pragnień. Mój oddech znacznie przyspieszył, tęczówki zważyły się nagle do miniaturowych rozmiarów, natomiast oczy zaszły szarą mgłą. Zmysły zostały automatycznie wyostrzone, pracując na maksymalnych obrotach.<br /> Nie mam prawa myśleć o nim w ten sposób...<br /> Jakimś cudem opanowałem nasilone drżenie rąk, zwykle cechujące osób, u których brak podstawowych regularnie zażywanych narkotyków powodował właśnie takie odruchy. Jedyną, w miarę racjonalną drogą ewakuacji było okno, z jakiego musiałem skorzystać właśnie w tej chwili, aby przypadkiem nie zrobić krzywdy chłopakowi.<br /> W tym celu z trudem oderwałem się od utrzymującej mnie przy zdrowych zmysłach ściany i z rozmachem wyskoczyłem przez wspomniane wyjście, uprzednio otworzywszy jego lewe skrzydło.<br /> Noc była młoda, dopiero co zastąpiła drugą porę dnia, dostojnie wstępując na nieboskłon. Czarne ślady kłębiastych chmur oraz cienie rzucane przez wysokie budynki zasnuły większość cywilizowanych terenów, gdzie znajdowali się niczego nieświadomi ludzie. To wręcz perfekcyjny moment na polowanie...</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-32063793821507270052013-11-14T12:38:00.003-08:002013-11-26T12:31:55.504-08:00Rozdział 23<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Hej, kochani! Przepraszam, że dodaję dzisiaj, ale... Nie mam na nic czasu :( I przepraszam, że rzadko komentuję wasze blogi, ale szkoła mnie po prostu wykańcza... W każdym bądź razie, ten rozdział jest bardziej nastawiony na opisy (tak samo jak i następny xD). Mam nadzieję, że wszystko będzie zrozumiałe i w miarę do przeczytania. A teraz endżojujcie! <3</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">Rozdział dla <span style="color: lime;">Fun Ghoul</span>, niezastąpionej w podnoszeniu na duchu :D</span><br />
<br />
______________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: x-large;">[Frank]</span></b><br /><br /> - Co proszę? O czym ty mówisz? - gwałtownie obrócił głowę w moją stronę, a jego wściekle czerwone włosy przez owy manewr przysłoniły mu niemal cały widok. Przy tak szybkim ruchu niestety uległy one niezbitemu prawu grawitacji, opadając gęstymi kaskadami na zszokowaną i nieznacznie rozzłoszczoną takową propozycją twarz mężczyzny. Na szczęście lekko pofalowane kosmyki uchroniły mnie przed przerażającym, złowieszczym spojrzeniem, dającym aż za nadto wyraźne sygnały. Jestem pewien, że za żadne skarby nie spełniłby mojego śmiałego polecenia, a jeszcze dodatkowo nawrzeszczał za wygadywanie głupot. Cóż, wcale bym się nie dziwił, gdyby nieoczekiwanie zaczął wykładać swój monolog na temat "jak złe może być zakończenie cudownej bajki", nie zwracając najmniejszej uwagi na zaskoczonych wampirów. <br /> Oboje świetnie pamiętaliśmy, co miało miejsce poprzednim razem, kiedy pod wpływem nieziemskich pieszczot zupełnie mu uległem, pozwalając na zatopienie ostrych zębów w mojej szyi. Mimo, iż w istocie nie odniosłem żadnych poważniejszych obrażeń, świadomość uporczywie podpowiada mi, że Gee do dnia dzisiejszego obwinia się o ten mały, błahy incydent. A właśnie dzięki niemu jesteśmy w stanie swobodnie rozmawiać w myślach, nie musząc przejmować faktem, czy ktoś pozna nasze tajne sekrety.<br /> <i>Ja nie żartuję. Błagam cię, miejmy to już za sobą.</i> - nie chciałem, by pozostali ciekawscy musieli słuchać podsyconej gniewem wymiany zdań, powstałej w wyniku drobnego nieporozumienia, toteż zaprzestałem używania jakichkolwiek słów. Najzwyczajniej w świecie, jakby to stanowiło coś naturalnego, przeniknąłem do głowy zielonookiego. Aktualnie panował w niej istny chaos i bałagan, którego nie sposób opanować, ale jakimś cudem wybrnąłem ze stosu pogmatwanych problemów. To dobry znak. <br /> Kiedy ktoś nie potrafi pozbierać własnych myśli w spójną całość, łatwiej przekonać go do przyjęcia określonych poglądów. Jest bardziej podatny na wpływ innych, aniżeli poukładany człowiek. Wtedy stawia minimalny, banalny do przebrnięcia opór przed drugą osobą, a następnie, niczym wyprany z emocji wrak, pozwala na robienie ze sobą wszystkich niedorzecznych rzeczy.<br /> Bezustannie mierzyłem go śmiertelnie poważnym spojrzeniem, mając cichą nadzieję, że to w jakiś sposób wpłynie na jego decyzje.<br /> <i>Nie. <br /> Ufam ci, Gee. Nie zrobisz mi krzywdy, więc bądź spokojny.</i> - rzeczywiście pokładałem w nim sporą dawkę nadziei, trwając w absolutnej pewności, iż specjalny, wyczulony instynkt, jaki posiadają mroczne istoty, powstrzyma go w odpowiednim momencie. Albo, że on sam bez pomocy pobocznych zmysłów otrząśnie się z letargu, odpychając od siebie potężną żądzę krwi. <br /> <i> Frank, nie mogę. A co jeśli jednak nie zdołam-<br /> Cśśś... </i>- uciszyłem go, przyciszając znacznie ton własnego głosu. Z trudem rozciągnąłem usta w smutnym, wypranym z blasku uśmiechu, aby zachęcić mężczyznę do spełnienia prośby. Popadnięcie w głębszy konflikt wcale nie polepszyłoby kiepskiej sytuacji, natomiast prawdopodobnie wyrządziłoby jeszcze więcej szkód i sprzeczności.<br /> - Pospiesz się. Nie mam ochoty poświęcać więcej czasu na tego marnego człowieka. - warknął wyraźnie zirytowany Nathaniel, nie próbując ukryć ogromnego zniecierpliwienia. Z jego ust na powierzchnię wydostało się przeciągłe westchnięcie. Sygnalizowało ono wysokie poddenerwowanie blondyna, powoli docierające do granic możliwości. Cienka bariera tolerancji była już w rzeczy samej krucha. Sprawiała wrażenie, jakby za kilka krótkich sekund miała pęknąć jak połyskująca tysiącem barw mydlana bańka.<br /> Dłonie niedbale złożył ze sobą jak do gorliwej modlitwy, a prawą nogą wystukiwał o podłogę specyficzny, powszechnie znany rytm osoby niezainteresowanej monotonnym, męczącym przedstawieniem. Trudno, żeby niema rozmowa zainteresowała kogokolwiek, ale on nawet nie zadał sobie trudu z poprawieniem złocistych włosów, które bez skrępowania zasnuły mu panoramę obszernej sali. Koniecznym było przerwanie niezręcznej, krępującej ciszy, aby nie pogorszyć psychicznego stanu gospodarza. Kto wie, co mógłby zrobić w przypływie nagłej, nieopanowanej złości... <br /> Potwornie długie milczenie rozszerzało skalę na większość zebranych. Zgniatało swą wielką siłą spragnione powietrza płuca, odbierając oddech. Teraz zarówno na wskroś porażeni strachem ludzie, wygłodniałe wampiry ze stróżkami ciepłej krwi ściekającej po policzkach przestali wydawać podejrzane odgłosy dzikich bestii, zaprzestali prowadzenia dalszych dyskusji. <br /> - Frank, na litość boską... - Gerard prawie zawył zrezygnowany, panicznie wznosząc obie ręce ku górze. Doskonale wiedział, że przegrał tą walkę. Oddał ją bez zbędnego sprzeciwu, słabo protestując jedynie na początku starcia. Jego gruntownie przerażony wzrok oraz szeroko rozwarte wargi świadczyły o tym, iż do tej pory nie dopuszczał do świadomości, co za niedługi moment będzie musiał uczynić. Bolesna prawda uderzyła w niego raptownie niczym grom z jasnego nieba, czy rozpędzona ciężarówka ograbiona z hamulców.<br /> Ale wtedy było już zdecydowanie za późno. Srebrnym, ostrym fragmentem jakiegoś nieznanego przedmiotu, który jako pierwszy wpadł mi w ręce, rozciąłem delikatną skórę własnej szyi, celowo omijając miejsce, gdzie znajdowała się aorta. Ze stosunkowo niegroźnej, płytkiej ranki wypłynęło kilka drobnych kropel krwi, jakie po chwili zwiększyły objętość. Oczywiście nie uszło to uwadze wciąż nienasyconych wampirów, w tym samego Carvera, wyglądającego na naprawdę głodnego gościa. Wszyscy porzucili wątłe, mizerne ciała ludzi, uprzednio służących im za odżywczy obiad, zwracając w moją stronę. <br /> Ich przepełnione agresją oczy promieniowały niezdrowym blaskiem, natomiast zwężone jak u drapieżnego zwierzęcia tęczówki przybrały karmazynowy odcień. Splamione czerwoną cieczą kły machinalnie wydłużyły się o kilka centymetrów więcej, kiedy większość wzięła jeden głęboki wdech, pobierając do organizmu powietrze nasiąknięte zapachem mojej krwi. Momentalnie rysy ich twarzy stwardniały, stały się w znacznej mierze uwydatnione, a szczęki mężczyzn bardziej kwadratowe niż zazwyczaj.<br /> Nieświadomie postąpiłem dość szeroki krok w tył, ostrożnie cofając przed bandą łaknących nowego, świeżego pożywienia wampirów. Takie nie do końca przemyślane zachowanie mogło w wyższym stopniu rozbudzić ich pragnienie błyskawicznego skonsumowania mojego ciała, gdyż byli oni zdobywcami. Nocnymi łowcami, których pechowymi ofiarami na ogół padali zwyczajni niewinni ludzie. Przerażone krzyki, wrzaski oraz paniczne wołanie o pomoc stanowiły najcudowniejsza muzykę dla ich uszu, a pogoń za zatrwożonymi ludźmi czystą przyjemność. <br /> Nie zamierzałem ofiarować im tego zaszczytu, ściągając usta w wąska linijkę, aby przypadkowo nie wydać z siebie niepożądanego dźwięku, jaki z pewnością skłoniłby żarłoczne bestie do szybszego ataku. Dłonie z całych sił zacisnąłem w pięści, gotów do ewentualnej obrony, kiedy nagle czyjeś twarde jak stal ramię pewnie oplotło mój pas.<br /> Pisnąłem cichutko, zaskoczony tak gwałtownym obrotem spraw. Nie zdoławszy w odpowiedniej porze zarejestrować ruchu oprawcy, głośno wypuściłem nagromadzone w płucach powietrze. Jego muskularna ręka zgniatała moje delikatne wnętrzności gdzieś w okolicach wątroby i żołądka, przez co oddychanie przychodziło mi z niemałym trudem. O dziwo, nie podjąłem żadnej próby oswobodzenia z uścisku nieznajomego, gdyż coś... coś dziwnego utrzymywało względny spokój dookoła nas.<br /> Większość ze stworzeń ciemności zwróciła zaciekawione spojrzenia w stronę moją i napastnika, przekrzywiając lekko głowę na lewy bok. Zrobili to równo, idealnie synchronizując ruchy ze swoimi kompanami, że wyglądali niczym poprawnie wytresowane psy, które właśnie zwęszyły jakiś ciekawy zapach o wysokim natężeniu. Zahipnotyzowani owym atrakcyjnym aromatem, przemieszczali się powoli, ociężale. Dzięki opuszczonym bezwładnie z w dół ramionom, stróżkom czerwonej cieczy skapującej po ich brodach oraz schlapanych ciepłą krwią ubraniach, przypominali zombie z tandetnego, choć utrzymującego napięcie horroru.<br /> Spokojnie, Frankie... To tylko ja. <br /> Wiem. Teraz, Gee. <br /> Oczami niekiedy wielce przesadzonej wyobraźni ujrzałem czerwonowłosego mężczyznę, z którego torsem byłem ściśle złączony. Z błogim wyrazem rozanielonej twarzy przycisnął chłodne wargi do mojej szyi, delektując najdrobniejszym szczegółem swojej konsumpcji, a potem światem zawładnęła upiorna, nieprzenikniona ciemność... <br /><br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br /><br /><span style="font-size: x-large;"><b>[Gerard]</b></span><br /> Najostrożniej na tyle, na ile starczyło mi zdrowego rozsądku, wbiłem delikatnie zęby wprost tętnice Franka. Nadal mocno obejmowałem go ramieniem w pasie nie tylko dla własnej wygody, ale i zachowania bezpieczeństwa w razie niespodziewanego upadku, bądź zasłabnięcia bruneta. Takowy miał pełne prawo nastąpić w dowolnym momencie z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi. Dwa specjalne, nadzwyczaj ostre kły sprawnie zatopiły się w jego aksamitnej skórze, przebijając pierwszą cienką warstwę. Działania te były zwinne i szybkie, by sprawić mu jak najmniej zbędnego bólu. <br /> Oczywiście już po krótkich sekundach, kiedy to pierwsza fala smakowitej, gorącej krwi uderzyła w moje podniebienie, bezpowrotnie utraciłem ostatnie strzępy trzeźwego rozumu. Jej temperatura była wprost idealna, przyjemnie drażniła nader wyostrzony zmysł smaku, co dodatkowo zwiększało stopień doznań, czyniąc ze mnie autentycznego potwora. Odrażająca bestię w skórze młodego, pięknego mężczyzny.<br /> To stanowiło część trwałej, uciążliwej natury mojego gatunku i absolutnie nie mogłem nad tym w jakikolwiek sposób zapanować. Od setek tysięcy lat wampiry wychowywano na żywe, czy raczej symulujące życie maszyny do zabijania. Zakres ich istnienia obejmował jedynie bezustanne, ciągłe żerowanie na nieskalanych żadnym ciężkim grzechem ludziach, skazywanie tych biednych istot na wieczne potępienie oraz szczycenie nowymi pysznymi zdobyczami przed kompanami z drużyny. W żadnym przypadku nikt słowem nie wspomniał o pięknej, dziewiczej miłości do człowieka. <br /> I chociaż na miarę swoich ograniczonych możliwości, starałem się pobierać naprawdę małe porcje nad wyraz apetycznej, wyśmienitej krwi, przemożne pragnienie jawnie odbierało mi szansę na potraktowanie Franka nieco łagodniej, aniżeli proste zwyczajne ofiary. Oszałamiająca potęga czerwonego płynu, jaki spływał wprost do mojego spragnionego gardła wraz z kolejnymi, coraz słabszymi uderzeniami serca chłopaka, gmatwała wszystkie myśli poskładane w logiczny zwój. <br /> Fenomenalnie słodki napój o smaku czystego miodu dokonywał wielkich, potwornych rzeczy.<br /> Pomimo faktu, iż od początku tych niebezpiecznych działań do czasu teraźniejszego czułem ogromne wyrzuty sumienia, których z pewnością nie zdołam pozbyć się już nigdy, nie posiadaliśmy innej opcji wybrnięcia z trudnej sytuacji. Frank zaproponował coś, do czego pod żadnym pozorem w zwykłych okolicznościach bym nigdy nie dopuścił ze względu na szacunek do niego jak i do samego siebie. Jednak dzisiejsza sprawa nabierała znacznie poważniejszych obrotów, dzięki czemu zmuszono mnie do przystania na tą niecodzienną propozycję.<br /> Z cichym pomrukiem aprobaty przymknąłem powieki, poddając się otulającej niczym miękka pierzyna przyjemności. Kątem oka dostrzegłem maleńką kropelkę krwi, wypływającej spod moich warg, przyciśniętych do głębokiej rany. Leniwie podążyłem wilgotnym językiem w jej stronę, czule muskając linię łączenia szczęki z mięśniami szyjnymi, na co przez ciało bruneta przeszedł promień prądu. Starannie uważałem, by żadna drobinka nie skapnęła na podłoże, spijając je z uwielbieniem. <br /> Frank zadrżał lekko i z rozkosznym jękiem wygiął kręgosłup w pokaźny łuk. Wtedy wszelkie hamulce, uprzednio powstrzymujące mnie od wyssania całej energii, nagle magicznie zniknęły.<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br /><b><span style="font-size: x-large;">[Frank]</span></b><br /><br /> - Wystarczy. - usłyszałem czyjś stanowczy, kobiecy głos, dochodzący zza pleców Gerarda. Dla mojego mózgu przyćmionego ulotną chwilą rozkoszy, to jedno słowo pochodziło jakby z ustronnego wymiaru, bądź o wiele większej odległości. Bez przerwy oddalało się o kolejne metry, przez co z każdą sekundą owy niezrozumiały dźwięk sprawiał wrażenie osłabionego. Stłumiony przez szumy rozmów oraz huczne trzaski, zagłuszał moje własne myśli, acz po krótkim momencie wszystko ustało. Zniknąwszy gdzieś w otchłani podświadomości, pozostawiał po sobie dudniące, puste echo.<br /> - Odejdź. - warknął nieprzyjemnie czerwonowłosy, a to zaskakujące posunięcie wyznaczyło klarowny sygnał ostrzegawczy dla natarczywego gościa. Wysunął przy tym kły, mające stanowić następną część przestrogi. Wbiły się one mocniej w obszerną ranę na mojej szyi, dzięki czemu zawyłem niczym szczeniak, źle potraktowany przez właścicieli. Tymczasem Gee w ogóle nie przejawiał chęci, aby przerwać wykonywaną czynność, z uwielbieniem wysysając krew o metalicznym posmaku.<br /> Niemniej gdy w odstępie paru sekund jego zęby boleśnie wyszarpały się z mojego ciała, jednocześnie rozrywając dalszy fragment skóry, szkarłatna posoka prysnęła gęstym strumieniem na parkiet. Obfita plama utworzona na białych, ceramicznych kafelkach stale rosła, rozciągając na obszerniejszym powierzchni. Wampiry wcześniej stłoczone dookoła nas w ciasnym półokręgu, machinalnie zwróciły uradowane spojrzenia w kierunku upragnionego pożywienia.<br /> Nie kontrolując odruchów, byłem zmuszony opaść ciężko na kolana, żeby nie zemdleć z powodu krytycznego osłabienia organizmu. Czarne, drobne plamki tańczyły tuż przed moimi oczami, a przybywało ich coraz więcej. Niezliczone ilości ciemnych punkcików mnożyły się niewiarygodnie szybko, a ja po raz pierwszy odniosłem przeczucie, iż kompletnie tracę kontrolę.<br /> Dostrzegłem Gerarda, którego silne uderzenie wprost w żebra odrzuciło na bok. I nie zdziwiłbym się wcale, gdyby któryś z uczestników przyjęcia postanowił zadrzeć z najpotężniejszym wampirem w sali. Jakiś niemądry głupiec, pragnący dokonać niewykonalnego zadania. Aczkolwiek przed ogłuszonym mężczyzną stała bojowa nastawiona Danielle, w pełni gotowa poświęcić każdą rzecz, by odciągnąć go ode mnie.<br /> - Gerard, skończ. Jeśli tak dalej pójdzie, zabijesz go. - oznajmiła spokojnie, unosząc ręce w górę w geście poddania. Naprawdę chciała podejść do tej sprawy pokojowo, oprzeć ją na kompromisie, nie podejmując środków obronnych, mogących wyrządzić rozległe szkody w sali. <br /> Ciekawe, cóż takiego zmieniło jej postępowanie na troskliwe, czułe, jakie popychało ją do uratowania chłopaka, który jawnie odbiera pożądanego przez nią partnera. Czy ktoś poprzestawiał pewne trybiki wewnątrz głowy kobiety, przemieniając w bardziej opiekuńczą? Co oczywiście nie zmienia faktu, iż wciąż pozostawała suką...<br /> - Nie obchodzi mnie to! - odrzekł, z udawanym trudem podnosząc się z ziemi. Otrzepał swoje eleganckie ubranie z niewidzialnego kurzu, a następnie ruszył błyskawicznym krokiem na brązowowłosą. Dziewczyna w samą porę wykonała zjawiskowy unik, wzbijając się w powietrze niczym strzała wypuszczona ze zbytnio naprężonego łuku. W ostatniej chwili, zanim czerwonowłosy zdążył odzyskać równowagę, kopnęła go stopą w klatkę piersiową. Zielonookiego ponownie opanowało zamroczenie, nie trwające na tyle długo, aby dostatecznie spowolnić jego nieokiełznane zapędy.<br /> Gorzkie słowa Gerarda wcale nie wywarły na mnie żadnego wrażenia. Świetnie zdawałem sobie sprawę z tego, iż aktualnie kieruje nim wyłącznie wściekłość spowodowana nieposkromionym pragnieniem krwi. Wampir stojący tuż naprzeciw był zupełnie obcy. Pomimo, że w rzeczywistości dokładnie tak wygląda jego prawdziwa natura, wcześniej takowej nie poznałem, także obecnie za nic nie potrafiłem uwierzyć w jej autentyczność.<br /> - Przestań. Teraz! - warknęła kobieta, ukazując przy tym szpony ostre niczym nieoszlifowana brzytwa i długie na kilkanaście centymetrów. Gotowe były pomyślnie przeciąć gruby materiał najwyższej jakości, bez problemu rozerwać ludzką skórę na strzępy, a nawet poharatać stalowe przedmioty. - Albo porozmawiamy inaczej. - dodała szeptem, z ledwością rozchylając usta przy wymowie. To najwyraźniej skłoniło Gerarda do zrezygnowania, ponieważ z kolosalnym grymasem niezadowolenia wymalowanym na twarzy, opuścił powoli ramiona w dół.<br /> Lśniąca chorobliwie rubinowym blaskiem furia zniknęła zza jego tęczówek, z powrotem czyniąc je tak pięknymi, jakie je zapamiętałem. Czysta szmaragdowa barwa zastąpiła przerażający karmazynowy odcień, a malutkie, złociste plamki wróciły na swoje dawne miejsce, odbijając sztuczne światło lamp. Oczy mężczyzny znów były wypełnione miłością, troską i szczęściem po same brzegi, co niezmiernie mnie uradowało. <br /> Oprócz fali niewysłowionej ulgi, która natychmiast zalała moje ciało, napięcia, jakie opuściło zdrętwiałe mięśnie oraz niepojętej radości, doświadczyłem niesamowitej lekkości. Jakbym zwyczajnie dał radę unieść się wysoko w górę bez niczyjej pomocy. Podczas działania niezwykłego uczucia ważyłem mniej niż delikatne piórko drobnego ptaszka. Poruszenie kończynami nie wymagało większego wysiłku, gdyż ich masa nie przekroczyła kilku gramów. Jedynie powieki były nad wyraz ciężkie i opadając, pozbawiały mnie dobrego widoku na pomieszczenie wraz z obecnymi w nim gośćmi.<br /> Następnie wszystko zalała ciemność.</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-20671725672028554932013-10-31T14:00:00.004-07:002013-11-02T06:59:13.268-07:00Rozdział 22<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="color: red; font-size: x-large;"><span style="font-size: small;"><span style="font-size: x-large;"><b>W</b></span></span></span><b><span style="font-size: x-large;"><span style="color: red;">esołego Ieroween! :D I wszystkiego najlepszego, Franiu :3</span></span></b><br />
<div style="background-color: black; color: #eeeeee; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="background-color: black; color: #eeeeee; font-size: x-small;"><b> </b></span><span style="font-size: x-small;"><span style="color: red;"><span style="color: black;"><span style="background-color: black; color: #eeeeee;">A więc zapraszam na kolejny rozdział. Endżojujcie, chociaż i tak bardziej wolę poprzedni. Módlcie się, aby</span> </span></span></span><span style="font-size: x-small;">23 wyszedł w miarę dobrze. </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Kocham was i dziękuję za te wszystkie komentarze! </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"></span></div>
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">Rozdział dla <span style="color: #f1c232;">alsemery</span>.</span><b><span style="font-size: x-large;"><br /></span></b><span style="font-size: x-large;"><span style="font-size: small;">__________________________________</span></span><b><span style="font-size: x-large;"><br />[Frank]</span></b><br />
<br />
Huczny trzask oznajmiający wszem i wobec o ostatecznym zamknięciu głównych wrót, zwrócił uwagę ludzkiej części przybyłych gości, wprawiając ich w niemiłe zdumienie. Kiedy owy charakterystyczny dźwięk przeszył powietrze, przez krótki moment zagłuszając nadzwyczajnie zadowolone pomruki bestii, podnieśli przerażone spojrzenia na mosiężne, ogromne drzwi, rozchylając szeroko usta. Wraz z nagłym odcięciem jedynej drogi ucieczki, umarły również ostatnie kruche fragmenty nadziei tych biednych osób. <br />
Wampiry zaś przeciwne, z niebywale zadowolonymi wyrazami twarzy podążały za swoimi przyszłymi ofiarami, ewidentnie czerpiąc z tego chorą przyjemność. Doskonale wiedziały jak musiał potoczyć się ich przebiegły plan, aby móc urządzić sobie piekielną ucztę w tak pięknym budynku. Prawdopodobnie taktyka została już wcześniej dokładnie obmyślona, a główni organizatorzy tego zdarzenia czekali na najbardziej odpowiedni moment, by zacząć okropne, spływające krwią niewinnych przedstawienie.<br />
W początkowej fazie szoku nie zdołałem poruszyć żadną z kończyn. Przerażenie ogarnęło każdą część mojego ciała, paraliżując je niemal na całej długości. Odebrało mi zdolność do wypowiedzenia choćby małego słówka, które prędzej czy później wiązło gdzieś w gardle, tamując dopływ potrzebnego do życia powietrza. Doszczętnie zdrętwiałe mięśnie powodowały okropny ból, ilekroć spróbowałem wyprostować ramię. Ogłuszony krzykami setek przerażonych do szpiku kości kobiet zrozumiałem, że jedyną czynnością jaką aktualnie wykonywałem, było nienaturalnie szybkie, chaotyczne bicie serca. I chyba wyłącznie ten proces nie pozwalał na zatracenie się w wirze szaleństwa, podtrzymując pozostałe resztki zdrowej świadomości. <br />
W następnym stadium gwałtownego wstrząsu uniosłem powieki w górę, patrząc na to wszystko z niedowierzaniem. Czysty terror prowadzony za pośrednictwem przedstawicieli mrocznych istot, napawał uczuciem grozy oraz strachu, siłą rozrywając duszę na niewielkie kawałki. To, co miało miejsce właśnie tutaj, na środku obszernej sali, przekraczało najśmielsze wizje opóźnionego w rozwoju psychopaty. To wychodziło poza wszelkie granice moralności społecznej. Krwawa masakra urządzona przez wampiry była odstępstwem od normy, znacznie przerosła wcześniejsze wyobrażenia na jej temat. <br />
Nie odważyłem się mrugnąć aż do chwili, kiedy ostre pieczenie nakazało mi ponowne zamknięcie oka w celu nawilżenia podrażnionej tęczówki. I żałowałem, ogromnie tego żałowałem, gdyż zawładnęła mną jedna, podstawowa myśl. Błagając w duchu, aby ktoś wreszcie przerwał ten koszmar, pragnąłem opuścić krainę upiornych snów. <br />
Niech mnie ktoś natychmiast obudzi, potrząśnie i spokojnym głosem oznajmi, iż nic takiego naprawdę się nie dzieje. Że podobne wydarzenia nie posiadają prawa bytu w realnym świecie. <br />
Mogła by być to Linda. Ta dawna, dobra Linda, która troszczyła się o każdego człowieka w potrzebie. Której wesoły, promienny uśmiech skutecznie rozwiewał wątpliwości i niwelował wszelkie obawy. Jakiej lśniące niczym najjaśniejszy promyk słońca, złociste włosy okalające twarz o łagodnych rysach sprawiały, że wyglądała jak prawdziwy anioł. Niczym posłaniec pochodzący wprost z nieba, wybrany do czynienia dobrych rzeczy przez samego Boga. <br />
Jednak moja matka po popadnięciu w głębokie nałogi najwyraźniej posiadała znacznie ważniejsze priorytety niż dbanie o własnego syna. Na najwyższym podium stał nieograniczony dostęp do szkodliwych narkotyków, a następnie rozmaitego gatunku wysokoprocentowych, tanich trunków.<br />
Niemniej pomimo mojej przemożnej chęci ucieczki ze szponów koszmaru, zaczynało powoli do mnie docierać, że jesteśmy w jak najbardziej realnym świecie. Nie dające wprowadzić się w błąd oczy dokładnie rejestrowały każdy szczegół, każdą kroplę karmazynowej cieczy, spływającej ciurkiem na podłogę. <br />
Jeden z wampirów obecnych na sali trzymał w ramionach drobną, młodą dziewczynę, ściskając jej delikatne ramię aż nazbyt mocno. Brunetka z początku wołająca o pomoc najgłośniej z pozostałych ofiar, teraz już tylko cicho łkała, z przymusu wtulona w bark dobrze zbudowanego mężczyzny. Dwa niezwykle ostre, białe kły zatopione w chudej szyi kobiety mozolnie rozrywały delikatną skórę, a język z uwielbieniem zlizywał wypływającą spod rany krew. <br />
Moje dłonie dotychczas swobodnie ułożone na udach, obecnie zacisnęły się na grubym materiale garniturowych spodni, gniotąc je. Przez tkaninę bez problemu czułem nad wyraz wysoką temperaturę własnych rąk, ich nienaturalne ciepło. Wkrótce owo ciepło przybrało postać parzącego wrzątku, efektywnie odciągając mnie od skłonności do ratowania brązowowłosej.<br />
Odebrawszy niewielki ból palców jako wyraźny sygnał do zaprzestania swoich działań, odetchnąłem z ulgą. W ten sposób próbowałem przelać nadmiar negatywnych emocji, aby przypadkiem nie zrobić czegoś głupiego, nieprzemyślanego, co mogłoby wpędzić Gerarda w kłopoty.<br />
Nieoczekiwanie duża dłoń zielonookiego zawędrowała na dolny odcinek moich pleców, natomiast druga trafiła na lewy bark. Bez skrępowania ułożyłem głowę w zagłębieniu na obojczyku mężczyzny, a on delikatnie przesunął rękę trochę wyżej. W jego postępowaniu było coś niespotykanego, nie koniecznie typowego dla przedstawicieli tej oto rasy. Cechowała je szczególna delikatność, rzadko spotykana u zwyczajnych ludzi, a co dopiero wśród wampirów. Czerwonowłosy jakby bał się wzmocnić łagodny uścisk, w strachu, że połamie na kawałki moje drobne kości. Cóż, może nie wyglądałem na kapitana popularnej drużyny koszykarskiej, aczkolwiek nigdy też nie traktowano mnie niczym cenne, złote jajko.<br />
W pozornie niewygodnej pozycji w istocie czułem się bezpieczny. Wdychając ten cudowny zapach niezwykle słodkich, popularnych perfum dla płci męskiej, truskawkowego żelu pod prysznic oraz unikatowego aromatu ciała partnera, mimowolnie rozluźniłem mięśnie, mrucząc z zadowoleniem. Taka idealnie skomponowana mieszanka wprowadzała w stan cudownego otępienia, ofiarowując zapomnienie... Przez chwilę odepchnąłem daleko od siebie przykre, odrażające rzeczy, przebiegające tuż za nami. <br />
<i>Spokojnie, nie musisz na to patrzeć.</i> <br />
<i>Wiem</i>... - odparłem bezwiednie, wtulając w cienki, biały materiał gerardowej koszuli. Jej przyjemna, aksamitna struktura trąca o mój policzek, wywołała wymowną ulgę.<br />
Nagle dosłownie kilka centymetrów przed kanapą, na której oboje siedzieliśmy, wyrosła dwójka młodych mężczyzn w kwiecie wieku, ubranych w granatowe, obcisłe garnitury, ściśle oplatające ich zgrabne, smukłe ciała. Osobnik stojący po prawej stronie, posiadał w połowie czarne, a w połowie niebieskie włosy, nieznacznie podgolone z jednego boku. Błękitne pasma występowały jedynie na środku bujnej czupryny, czyniąc ją niezwykłą, odróżniającą na tle pozostałych, standardowych uczesań.<br />
Drugi, lepiej zbudowany chłopak chichotał głupkowato z nieudanych żartów towarzysza, co doprowadzało mnie do istnej irytacji. Miał żółtą, przyklepaną fryzurę niczym pióra malutkiego, dopiero co wyklutego kurczaka. Na pierwszy rzut oka bez problemu dostrzegało się w nim tą złą stronę, negatywne cechy, jakie odpychały gości na bezpieczniejszą odległość. Być może wina leżała w stanowczo zbyt wielkich, różowych wargach, prawdopodobnie przechodzących tysiące operacji plastycznych, bądź w zrośniętych ze sobą brwiach. <br />
Pomimo dość zabawnej aparycji oraz wyśmienitego poczucia humoru bił od niego niewytłumaczalny chłód. Lodowany powiew owionął moją wrażliwą skórę, otrzeźwiając odurzony umysł i gdy tylko chłopak podszedł jeszcze odrobinkę bliżej, zadrżałem.<br />
- Będziesz to jadł, Gerard? - zapytał młodszy z nich, krztusząc kolejną dawką niepohamowanego śmiechu. Prostym ruchem starł dwie srebrzyste łzy z kącików oczu, ani na moment nie zaprzestając pokazywać perfekcyjnie prostych, białych zębów. Powstałe w wyniku ciągłych napadów histerycznej radości zmarszczki wcale nie dodawały mu urody, ale odbierały jej znikome ilości. <br />
- Dla ciebie, kolego, jestem pan Way i masz okazywać mi należny szacunek. Jadłem już wcześniej. - oznajmił z rezerwą, nie kryjąc jadu w swoim tonie. Przysiągłbym na Boga, że ten fałszywie opanowany głos był bardziej toksyczny niż jakakolwiek trucizna. <br />
Mocno naciągnięta linia jego szczęki świadczyła o tym, że nie znosił uciążliwego towarzystwa tych dwóch podobnie jak inni. Siedział na miękkim meblu wyprostowany wzorem napiętej struny gitarowej, zaciskając nerwowo pięści. Jego intensywny, morderczy wzrok wbity w niedoświadczonych wampirów najwidoczniej rozpraszał ich uwagę, przez co nie byli już tacy pewni. Zagubieni nie wiedzieli co powinni zrobić z własnymi rękoma, niedbale upychając je w tylnych kieszeniach obcisłych spodni.<br />
- To G... Znaczy panie Way... Mam nadzieję, iż nie obrazi się pan, kiedy to my skorzystamy z pańskiej kolacji. Taki smakowity kąsek nie zasługuje, by siedzieć bezczynnie... - na te słowa czarnowłosy oblizał lubieżnie usta, przez dłuższy czas wodząc po nich wilgotnym językiem. Zadziorny uśmieszek nie schodził z porcelanowej twarzy chłopaka, natomiast kuszące spojrzenie wierciło dziurę w mojej osobie.<br />
Automatycznie aż podskoczyłem, z obrzydzeniem krzywiąc na nieprzyzwoitą wizję z owymi mężczyznami w roli głównej. Czasami mózg w najmniej odpowiednim momencie potrafił podsunąć naprawdę zaskakujące, lecz zarazem odrażające obrazy.<br />
W obawie o swoje życie nieświadomie głębiej wcisnąłem się pomiędzy ramiona czerwonowłosego, które jako jedyne w wszechświecie dawały mi nieograniczone wrażenie, że nic absolutnie nam nie grozi. Ta niezwykła subtelność i wielka troska, jaką próbował ukryć przed rówieśnikami, a jaką roztaczał wokół mnie pod postacią bezbarwnej mgiełki, odtrącała niesympatyczne, koszmarne wizje, zamieniając je w cudowne, kolorowe marzenia.<br />
- Owszem, to byłoby nietaktowne z waszej strony. - w tej chwili wyłącznie Gerard posiadał prawo decydowania o wydarzeniach następujących minut. On rozdawał karty, natomiast ja gorąco błagałem w duchu, aby dobrze rozegrał bieżącą partię.<br />
- Ale...<br />
- Cisza! - z ust mężczyzny wydobył się przeciągły, zatruty groźnymi toksynami syk, przywołujący na myśl syk agresywnego węża, szykującego atak na nieświadomą ofiarę. Sam w sobie zawierał jasne i dobitne ostrzeżenie. Autentyczna furia pochodząca z jego oczu, strzelała oślepiającymi promieniami w stronę młodych wampirów, co nieco zbiło ich z tropu. - Nie chcę was więcej widzieć w pobliżu, zrozumiano? A jeśli postąpicie inaczej... - urwał w połowie zaczętego zdania, ale z pewnością zrozumieli o co dokładnie chodziło. - Wynocha mi stąd natychmiast. Już! - wyrażająca znacznie więcej niż zwykłe słowa mina zielonookiego, wprawiła ich w nie lada zakłopotanie, natomiast ostre rozkazy skłoniły mężczyzn do wykonania zadania. <br />
- Chłopcy! - za plecami, za młodych, zimnych istot rozległ się potężny krzyk, brutalnie raniący wyczulone na tego typu dźwięki uszy. Zaraz potem z tyłu wyjrzała barczysta sylwetka złotowłosego gospodarza dzisiejszego przyjęcia. Mierzył swoich podwładnych nienawistnym, złowrogim spojrzeniem i gdyby tylko potrafił on zabijać, oboje opadliby pozbawieni życia na zimną posadzkę. Jednak śmierć jak na złość omijała to małe zgrupowanie szerokim łukiem.<br />
- Tak, tato? - zapytali równocześnie ze spuszczonymi w dół głowami, nie kryjąc pokory i wyraźnego szacunku do starszej osoby, z którą łączyły ich więzy krwi. Dokładne obserwowanie czubków własnych niezbyt eleganckich na taką okazję butów było dla nich lepszym zajęciem niż spojrzenie ojcu prosto w twarz, czy zmierzenie z jego rosnącym gniewem. <br />
Carver aktualnie był niczym chodząca bomba z elektrycznym zegarkiem, wyliczającym precyzyjny czas jej detonacji. Złość wręcz kipiała z jego zaczerwienionego oblicza, przypominającego rozgrzany do granic wulkan. Monstrualny krater, z jakiego w dowolnym momencie są w stanie wylecieć w powietrze setki litrów wrzącej lawy.<br />
- Idźcie... Po prostu odejdźcie. - zaczesał otwartą dłonią żółte kosmyki, opadające mu na czoło, po czym zwrócił się w naszą stronę. Chyłkiem zdołałem zobaczyć jak posłuszne rodzicowi jednostki w pośpiechu oddalają się od źródła wszelkiej wściekłości. - Nie bądź zły na moich synów. Są nowi w tym świecie, nie znają podstawowych reguł i zasad. Wybacz, Gerardzie.<br />
- To lepiej niech rozpoczną pilną naukę, póki jeszcze nie jest za późno. - skwitował krótko, podnosząc ociężałe ciało z kanapy. - Musimy już iść. Przykro nam, że tak szybko opuszczamy ten cudowny bankiet, ale naprawdę musimy... <br />
- A kolacja? - zaalarmowany Nathaniel przerwał czerwonowłosemu, wciągając sporą dawkę powietrza przez szeroko rozchylone wargi.<br />
Gerard zerknął ukradkiem w moją stronę, a jego delikatna, ciepła dłoń bardzo ostrożnie ujęła tą należącą do mnie, aby ten drobny gest nie mógł zostać zauważony przez niechcianego, trzeciego gościa. Kiedy znów poczułem te przyjemne, gorące fale przepływające wzdłuż górnego odcinka kręgosłupa, pozwoliłem sobie na niewielki odpoczynek, przymykając lekko powieki.<br />
- Przecież ten chłopak widział stanowczo zbyt dużo. Ze względu na ryzyko nie pozwolimy mu odejść. Dobrze znasz obowiązujące prawa, więc chyba nie muszę niepotrzebnie tłumaczyć tego po raz kolejny. W naszych obowiązkach leży ochrona reszty gatunku. Nie pozwolimy, a na pewno ja nie pozwolę narażać pobratymców dla jakiegoś... człowieka! - zamachnął gwałtownie ręką w celu dokładniejszego pokazania ogromu i powagi sprawy. - Jedz, albo zrobią to za ciebie inni. - warknął gardłowo, po czym chwycił całą dłonią czerwonowłosego za ramię. Wbijając palce w jego przedramię, myślał iż w ten sposób nakłoni go do uległości, aczkolwiek minął się z prawdą o kilka sporych metrów. Mężczyzna nie miał najmniejszego zamiaru okazywać ani grama pokory w stosunku do blondyna, a wręcz przeciwnie. Poprzez pogardliwe spojrzenie pragnął wyrazić swoją niezależność, samowystarczalność oraz fakt, iż rzeczywiście nikt nie sprawuje nad nim kompletnej władzy.<br />
- Nie. - sprzeciwił się bezwstydnemu nakazowi wampira, prychając arogancko. Zlekceważył słowa Nathaniel'a, postanawiając iść ścieżką wyznaczoną przez samego siebie. Odgrywał rolę buntowniczego, pozbawionego dobrych manier arystokraty bardzo przekonująco, toteż nikt nie był w stanie odgadnąć jego prawdziwych uczuć. Starannie chował je pod twardą maską neutralności i szyderstwa.<br />
- Nie wypuszczę cię stąd, uwierz mi. Nie wyjdziesz, póki ten chłoptaś będzie wciąż oddychał. - niemal od razu, jak na tajny rozkaz pod głównymi, masywnymi drzwiami zebrała się grupa nastawionych do walki wampirów, tylko czekających na otrzymanie znaku, by wszelkimi sposobami zatrzymać nas w tej sali. Gdyby Gerard dał im choć miniaturowy powód, który sprowokowałby ich do działania, istniało małe prawdopodobieństwo, że opuścilibyśmy przyjęcie bez szwanku. Zatem nie podejmując bezpośredniej konfrontacji, szanse na przeżycie następnych minut niewiarygodnie malały.<br />
- Nie. - ponowił, sprawnym ruchem odpychając upartego mężczyznę, który wykonał zjawiskowy manewr, aby złapać coś na wzór równowagi. Wyglądało to co najmniej komicznie, ale jemu w istocie wcale nie było do śmiechu. Z owalnej, doskonałej twarzy Carvera pozbawionej jakichkolwiek skaz, zniknął miły, przyjazny wyraz, obecny przy wygłaszaniu mowy na podium. Zastąpiło go coś zupełnie odwrotnego, czyli mieszanka nieokiełznanego gniewu, wściekłości oraz pretensji do samego siebie, że pozwolił na własne upokorzenie przy przyjaciołach.<br />
- Jedz. - niespodziewanie jego chuda, anemiczna dłoń z bardzo dużą siłą zacisnęła się wokół gardła Gerarda, miażdżąc je w żelaznym uścisku. <br />
Wciągnąłem ze świstem powietrze, starając zachować względny spokój, lecz w środku drżałem w panice o zielonookiego. W tak trudnej sytuacji nie było niczego, co mógłbym zdziałać w sprawie pomocy czerwonowłosemu. Przecież nie zdołam posiąść bezkresnej wampirzej potęgi, będąc zaledwie słabym, bezbronnym człowiekiem. W starciu z gospodarzem przyjęcia, zwycięstwo zdecydowanie sprzyjało przeciwnej stronie. <br />
Czerwonowłosy chichotając radośnie, jak gdyby wszystko inne przestało stało się totalnie obojętne, zręcznie złapał oprawcę za zgięcie w łokciu, odciągając ramię od swojego gardła. O dziwo, przyszło mu to z niewielkim trudem. Prawidłowo odparł niespodziewany atak, tymczasem zza oczu blondyna wyjrzała furia. <br />
Wszystko wskazywało na to, iż za kilka minut w sali bankietowej rozpęta się bitwa pomiędzy głównym organizatorem imprezy i moim partnerem. Nie dostrzegałem w tym innej ewentualności, żeby podjąć próbę uratowania Gerarda, dodatkowo życia Alex wraz z paroma pozostałymi osobami. Decyzja musiała zostać podjęta błyskawicznie, toteż nie zwlekałem zbyt długo z odpowiedzią.<br />
- Zrób to, Gee. Po prostu to zrób. - odchyliwszy fragment odświętnej koszuli, ukazałem bladą skórę obojczyka.</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-53528637052438139852013-10-23T12:49:00.004-07:002013-10-23T12:52:08.429-07:00Rozdział 21<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Hej kochani! Tak, oto przed wami ten rozdział, który uważam za najlepszy! Bardzo się starałam nieco poprawić styl, żeby w ogóle dało się to przeczytać i... Oceńcie sami! :3 Dziękuję, że jesteście ze mną już tak długo <3 </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Enjoy!</span></div>
<br />
___________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: x-large;">[Frank]</span></b><br />
<br />
- C-co? - zapytała z wielką paniką łatwo wyczuwalną w jej przepełnionym smutkiem głosie. Potężne fale nieszczęścia, gigantycznej tęsknoty oraz przemożnej chęci wyrwania się ze świata istot mroku promieniowały od niej na kilka metrów. Te negatywne uczucia były ukryte dosłownie wszędzie, w każdym zakamarku duszy tej biednej dziewczyny, powoli niszcząc niegdyś piękne, kolorowe marzenia. - Ale jak? Przecież to są... to są wampiry! Ja nie zdołam... Ja nie... nie... - nieświadomie urwała swoją i tak niezbyt dobrze ułożoną wypowiedź, zupełnie milknąc na krótki moment. Cisza wytworzona pomiędzy naszymi wciąż ściśle złączonymi klatkami piersiowymi z sekundy na sekundę stawała się coraz cięższa, wręcz niemożliwa do zniesienia. Pragnąłem jakoś przerwać to niezręczne milczenie obu stron, wymyślić na poczekaniu pocieszające słowa, które dodałyby chociaż odrobinę otuchy. Sprawiły, żeby Alex w końcu uwierzyła w siebie i swoje szerokie możliwości, korzystając z perfekcyjnej okazji do wyrwania spod nieograniczonego panowania przeklętej Danielle. Jednak za żadne skarby nie potrafiłem wymyślić niczego odpowiedniego, ani stosownego do obecnej sytuacji. Choćby zależało od tego czyjeś życie, po prostu całe pozytywne nastawienie do dzisiejszego bankietu magicznym sposobem wyparowało, wprowadzając mnie w podły, wstrętny nastrój.<br />
Nagle jej drobnym, wątłym ciałkiem wstrząsnął intensywny dreszcz, przechodzący wzdłuż kręgosłupa po same czubki palców u rąk i nóg. Chude, kościste pięści mocno zacisnęły się na mojej białej, odświętnej koszuli, niemal zgniatając ją w drobny mak. Mimo, iż eleganckie ubranie już przedtem wyglądało na siedem nieszczęść, niczym wymięte przez spore stado rozpędzonych, nieokiełznanych rumaków, aktualnie znacznie bardziej pogorszyło swój poprzedni stan. Nigdy nie dopuściłbym do najśmielszych pomysłów faktu, że ta z pozoru drobna, pozbawiona wszelkiej radości dziewczyna posiada w sobie aż tyle sekretnej siły. <br />
Nadal pozostawała ukradkiem skryta w moich ramionach, toteż i ja na wyższą skalę odebrałem zachowanie czarnowłosej. Nieprzyjemny, wyrażający pełne współczucie grymas automatycznie wpełzł mi na usta. Nie zignorowałem również paru ciepłych, drobnych kropelek słonej wody, powoli wypływających spod jej półprzymkniętych powiek. Lśniące w blasku przygaszonych świateł łzy obecnie szybciej zbierały się w kącikach cudownie zielonych oczu, aby następnie swobodnie skapnąć na moją garderobę. Choć usilnie próbowała powstrzymać przeźroczyste strumyki cieczy, one nadal wyznaczały cienką dróżkę na śmiertelnie bladych policzkach.<br />
- Nie płacz. Proszę, nie płacz. - próbowałem w jakiś sposób załagodzić zaistniały stan rzeczy, szepcząc ciche, mało pocieszające słówka wprost do jej ucha. Tak ogromnie zależało mi na powtórnym poskładaniu nadszarpniętych nerwów Alex do jednolitej całości, jednak owe nieudolne zabiegi spowodowały jeszcze głośniejszy szloch dziewczyny. Kiepskie położenie tej niewinnej nastolatki oraz kompletnie zdemolowany przez okropne, przerażające doświadczenia umysł, z wolna zaczęły udzielać się także i mnie. Ona była w totalnej rozsypce i potrzebowała natychmiastowej pomocy. Ja natomiast dusiłem w sobie monstrualne poczucie winy za to, iż za nic w świecie nie potrafię jej wesprzeć w ciężkich chwilach.<br />
Nie wiem skąd kiedyś zdobyłem tak wielką empatię do wszystkich żywych, skrzywdzonych stworzeń, jakie spotkałem na drodze do dorosłości. Odkąd sięgam niezawodną pamięcią do zamierzchłych czasów swojej szczeniackiej młodości, zawsze widzę tam najróżniejsze zwierzęta, bądź osoby, którym z całego malutkiego serduszka chciałem pomóc bez względu na skutki owych działań. Wszyscy byli w stu procentach przekonani, iż wraz z wiekiem moje dobre chęci ostatecznie zanikną, a ten wcześniejszy miły, uczynny chłopak bezpowrotnie zginie, zamieniając w obojętnego na krzywdę innych małolata. Aczkolwiek dosyć spora część dawnego współczucia przetrwała we mnie do tej pory, czasem sprawiając naprawdę wiele kłopotów.<br />
- Jakoś sobie poradzimy, rozumiesz? Przysięgam, wszystko będzie dobrze. - delikatnie przesunąłem otwartą dłonią po plecach czarnowłosej, szczelnie okrytych aksamitnym materiałem, jednocześnie karcąc w myślach za wygadywanie takich głupot. Obiecywałem wolność, powrót do normalnego życia, tymczasem nie miałem zielonego pojęcia, czy zdąży choćby kiwnąć palcem wskazującym, zanim oni ją dorwą.<br />
- N-naprawdę? - wyszeptała słabo, lecz w jej tonie coś zdecydowanie uległo pewnej zmianie. Pojawiła się w nim nutka nadziei, pomieszana z olbrzymią dawką strachu, ale jednak... Zdobyłem niepodważalny argument, świadczący o tym, że szczerze chce wreszcie uciec z tego koszmarnego miejsca. Że nie podejmie błędnej decyzji w kluczowym momencie, rezygnując ze swojej niezależności od Danielle. Nie było już odwrotu, nie starczyło wolnej przestrzeni na lęki czy obawy. Istniała wyłącznie niemożliwa do zwyciężenia odwaga, dzięki której nasz niezawodny plan doskonale się powiedzie. <br />
- Oczywiście.<br />
W ostatniej sekundzie kątem oka dostrzegłem dwie dobrze znane mi sylwetki, poruszające się stosunkowo wolno, jakby ociężale w naszym kierunku. Prowadziły one między sobą zaciętą konwersację, a przynajmniej takie jedynie sprawiały wrażenie, gdyż druga z osób posłusznie milczała, wysłuchując z większą uwagą w odgłosów otoczenia, aniżeli wywodów partnerki. Przypominało to raczej jednostronną rozmowę, prowadzoną w pojedynkę niczym u kobiety nie do końca zdrowej na umyśle. Bo to właśnie przedstawicielka płci żeńskiej zamaszyście gestykulowała rękoma na wszystkie możliwe strony, opowiadając czerwonowłosemu mężczyźnie obok niej o prawdopodobnie niezbyt ciekawych sprawach. Jej ramiona dosłownie wirowały w powietrzu i magicznym cudem było, że do tej pory nie zrzuciła tac pełnych smakołyków, niesionych przez kelnerów, którzy zwinnie omijali nazbyt energiczną osobowość Danielle. <br />
Porażający impuls wysłał drobną iskierkę prowadzącą od zmysłu wzroku wprost do mojego mózgu, gdzie został szybko przetworzony w wyraźne, niekwestionowane polecenie. Musiałem jak najprędzej dla własnego bezpieczeństwa odsunąć się od wciąż niczego nieświadomej Alex, z powrotem stawiając pomiędzy nami gruby, niewidzialny mur. Zachowywać całkowicie normalnie, robić naturalne rzeczy, zupełnie jak zwykle. I bez wątpienia miałem obowiązek wymyślić jakiś istotnie dobry, nie budzący najmniejszych podejrzeń powód, dlaczego dziewczyna stoi sama z podpuchniętymi oczami, wciąż wilgotnymi od łez.<br />
- Jesteśmy z powrotem. Och, co się stało?! - wykrzyknęła niby przerażona wampirzyca, natychmiast podchodząc do swej przyszłej ofiary. Z ogromnym trudem powstrzymałem ostrzegawcze warknięcie, przygryzając zębami język, póki nie poczułem niedużego bólu na, dzięki jakiemu pomysł nagłego "uratowania" czarnowłosej do ostatniej kropli wyparował z mojej głowy.<br />
Ostrożnie, Frank. Nie możesz wydać tej biednej dziewczyny zwyczajnym, niekontrolowanym odruchem.<br />
- Ależ nic, madame. To nie ma najmniejszego znaczenia. <br />
Rozluźniłem nieco mięśnie dopiero wtedy, kiedy czyjaś przyjemnie chłodna dłoń w uspokajającym geście spoczęła na moim ramieniu, gładząc je przez cienki materiał koszuli. Dobrze znałem ten jedyny, niepowtarzalny dotyk, toteż od razu wydałem z siebie cichu pomruk aprobaty. Wcześniejsze napięcie zaczęło z wolna ustępować, od nowa tworząc względnie miłą atmosferę. Gerard zawsze dobrał najodpowiedniejszy do okoliczności moment, aby raptownie znów pojawić się przy moim boku, ofiarując bezkonkurencyjną pomoc.<br />
<i>O co chodzi?</i> - donośny, a zarazem pozbawiony specyficznej dźwięczności szept przemówił wewnątrz moich myśli. Faktycznie, zapomniałem, że wraz z zielonookim mogę szczęśliwie nawiązać kontakt bez pomocy zbędnych słów. Rzecz jasna, on po prostu stale musiał precyzyjnie wiedzieć o kwestiach, które mnie naprawdę martwią, nie dając wytchnienia.<br />
<i>Alex... Czy ona... Czy ona umrze? </i><br />
<i> Tak, najpewniej tak. Właśnie po to tu przybyła. Dlatego na bankiecie są ludzie.</i> - oznajmił jawnie, szczerze odpowiadając na poprzednio zadane pytanie. Nie owijał w bawełnę, mówiąc wprost o rzeczywistych faktach. - <i>Ale nie martw się, tobie nic nie grozi. Jestem zaraz obok. </i><br />
<i>Nie chodzi mi o to. Ja... ja nie pozwolę, żeby została obiadem dla tych bestii.</i> - decyzja, którą nieświadomie podjąłem jeszcze kilka sekund temu, była niepodważalna przez nikogo. Sam Gerard został zmuszony ulec owemu postanowieniu, gdyż nawet jego wybitna elokwencja nic by nie zdziałała. Niemniej przyznam rację, nazwanie wampirów bestiami mogło nieco urazić czerwonowłosego, czego wcześniej zapomniałem rozważyć. - <i>Przepraszam, Gee... </i>- westchnąłem ciężko, przeczesując włosy dłonią. - <i>Wiesz, że nie chodzi mi o ciebie. Ty jesteś pod każdym względem inny od nich.</i><br />
<i> Spokojnie, kochanie. Rozumiem cię. Pamiętaj, bez względu na okoliczności zawsze stoję po twojej stronie.</i> - pomimo, że mężczyzna przez czas trwania naszej niemej rozmowy był za mną, troskliwie przytulając do swojej klatki piersiowej, doskonale wiedziałem, iż aktualnie jego różowe wargi są rozciągnięte w pięknym, zapierającym dech w piersi uśmiechu. Przeznaczony został specjalnie, aby dać mi gwarantowaną pewność oraz podnieść na duchu. Odbierałem to każdą, bardziej, bądź mniej istotną komórką ciała, na nowo gromadząc w sercu zagubione pokłady odwagi.<br />
- Panie i panowie! Dziękuję za przybycie, jestem niezmiernie zaszczycony waszą obecnością. Witam na bankiecie z okazji piątego stulecia organizacji "Heaven"! - w każdej części obszernej sali nieoczekiwanie zapadła idealna cisza, przerywana wyłącznie ostatnimi stuknięciami porcelanowych naczyń odkładanych na długie stoły. Kiedy śmiertelnie blady, przyodziany w ciemny garnitur chłopak wolnym krokiem przemaszerował po parkiecie od głównego wejścia do małego podestu usytuowanego na środku, każdy prędzej czy później milknął, pogrążając pomieszczenie w grobowym klimacie. Jego głos dodatkowo zniekształcony przez mikrofon pochodzący z dawnych lat, brzmiał niczym ulepszony monolog robota. - Pozwólcie, iż nie zdradzę więcej istotnych szczegółów, gdyż specjalnie na tę wyjątkową okazję zaprosiliśmy wnuka założyciela naszej cudownej firmy! Serdecznie zapraszam i oddaję głos pany Nathaniel'owi Carverowi! - skłonił się lekko, po czym zgrabnych krokiem odszedł w lewą stronę, po chwili znikając za grubą, czerwoną kurtyną.<br />
Na prowizoryczną scenę stworzoną z ciemnych, ściśle połączonych desek wkroczył barczysty mężczyzna w jasnym, kremowej barwy garniturze. Marynarka, spod której nieznacznie wystawał oślepiająco biały fragment odświętnej koszuli, była całkowicie rozpięta, ukazując dobrze zbudowaną klatkę piersiową osobnika. W pośpiechu i nieładzie ułożony kołnierz został delikatnie przekrzywiony, co nadawało mu buntowniczego wyglądu. <br />
- Pragnę jeszcze raz podziękować wszystkim za przybycie oraz przeprosić niektórych za późne dostarczenie zaproszenia. Jest mi naprawdę przykro, że powiadomienia nie dotarły na czas, ale jednocześnie posiadam ogromny dług u mojej Danielle, która z oddaniem pomagała mi w przygotowaniach. - pierwsze brawa po słowach blondyna o krótkich włosach rozległy się w okolicach podwyższonego punku, pełniącego funkcję ambony, natomiast następne objęły już całe audytorium, za wyjątkiem kilku - sądząc po zdegustowanych grymasach - niezadowolonych osób. <br />
Donośny, charakterystyczny odgłos oklasków rozbrzmiał gromko dookoła, nie ustając nawet na krótki moment. Niósł się w górę ku sklepieniu, odbijając od pochłaniających dźwięki ścian, co tylko potęgowało efekt szumu. Ludzie oraz nadnaturalne istoty niczym zahipnotyzowani wbijali przenikliwe spojrzenie w Nathaniel'a, z szeroki uchylonymi ustami skrycie podziwiając jego unikatową urodę. Zarówno niżej lub wysoko postawione wampirzyce były obezwładnione ich wymarzonym wyobrażeniem ideału. Prócz zawziętych, niekontrolowanych machnięć dłońmi stały nieruchomo, jakby porażone piorunem w deszczowe południe.<br />
- To dla nas wszystkich jest bardzo ważny dzień, gdyż spotykamy się tutaj nie tylko po to, aby świętować, ale i omówić pewne zmiany, które musimy wprowadzić do systemu. Jedynie zdecydowane posunięcia i śmiałe decyzje doprowadzą nas do sukcesu. W tym celu pozwoliłem sobie przygotować małe zebranie, jakie odbędzie się zaraz po wręczeniu nagród. - kontynuował ze sztucznie szeroko rozciągniętymi ustami. Ten zadziorny, łobuzerki uśmieszek niesfornego nastolatka prawie spowodował nagły, niespodziewany zawał serca wyczulonych na tego typu gesty ludzi, przez co musieli oni dosłownie objąć ramionami błogo chłodną ścianę, przyciskając rozgrzany policzek do zimnej, chropowatej powierzchni, aby nie upaść na podłogę. Świadomie mogę potwierdzić, iż urok pana Carvera potrafił zwalić z nóg nawet tych najodporniejszych na wszelkiego rodzaju wdzięki.<br />
Szczupła, wychudzona brunetka z długimi nogami i niesamowicie krótką, czerwoną spódniczką weszła pewnie na scenę, stawiając rozległe kroki na drewnianych deskach, dzięki czemu błyskawicznie pokonała odległość dzielącą ją od Nataniel'a. W jednej dłoni ostrożnie trzymała białą, szczelnie zaklejoną kopertę, którą bezzwłocznie po wymienieniu znaczących spojrzeń, oddała w ręce wcześniej wspomnianego mężczyzny. Blondyn delikatnie odebrawszy pakunek, niedbale rozerwał górną część. Po krótkiej chwili zamyślenia kobieta na powrót zeszła poziom niżej, sprawnie unikając złośliwych komentarzy bezczelnych, zauroczonych wampirów. Posłała im wyłącznie skrzywiony, zniesmaczony wulgarnością niektórych uwag uśmiech oraz tajemniczo zniknęła za zamszową zasłoną. <br />
- Mamy już wyniki! - oznajmił uradowany, trzymając kartkę po brzegi zapełnioną nazwiskami ważnych osób. Uznałem, że słuchanie jak gospodarz przyjęcia monotonnym głosem zaczyna wymieniać kolejnych laureatów, będzie strasznie nużące, toteż zdecydowałem bezszelestnie zająć się własnymi sprawami. W tym celu ponownie opadłem na skórzaną kanapę, a mój umysł w ekspresowym tempie opanowała główna myśl dzisiejszego wieczoru. W jaki sposób mógłbym pomóc Alex?<br />
<br />
<br />
- Dobrze, zatem zakończyliśmy tą beztroską część bankietu. Oczywiście z całego serca gratuluję wszystkim wyróżnionym oraz po kolacji zapraszam do swojego gabinetu poszczególnych przedstawicieli. Mark, Alan, Gerard, Lydia, Danielle, Caroline i Josh... Liczę, że razem poradzimy sobie z wciąż rosnącymi oczekiwaniami naszych klientów. Tymczasem życzę dobrej, udanej zabawy. Smacznego. - wreszcie po trzydziestu naprawdę długich minutach wyczytywania zupełnie obcych mi ludzi, mężczyzna ukazał trochę dobroci, zakańczając swą przemowę. Większość była dogłębnie zasmucona faktem, iż ich ukochany idol tak szybko się ulatnia, ale też spora grupa odetchnęła z wyraźną ulgą. Ja należałem do licznej gromady tych niewiarygodnie uszczęśliwionych, wydychając nagromadzone w pluchach powietrze. Ostatecznie miałem prawo w pełni swobodnie się odprężyć, nie słysząc już natarczywego głosu Nathaniela, albo najzwyczajniej porozmawiać z Gerardem. Jednak ostatnie słowa blondyna wciąż pobrzmiewały wewnątrz mojej głowy, klarownie sygnalizując coś złego. <br />
Zanim zdążyłem przetworzyć informację, dookoła rozległo się ogromne zamieszanie. O ile w ogóle można było nazwać to pospolitym zamieszaniem, gdyż trafniejsze określenie to raczej czysty chaos, bądź zamęt, jakiego nie sposób opanować. Szelest długich sukni oraz stukot niezliczonych par butów zagłuszyły pozostałe odgłosy. Powstały łoskot natychmiast wyrwał mnie z przemyśleń, siłą wyciągając z idealnego, wyimaginowanego świata.<br />
"Smacznego" - przytoczyłem po chichu cytat Carvera, ledwo poruszając zesztywniałymi ze strachu ustami. Moja dolna warga drżała lekko pod wpływem bezustannie napływających fal przerażenia.<br />
Ni stąd ni zowąd wokół nagle zapanował totalny harmider, a najróżniejsze przedmioty niemal fruwały w górze, z głośnym świstem raz po raz przecinając powietrze. Porcelanowe talerze wyrzucane przez przyszłe ofiary, mające trafić w oprawców, niechybnie omijały swój cel, rozbijając w tysiące kawałeczków o twarde mury.<br />
Rozpoczęła się prawdziwa uczta dla wampirów.<br />
Ludzie uciekali w popłochu, zdzierając swoje obolałe od ciągłych krzyków gardła, w nadziei, że wkrótce otrzymają upragniony ratunek. Aczkolwiek budynek przypominający staroświecki kościół był znacznie oddalony od najmniejszych obszarów zabudowanych lub miejsc, gdzie rzeczywiście ktoś udzieliłby im potrzebnej pomocy. Ściany zaś z rozmysłem pogrubione, nie przepuszczały żadnych dźwięków, przez co wszyscy zostali już na początku skazami na nieuniknioną porażkę.<br />
Niektórzy po utracie znacznej części zapasów siły, poświęconych na desperacką walkę z o wiele potężniejszymi od siebie, po prostu dawali za wygraną, zaprzestając jakichkolwiek ruchów. Skończyli niedorzeczną szarpaninę, bezwiednie oddali pod panowanie stworzeniom z ostrymi kłami, które w niedługim odstępie czasu zatopiły się w ich tętnicy. Krew trysnęła z kłutej rany gęstą stróżką, brudząc karmazynową poświatą niegdyś znakomicie czystą posadzkę. Martwe ciało opadało powoli na podłogę, tonąc w kałuży cieczy.<br />
W czasie otrzymania zaproszenia na uroczystość nie mieli zielonego pojęcia o wydarzeniach, jakie rozegrają się w najbliższej przyszłości. Naiwni zdecydowali powierzyć swój los podstępnym istotom mroku, w pełni im ufając oraz wierząc przekonaniu, że niedługo opowiedzą znajomym o cudownym wieczorze, jaki przeżyli. Gdzieś w odległej podświadomości posiadali małe, nikłe pojęcie, mówiące o ich szybkiej i bolesnej śmierci z rąk swoich towarzyszy. Że zginą pozbawieni krwi co do ostatniej kropli. Mimo tego nadal tliła się w nich mała iskierka absurdalnej nadziei.<br />
Niestety, piękne marzenia legły w gruzach, gdy huczny trzask zakomunikował o zamknięciu głównych wrót.</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-81357835727321268052013-10-12T10:56:00.004-07:002013-10-12T11:03:58.562-07:00Rozdział 20<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Aaa! *piszczy radośnie* Jestem z siebie tak cholernie dumna! Rozdział 21 już napisany... Jest tam sporo dialogów! Starałam się ograniczyć opisy i jakoś skrócić pieprzenie o głupotach i jest... Wyszło mi i się mi podoba! :D <br />A tymczasem zapraszam na rozdział 20, który jest... ciekawszy niż poprzedni xD</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Dedyk leci dla <span style="color: #f1c232;">gee17</span></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"> Kocham was wszystkich <3</span></div>
<br />
___________________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: large;">[Frank]</span></b><br /><br /> Mężczyzna najpewniej na specjalne potrzeby i wymagania dzisiejszego wieczoru przywdział dwukolorowy, charakterystyczny strój szyty na wzór odświętnego fraku. Zazwyczaj widywałem niemal identyczne ubrania w programach muzycznych u wielkich i sławnych na cały świat dyrygentów. Jednak kostium Sam'a wyłącznie z bocznej perspektywy i tyłu bliźniaczo pasował do wcześniej wymienionych, ponieważ od frontowej strony całość prezentowała się zupełnie inaczej. Bardziej jak przedpotopowe, starodawne, choć porządnie wykonane przebranie jakiegoś marnego kelnerzyny w kiepskim barze ze źle zaparzoną, dawno zimną kawą i nieświeżymi, twardymi bułeczkami, na których bez większego wysiłku można połamać przednie zęby.<br /> Cienka czarna koszula oraz nałożoną na nią bawełniana, nieskazitelnie biała kamizelka ściśle przylegały do jego ciała, uwidoczniając smukłą, wysportowaną sylwetkę, szerokie ramiona, wąskie biodra. Barwy owych ubrań tworzyły idealny, intensywnie oślepiający kontrast. Blondyn niewątpliwie musiał nadzwyczajnie mocno odróżniać się od pozostałych osób ubranych w długie, kolorowe suknie, czy też zwykłe, proste garnitury. Na tle wszystkich zebranych dzięki swojemu kostiumowi i również znacznie zdrowszemu odcieniowi skóry jako jedyny (nie licząc żywych istot stworzonych z krwi, kości oraz miękkiego, dobrze ukrwionego organu) wyglądał nieco inaczej niż cała reszta gości. Cóż, przynajmniej miałem stuprocentową pewność, że w razie jakiegokolwiek wypadku nie zgubię chociaż jednego z wcześniej poznanych, godnych zaufania ludzi.<br /> Dopiero kiedy spojrzałem nieco niżej, wodząc wzrokiem od zwężanych przy łydkach, granatowych spodniach do ozdobnego paska przewiązanego w pasie, ujrzałem, iż guziki odświętnej kamizelki zostały chyba do końca zapięte dzięki nadnaturalnemu, magicznemu urokowi starej wiedźmy, bądź niemożliwej do zrozumienia sile, gdyż klatka piersiowa mężczyzny była po prostu zbyt szeroka dla obcisłej, delikatnej tkaniny. Trzy brązowe, okrągłe kółka z czterema małymi dziurkami po środku z ledwością i ogromnym trudem utrzymywały przy sobie oba boki naciągniętego do granic możliwości okrycia wierzchniego, resztkami sił pozostając na obecnym miejscu. Sprawiały wrażenie, jakby dosłownie za moment ostatnie nitki wiernie trzymające je w stałej pozycji już niedługo miały przekroczyć barierę własnej wytrzymałości, pękając na kilka kawałeczków, a one same powinny odpaść.<br /> Kąciki moich ust mimowolnie powędrowały ku górze na wyobrażenie sobie tego całego zamieszania, jakie powstałoby po takim właśnie zdarzeniu. Dla postronnego obserwatora wyda się to pewnie dziwne, że w obliczu zagrożenia ze strony mrocznych wampirów i narastającego niebezpieczeństwa nadal potrafię uśmiechać sam do siebie, aczkolwiek specjalnie gorąca atmosfera, czy świadomość podjętego ryzyka nie przytłaczały mnie aż tak bardzo. Wręcz przeciwnie... Byłem radosny jak jeszcze nigdy wcześniej, ale drobna nuta niepokoju całkowicie nie odpuściła. Odbierałem na swoich plecach spojrzenie przynajmniej setki osób, uważnie śledzących mój każdy, najdrobniejszy ruch. Nie stanowiło to aż nazbyt komfortowego uczucia, lecz postanowiłem nie psuć sobie w miarę dobrego humoru całkowicie niepotrzebnymi obawami.<br /> Niemniej od miłych, błogich marzeń powróciłem do bezbarwnej smutnej rzeczywistości, starannie i z ogromną uwagą dokładnie przysłuchując rozmowie Gerarda z jego najbliższym przyjacielem. Pierwszy z nich przez cały czas uparcie milczał, raz po raz mocno napinając mięśnie, co było dobrze widoczne dzięki czarnemu uroczystemu garniturowi. Materiał wraz z kolejnymi w wyższym stopniu nerwowymi ruchami marszczył się gdzieś w połowie wysokości pleców oraz pomiędzy łopatkami. Natomiast drugi bodajże w ogóle nie pobierał żadnych oddechów, nieustannie mówiąc podniesionym głosem do czerwonowłosego. I gdyby nie ten jeden, aż nadto istotny fakt, iż przypuszczalnie owa dyskusja dotyczyła mojej skromnej osoby, nie dostrzegłbym w niej niczego ciekawego. Lecz aktualnie, chcąc nie chcąc, zostałem przymuszony do poznania wszelkich ciekawszych szczegółów.<br /> - Czyś ty na starość oszalał, Way?! Dlaczego go tu przyprowadziłeś? Postradałeś zmysły? - Sam z przesadnym zdenerwowaniem oraz z sporą szczyptą rozdrażnienia rzucał w Gerarda setką pytań, na jakie - patrząc z innego punktu widzenia - póki co nie dostał do końca satysfakcjonującej go odpowiedzi. Wyglądał jak zniecierpliwiona zachowaniem swojego niesfornego dziecka matka, usiłująca grzecznie i pokojowo wytłumaczyć chamskiemu bachorowi podstawowe zasady dobrego wychowania, ale on jest odporny na jakąkolwiek metodę przyswajania wiedzy. Toteż w tym wypadku zielonooki grał rolę niemożliwego do okiełznania podopiecznego, a blondyn pełnił funkcję bliskiej szaleństwa opiekunki. Wciąż nieprzerwanie, automatycznie wyrzucał z siebie setki zdań, atakując drugą osobę. Cóż, widocznie oboje zagubili się w porywającym potoku słów, jednocześnie tonąc gdzieś pomiędzy nimi. Ich zdezorientowany wzrok wodził z jednego miejsca do drugiego, poszukując najmniejszej luki, aby móc wyjść z zawiłego labiryntu. Aczkolwiek pomimo wszystko blondyn nadal kontynuował wcześniejsze wywody, co tylko spowodowało przeciągłe gerardowe westchnienie.<br /> - Sam... - zaczął powoli, układając otwartą dłoń na ramieniu kolegi. Zacisnął na nim delikatnie palce w geście powstrzymania mężczyzny, na co ten wzdrygnął się lekko pod wpływem nagłego dotyku. Był zbyt pochłonięty tworzeniem w głowie coraz to nowszych okazji, aby nawrzeszczeć na kogokolwiek z naprawdę błahych powodów, jakie dodatkowo wyolbrzymiał ponad wszelką miarę. Wyraźne poruszenie i spore rozdrażnienie przejęło nad nim całkowita kontrolę.<br /> Gerard zaś przeciwnie, jak zwykle odgrywał beztroską rolę wręcz w perfekcyjny sposób. Mimo, że z pewnością ta sytuacja nieznacznie go irytowała, pozostawał zupełnie opanowany, spokojny, niczym twarda skała, której nie można w żaden sposób poruszyć. Rwące potoki, potężne podmuchy wiatrów, czy przerażające wyładowania elektryczne malujące się na zachmurzonym niebie nie są dla niej żadnym wyzwaniem, bo posiada gdzieś wewnątrz siebie ogromną moc, która nie pozwoli jej na chwilę słabości. Czerwonowłosy jest po prostu idealny... Czuły, a zarazem silny i stanowczy. Troskliwy, jednocześnie potrafi postawić na swoim i żadna siła nie przekona go do zmiany zdania choćby w najmniej istotnej kwestii. <br /> - Nie, Gee. Nie rozumiem cię. Mówiłeś, że on znaczy dla ciebie więcej niż cokolwiek innego. Że jest twoim jedynym światełkiem w ciemnym tunelu, punktem zaczepienia w otchłani wiecznego mroku... Czy te piękne słowa były puste i bezwartościowe? - blondyn podjął decyzję o poskromieniu szalejących nerwów i teraz już o wiele bardziej opanowany zadał powoli ostatnie pytanie. Zatrzymał się na krótko w kompletnym bezruchu, wydając z siebie ciężkie westchnienie. Jego odziane w aksamitną, nienagannie białą rękawiczkę palce przeczesały przydługie już włosy, znacznie mocniej plącząc kosmyki, które uprzednio również tworzyły zawiłą gmatwaninę na głowie mężczyzny. Te najcieńsze z nich swobodnie opadły na rumianą twarz, przykrywając prześwitującą zasłonką fragment czoła.<br /> W tym samym czasie moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, swoją wielkością przypominając latający spodek niedawno przybyłych na Ziemię kosmitów. Chcąc wtrącić parę groszy do rozmowy, która z chwili na chwilę stawała się coraz bardziej poważna, nagle gwałtownie zamarłem w jednym, stałym miejscu, zapominając o tym, co miałem zrobić. Cisza zalegająca pomiędzy kolejną wymianą opinii mężczyzn, dotyczącej obecności na owym bankiecie była wręcz nie do zniesienia. Dźwięczała w najgłębszych zakamarkach umysłu, odbijając zwielokrotnionym echem, dzięki czemu otrzymałem choć odrobinę dodatkowego czasu na przemyślenie i uważniejsze przeanalizowanie sprawy.<br /> A więc on wie...<br /> Czy Gerard rzeczywiście zebrał w sobie na tyle dużo odwagi, aby wyjawić przyjacielowi swój najskrytszy sekret? Czy posiadał aż tak ogromne zaufanie blondyna i powiedział mu o strzeżonej lepiej niż sejf z wieloma milionami dolarów tajemnicy, jaka miała pozostać wyłącznie między naszą dwójką aż po grób? Czy Sam, przyparty do muru, otoczony sporą ilością ciekawskich wampirów potrafił zachować milczenie? Mimo, że nie znam go zbyt dobrze, ponieważ widziałem go wyłącznie raz w swoim marnym życiu przez kilka krótkich minut, z nieznanych przyczyn podświadomie mu zaufałem.<br /> - Przecież dobrze wiesz, że zależy mi na nim jak na nikim innym. Nie pozwoliłbym go skrzywdzić za żadne skarby świata, nawet za cenę własnego życia. Więc proszę, uspokój się, bo niepotrzebnie zwracamy na siebie uwagę. - wyjaśnił bez zbędnego pośpiechu czerwonowłosy, ostrożnie poklepując kolegę po tylnej części ramienia. Posłał mu specjalny, subtelny uśmiech, żeby rozwiać wszelkie nadmierne obawy, po czym jeszcze mruknął pod nosem coś niemożliwego do zrozumienia z tej odległości, dzielącej nas od siebie. - Zacznijmy w końcu zabawę. <br /> Uprzejmie wyciągnął w moją stronę rękę, kłaniając nisko pod kątem siedemdziesięciu pięciu stopni, jak na prawdziwego dżentelmena wypada. Jego perfekcyjnie ułożona sylwetka nie zadrżała, nie przesunęła ani o kilka milimetrów, kiedy wypowiedział pięć pięknych słów, brzmiących zupełnie niczym wyciągnięte z bajki. "Czy mogę prosić do tańca?" Czekałem na to całe osiemnaście długich lat, pragnąc chociaż jeden, mały raz poczuć się jak wyrafinowana księżniczka z cudownej baśni opowiadającej o wielkiej, nieskończonej miłości. Nigdy wcześniej nie zdobyłbym aż tyle śmiałości, by pomyśleć, że znajdę ją, prawdziwą, nieoszukaną w mężczyźnie... W wampirze owładniętym pragnieniem krwi...<br /> Z chęcią położyłem swoją przynajmniej dwa razy mniejszą dłoń na tej należącej do mężczyzny, unosząc kąciki ust w górę, gdy niezwykle miękkie wargi złożyły czuły, wilgotny pocałunek na jej zewnętrznej stronie. Z uwielbieniem delikatnie musnęły skórę, pozostając w tamtych okolicach odrobinę dłużej, a po ułamku sekundy czyjeś silne ramie objęło mnie w pasie, a niewielka siła popchnęła lekko w stronę obszernego parkietu przeznaczonego do tańca.<br /> Cudownie znów było ponownie doznać tego charakterystycznego ciepła drugiej osoby tuż za swoimi plecami. Już sam nie potrafiłem dokładnie określić, czy ciało czerwonowłosego jest w pełni zimne niczym góra lodowa, bądź świeży śnieg, lub jednak rozkosznie ciepłe i przyjemne w dotyku. Zwyczajnie zdążyłem przyzwyczaić się do specyficznej temperatury, odbierając błogie wrażenia przy bliższym kontakcie. <br /> Jego długie palce stworzyły wraz z moimi plątaninę, której nie sposób było rozwiązać. Nikt nie zdołałby nas rozdzielić żadną siłą, o ile takowa w ogóle istniała. Tamtej pamiętnej nocy zostaliśmy ze sobą ściśle połączeni tajemniczą, nierozerwalną więzią i miałem nadzieję, iż tak pozostanie na wieki. <br /><span style="font-size: x-large;"><br /></span><br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br /><br /> Opadłem wykończony wielogodzinnym tańcem na czarną, skórzaną kanapę ustawioną w rogu obszernego pomieszczenia. Zgodnie z wcześniejszymi spekulacjami, o wiele nie minąłem się z prawdą. Mebel z pozoru niezbyt komfortowy w istocie był nadzwyczajnie wygodny i miękki. Jego ciemne, błyszczące, a przede wszystkim chłodne obicie przyniosło mi niewysłowione ukojenie, kiedy tylko oparłem zgrzany kark o wypełniony puchem zagłówek. W bladym blasku woskowych świec drobne kropelki potu skrzyły się na moich skroniach, by następnie bez skrępowania spłynąć w dół po zaczerwienionym policzku.<br /> Szybkim ruchem dłoni starłem małe cząsteczki wody rękawem białej koszuli, bezwładnie i niekontrolowanie odchylając głowę w tył. Ciche westchnienie ulgi opuściło moje usta, wyznając oczywisty fakt, jak bardzo byłem zmęczony, ale równocześnie ogromnie zadowolony z ostatnich kilkudziesięciu minut spędzonych wyłącznie w towarzystwie Gerarda. <br /> Kiedy tak wirowaliśmy dookoła wszystkich par, zapatrzeni w siebie, każda inna rzecz przestała jakby na istnieć na te trzy minuty. Liczył się on i tylko on. Jego piękna, blada twarz idealnie kontrastująca z odświętnym ubraniem. Kołnierz wystający spod grubej marynarki niemal takiej samej barwy jak nietuzinkowa cera mężczyzny. Te przenikające na wskroś duszę zielone tęczówki odbijały złote płomyki nieznacznie przygaszonych lamp. Uważnie podążały za moim wzrokiem, jaki niespokojnie na oślep błądził od czubka nosa czerwonowłosego, po same kusząco zaróżowione, wilgotne usta. W jasnobrązowych plamkach, znajdujących dookoła źrenicy, kryło się wielkie pożądanie oraz czyste szczęście, aż zanadto wymowne, abym nie zdołał go zauważyć. On również nie patrzył na nikogo poza mną. <br /> I to właśnie była jedna z tych wspaniałych, magicznych chwil, o których tak często można przeczytać w romantycznych książkach. Dotychczas całym sobą uważałem, iż coś podobnego nie ma prawa bytu w życiu codziennym, na tym ponurym świecie pełnym kłamstw i smutku. Aczkolwiek wydarzenie dzisiejszej nocy sprawiło, iż dogłębnie zmieniłem podejście co do tego typu rzeczy. Do końca nie opuszczało mnie niepodważalne wrażenie, wyraźnie sygnalizujące, że z Gerardem wszystko staje się łatwiejsze, wykonalne.<br /> Jednak rozkoszną sielankę i jedyny moment wytchnienia w tym całym rozgardiaszu przerwał donośny stukot butów na wysokim obcasie, jaki dochodził z niebezpiecznie bliskiej odległości od kanapy, na której właśnie odpoczywałem po wyczerpującym tańcu. Odruchowo uniosłem wzrok na ową osobę, posiadającą śmiałość i tupet, by przeszkodzić mi oraz czerwonowłosemu, stojącemu zaraz obok bocznej części mebla. On w najmniejszym stopniu nie był zmęczony lub zdyszany. Przez cały czas dbał o utrzymanie sztucznej maski obojętności, co nie budziło aż tak wielkich podejrzeń wśród ciekawskich. Przynajmniej nie od razu...<br /> Dosłownie kilka centymetrów przed nami jakby nieoczekiwanie wyrosła spod ziemi kobieta. Wyjątkowo piękna kobieta, nie grzesząca swą oryginalną urodą. Na sobie miała długą, balową suknię, podobnie jak pozostałe panny, niemniej jej ubranie diametralnie różniło się od innych. Czarna barwa aksamitnej tkaniny pochłaniała drobne ciało brunetki, czyniąc ją znacznie bardziej tajemniczą. Szokująco długie, brązowe włosy tworzyły liczne fale, swawolnie opadając na ramiona oraz plecy. Połyskujące kosmyki okalały nienaturalnie bladą twarz, a niektóre z nich czasem wpadały do pociągniętych czerwoną szminką ust. Dysponowałem pełnym przekonaniem, że była wampirzycą.<br /> Młoda, niewiele niższa dziewczyna skryta za falbaną ciemniej odzieży, zerkała nieśmiało w naszą stronę, nerwowo mnąc w palcach skrawek materiału własnej, fioletowej szaty. Złociste zdobienia zostały dokładnie odwzorowane od poprzedniczki, natomiast mdławo zielony gorset silnie ściskał jej talię. Okrągłe sznurki były zdecydowanie zbyt mocno zaciśnięcie i związane, dzięki czemu wyglądała, jakby zaraz miała zwymiotować na środek wciąż utrzymanej w idealnym porządku podłogi. Zdrowy, przyprószony delikatnym rumieńcem odcień twarzy ewidentnie wskazywał na to, iż jest człowiekiem.<br /> - Witam cię, Gerardzie! - pisnęła hałaśliwie i tym razem miałem wrażenie, że nieuchronnie utracę zmysł słuchu do samego końca istnienia na świecie. Wysoki ton jej głosu uderzył gromkim, kilkakrotnie powtarzającym oddźwiękiem w wysokie, grube ściany, zarazem zabójczo raniąc moje wrażliwe uszy. Najprawdopodobniej wszyscy zebrani, niezależnie od rasy do jakiej należeli, nie potrafili odpowiednio dostosować do sytuacji nasilenia głosu. <br /> Kobieta od zgrabnych, eleganckich butów po sam czubek nosa wprost promieniowała radością. Niezrozumiały entuzjazm niewątpliwie spowodowany zobaczeniem czerwonowłosego był widoczny nawet na dużą odległość. Jej oczy lśniły niczym dwa małe diamenty, kiedy tylko ujrzała mężczyznę, a usta rozciągnęły na niemożliwą długość w ironicznym półuśmiechu.<br /> Gerard nie odpowiedziawszy na to jakże wylewne powitanie, skłonił się delikatnie z widoczną niechęcią. Jego ruchy zamiast tak żwawych, zgrabnych i dynamicznych jak przy naszym wolnym tańcu, przybrały postać sztywnych oraz totalnie pozbawionych jakiegokolwiek wyrazu. <br /> - To jest Alex. - brunetka przedstawiła drobną dziewczynę, która odeszła o mały kroczek od czarnej sukni przyjaciółki, siostry, bądź pani... Prawdę mówiąc, nie wiedziałam jaka relacja panuje między nimi, aczkolwiek śmiałe domysły zaczęły stopniowo dominować nad zdrowym rozsądkiem.<br /> Czarnowłosa pochyliła głowę w naszą stronę, po czym szybko powróciła na poprzednie miejsce, jakby wyraźnie się czegoś obawiała. Jej wzrok, o dziwo, nie był skierowany na zielonookiego, wyżej postawionego od niej osobnika, lecz właśnie na mnie. Patrzała z przerażeniem i grozą skrytą za błyszczącymi oliwkowymi tęczówkami, nie wymawiając ani drobnego słówka. W dalszym ciągu uparcie milczała, nie chcąc przerywać doskonale stworzonej atmosfery. <br /> - Way. - oznajmił lodowato, podając mi otwartą dłoń. Raczej wskazał nią na moją osobę, nie zadając sobie najmniejszego trudu, aby chociaż kątem oka spojrzeć w tę stronę. Chyba zbyt mocno przyjął rolę opryskliwego arystokraty do swego kamiennego serca. - To Frank. Frank, to jest Danielle. <br /> Na dźwięk swojego czarującego imienia wcześniej wymieniona kobieta zacisnęła obie dłonie w połowie długiej szaty, unosząc ją lekko w górę. Materiał cicho zaszeleścił w charakterystyczny sposób pod wpływem nagłego ruchu, przypominając nieco uspokajający szum wartkiego górskiego potoku. Niezwykle przyjemny dla ucha odgłos wkrótce zanikł, kiedy po neutralnym, obojętnym skłonie Danielle na powrót opuściła części tkaniny w dół. Widocznie do jej obowiązków należało stosownie powitać gości przybyłych na przyjęcie, gdyż z pewnością nigdy z własnej woli nie okazałaby aż tak dużego szacunku zwykłemu, marnemu człowiekowi. Z drugiej strony niewątpliwie to było zasługą czerwonowłosego, który swą rangą skutecznie eliminował resztę wampirów.<br /> - Pozwól, iż pożyczę na moment Gerarda. - wyszeptała z tajemniczym uśmiechem widniejącym na ustach. Na tych pełnych, czerwonych wargach zostały klarownie wypisane wszystkie podstępne słówka, jakimi posługiwała się, by kuszącymi metodami zwabić nieszczęsną ofiarę w swe sidła. Oziębłe spojrzenie przeszyło moją duszę na wylot, zamieniając ciepłe serce w kryształ twardego lodu. Atmosfera natychmiast zgęstniała od niedopowiedzianych zdań, a napięcie pomiędzy nami było coraz łatwiej wyczuwalne.<br /> Chwytając mężczyznę pod ramię, z wielkim trudem pociągnęła go w stronę przeciwną do luksusowych kanap. Na chwilę obecną pozostałem sam na sam z nieśmiałą dziewczyną, która w głębokiej melancholii tęsknie wiodła wzrokiem za Danielle, bądź obawiała szybkiego powroty kobiety. <br /> Leniwie podniosłem się z mebla, dodatkowo podpierając rękoma, gdyż moje nogi z niewiadomych przyczyn nagle odmówiły mi posłuszeństwa. Przecież nie chciałem tak niespodziewanie upaść na oczach kilkudziesięciu ważnych osobistości, stojących tuż nieopodal strefy wypoczynku. Wzbudziło by to wyłącznie niepotrzebną sensację i przykuło zbyteczną uwagę wścibskich wampirów, żądnych jeszcze nowszych plotek.<br /> - Uciekaj, póki możesz. Jeśli nie chcesz zostać przyszłą kolacją, biegnij z daleka od tej psychopatki. Rozumiesz? - znienacka złapałem ją mocno za ramię, usztywniając drobne ciałko w mocnym uścisku. Po raz pierwszy w ciągu ostatnich kilku miesięcy odebrałem siebie samego jako tą silniejszą, górującą nad kimś jednostkę. Posiadałem całkowita kontrolę nad odruchami młodej Alex, mimo, że prawdopodobnie była w wieku zbliżonym do mojego. Jednak wyglądała tak słabo i anemicznie, jakby nagle wypuszczono z niej całą energię. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy ujrzałem dwie małe dziurki z boku jej bladej, chudej szyi. - Leć... </div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-89764272486030806092013-10-01T07:53:00.000-07:002013-10-01T08:09:44.635-07:00Rozdział 19<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: small;"><span style="color: red;"> Coś mi blogspot nie działa... Jakby co, to next 11.10.2013 r. z możliwym małym opóźnieniem! </span></span><br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Wesssołego 1 października! <3 Jakiż to dziś dzień mamy? Ach tak! Dzień opisów! *MAŁY sarkazm* Ale tak serio, to przepraszam was... W tym rozdziale po prostu nie mogłam się ograniczyć. Nie potrafiłam jakoś tego inaczej napisać. I tak już czytałam to po 4 razy i nadal uważam, że... no że nie jest jakieś bardzo zrozumiałe xD Moje opka pozostawiają wiele do życzenia, ale obiecuję poprawę :D W najbliższej przyszłości postaram się trochę lepiej wszystko przedstawiać. </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Następny rozdział będzie już nieco bardziej interesujący xD Chyba... </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Także ten... Macie trochę Frerarda, trochę pierniczenia o czymś, co i tak nie jest interesujące, więc wiecie... ENJOY! </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Rozdział dla <span style="color: cyan;">Lie</span> <3 </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">I dla was wszystkich, oczywiście! Miło, że ktoś jeszcze to czyta i chce mu się komentować. Jesteście dla mnie niezastąpionym wsparciem :D </span><br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">Przepraszam, że rzadko komentuję wasze blogi, ale nie mam zbytnio czasu dla siebie... Wszystko przez szkołę... :<</span></div>
<br />
__________________________<br />
<span style="font-size: large;"><b><br /></b></span>
<span style="font-size: large;"><b>[Frank]</b></span><br />
<br />
Dzisiejsza noc miała być rzeczywiście wyjątkowa pod wieloma ważnymi względami. I nie tylko dlatego, iż zarówno ja, jak i Gerard będziemy trwać w wielkim strachu, drżąc z obawy przed odkryciem naszej małej tajemnicy przez zupełnie przypadkową osobę. Wampira, bądź nieodpowiedniego człowieka, który ukradkiem zobaczy nas w jednoznacznej sytuacji i nie trudząc się z dokładnym przemyśleniem sytuacji, opowie swoim długoletnim przyjaciołom o uprzednio zaobserwowanym fakcie, natomiast oni przekażą cenne, gorące informacje pozostałym. Jeżeli nie dopilnujemy siebie nawzajem, a silne emocje obejmą kompletną kontrolę, jesteśmy w stanie stracić wszystko, na co tak ciężko pracowaliśmy. Możemy stracić drugą połówkę.<br />
Już na samym początku preferowałem puszczenie w niepamięć każdego, najdrobniejszego lęku, z łatwością potrafiącego zamienić przepiękne chwile w pełne trwogi i irracjonalnego zachowania minuty, spędzone na nerwowym rozglądaniu dookoła. Ten szczególny czas zamierzałem w całości poświęcić czerwonowłosemu mężczyźnie, ciesząc każdą, nieznaczną sekundą spędzoną w jego towarzystwie. Z najdrobniejszymi szczegółami, uważnie wyobrażając sobie nadchodzącą uroczystość, zauważyłem, że moje śmiałe marzenia wykraczały poza wszelkie wcześniej ustalone normy, automatycznie przynosząc mi niepoliczalne, bezcenne dawki niepohamowanej radości. Przetańczenie na ogromnym parkiecie z moim ukochanym kilka niesamowicie długich tańców było jednym z nich, tymczasem następne powoli odmalowywały idealne wyobrażenie w najjaśniejszych zakamarkach umysłu.<br />
Magiczne, niespełnione wizje sprawiały wrażenie, niczym wyjęte wprost ze starej baśni przeznaczonej dla najmłodszych, opowiadającej o grubej, nierozerwalnej więzi, łączącej dwójkę zakochanych w sobie ponad miarę ludzi. Machinalnie przywodziły mi na usta szeroki, szczery uśmiech, jaki w całości uzewnętrzniał to, co czuję gdzie w środku własnej duszy, czyli zwyczajne szczęście. Monstrualne szczęście, promieniujące z mojej osoby jasnym, oślepiającym blaskiem.<br />
Nie ukrywam tego przed sobą, powoli oswajając z myślą, że już za kilka krótkich godzin nadejdzie upragniona dla nadnaturalnych istot, ciemna i niebezpieczna pora, kiedy to z ulgą wymalowaną na pięknych, porcelanowych twarzach na powrót mogą stać się stworzeniami wiecznego mroku. Gdy bez najmniejszych przeszkód, czy oporów mają pełne prawo zaatakować któregokolwiek z ludzi, kusząc cudownym, odurzającym zapachem oraz namawiając do czynienia złych rzeczy. Nikt poza ciepłym domem nie był bezpieczny. Para powolnie spacerująca po obrzeżnych uliczkach miasteczka, bądź kobieta pośpiesznie wracająca do domu po ciężkim dniu pracy - oni także nie mieli stuprocentowej pewności, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzą światło dzienne.<br />
Dziś prawie każdy przedstawiciel nadprzyrodzonej rasy wampirów wraz z partnerem zjawi się na bankiecie, pokazując w swoim najlepszym garniturze, chowanym specjalnie na takie wyjątkowe okazje. Aczkolwiek żaden człowiek nie może opuścić choć trochę wyjątkowej czujności, wciąż uważając na swoje kroki stawiane na brudnym, brukowanym chodniku. Jeśli mały kamyczek wywołuje lawinę, to również lekkie potknięcie spowoduje działanie nieodwracalne w skutkach. <br />
Dzisiaj właśnie ja miałem zostać towarzyszem Gerarda, złożonym z ciepłej krwi oraz kości i bez zastanowienia przystałem na taką propozycję, doskonale wiedząc, z jakimi konsekwencjami było to ściśle powiązane. Pomimo wszystko, ogromnie cieszyłem się faktem, że spędzę z nim nieco dodatkowego czasu, bez przerwy mogąc podziwiać jego nadzwyczajne piękno. Cudowna świadomość, iż za żadne skarby świata mężczyzna nie zrobi mi najmniejszej krzywdy fizycznej lub psychicznej podnosiła mnie znacznie na duchu, uzupełniając wciąż ulatniające się zapasy odwagi.<br />
Plan nie był skomplikowany i stosunkowo prosty. Naszą początkową koncepcję stanowiło szybkie, niezauważalne, bezproblemowe dotarcie na umówione miejsce. Naturalnie lekko spóźnieni, acz wciąż pozostając w dobrym guście. Wchodząc na salę oddajemy okrycia wierzchnie, usiłując nie popełnić ani jednego, malutkiego błędu, a potem staramy się zachowywać w miarę normalnie. Gerard jak dumny, bezczelny arystokrata pochodzący z bogatego, szanowanego rodu, zaś ja niczym przerażony do szpiku kości, przyszły obiad aroganckiego osobnika. <br />
Oboje posiadaliśmy przemożną chęć rzucenia tego w diabły, ale i drobną nutkę nadziei, z determinacją mówiącą, że wszystko pójdzie zgodnie z naszymi oczekiwaniami.<br />
- Wyglądasz pięknie. - cichy, stonowany szept dobiegł nagle mojego ucha, rozchodząc przyjemnymi, wibrującymi falami wyłącznie w dość małym obszarze gdzieś tuż za mną. Brzmiał tak aksamitnie i cienko jakby struny głosowe mężczyzny stojącego z tyłu w zasadniczo bliskiej odległości były wykonane z najszlachetniejszego jedwabiu. Ciepły, delikatny oddech Gerarda z każdą sekundą coraz bardziej otulający mój kark wywołał mocne, potężne dreszcze gwałtownie przebiegające przez środek kręgosłupa oraz widoczną, gęsią skórkę niemal na całej powierzchni rąk. W żadnym wypadku nie było mi zimno, bądź nie przemarzłem na zewnątrz od niskiej temperatury spowodowanej wolnym zapadaniem zmroku. Wręcz przeciwnie - wszystkie komórki ciała zdawały się płonąć żywym ogniem, niemo błagając o choć odrobinę wody, jaka z pewnością ostudziłaby ten pożar. Drobne, małe kropelki potu spływały po plecach, jednocześnie potęgując uczucie otumaniającego gorąca. A upalne uderzenia płomieni nieustanie powtarzały się z jakimś określonym rytmem, kiedy tylko czyjeś wilgotne, delikatne usta ze skrajnym uwielbieniem zaborczo muskały fragment mojej szyi.<br />
Mężczyzna wolno, z wyraźnym lenistwem składał naprawdę ostrożne, subtelne pocałunki tuż nad nieznacznie odsłoniętym ramieniem, gładząc nadzwyczajnie miękkimi wargami obnażoną część barku. Wcześniej z pewną nieporadnością rozpiął kilka pierwszych guzików białej, prostej koszuli, równocześnie odkrywając niewielki skrawek bladej cery, a następnie bez żadnych oporów zaczął wodzić po niej mokrym językiem. Skóra w tamtym miejscu była niezwykle wyczulona i najbardziej wrażliwa na tego rodzaju pieszczoty, więc spowodowane błogimi działaniami czerwonowłosego jęki automatycznie, całymi koloniami wypływały wprost w mojego gardła. <br />
Nie mogłem tego kontrolować, choćbym nawet używając wszelkich pokładów sił spróbował skupić swoją uwagę na wykonaniu tego zadania. Po prostu w jednej chwili zostałem pozbawiony własnej, niezależnej woli. Szokujące, donośne dźwięki oznaczające ewidentną aprobatę, standardowo, jak gdyby nigdy nic tańczyły w powietrzu wokół nas. Te niby nieznaczne, łagodne całusy nieprzerwanie zasypujące teraz już zewnętrzną część klatki piersiowej doprowadzały mnie do istnego szaleństwa, rzeczywiście odbierając resztki zdrowego rozsądku. Bajecznie czułe wargi czarnowłosego sprawiały zbyt wiele nieziemskiej przyjemności, abym zdołał wyznaczyć protest przeciw wykonywanym przez niego czynnościom. Inną historię stanowił fakt, iż oboje absolutnie nie mieliśmy najmniejszej ochoty tego przerywać. <br />
- Powinniśmy... już... iść... - wysapałem z wielkim trudem, łapiąc pojedyncze, urywane oddechy, które i tak na wiele nie były mi potrzebne, gdyż po niecałych kilku sekundach całe powietrze uszło ze mnie niczym z przedziurawionej ostrym narzędziem dmuchanej lalki. Dosłownie w przeciągu krótkiego momentu ponownie wypuściłem z płuc cały zapas poprzednio zgromadzonego tlenu, wydając z siebie kolejny przeciągły jęk. To wszystko dzięki sprawnym, wybitnie precyzyjnym ruchom podstępnego mężczyzny, jakie aktualnie uległy całkowitej zmianie. <br />
Jego duże, męskie dłonie nagle znalazły swoje dawne, ulubione miejsce na moich biodrach, zaciskając się lekko na cienkim, nieco prześwitującym materiale odświętnej koszuli. Swojego czasu była ona w bardzo dobrym stanie, zupełnie gładka, prosta i pozostawała taka przez dłuższy okres, póki Gerard nie postanowił zacząć jej miętosić oraz gnieść, powoli, zwinnymi palcami rozpinając przednie guziki. Ledwie dawał radę ze znalezieniem któregokolwiek w nich, ponieważ ręce raz po raz błądzące w górę i w dół niesamowicie drżały. Spragnione intensywnego pocałunku usta zielonookiego gwałtownie przylgnęły do tych należących do mnie, rozpoczynając mozolne, acz delikatne działania. W głowie miałem wyłącznie jedną myśl, bądź nie posiadałem ich wcale. Po ostatnich zdarzeniach sam nie byłem w stanie nazwać własnego stanu emocjonalnego, ani określić tego, co następowało wewnątrz rozkojarzonego umysłu. Pochłonięty zaistniałymi okolicznościami mimowolnie wyparłem ze świadomości wszelkie mądre, albo mniej racjonalne informację, postanawiając chłonąć obecne zajście całym sobą.<br />
- Wiem... - potwierdził, lecz w głębi duszy był w identycznym stopniu pewien, że tak prędko nie zakończymy tej niewinnej zabawy. <br />
Po dłuższej chwili udawanej walki o dominację pozwoliłem, by jego język szybko przejechał po mojej dolnej wardze, a następnie lekko zagryzł zadziwiająco wyczulony fragment skóry, łagodnie przyciągając go w swoją stronę. Oczywiście owy manewr czerwonowłosego od razu wywołał u mnie przeciągłe sapnięcie, niemal domagające się o znacznie więcej i jeszcze więcej. Ułożyłem obie dłonie na jego piersi, czy raczej równie cienkiej, przewiewnej czarnej koszuli, napierając swoim ciężarem na mężczyznę, który w jednej sekundzie kompletnie uległ, z impetem wpadając na ścianę tuż obok. <br />
Według banalnych obliczeń, jakie zdążyłem wykonać pomiędzy kolejnymi zachłannymi pocałunkami, bez napotkania większych trudności wywnioskowałem, iż efektowne, modne spóźnienie przerodzi się w kilkugodzinną nieobecność.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br />
Zgodnie z moimi wcześniejszymi kalkulacjami na miejsce (mimo, iż przemierzaliśmy ulice miasta sportowym samochodem, a licznik wskazywał wręcz niemożliwą do pojęcia prędkość) dotarliśmy stosunkowo późno, aczkolwiek dla nas pozornie krótki odstęp czasu przeminął tak szybko, niczym tratwa dryfująca na wodzie z silnym nurtem w szerokiej rzece. Płynął on zdecydowanie zbyt energicznie, by można na powrót pomyślnie dogonić minione momenty oraz zebrać wielką garścią jeszcze odrobinę dla siebie. Rzeczywiście kolejne minuty gnały pośpiesznie na złamanie karku, niewidzialnym stoperem odliczając te dawno minione, bezpowrotnie utracone... <br />
Duża, mierząca sobie ponad sto metrów, wykonana z mocnego metalu konstrukcja przykuwała większość uwagi zgromadzonych, wprawiając w zachwyt i podziw nawet najwybredniejszego z obecnych. W przybliżeniu - w połowie kolosalnej wieży umieszczony został duży, czytelny zegar. Najpewniej wysadzany błyszczącymi brylantami z najczystszego, szlachetnego kruszcu, bądź sztucznymi imitacjami, acz niesłychanie podobnymi do oryginału. Klejnoty przepięknie mieniły się w bladym blasku księżyca, idealnie padających promieni pod perfekcyjnym kątem dokładnie na tarczę ogromnego chronometru. Jednak nie bogate zdobienia z początku przykuły mój wzrok, tylko godzina. Kręte, czarne wskazówki pokazywały dokładnie północ.<br />
Z początku nie potrafiłem uwierzyć, iż właśnie w tak specyficznym, niebywałym budynku urządzono bankiet dla rasy stworzeń nadprzyrodzonych. Cóż, budził on dość niezgodne uczucia. Do sięgających samego nieba murów wykonanych z ciemniej cegły przymocowano specjalne podstawki, na jakich widniały cudowne, marmurowe rzeźby najróżniejszych postaci. Piętno czasu wyraźnie już odcisnęło na nich swój charakterystyczny ślad, gdyż gdzieniegdzie odpadał tynk, pozostawiając smutne, czarne plamy. Kolorowe witraże w oknach przepuszczały oślepiające światło z wnętrza sali, natomiast spadzisty dach wieńczyły liczne kolumny. Ogólna całość przypominała nieodrestaurowany kościół wybudowany w epoce odrodzenia, aniżeli miejsce do świętowania.<br />
Kątem oka ujrzałem jak kilka ostatnich par wraz ze swoimi wybrankami - lub raczej przyszłą, apetyczną kolacją - wkracza przez szklane, dwuskrzydłowe drzwi do jasnego wnętrza, gdzie miała być poprowadzona wyjątkowa uroczystość. Przy centralnym wejściu stała na baczność dwójka mężczyzn, skrupulatnie wykonująca powierzone im zadanie. Odbierali płaszcze od każdych nowo przybyłych gości, starannie układając je w swoich ramionach. <br />
Jeszcze silniej zacisnąłem własną, ciepłą dłoń na lodowatej ręce mężczyzny stojącego tuż za mną, a jej przyjemny chłód nieoczekiwanie przywrócił mi trzeźwość myślenia. Westchnąłem cicho, pragnąć rzetelnie ukryć wszelkie sprzeczności, kłębiące się wewnątrz serca i nie zezwalające na zyskanie choć chwili zupełnego spokoju lub relaksu. I chyba dzięki tym nieudolnym staraniom jeszcze bardziej uwydatniłem monstrualną niepewność oraz strach przed tym, co wkrótce ma nastąpić.<br />
- Wszystko będzie w porządku. Obiecuję ci... - czerwonowłosy szepnął wprost do mojego ucha, choć bez przeszkód mógł powiedzieć to samo na głos. Doskonale wiedział, iż ciche słowa wypowiedziane wyłącznie do mnie dodadzą mi pewności oraz odgonią złe myśli. Faktycznie, taki zabieg podziałał kojąco na niezmiernie nadszarpnięte nerwy, powodując, że chcąc nie chcąc rozluźniłem napięte mięśnie. <br />
- To idziemy... - oznajmiłem, po czym pociągnąłem Gerarda w stronę kilku stromych schodków, prowadzących na górę.<br />
<br />
Sala była bardzo obszerna, ciągnęła się przynajmniej przez kilkadziesiąt ładnych metrów, zajmując sporo powierzchni. Przypominała ogromny równoramienny trójkąt, w którego prostych kątach ustawiono miękkie i zapewne diabelsko wygodne, skórzane kanapy oraz liczne dodatki w postaci przepięknych, dekoracyjnych lamp, dających wystarczającą ilość jasnego światła, czy innych tego typu rzeczy. Na wysokich ponad wszelką miarę ścianach pokrytych wspaniałymi malowidłami z epoki antyku, widniały pozornie przypadkowe plamy od kolorowej farby, bądź obrazy oprawione w grube drewniane ramy. Przedstawiały one cudowny krajobraz w porze nocnej. Mimo, iż głównie dominowały a nich ciemne, ponure barwy, ze zdumiewającą łatwością odróżniłem jedno drzewo od poprzedniego. Kontury zostały wyraźnie zaznaczone tęgimi kreskami, dzięki czemu przedmioty nie zlewały się w spójną całość. Obok budzących wielki podziw dzieł sztuki zawieszono kunsztowne siedmioramienne świeczniki. Ich wierzchy delikatnie oprószono jakimś złotym pyłkiem nieznanego pochodzenia, co tylko nadawało temu niezwykłemu miejscu bardziej luksusowego, bogatszego, pełnego przepychu i elegancji wyglądu. Właśnie na tych oryginalnych podstawkach ustawiono woskowe figury, których zapalone czubki bajecznie lśniły, rzucając blady blask na tańczące na parkiecie pary.<br />
W podłodze wyłożonej beżowymi oraz ciemnobrązowymi kafelkami spokojnie mogłem ujrzeć swoje własne odbicie bez najmniejszej skazy. Była ona niemal tak czysta i błyszcząca, jak dopiero co świeżo umyta, a następnie wypolerowana gołymi rękoma. Robiło to ogromne wrażenie na obecnych tutaj gościach, zwłaszcza, że już wiele butów przeszło przez tą powierzchnię, nie pozostawiając po sobie ani jednego śladu. Dość dziwne zjawisko... Ale co ja mogę wiedzieć o na co dzień niespotykanych zjawiskach, kiedy właśnie wszedłem wraz ze swoim wampirzym kochankiem do sali pełnej żądnych ludzkiej krwi stworzeń nocy i zamierzam świetne spędzić ten czas? To również jest niedorzeczne! <br />
W dalszej części pomieszczenia kobiety odziane w długie balowe suknie wirowały dookoła wraz ze swoimi partnerami, uśmiechając promiennie. Oszałamiały swą nietuzinkową urodą, a ich drobne porcelanowe twarzyczki mijały równomiernie jedna za drugą. Wysokie na kilkanaście centymetrów buty z obcasami wystukiwały określony rytm o schludną posadzkę, natomiast echo licznych kroków niosło się w górę ogromnego pomieszczenia, podążając ku sklepieniu. <br />
Większość z nich wyglądała całkiem podobnie, zaś niektóre - mógłbym przysiąc na rodzoną matkę - były stuprocentowymi bliźniaczkami, przez co zdawać się mogło, iż jedna i ta sama osoba tańczy w paru miejscach jednocześnie, lecz tak naprawdę była to tylko sprytna sztuczka. Cóż, starsze, doświadczone wampirzyce wybrały sobie za partnerów, bądź partnerki dzisiejszego wieczoru ludzi mających równie białą, anemiczną cerę co one, toteż wkrótce okropnie trudnym zadaniem okazało się rozróżnienie najzwyczajniejszego człowieka od magicznej istoty, preferującej na obiad orzeźwiający kubek ciepłej krwi. <br />
- Witam was! - wykrzyknął ktoś radośnie tuż obok mojego ucha, na co wygiąłem wargi w niezadowolonym grymasie. Niski, męski głos nie był na tyle nieprzyjemny dla narządu słuchu, aby wystarczająco mnie zrazić, ale najwidoczniej owy osobnik nie potrafił dostosować natężenia własnego tonu. Przez chwilę pomyślałem, że w połączeniu dudniącej, gromkiej muzyki klasycznej wraz z zbytnio donośnym hałasem, stworzonym przez mniej-więcej setkę żywych i tych nie do końca żywych stworzeń kompletnie ogłuchnę. - Miło cię znów widzieć, Frank. Gerardzie, nie sądziłem, że się kiedykolwiek pojawisz! Nie ma co, efektowne spóźnienie to u ciebie podstawa udanego wieczoru, prawda? <br />
- Tak, tak. Cześć, Sam. - mój towarzysz zaśmiał się lekko i swobodnie, jak gdyby mieszkał tutaj od najmłodszych lat i w ogóle nie czuł pewnego rodzaju wywieranej presji. Zielone oczy niemal od razu rozbłysły czymś w rodzaju radości na widok najpewniej wieloletniego przyjaciela, natomiast duża, blada dłoń od razu zamknęła się w mocnym uścisku z wyciągniętą w przód ręką kolegi.<br />
Mnie również nieco ucieszył fakt, że na specjalnym przyjęciu nie będę widywał wyłącznie nowych twarzy. Wprawdzie niedawno nowo poznany mężczyzna wzbudzał niejakie podejrzenia, pomimo tego jego miła aparycja popychała o jeden krok dalej, sprawiając, iż pragnąłem mu w jakimś stopniu zaufać.</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-86928644877551155252013-09-20T13:58:00.000-07:002013-09-20T14:41:31.192-07:00Rozdział 18<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">Nie mam wiele do powiedzenia... Endżojujcie, moje kochane! xD Wiem, cholernie to straszne jest xD Nie umiem już pisać ;_; Ale się poprawie! A przynajmniej się postaram... xD</span><br style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;" /><br style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;" /><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">Goooomen za błędy xD</span></span><br />
_________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: large;">[Gerard]</span></b><br />
<br />
- Czy możesz się streszczać? Jestem zajęty i mam kilka ważnych spraw do załatwienia, ale niestety brakuje mi czasu, który dodatkowo zajmujesz jakimiś bzdurnymi rzeczami. - powiedziałem zadziwiająco uprzejmym, acz stanowczym tonem, próbując dać dziewczynie do zrozumienia, iż rzeczywiście istnieje coś znacznie od niej ważniejszego. W moim szorstkim głosie pobrzmiewała lekka nuta rozdrażnienia z powodu tej nagłej, niespodziewanej wizyty jak i spora szczypta intensywnej irytacji. Mimo faktu, że przez ostatni okres około tysiąca lat byłem twardy, niczym skała oraz zimny, niczym góra lodowa, aktualnie moje dłonie sprawiały wrażenie wilgotnych, gdy tak trzymałem je w ciasnych kieszeniach ulubionych spodni. Nawet jeśli w ogóle nie potrzebowałem pobierać odpowiednich ilości tlenu, niezbędnego istotom ludzkim do codziennego funkcjonowania, w obecnej chwili wdychałem zanieczyszczone od oparów pochodzących z dziwnego urządzenia Danielle powietrze, rozkoszując każdą jego garścią. Nieprzerwane wykonywanie przez pewien czas jednej czynności pozwoliło mi na opanowanie szalejących wewnątrz emocji, uspokoiło nieco myśli, nieustannie krążące wokół pięknego chłopaka, samotnie pozostawionego na górze. Kolejne oddechy niemal sprawiały mi ból w najczystszej postaci, gdyż wraz z nimi nieubłaganie mijały sekundy... Jedna za drugą, jak w zakładzie karnym o perfekcyjnej, nienagannej dyscyplinie. Wskazówki czerwonego zegara poruszały się w zastraszająco szybkim tempie, z zapałem odliczając następne minuty, które mogły być na wagę złota. Na pewno byłyby jeszcze cenniejsze, gdybym tylko spędził je z moim ukochanym... <br />
Powoli, lecz z wyraźnym oporem usiłowałem rozluźnić nad wyraz napięte mięśnie, leniwie wyciągając palce z czarnych dżinsów i zaginając je mocno jeden po drugim, czemu towarzyszył głośny, charakterystyczny trzask, jaki wydawały z siebie kości. Większość osób niezwykle denerwował okropny, według nich drażniący dźwięk, ale dla mnie stanowił najpiękniejszą muzykę, niby balsam dla uszu. A niewygodny dyskomfort, towarzyszący jeszcze przed wykonaniem tej pospolitej czynności niemal od razu znikał, pozostawiając błogie wrażenie. <br />
Pozwoliłem rękom bezwładnie opaść wzdłuż tułowia, bym chociażby wystarczająco wiarygodnie udawał kompletnie obojętnego na subtelne sygnały brązowowłosej kobiety, oznaczające to samo, co zwykle. Tak naprawdę poświęcałem na nie większość uwagi, dzięki czemu nader rozproszony umysł nie potrafił pozostać wyłącznie przy podstawowych działaniach, jak potrzebne do odzyskania spokoju oddychanie. O, oczywiście, urocze zaloty niemądrej Danielle dla niektórych były istotnie zabawne, jednak mnie niesamowicie irytowały. Zwłaszcza, że wciąż nieprzerwanie kontynuowała je bez najmniejszego umiaru w swoich działaniach.<br />
Te słodkie, ukradkowe uśmiechy, które posyłała mi co kilka sekund były szalenie kuszące i przesycone jasnym, letnim słońcem, wschodzącym ponad horyzont. Pełne, brzoskwiniowej barwy usta wygięte w łuk dosłownie co krótki moment nawilżała językiem. Delikatnie muśnięte cudownie aromatycznym błyszczykiem, skrzyły się lekko w świetle nowego dnia. Duże, lśniące wieloma kolorami oczy, wędrujące w obłędzie od rogu pomieszczenia do następnych przedmiotów, przy okazji badały uważnym wzrokiem moją sylwetkę oraz kilka pozostałych, istotnych miejsc, gdzie przystawały na nieco dłużej. Zdawały się niemal pochłaniać każdy, najdrobniejszy ruch, jaki zdążyłem wykonać, dokładnie go rejestrując. <br />
Żaden mężczyzna z pewnością nie oparłby się tajemniczemu czarowi młodej, pięknej dziewczyny, od razu ulegając wszystkim, grzesznym pokusom. Nie zważając na liczne ostrzeżenia, sygnały alarmowe oraz wiadome, więcej niż prawdopodobne niebezpieczeństwo, dziesiątki z nich ślepo podążyliby za nią, spijając każde słowo z jej warg, zupełnie jak najsłodszy nektar. Aczkolwiek jakoś w moim specjalnym przypadku wysiłki Danielle poszły na marne, ponieważ już dawno odnalazłem swą prawdziwą miłość. Szkoda tylko, że ona jeszcze o tym nie wie, nadal usiłując podbić czarne serce wymarzonego partnera, stosując wszelkie możliwe środki.<br />
- Wybacz, Gerardzie. - oba słowa wymówiła powoli, ostrożnie, z powagą patrząc wprost na mnie, jakby czegoś się obawiała. Gdyby nie aż nazbyt przesłodzony ton cukierkowej nastoletniej dziewczynki, rzeczywiście pomyślałbym, iż coś ją lekko przeraziło. Natomiast teraz niewątpliwie pozostało mi jedynie odpowiadać do znudzenia na absurdalne pytania, cierpliwie czekając, aż zechce opuścić ten dom.<br />
Rzetelnie obserwując nienaturalnie szybkie, chaotyczne ruchy brunetki, głęboko wewnątrz skamieniałego, lodowatego serca nagle uwolniła się maleńka iskierka nadziei, usilnie wierząca, że dziewczyna zaraz otrzyma pilną wiadomość od szefa, bądź z własnej, nieprzymuszonej woli szczęśliwa wyjdzie z mieszkania, pozostawiając nas z Frankiem w spokoju. Niemniej piękny sen nagle prysł, a powstała nuta goryczy była aż nazbyt gorzka.<br />
Zamiast zwyczajnego przemaszerowania przez kuchnię do przedpokoju, a następnie jeszcze dalej poza obszar zabudowany, dziewczyna objęła rękoma moje lewe ramię, uwieszając na nim, niczym malutkie dziecko. <br />
Westchnąłem cicho pod nosem, przymykając powieki w geście intensywnego zdenerwowania.<br />
Nie chciałem jej wyrzucać, czy psuć marzeń o zdobyciu mnie osobiście, wyłącznie na własność. Danielle od kilku dobrych lat była przyjaciółką każdego wampira w tym mieście. Wiecznie wesoła, beztroska bagatelizowała te najważniejsze sprawy, często odrywając nas rozrywkowym podejściem do "życia po życiu" od trudnej pracy. Mimo, iż czasem zachowaniem przypominała dziewczynkę z przedszkola z barwnymi kokardkami we włosach, potrafiła być również poważna. Przy wykonywaniu zadań od swego pana - Nathaniela - nigdy nie wzniosła sprzeciwu, pieczołowicie wykonując uprzednio wydane rozkazy. <br />
I miałem nieodparte wrażenie, że i tym razem robi to z polecenia Nathan'a. <br />
- Proszę. Liczę na to, iż jednak mądrze zadecydujesz i nie odmówisz. - dziewczyna w wolnym, wręcz żółwim tempie wręczyła mi białą, szeroką kopertę, którą zawzięcie gniotła w rozedrganych, małych dłoniach. Jej zaciekawione i wyraźnie rozbiegane na cztery strony świata spojrzenie pośpieszenie wodziło od moich rąk, z jednej strony delikatnie obejmujących tajemniczą wiadomość, potem trochę niżej na bardzo (może nawet zbytnio) obcisłe spodnie, a następnie w zupełnie inne miejsce. Z udawanym zachwytem i ręką ułożoną na piersi przemykała uważnym spojrzeniem po pięknych, zapierających dech obrazach, podziwiając ich nietuzinkowy wygląd. Niemniej kątem oka wciąż obserwowała działania oraz ruchy, jakie wykonywałem, pragnąc odgadnąć reakcję na tą pilną wiadomość zawartą w tekście. <br />
Z dziwnym, budzącym pewne podejrzenia uśmiechem na ustach odebrałem z jej rąk aksamitny papier, kompletnie przypadkowo muskając zewnętrzną część palców dziewczyny tymi należącymi do mnie. Mimo, że we wcześniejszym czasie zostały one szczelnie owinięte czarną rękawiczką, poczułem drobny dreszcz przebiegający od nadgarstka aż do ramienia. I nie, kategorycznie zaprzeczam, nie należał on do tych najbardziej przyjemnych, a wręcz przeciwnie. Lekko wykrzywiłem wargi w geście dezaprobaty pod wpływem niezbyt sympatycznego uczucia, szybko odsuwając się na zacznie bezpieczniejszą odległość.<br />
Dziewczyna zakłopotana zagryzła dolną część swoich brzoskwiniowych ust, również postępując malutki krok w tył. Jeszcze przelotnie obrzuciła wzrokiem nienaturalnie blady nadgarstek, na którym widniał stosunkowo drobny, czarny, acz dobrze widoczny z daleka symbol. Widniało tam wyraziste, skonstruowane z trzech ozdobnych linii "N".<br />
Znamię...<br />
Znamię to znak, jaki otrzymywała pełna życia i ciepłej, gęstej krwi, ludzka istota, bądź nieżywy, zimny wampir po wyraźnym pozyskaniu rozkazu od najwyższego osobnika w hierarchii nadprzyrodzonych jednostek. Miejsce wykonania specjalnej ikony zależało wyłącznie od zleceniodawcy powierzonej misji. Najczęściej była to pierwsza litera imienia bliskiej mu osoby, bądź po prostu wymyślona przez niego plątanina licznych kresek, aczkolwiek zdarzały się przypadki naprawdę ciekawe, jak znamiona zaskakująco duże, skrywające wewnątrz siebie wiele sekretów. Cóż, osoba po otrzymaniu owej skazy została zobowiązana do dokładnego wykonania pracy, jaka od razu stawała się dla niego głównym celem, najjaśniejszą gwiazdą na niebie, którą trzeba chwycić, gdyż sprawia wrażenie wiszącej tuż nad głową. W innym wypadku umowa jest natychmiastowo zerwana, a kara za potencjalną zdradę rzeczywiście przerażająca i często śmiertelna...<br />
Już wcześniej zdążyłem zauważyć, że z symbolem Danielle jest coś zdecydowanie nie w porządku. Tym razem otaczała go czerwona, krwawa powłoka, rozlewająca podobnie niczym realna krew na nadgarstku. Również z wolna blednące, czarne wypełnienie karmazynowej otoczki z każdą sekundą coraz bardziej zanikało. I gdyby nie oczywisty fakt, iż dziewczyna od kilkudziesięciu ładnych lat pełni rolę pełnoprawnego wampira, pomyślałbym o tym, jak o zwyczajnym podrażnieniu skóry, lecz owo dziwne zjawisko na powrót włączyło czujność mojego umysłu. <br />
Oznaczało to pełne wykonanie zadania. Teraz, w tej chwili. Dostarczyła list...<br />
Przełknąłem głośno ślinę, co miało na celu zatrzymanie wielkiego potoku najróżniejszych zdań, wpływających w zawrotnym tempie na moje usta, a jakich niestety nie byłem w stanie z siebie wykrztusić. Tyle rzeczy nie zostało dopowiedzianych, o tylu sprawach pragnąłem otrzymać dokładne, aktualne informacje, jakie z czystym sumieniem udzieliłaby mi właśnie Danielle, mająca cząstkową wiedzę na pewne tematy wziętą prosto ze swojego dotychczasowego istnienia! Lecz musiałem prędko powstrzymać zbyt dużą ciekawość, gdyż mogła ona okazać się zgubna. Ponadto owe słowa, czy raczej pytania, które chciałem zadać z pewnością są nadzwyczajnie niebezpieczne, szczególnie dla Franka, gdybym tylko przez przypadek oraz nieuwagę zdradził choć ułamek naszej tajemnicy...<br />
Więc postanowiłem milczeć w niczym niezakłóconej ciszy, starannie odklejając rąbek góry delikatnego papieru, a jednocześnie obserwując własne mieszkanie, jakby przyprowadzono mnie tu po raz pierwszy.<br />
- To zaproszenie, Gerard! - dziewczyna uprzedziła fakty donośnym krzykiem pełnym szalonego entuzjazmu, zanim zdążyłem zajrzeć do koperty, wyjmując ze środka znacznie mniejszą, idealnie prostą i niezwykle grubą kartkę. Pokiwałem ze zrozumieniem głową, po czym lekko drżącymi palcami wyjąłem druczek. Zapisany małymi, ozdobnymi literkami wyglądał naprawdę elegancko, niczym wiadomość od samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, bądź królowej jakiegoś niezwykle bogatego kraju. Złocista, sprawiająca wrażenie stworzonej z metalu szlachetnego czcionka rozlana na papierze tworzyła nieskomplikowane symbole, udekorowane dodatkowymi barwami, wypełniającymi ich środki. Piękny, duży kwiat, najprawdopodobniej róża, oplatała swą długą łodygą z wieloma kolcami cały tekst, zatrzymując przy podpisie nadawcy i jednocześnie organizatora (jak się później wiedziałem) ważnej uroczystości. <br />
Nathaniel Carver, wysoko postawiony wampir jak i pan Danielle, zapraszał mnie wraz z osobą towarzyszącą na bankiet z okazji dziesięciolecia jego świetnie prosperującej firmy oraz w sprawie omówienia zagrożenia ze strony pobratymców z północy. Strój odpowiedni na tego typu święto - obowiązkowy. Resztę informacji podobno otrzymam u doręczyciela zaproszenia. <br />
Popatrzyłem półprzymkniętymi oczami na dziewczynę, obecnie niewzruszenie przeplatająca w palcach kosmyki brązowych włosów, posyłając jej charakterystyczne spojrzenie, potrafiące przyprawić kogoś o nagły zawał serca, ale wiadomo... Owy organ u brunetki już dawno zaprzestał wykonywania powierzonej mu od narodzin pracy. Czyli nici z cudownego, zapewne niosącego wiele zysków morderstwa.<br />
- Będzie fajnie, no nie?! Pan zaprosił też Sam'a, zatrudniając go jako kelnera! I pojawi się jeszcze Martha! Może Jess, ale na pewno Mark! Nie może też przecież zabraknąć Nicole i-<br />
- Stop. Przestań. - rzuciłem już trochę bardziej zirytowany, niż poprzednio, a odgłos dobiegający z mojego gardła brzmiał zupełnie jak ostrzegawczy warkot zarażonego wścieklizną psa, lub wilka. Danielle słysząc to gwałtownie znieruchomiała, niczym twarda figura zrobiona z wosku, automatycznie przerywając pobieranie powietrza. Jej szeroko rozwarte usta, wcześniej wyrzucające z siebie miliony niezrozumiałych sylab na sekundę teraz zamarły w niecierpliwym oczekiwaniu. Nieznaczna nutka przerażenia w spojrzeniu dziewczyny, tępo patrzącym wprost w moje oczy przywróciła mi odrobinę rozsądku i zaraz potem natychmiast złagodniałem. Co się właśnie stało?<br />
- Gee? - spytała ostrożnie, drżącym głosem, stawiając pierwszy, niepewny krok w moim kierunku.<br />
- Tak, będę tam. Na pewno. - wzdychając ciężko, gwałtownie przetarłem twarz otwartą, lewą dłonią, za jednym razem chcąc usunąć resztki wszelkich negatywnych emocji, jakie od kilkunastu minut gromadziły się gdzieś głęboko wewnątrz, oczekując na odpowiedni moment, by wybuchnąć ze zwielokrotnioną siłą. Niczym tykająca bomba odliczały kolejne, długie sekundy, powoli, bezlitośnie zbliżając do końca. Choć z ogromnym trudem, ostatecznie pokonałem te narastające, nieprzyjemne uczucia, dając im upust w postaci krótkich serii wdechów i wydechów. Tymczasowo to była jedyna rzecz, jaka zdołała mi pomóc w ostatnim czasie.<br />
Cóż, na kartce nie widniało wielu opcji do wyboru w stosunku do nadchodzącego przyjęcia. Niestety obecność zaznaczono jako obowiązkową.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;"> *** </span></div>
<br />
- Frank, nic ci nie jest?! - postawiłem wyraźne, przejrzyste pytanie od razu, kiedy wkroczyłem do obszernej, ciemnej sypialni, w której wcześniej pozostawiłem Franka zupełnie samego sobie. Chłopak siedział zupełnie nieruchomo na skraju miękkiego, dużego łóżka, patrząc wzrokiem wypranym z wszelkich emocji gdzieś powyżej linii ścian. Nie drgnął nawet o milimetr, odkąd skupiłem swą uwagę właśnie na nim. Odbierając i dokładnie zapamiętując każdy, najmniejszy szmer, czy szelest dochodzący niemal z odległości kilku kilometrów, tak teraz nie potrafiłem usłyszeć kompletnie nic, prócz stałych, rytmicznych uderzeń serca. Okoliczny las również był totalnie opuszczony, co mogło nieco rozproszyć umysł skoncentrowany wyłącznie na jednym temacie.<br />
- Frankie. - ponowiłem, stając naprzeciw zdezorientowanego złotookiego.<br />
Wcześniej nie uprzedzając o swojej obecności, użyłem zbyt głośnego tonu, przez co nieświadomy brunet podskoczył lekko na swoim miejscu, nadal oddychając bardzo płytko. Obie ręce przyłożył do jasnego materiału koszulki, akurat w miejscu, gdzie znajdowało się jego nadzwyczajnie szybko bijące serce, a usta otwarł jakby w niemym krzyku. Jednak gdy zobaczył, iż w głównych drzwiach pomieszczenia stoję właśnie ja, zdołał powstrzymać niekontrolowany wrzask przerażenia. <br />
Po krótszej chwili, w całości poświęconej na opanowanie zszarganych, szalejących nerwów, zwrócił błyszczące od drobinek łez spojrzenie na moją osobę. Jego jeszcze bledsza, niż zazwyczaj twarz odbijała ostatnie promienie zachodzącego słońca, jakie wpływając przez odsłonięte okno padały na nią pod idealnym kątem. Zupełnie jak metalowa tarcza dzielnie odbijała oślepiający blask światła, skrząc swoim własną, niepowtarzalną barwą. Faktycznie, po dłuższej, dokładniejszej analizie, cera chłopaka sprawiała wrażenie nieco bielszej, aniżeli poprzednio oraz jeszcze bardziej niesamowitej. Aczkolwiek pełne czystego przerażenia, złotobrązowe tęczówki automatycznie redukowały zachwyt nietuzinkową urodą Franka, wprowadzając smutne fakty do tego magicznego momentu.<br />
- Tak, tak myślę... - odparł słabo, posyłając mi niezwykle urzekający, blady uśmiech, abym niepotrzebnie nie zamartwiał się błahymi sprawami. Już na pierwszy rzut oka zwyczajnego amatora widać było iż coś rzeczywiście nie jest w porządku, toteż zignorowałem jego odpowiedź, postanawiając nadal drążyć rozpoczęty temat. - A co z tobą, Gee? Co to było? - jego wyjątkowość poniekąd polegała na tym, że zawsze na pierwszym miejscu zaprzątał sobie głowę pozostałymi, troszcząc o ich dobro, zamiast zająć sobą. Na jakie cholerne szczęście musiałem trafić, żeby spotkać kogoś tak cudownego...<br />
- Efektowne wejście mniej efektownej dziewczyny. - mruknąłem cicho pod nosem, bez cienia wątpliwości, iż dotarło to do uszu chłopaka. - Dostaliśmy zaproszenie na bankiet. Na nasze ogromne nieszczęście, musimy się tam pojawić choć na kilka godzin. Nie zostawię cię tutaj samego, więc mamy dwa wyjścia. Albo pójdziesz ze mną jako udawany przyszły obiad, albo jako towarzysz. Oczywiście, na drugą opcję nie ma co liczyć, gdyż doskonale wiesz do czego służą ludzie, czyli... - oznajmiłem spokojnie, urywając końcowe zdanie w połowie. - Teraz mam dla ciebie pytanie. Czy chciałbyś mi towarzyszyć? <br />
- Zawsze i wszędzie. - odparł zdecydowanie weselszym tonem, pozbawionym jakichkolwiek obaw, następnie delikatnie łącząc razem nasze spragnione intensywnego pocałunku wargi.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br />
Otworzyłem spore drzwiczki przestronnej szafy i zacząłem szperać pomiędzy półkami. Przekładałem w rękach wyłącznie czarne rzeczy, nie mogąc znaleźć nic odpowiedniego do okazji. Może inaczej: Nic tam takiego nie było. Bankiet, prywatne spotkanie, ozdobne zaproszenia... Stowarzyszenie wampirów organizowało podobne imprezy co jakiś czas z powodów małych problemów i zazwyczaj nie byłem zmuszony, by w takim czymś uczestniczyć. Zapraszano wielu przedstawicieli naszego gatunku, omawiano z nimi najdrobniejsze szczegóły, jednak nigdy nie brałem udziału w masowym proteście, aczkolwiek tym razem wyrażono się aż nadto stanowczo. Obowiązkowy wystawny strój, oczywiście krawat plus partnerka, ewentualnie partner. Nie miałem pojęcia z jakiego powodu kazali nam założyć garnitury, białe bluzki i obrzydliwe świecące, lakierowane buty. Niestety, ja posiadałem tylko czarne koszule, niźli te jasne, których nawet nie można zaliczyć do eleganckich. Prócz tego, jedynym elementem nadającym się była dziwna kokardka, potocznie nazywana muszką. Dodatkowo jeszcze jedna sprawa, jaka nie daje mi spokoju od przeczytania treści kartki. Wyraźnie zaznaczono, iż można ze sobą wziąć jedynie osobę ludzkiego pochodzenia. Doskonale wiem o co im chodziło. Towarzysze mieli zostać późniejszą przekąską dla wygłodniałych krwiopijców. Na przyjęciu zjawią się najlepsi, dlatego tak ważne jest, żeby mieli dostęp do świeżego, niezatrutego narkotykami, pokarmu, a ja...Byłem zmuszony zabrać Franka. Wiele wampirów wiedziało o jego istnieniu i naszych powiązaniach, przez co nie mam innego wyboru. Wcale nie chodzi o moją niechęć do chłopaka, bo takowa wcale nie istnieje, tylko świadomość, że w dowolnej chwili każdy tam obecny jest w stanie go zabić... <br />
Kto nie lęka się utraty życia, bez wątpienia zdolny jest odebrać je drugiemu... <br />
Mark od zawsze taki był i jego obecność na bankiecie jest nieunikniona. Odkąd sięgam pamięcią ryzykował ujawnieniem nas, bądź innymi niebezpiecznymi rzeczami, dlatego miałem pewność, że nawet teraz nie cofnie się przed niczym. Był uparty, bardziej niż ja, a to oznaczało, że Frank jest w jeszcze większym niebezpieczeństwie, niż myślałem. Nie mogłem narażać mojej miłości na takie ryzyko, a już tym bardziej nie na śmierć z ręki istoty mroku. Nie skazałbym go na wieczne tortury i męki przez jakie człowiek musiał przechodzić, lecz z przykrością muszę stwierdzić, że nie mają prawa, by go tknąć. Brunet został naznaczony moją krwią, moim jadem i zębami, nosi na sobie mój znak i również należy do mnie. Dałem mu wolny wybór i nadal go ma, jakkolwiek w własnej, nieprzymuszonej woli pozostał tutaj, z czego bardzo się cieszę. Zawsze może zmienić decyzję, choć jestem pewien, że spędzimy wspólnie resztę pięknych momentów życia...<br />
Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy usłyszałem bicie malutkiego serduszka niedaleko, tuż obok. Wiedziałem, że Frankie stoi za mną i bez patrzenia mogłem spokojnie stwierdzić, jak szczerzy się szeroko, na swój słodki sposób. Mimo najcichszego zachowania i ani jednego odgłosu wiedziałbym, iż ktoś podchodzi. Brunet stawiał zbyt głośne kroki, nawet za intensywnie oddychał, bym nie mógł rozpoznać osoby, ale nie tylko to stanowiło moją całą wiedzę. Miałem dobry słuch oraz zanadto wrażliwy węch, szczególnie jeśli chodzi o niego i z tego też powodu potrafiłem wyczuć wszystkich na kilka kilometrów. Przymknąłem oczy, bez przerwy układając ciuchy w szafie, aby tylko nie zorientował się, że już wiem. Byłem strasznie ciekaw niespodzianki, jaką dla mnie przygotował.<br />
Cóż, i chyba oboje wiedzieliśmy co dokładnie za moment nastąpi...</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-9890807365381301002013-09-09T10:55:00.000-07:002013-09-10T13:14:55.060-07:00Rozdział 17<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">No hejo, hejo! Jak tam wam szkoła mija? :3 <br />Bo... na pocieszenie (jak obiecałam) wstawiam wam 17 rozdział wampirków! Mam nadzieję, że nie zapomniałyście fabuły, bo ja umarłam, jak miałam dokończyć pisanie xD W każdym bądź razie... jedna połowa była pisana rok temu, a druga 2 tygodnie temu. I wiecie co? Mam wrażenie, że wtedy pisała o wiele, wiele lepiej... Cóż, oceńcie same. </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">rozdziały jak zwykle będą pojawiały się co półtora tygodnia, ale teraz jest ta szkoła i tak dużo nauki, więc w razie opóźnień będą pisała informacje. </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">A tymczasem ENDŻOJ! </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Kocham was i dziękuję za wszystkie komentarze! Rozdział dla <span style="color: yellow;">Alsemery</span>.</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Jakby były jakieś pytania, to zapraszam na gmaila :3 </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">P.S. Ja jestem ślepa, więc gdyby zdarzyły się jakieś błędy, czy powtórzenia to ogromnie przepraszam.</span><br />
<br />
<div style="color: #6fa8dc;">
<span style="font-size: x-small;"> </span><span style="font-size: x-small;"> Przepraszam, że nie komentuję waszych postów, ale nie starcza mi czasu :O Przepraszam jeszcze raz i obiecuję, że nadrobię :3</span></div>
<br />
<span style="font-size: x-small;"><span style="color: #a64d79; font-size: large;">10.09.2013 r. - Wszystkiego Najlepszego, Mikey!</span> </span></div>
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">________________________________</span></span><br />
<br />
<b><span style="font-size: large;">[Frank]</span></b><br />
<br />
-Czekaj! Co to jest? - moja twarz natychmiastowo przybrała minę niezadowolonego grymasu. Szybko podniosłem głowę, czując nienaturalnie ostry, duszący zapach jakiejś dawno spalonej kaczki, bądź innej potrawy o dotychczas nieokreślonej nazwie, która od kilku godzin spokojnie leżała w piekarniku pod dość wysoką temperaturą. Niestety nie potrafiłem określić co takiego daje tak okropny aromat, aczkolwiek rzecz, dziejąca się na dole w kuchni, skąd pewnie dochodził była przerażająca. Przez uchylone, czy może raczej niedomknięte drzwi sypialni wolno wpływała gęsta, szara mgiełka, najpierw pojawiając się u dołu wejścia, a następnie zatopiła je całe w swojej poświacie. Ciemne drewno powoli zanikało z pola widzenia, a dym podpływał do nas, tańcząc zgrabnie w powietrzu. <br />
Owe dziwne, niespotykane na co dzień zjawisko dało i do myślenia i przeanalizowania pewnych sytuacji, podczas gdy czerwonowłosy umiejscowił mokre usta na moim karku, delikatnie podgryzając skórę w tamtych okolicach. Całe skupienie, jakie zdołałem wykrzesać, porządkując rozszalałe z nadmiaru wrażeń emocje, prysnęło w jednej chwili, przemieniając w chaos, jaki z kolei spowodował ciche sapnięcie pod wpływem dotyku mężczyzny. O tak, skóra Gee, stworzona z prawdziwego aksamitu doprowadzała wyczulone na tego rodzaju kontakt zmysły do kompletnego obłędu, kiedy muskał w nad wyraz przyjemny sposób jakąkolwiek część ciała. <br />
Te dłonie... Tak błogo chłodne, maszerujące wzdłuż kręgosłupa prawie sięgały pośladków, acz potem szybko zajmowały dawne miejsce. Znikomy powiew nagłego, jednak wciąż niewystarczającego, by oziębić tą cudowną scenę, mrozu owiewał ciała, powodował drobne dreszcze, całkowicie eliminowane przez bliskość drugiej osoby. Zwinne palce zahaczały co jakiś czas o skrawek gumki bielizny, błądziły po biodrach, zataczając tam różne kształty i wzroki. Niewiarygodnie zimne, niemniej lekko wilgotne wargi wodziły po najbardziej wyczulonych obszarach, całowały te należące do mnie z taką pasją i oddaniem, jakby świat zależał od poprawności tego pocałunku. Właśnie tak czułem się przy Gerardzie... Bezpieczny w jego silnych ramionach, kochany przez z pozoru bezdusznego i oziębłego mężczyznę. Jednak naprawdę jest on taki sam jak wszyscy. Również potrzebuje miłości, czyjegoś zainteresowania, gdyż ciągłe zabijanie powoli odbiera, a wręcz wyrywa z duszy resztki człowieczeństwa, jakie mu pozostały. Dlatego też z całych sił postaram się pomóc odzyskać utracone fragmenty układanki realnego życia dobrego wampira. Bo skoro człowiek został w tak krótkim czasie bestią oraz pozostawał nią przez dłuższy okres, bezsprzecznie, przy ciężkiej pracy może na powrót stać się człowiekiem, lub przynajmniej lepszą istotą. I ja w to wierzę z całego serca. Przecież chcę dla niego jak najlepiej...<br />
Przez te kilka sekund zdążyłem wyobrazić sobie kilka możliwości takiego obrotu sytuacji i muszę stwierdzić, że nawet, jeżeli Gerard jest bardzo starym, sprawnym w różnych sprawach wampirem, to sztuki gotowania dotychczas nie opanował. Oczywistym było, iż nieprzyjemny, drażniący zapach dochodzi z dołu, gdzie wcześniej przygotowywał śniadanie, lub coś podobnego. To śmieszne... Nawet ja potrafiłem rozbić jajka oraz usmażyć je, nie paląc przy tym połowy domu, bez wyrządzania większych szkód, jednak widać, że nie czerwonowłosy nie posiadał takich ogromnych, godnych podziwu zdolności. Pewnie wcześniej jego piękne żony, bądź mężowie przyrządzali dzienne posiłki, a on do kuchni nigdy nie odważył się zajrzeć. Takiego rodzaju fobia przed ogniem, ewentualnie białymi, kucharskimi strojami, czy też innymi czynnikami, o których nie mam zielonego pojęcia. W sumie to jeszcze ani razu nie podejmowałem tematu jego byłych partnerów. Chyba lepiej jest nie roztrząsać przeszłości, a nuż znajduje się tak coś, co na powrót zrani uczucia mężczyzny. Być może nie jest to najlepszy pomysł, ale własne spekulacje jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Lecz chwila... Przecież od tamtej pamiętnej nocy Gerard posiadł umiejętność czytania w myślach kiedy tylko tego zapragnie. Jeżeli tylko stracę kontrolę nad własnym opanowaniem, on z łatwością będzie mógł wejść w głąb mojej głowy, jednocześnie poznając wszystkie skrywane sekrety, jakich nie mam zbyt wiele... lecz są. Toż to zwykłe przekopywanie czyichś spostrzeżeń, czyli jakby niedozwolone zdobywanie potrzebnych informacji. Nie toleruje wymuszania danych siłą, czy podstępem, ale nasuwa mi się w tej chwili tylko jedno pytanie. Do której z kategorii należy mój przypadek? Z racji, że dobrowolnie poddałem się urokowi mężczyzny i również ze własnej, nieprzymuszonej woli zezwoliłem na jego nadzór, nie mam prawa zerwać "umowy", jeśli można to tak nazwać.<br />
- Frank, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to nie miałem nikogo od kilku stuleci. - cholera, a jednam mnie przejrzał. Sądziłem, że trzymam myśli z daleko od Gerarda, jednak chwilowe rozproszenie nie pozwoliło w pełni skupić się na wykonywanym zadaniu.<br />
- Ale... Ale to nie jest ważne... W ogóle, co tak okropnie pachnie? - szybko zmieniłem temat na bardziej lekki do rozmowy, niż poprzedni. Jakoś sprawa dawnych kochanek mężczyzny nie była na tyle ważna, aby łamać nad nią rozum przez kilka nocy. W pełni wierzyłem wypowiedzianym słowom oraz zapewnieniom o braku jakiegokolwiek partnera przez parę, ładnych lat.<br />
Swoją drogą zdążyłem zauważyć, iż już nie jeden raz ktoś, lub coś przeszkadza nam w tym najmniej odpowiednim momencie intymnego zbliżenia. Jak zwykle bywa, czy to przez siły nadprzyrodzone, lub po prostu zwyczajne ludzkie wypadki przeszkodziły mi i czerwonowłosemu z delektowaniu się każdą wspólnie spędzoną sekundą, jakich jest naprawdę niewiele. Bo tylko te nieliczne, kiedy nikt nie ma prawa przeszkodzić dwójce kochanków są rzeczywiście najbardziej wyjątkowe, kiedy prócz normalnego zamieszania w związku z takową sytuacją, myśli i wszystko wokoło wypełnia bezgraniczna miłość do drugiej osoby. Podczas gdy za wyjątkiem życiodajnego tlenu liczą się wyłącznie rozgrzane ciała i zaborcze pocałunki w zupełności warte poświęconych pokładów energii i zaangażowania. Te chwile są istotnie oderwaniem od rzeczywistości, czymś diametralnie różnym od zwykłej codzienności. Abstrakcyjne wydarzenia pełne dobrych wspomnień, radość związana poniekąd z ukochanym mężczyzną, po prostu wszystko składało się w jedno wielkie pojęcie miłości. Dlatego uważam, że jest ona tak wyjątkowa, jak powiadają... <br />
Niemniej ma sens? Jeśli kocha się kogoś ponad własne życie, ale nie jest w nim zakochanym związek przecież nie ma sensu, gdyż zawsze zupełnie inny człowiek może nam wpaść w oko, a wtedy rozdarci pomiędzy mocnym, a mocniejszym uczuciem będziemy musieli stawić czoła trudnemu wyborowi. Powoli, małymi kroczkami zatracimy samych siebie w wciąż i wciąż na nowo zalewających fal silnych, intensywnych emocji. Warto? Warto poświęcić się przelotnemu romansowi? Otóż tak... Jeżeli to sprawi, że będziemy szczęśliwi.<br />
- Nic takiego, Franuś. - niespodziewanie przerwał wywody na ten szczególny temat, specjalnie przedłużając każdą samogłoskę mojego imienia. Używając zdrobnionej wersji nadał barwie głosu niepowtarzalnego charakteru wchodzącego w wyższym stopniu w drapieżny ton, a "r" wymruczał mi z aprobatą do ucha, niczym kot, bez przerwy głaskany po grzbiecie.<br />
- Gerard... - szepnąłem, czując dłoń czerwonowłosego, wędrującą wzdłuż ud po znacznie bardziej niedozwolone miejsca, akurat tam, gdzie nie powinna teraz być, a mianowicie tuż obok paska spodni. Zwinne palce bez problemu i większych przeszkód odpięły klamrę oraz rozporek, by zaraz potem zsunąć czarny materiał trochę niżej niż pośladki. Chłód w porównaniu do tego, co aktualnie robił mężczyzna nie dawał się we znaki, jak wcześniej. Gładził tatuaż obu jaskółek w niezwykle delikatny sposób, unosząc kąciki ust ku górze, jakby owy widok sprawiał mu niemałą przyjemność. Działania Gee doprowadzały mnie do istnego obłędu, natomiast jeszcze częściej zalewające ciepło sprawiało, że małe kropelki potu spłynęły w dół po skroniach. Po prostu nie potrafiłem odepchnąć go od siebie. Mimo, iż chciałem choć na moment uwolnić ramiona z jego silnego uścisku i zbadać sprawę dziwnego zapachu, dochodzącego z dołu, wszystkie starania poszły na marne. Zielonooki działał na mnie jak magnez, albo coś o wiele mocniejszego. Przyciągał swoim spojrzeniem, wyglądem... wszystkim, co tylko można uznać w nim za najseksowniejsze, a z pewnością istnieje dużo takich szczegółów. Jednak ja pragnąłem miłości... Kochać i być kochanym to największe marzenie, jakie aktualnie się spełnia w realnym świecie, a przynajmniej tak odbieram nasze różne zachowania. Raz pełni namiętności i czystego pożądania, zaplątani w miękką pościel okazujemy sobie uczucia w ten nieprzeciętny sposób, a drugi raz spokojnie smakujemy nawzajem sowich warg, delektując każdym muśnięciem. Cudowne, jak wampir oraz człowiek są nad wyraz zakochani i nie mają zamiaru ukrywać tych wspaniałych uczuć. <br />
- Poczekaj tu sekundkę... Sprawdzę tylko, o co chodzi i zaraz do ciebie wracam. - owy niespotykany zapach zapewne dopiero teraz dotarł do jego świadomości, gdyż jeszcze bardziej przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej, jakby w głębokiej obawie, że nagle wyparuję w powietrzu, a na podłodze pozostanie wyłącznie czarna, bezwartościowa plama. Silnie napięte mięśnie uwydatniły się pod elegancką koszulą, wprawiając w niemały zachwyt. Przyjemny, delikatny aromat nadzwyczajnie męskich perfum owinął kaszmirową poświatą nas oboje, prawie całkowicie redukując wcześniejszy, niezbyt ładny swąd spalonej kaczki, bądź innej spopielonej rzeczy, o jakiej żaden nie miał najmniejszego pojęcia.<br />
Ucałował powoli, acz z wyraźną intensywnością moje usta, nadal mocno trzymając w ramionach. Prawdopodobnie rozstanie było dla niego równie trudne i chciał je opóźnić, choćby o kilka następnych sekund. Przez specyficznie ściągnięte brwi z łatwością potrafiłem odczytać wyraz twarzy mężczyzny. W dodatku nieobecny wzrok potwierdzał moje teorie, z kolei kilka podobnych czynników świadczyło o jednym powodzie. Usilnie się nad czymś zastanawiał, a jego poprzedni wspaniały uśmiech z wolna bladł, pozostawiając po sobie smutną postać lekko rozczarowanej miny.<br />
Po leniwie płynącej, długiej, niesamowitej minucie, spędzonej zaraz obok Gerarda wpadła mi do głowy pewna, niekoniecznie mądra myśl. Mimo, iż przez ostatnie kilka sekund mój umysł został kompletnie odurzony oszałamiającą wonią mężczyzny, która w pewien sposób za jednym razem pozbawiła mnie resztek zdrowego rozsądku, pozostałe, sprawne szare komórki wychwyciły coś niespotykanego. <br />
To nie pachniało jak źle przyrządzony, odłożony na kilka godzin w rozgrzanym do granic możliwości piekarniku obiad. To pachniało zupełnie jak pewnego rodzaju bomba dymna, jakiej niesforne dzieciaki używają do zrobienia psikusa sąsiadom, czy członkom rodziny, wrzucając je przez otwarte okna do domów. Bardziej udoskonalona wytworzyłaby więcej duszącego dymu, natomiast dodatkowe składniki sprawiłyby...<br />
W bardzo wolnym, wręcz żółwim tempie z powrotem stałem na podłodze na własnych nogach, całkowicie uwolniony z ciepłego uścisku. Wcześniejsze błogie uczucie, jakie jeszcze przed odejściem czerwonowłosego wypełniało moje ciało w niesamowity sposób, natychmiast zniknęło w tak nieoczekiwanym momencie, pozostawiając tylko przejmujący chłód. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak dobrze było mi w jego ramionach. Chociaż czasami czułem się jak dziecko, kiedy układał mnie w bardzo dziwny sposób, kołysząc i jednocześnie szepcząc cichym, uspokajającym głosem słowa, na które nie zwracałem najmniejszej uwagi, mając go tak blisko siebie, to i tak wrażenie bycia kochanym przez najważniejszą osobę z każdą chwilą rosło w siłę.<br />
- Bądź ostrożny. - szepnąłem prawie bezgłośnie, jednakże wyłącznie na tyle mogłem w pełni sobie pozwolić. Bez wątpienia dotarło to do wrażliwych na najróżniejsze dźwięki słuchu Gerarda, ponieważ pozostał na krótko w jednym miejscu, absolutnie nieruchomiejąc. Przejmujący żal i okropny ból raptownie ścisnęły moje serce, nie pozwalając na wykrzesanie większej ilości energii, a wypowiedzenie głośniejszych słów sprowadzało się do wybuchnięcia niekontrolowanym szlochem. Już teraz czułem malutkie kropelki słonych łez, zgromadzone w kącikach oczy, czekające na jakąś potężniejszą emocję, by swobodnie spłynąć po policzkach. <br />
Nie jestem w stanie mu w żaden sposób pomóc. Chłopak ledwie z krwi i kości zrobiony, nie posiadający żadnych mięśni stanowiłby jedynie ciężar i przeszkodę. Ta koszmarna świadomość dobijała najbardziej.<br />
- Wszystko będzie dobrze. - słaby, blady uśmiech zakwitł na jego różowych ustach, dodając nam obojgu nieco otuchy. Tymczasem gdzieś w głębi, za grubą kurtyną istniało drugie dno, ukazujące te wszystkie zmartwienia, jakie skrywał w sobie czerwonowłosy. Nie dał mi jasno i prosto do zrozumienia, iż niepewność dotycząca zaistniałej sytuacji jest znacznie większa, niż być powinna.<br />
Zaraz po tym, gdy zdołałem usłyszeć szybkie, pewne kroki stawiane na miękkim dywanie, z całych sił przycisnąłem prawą rękę do ust, aby zdradliwy dym nie wniknął do wnętrza organizmu. Wyraźnie czułem, że coś jest z nim nie w porządku, lecz przypuszczalnie były to wyłącznie bezpodstawne, irracjonalne wnioski, wyciągnięte przez panikującą osobę. <br />
Zbytnio nasilona, niemal przytłaczająca substancja powoli rozchodziła się po całym pomieszczeniu, nienaturalnie co moment zmieniając kształty. Najróżniejsze formy ciemnej, gęstej poświaty krążyły dookoła wysoko wiszącego, kryształowego żyrandolu, lekko popychając go na wszystkie strony świata. Rozkołysany wydawał z siebie ciche, krótkie serie skrzypnięć, najpewniej spowodowane dość pokaźną liczbą "przeżytych" przez niego lat. Cienie o przerażających konturach i czerwonych niczym krew oczach w zawrotnym tempie przemijały po płaskich nawierzchniach ścian, sycząc złowieszczo, a te okropne dźwięki przywodziły na myśl jedynie ostrzeżenie. Próbowały wyciągnąć swe długie, smoliste łapska poza barierę, aczkolwiek skutecznie uwięzione w granicach muru, nie posiadały wystarczających pokładów energii, żeby przekroczyć wytyczone granice.<br />
Nie wiedziałem, czy to nad wyraz przesadnie wybujała wyobraźnia podsuwa mi te obrazy, czy to wariujące z rozkojarzenia oczy wytwarzały tak makabryczne wizje. A może te wszystkie zjawiska zostały spowodowane nadmiarem dymu w moich płucach, który nieustannie je zatruwał, atakując ze zdwojoną siłą. Nawet głośne, wielokrotne odkaszlnięcia wcale nie pomagały w usunięciu nieznośnego wrażenia. Bez oddechu wytrzymałbym zaledwie minutę, co raczej niewiele by dało w tej sytuacji, więc byłem zdany na łaskę i niełaskę okrutnego losu, mając ogromną nadzieję, iż dzisiaj się nade mną zlituję.<br />
Zanim moja powieki automatycznie opadły w dół, przykrywając widok na sypialnię, zdążyłem usłyszeć stłumiony, cienki głosik znajomej osoby. Problem leżał w tym, iż za żadne skarby nie potrafiłem jej zidentyfikować. <br />
<br />
<i>Przegrałeś tę walkę, Frank. Jesteś taki słabiutki...</i><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br />
<span style="font-size: large;"><b>[Gerard]</b></span><br />
<br />
Prędko zszedłem na dół po stromych schodach wyłożonych miękkim dywanikiem, aby szybko znaleźć sprawcę tego całego zamieszania, zanim ten zdąży zrozumieć obecną sytuację i pośpiesznie uciec przez frontowe drzwi, lub otwarte okno. Mimo, że kroki stawiałem dość żwawo, zaledwie lekko muskając stopami drewniane powierzchnie, niektóre stopnie wydawały z siebie donośne, charakterystyczne dźwięki, przypominające jęczenie uwięzionej pomiędzy dwoma światami duszyczki, jaka dotychczas nie znalazła wiecznego spokoju. Głośne skrzypnięcia roznosiły się po całym głównym holu oraz już nieco cichsze przechodziły do kuchni, salonu, lub jeszcze dalej wgłąb mieszkania. Były na tyle hałaśliwe, że chociażby słaby słuch człowieka z łatwością wychwyciłby je z niedalekiej odległości. Zatem nieproszony gość z pewnością już wiedział, iż za moment zostanie przyłapany na gorącym uczynku.<br />
Tak bardzo nie przypadło mi do gustu zostawienie Franka zupełnie samego w sypialni. Do teraz nie posiadałem najmniejszej pewności, czy chłopak, zamknięty w obszernym pomieszczeniu, rzeczywiście jest tam bezpieczny, czy może postanowił zrobić coś głupiego i nie przemyślanego. Jak na przykład szukanie na własną rękę obcych, dowolnie grasujących po domu, bez jakiegokolwiek poinformowania mnie o tym. Nawet jeśli pozostała część pokoi była pieczołowicie sprawdzona, przeszukana i zupełnie pusta. Jeśli gruba warstwa kurzu od kilkuset lat zalegająca na antycznych meblach oraz reszcie przedmiotów wciąż pozostawała nienaruszona, a nietknięte, białe, poplamione płachty skrywały pod sobą od dawna niepotrzebne sztalugi do malowania, albo brzydkie, marmurowe rzeźby otrzymane z prezencie... zawsze istniało pewne niewielkie prawdopodobieństwo, że między tymi wszystkimi nieistotnymi rzeczami tymczasowo skrywa się niebezpieczeństwo.<br />
Oczywiście nadnaturalne, specjalne wyostrzone zmysły węchu z łatwością wychwyciłyby intruza. Znałem ten budynek od piwnicy do najwyższego piętra, cegła po cegle doglądałem jego budowy, także specyficzny, nie pasujący do pozostałych zapach pewnie zwróciłby moją uwagę, automatycznie podnosząc alarm. Aczkolwiek niezawodne, wampirze umiejętności można przechytrzyć, niemniej do łatwych zadań to nie należy. Wyłącznie obdarzeni niezwykłymi zdolnościami przedstawiciele rasy krwiopijców byli w stanie oszukać swojego krewnego poprzez groźne sztuczki.<br />
- Witaj, Gerardzie. Już dawno nie przybyłam do ciebie z wizytą. Ale wiesz... Praca i te sprawy. - wyraźnie zaakcentowała ostatnie dwa słowa, posyłając w moją stronę subtelny, uwodzicielski uśmieszek. Długie, czarne rzęsy zatrzepotały wesoło, raz po raz odsłaniając stosunkowo ciekawe, interesujące tęczówki. Połączenie kilku pastelowych barw sprawiło, że nazywano ją kolorową dziewczyną, jednak wewnątrz jej wielkiego, czarnego serca kryje się zło.<br />
Zaledwie pełnoletnia wampirzyca siedziała na jednej z kuchennych szafek, wymachując w powietrzu nogami, na które luźno włożyła czerwone trampki. Rozwiązane sznurowadła podskakiwały w rytm kolejnych kopnięć, by potem z powrotem opaść na dół. Dzisiejszego dnia była ubrana w zwykłą, granatową bluzkę z logiem nieznanej mi firmy oraz równie ciemne dżinsy z pokaźnymi dziurami na wysokości szczupłych ud. Sięgające nieco poza nadgarstek rękawiczki na wzór siatki zakrywały kawałek kredowo białej skóry wraz z małym rysunkiem tam nadrukowanym.<br />
Znamię...<br />
Długie włosy z delikatnymi lokami jak zwykle sięgały poza ramiona, opadając na ich przednią część. Kilka niesfornych kosmyków, jakie wydostały się spod perfekcyjnego uczesania, wpadało do ust i niestety ciągle musiała poprawiać je błyskawicznym gestem.<br />
- Danielle, co cię sprowadza w takich... - nie ukrywając ogromnego zdziwienia, zrobiłem krótką pauzę w zaczętym zdaniu, żeby teatralnie niby objąć rękoma pomieszczenie, pokazując kłęby dymu, nadal unoszące się w powietrzu. - ... okolicznościach? <br />
- Najmocniej cię za to przepraszam. Nie moja wina, że mamy takie procedury, a nie inne. Dla większego bezpieczeństwa używamy właśnie takich przedmiotów, aby ludzie w pobliżu nie mogli nas zobaczyć. Przecież wiesz, że jesteśmy, czy raczej musimy być nieuchwytni, niezauważalni przez wampirze oko... skuteczni w swoich działaniach... Ale wracając do rzeczy. Mam dla ciebie pro-po-zy-cję! - zaszczebiotała wesoło, ukazując rząd białych niczym śnieg zębów, po czym zwinnie zeskoczyła z metalowego blatu, zgrabnie lądując na obu nogach. - I nie możesz odmówić. - szeroki, szczery uśmiech momentalnie wpłynął na rozbawioną twarz dziewczyny, ukazując urokliwe dołeczki w bladych policzkach.<br />
- Nie wyrwiesz mnie na te tanie sztuczki. - oznajmiłem spokojnym głosem, wkładając dłonie do przednich kieszeni czarnych spodni. Na szczęście zdążyłem je założyć tuz po wstaniu z łóżka, choć zwykle wolałem, żeby żaden zbędny materiał nie mnie nie krępował. Przynajmniej aktualnie dziewczyna nie widzi tego, co skrywam pod warstwą ubrań.<br />
- O nie nie nie... Nie o to mi tym razem chodzi. - dźwięczny, kobiecy śmiech rozbrzmiał dookoła, drażniąc niesamowicie wyczulone na wszelkiego rodzaju dźwięki uszy. W tej chwili każdy, najmniejszy drobiazg doprowadzał mnie do istnego szaleństwa. Nie potrafiłem skupić się na jednej, wykonywanej czynności, bądź ruchach Danielle, przypominających łabędzi taniec. Nerwowo zagryzając wargę, przestępowałem z nogi na nogę i z powrotem, wbijając zniecierpliwione spojrzenie w podłogę, składającą się głównie z jasnych kafelek. Dopiero teraz zdołałem zauważyć, że nie są one do końca białe, a lekko beżowe i posiadają rozmaite wzorki, wchodzące w skład większego rysunku. <br />
Moje myśli przez dłuższy czas zaprzątał Frank. </div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-29530687103498860692013-08-13T13:16:00.003-07:002013-08-13T13:26:37.575-07:00Like a gun in hand 10<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">No dobra, macie wcześniej ostatnią xD Zaznaczam, że do końca sierpnia biorę wolne xD Informacje dotyczące dalszego pisania będą aktualizowane na bieżąco z boku w zakładce "INFO". Well, dziękuję, że wytrzymaliście z tym tyle czasu. Chciałabym was prosić o opinię co ogólnie sądzicie o tym Long-Story xD</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Mam nadzieję, że następnego opo (w tym moich wampirków) nie zjebię aż tak bardzo... :/ </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
</div>
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">Endżoj! </span></span><br />
<br />
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">Aż wstyd komukolwiek to dedykować :(</span><br />
________________________________<br />
<br />
<span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; font-size: large;"><b><span style="font-family: Times,"Times New Roman",serif;">[Frank]</span> </b></span><br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Duża ilość soczystej zieleni, należącej do pobliskich lasów leniwie mijała za lekko przyciemnioną, małą szybą dość przestronnego auta, odbijając swoją intensywną, radosną barwę w moich oczach, zwróconym właśnie ku nieprzeniknionym, bujnym gęstwinom. Przy każdym silniejszym podmuchu wiatru kilka drobnych listków, wcześniej współtworzących pokaźną koronę drzewa, mimowolnie odrywało się od pozostałych, z wielką gracją szybując w powietrzu. Małe, czarne plamki nieznanego pochodzenia umieszczone na ich powierzchni wcale nie sprawiały, że traciły one swój niepowtarzalny urok, a wręcz przeciwnie. Owy dodatkowy kolor nadawał im wyłącznie pewnego rodzaju tajemniczości oraz odrobiny magii. Frunąc tak leciutko, niczym białe, szlachetne łabędzie, następnie powoli opadały na maskę i zewnętrzną stronę przedniej części pojazdu, jednak ogromna prędkość, a jaką Gerard prowadził auto skutecznie usuwała je z pola widzenia, tym samym odsłaniając widok na prostą, pustą drogę. Parę kropel deszczu pewien czas temu zdążyło ponownie spaść z góry na ziemię, zraszając upragnionym deszczem łaknące wody rośliny razem z niezadowolonymi mieszkańcami miasta, aczkolwiek wraz z czarnowłosym mężczyzną byliśmy już wtedy w trasie, zwinnie mijając się z ulewą. Na całe szczęście.<br />
Siedziałem na miękkim, wygodnym miejscu pasażera, tuż obok kierowcy. Duży fotel był obity szarą, lekko chropowatą w dotyku tapicerką, jednak jego wnętrze zapewne skrywało w sobie niezwykle puszystą piankę dla wygody delikatnych czterech liter wybrednych osób. Osobiście zadowoliłbym się zwyczajnym samochodem osobowym, nie zawierającym jakiegoś przesadnego, zbytecznego luksusu, aniżeli to cudeńko, aczkolwiek Gerard z pewnością nie posiadał takiego rodzaju pojazdu. Przecież dla Jozette w najgorszym wypadku choćby najzwyklejsza przejażdżka mało wartym, zwyczajnym oraz niedogodnym autem stanowiłaby kompletne poniżenie dla jej szlachetnego pochodzenia, czy wrodzonej, naturalnej subtelności. No jasne... Ta kobieta z całą pewnością była źródłem wszelkich cnót i perfekcji.<br />
To takie dziwne... kiedy człowiek czuje sporą niechęć do kogoś, kogo jeszcze nigdy w życiu nie zobaczył na oczy, a już po pierwszym spotkaniu gorąco pragnie, aby było ono jedynym i ostatnim.<br />
Z trudem zdołałem powstrzymać głośne prychnięcie na samo wspomnienie o znienawidzonej osobie. Wolałem wcześniej uniknąć aż nazbyt uciążliwych pytań mężczyzny, zasiadającego w dość niedalekiej odległości ode mnie, niźli potem starać się wyplątać z niezręcznej sytuacji poprzez liczne kłamstwa. Stuprocentowa pewność, że zielonooki drążyłby temat nawet przez kilka godzin, jeśli byłby to konieczne, zamęczał dochodzeniami w sprawie mojego nadzwyczajnie podłego nastroju, skutecznie odciągnęła mnie od dalszych rozmyślań na temat tych nieprzyjemnych chwil. <br />
Głowę po kilku minutach w wyniku znużenia oparłem o zimną nawierzchnię szklanej szyby, dzięki czemu przyjemny chłód wpłynął do każdej kończyny ciała tak szybko i gwałtownie, jakbym nagle został oblany wiadrem zimnej wody. Komórki nerwowe raptownie skuła potężna warstwa lodu, uniemożliwiająca mi oderwanie czoła od okna. Rozkoszując tym przyjemnym uczuciem, uważnie słuchałem piosenki... Pewnego rytmu, jaki stopniowo wystukiwały drobne krople deszczu, zawzięcie dudniąc o krwistoczerwonej barwy dach. Melodia, jakby znana po paru sekundach odcisnęła wyraźne piętno gdzieś w moim wnętrzu, nieustannie powtarzając wciąż te same dźwięki. Przez dłuższy czas próbowałem dobrać do nich odpowiednie słowa, wyrazy, które jakoś pokrywały by się z ciągiem nieznanego, acz jednak znajomego brzmienia, niemniej całkowita rezygnacja przejęła kontrolę. W świetle tych wszystkich rzeczy, jakie robiliśmy z Gerardem ostatniej nocy, byłem dogłębnie zdziwiony, że też interesowała mnie jakaś zwykła, głupia ulewa, niż dokładne przemyślenie zdarzenia właśnie z przed kilkunastu godzin.<br />
Ciepło... Parząca temperatura jego niemożliwie rozgrzanego ciała, zaraz obok... <br />
Dłonie... duże i nader aksamitne, ślepo błądzące po moim zupełnie nagim ciele.<br />
Głos... Ciepły, przyjazny, uspokajający. Odbijał się huczącym echem od cienkich, jasnych ścian.<br />
Łóżko... ogromne, niezwykle miękkie. To właśnie na nim są obecne wszystkie dowody, dotyczące tego małego incydentu. A może to jednak nie był pojedynczy epizod, mający miejsce tylko jeden jedyny raz? Tak, prawdopodobnie to coś znacznie większego i poważniejszego.<br />
Każda rzecz wokół nas... niewielka nocna lampka, drewniany stoliczek, pomarańczowe, bądź ciemnożółte mury, wszelkie kolorowe obrazy, zielonkawy fotel, biurko, roztrzaskany na kilka małych kawałków telefon, a nawet pieprzone okno i zwiewne białe firanki widziały to. Były świadkami wczorajszych wydarzeń, natomiast ślady istnieją. Są zupełnie realne, jednoznaczne. Bardzo pomięta, splamiona lepkim płynem pościel, zwinięte w ciasny kłębek i rzucone w kąt ubrania oraz porozrzucane przedmioty tylko potwierdzały fakt, który miał pozostać wyłącznie naszą słodką tajemnicą.<br />
Uprawiałem z nim seks. Z mężczyzną. Z nauczycielem liceum, do którego uczęszczam już spory kawałek czasu. Niemniej jednak czułem się z tą myślą zaskakująco dobrze. Nieważnym jest to, że jeśli jakimś cudem wszystko wyszłoby na jaw, ja niechybnie zostałbym zawieszony w prawach ucznia, bądź wyrzucony ze szkoły, a czarnowłosy zamknięty w najciemniejszej celi więzienia. Nienawistne, przepełnione pogardą oraz potępieniem spojrzenia, czy też obraźliwe komentarze mieszkańców miasta są mi zupełnie obojętne. Mój cel jest aż zanadto wyraźny. Pozostać przy nim. Pragnę móc codziennie oglądać jego idealną twarz, czuć te cudownie miękki wargi na swoich. Ukradkiem spoglądać na błyszczące tęczówki w świetle zachodzącego słońca. Po prostu chcę Gerarda.<br />
Ostre hamowanie wraz z głośnym, mrożącym krew w żyłach piskiem opon przeszyło powietrze, niczym strzała wystrzelona z nadmiernie napiętego łuku. Hałas słyszalny nawet w szczelnie zamkniętym wnętrzu samochodu z widocznym skutkiem wyrwał mnie z intensywnych rozmyślań, jednocześnie wprowadzając w stan głębokiego zdezorientowania. Tak nagłe i gwałtowne zatrzymanie pojazdu spowodowało, iż moja twarz zaliczyła bliższe spotkanie pierwszego stopnia z twardą powierzchnią bocznej szyby, na jakiej tymczasowo ułożyłem głowę. Przez drobne niedopatrzenie, lub raczej zagapienie się w zielone drzewa, jakby to właśnie one były najciekawszą rzeczą na całym świecie, teraz rozmasowywałem sobie prawą dłonią część policzka oraz obszar w okolicach oka, gdyż to właśnie ta strona najbardziej ucierpiała.<br />
W rzeczywistości, nieustannie patrząc na mijane gęstwiny, ukrycie liczyłem, że mój wzrok, zajęty czymś zupełnie innym, bez potrzeby nie powędruje na zielonookiego mężczyznę, wprowadzając niepotrzebny zamęt. Lecz obecnie postawiono dwie istotne opcje, a wybór którejkolwiek miał związek z jeszcze poważniejszymi konsekwencjami. Albo udawać, że nic wielkiego się nie stało, zupełnie ignorując nauczyciela, bądź w końcu zebrać postrzępione resztki odwagi, zwracając na niego nieco uwagi. W ostateczności dokonałem właściwego wyboru, tak myślę. Przynajmniej oddawał choć nikłe wrażenie najodpowiedniejszego.<br />
Wyjrzałem zza kaskady długich, lekko pozakręcanych przez wilgoć włosów, jakie falami opadały na moje oczy, uważnie śledząc każde, nawet najmniejsze drgnięcie czarnowłosego. I chociaż nie było ich zbyt wiele, od czasu do czasu wykonywał szybki ruch powiekami, lub coraz mocniej zaciskał długie palce na czarnej kierownicy. Z pola widzenia osoby trzeciej, zajmującej miejsce pasażera, uchwyt mógł wyglądać na bardzo mocny. Być może za mocny dla niewinnego koła sterowego, które zdawało się z wolna ulegać ogromnej sile, aby zaraz potem móc pęknąć na kilka sporych części.<br />
On również był bardzo zdenerwowany. Wiedziałem to już dawno bez użycia jakichkolwiek nadprzyrodzonych mocy. Gęsta cisza, wisząca między nami w powietrzu, wręcz krzyczała, raniąc narządy słuchowe. Nie zakłócone ani najdrobniejszym szmerem milczenie powoli wypalało dużą dziurę w umyśle, nie pozostawiając po sobie chociażby grama zdrowego rozsądku. Paląca potrzeba wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa była aż nadto wielka, aby ot tak po prostu ją zignorować, aczkolwiek oboje drżeliśmy na samą myśl o przerwaniu tej idealnej harmonii. <br />
Przez łagodne, wygładzone rysy twarzy oraz perfekcyjny spokój wymalowany na niej, niczym delikatnym pędzlem odnosiłem dziwne uczucie, jakby została ona wykuta w szlachetnym, niezwykle twardym kamieniu. Nie wyrażała nic... kompletnie nic, oprócz wyraźnego skupienia na mijanych białych paskach, widniejących na autostradzie. Różowe usta ściągnięte w wąską linijkę już od dobrej, niemiłosiernie długiej godziny pozostawały uparcie milczące. A ja tak bardzo chciałem, aby wypowiedziały choć malutkie słowo... Jednak od czasu straszliwego wyznania mężczyzna nie zdobył się na taką odwagę.<br />
<br />
<i> - Frank, musimy stąd jak najszybciej uciekać. Nie mamy zbyt wiele czasu. Przepraszam... - przystopował na moment, aby spojrzeć jeszcze głębiej w moje oczy, choć i tak swoim przenikliwym wzrokiem przeszył moją dusze na wskroś. - Przepraszam, że tak długo zwlekałem. Że pozwoliłem cię w to wciągnąć. Nie możemy dłużej zostać w tym mieście, zrozumiałeś? Tylko teraz decyzja należy do ciebie... Czy chcesz zostać ze mną, czy zapomnieć?</i><br />
<i> I już po chwili staliśmy przed drzwiami zawierającego swoisty urok domku czarnowłosego, w pośpiechu pakując wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy do samochodu. Tego samego, który przywiózł Jozette na miejsce naszego spotkania. </i><br />
<br />
Teraz pędzimy wcześniej wspomnianym czerwonym autem długą drogą... w nieznane.<br />
Zapewne zapytacie dlaczego wybrałem tak, a nie inaczej. Dlaczego postawiłem wszystko na coś, co nie posiada żadnej przyszłości, a przynajmniej nie aż tak kolorowej. Być może jestem bardzo dziwny (co zostało potwierdzone), albo najzwyczajniej głupi, jednak mam przeogromną, niepodważalną pewność, że pragnę być przy Gerardzie.<br />
Już zawsze...<br />
__________________<br />
<span style="color: lime;">To nareszcie jest koniec. Mam nieodparte wrażenie, że zmarnowałam pół roku mojego życia na coś, co nikomu się nie podoba (włącznie ze mną) :<</span></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-17259956404937742772013-08-05T10:52:00.002-07:002013-08-13T13:17:32.666-07:00Like a gun in hand 9<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">No i mamy 9 :D Od razu przejdę do rzeczy. Ten rozdział miał być ostatnim z long-story, ale dzięki <span style="color: #fff2cc;">Crazy Unicorn</span>, której dedykuję tą część, pojawi się jeszcze krótka 10 xD Więc bez zbędnych słów zapraszam was do czytania i komentowania :3 </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">A i jeszcze dziękuję bardzo <span style="color: white;">Night</span> i <span style="color: #93c47d;">Zoombie</span> <3 </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">No i ogólnie wszystkim wam! :D Wasze komentarze tak wiele znaczą... Bez nich ten blog zostałby usunięty już nie jeden raz :3 </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">I przepraszam <span style="color: #cc0000;">Darsę</span>, ale plik "Cherry" jeszcze się trochę powiększy xD</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Ejdżoj! xD</span></div>
<br />
______________________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: large;">[Frank]</span><span style="font-size: large;"></span></b><br />
<br />
Luźna rozmowa sam na sam z Gerardem była taka... normalna. Pierwszy raz od wielu długich, spędzonych w zupełnej samotności lat poczułem coś istotnie dziwnego, niepodobnego. Jakby silny ucisk gdzieś tam w środku w okolicach serca, jaki nie pozwalał mi na wyduszenie choć jednego, małego słowa. Z każdym kolejnym spojrzeniem czarnowłosego, piekielnie przystojnego mężczyzny, skierowanym wprost na moją osobę owa pętla stawała się coraz większa, uniemożliwiając pobranie choć odrobiny życiodajnego tlenu. Nikt rzeczywiście nie ma najmniejszego pojęcia, co na pozór zwykły człowiek, a w dodatku nauczyciel znienawidzonego od początku szkoły podstawowej przedmiotu może zrobić z własnym uczniem. Kompletnie nieświadomie sprawić, żeby nawet najśmielsze, najbardziej nieprzyzwoite i wcale nie takie znów grzeczne fantazje erotyczne, związane głównie z nim, zajęłyby jego przyćmiony zauroczeniem umysł, jednocześnie przejmując pełną kontrolę nad całym ciałem. Swoim jednym, mimowolnym ruchem dłoni odebrać oddech na kilka dobrych sekund i onieśmielić bardziej, niż jakakolwiek inna rzecz.<br />
Niesamowity, przenikający duszę odcień zachwycających tęczówek porażał swym nad zwyczaj intensywnym kolorem, zbliżonym do barwy świeżej, leśnej trawy. Drobne, złote, bądź szare plamki umieszczone dookoła sprawiały wrażenie, jakby kryły jakieś szczególnie ważne tajemnice, jakich nie dane zostało poznać nikomu, prócz właściciela cudownych oczu. Srebrne fragmenty, zależnie od padania naturalnego światła, pochodzącego zza dużego okna, zmieniały położenie, nadając spojrzeniu pewnego rodzaju spontaniczność oraz radość. Pomimo tego, iż zazwyczaj wyrażało ono wyłącznie nieprzeniknioną pustkę, aktualnie została ona zastąpiona czymś o wiele głębszym i znacznie ważniejszym od poprzednich emocji.<br />
A te usta... Malinowe, pełne, smakujące równie słodko jak owe owoce, wypowiadały pojedyncze zdania z niespotykaną dokładnością i jakby ogromnym zaangażowaniem, za każdym razem otwierając się lekko. W tym samym czasie różowy język nawilżał je delikatnie, wodząc po nich z przesadną dokładnością. I to przywodziło do głowy formę prośby. Nieme błaganie o to, aby ktoś w końcu umieścił tam własne wargi, splatając je w rozkosznym, pełnym pasji, namiętnym pocałunku. Na wspomnienie o tym, iż mógłbym być to właśnie ja, ciemne plamki przysłaniały nieco pole mojego widzenia, tymczasowo przesłaniając widok na wymarzony ideał. Jedynie szybkie, rytmiczne mrugnięcia ociężałymi od braku snu powiekami potrafiły je stamtąd szybko przegonić, przez co musiałem wyglądać jak zakochana nastolatka, dająca subtelne znaki do swojej długoletniej sympatii.<br />
Mimo wszystko nadal bacznie, bez wykazania chociaż grama skruchy, czy wstydu obserwowałem mężczyznę, wodząc za nim niemal nieprzytomnym wzrokiem, pełnym wielkiego podziwu. Po prostu trudnym zadaniem okazało się wyjście z ogromnego zachwytu, kiedy pochłonięty faktem, że blada cera w połączeniu z długimi, czarnymi jak kruk włosami daje tak oszałamiający efekt, nie przestawałem na niego patrzeć, ani na sekundę nie odwracając twarzy w przeciwnym kierunku. Teraz już łagodne, acz wciąż bardzo męskie rysy wraz z kośćmi policzkowymi sprawiały wrażenie, że przez ostatnie kilka minut był zupełnie rozluźniony, niczym podczas czytania przyjemnej książki. Nic nie wskazywało na to, czy mężczyzna jest w jakikolwiek sposób wyprowadzony z niezachwianej równowagi, bądź lekko podenerwowany. Zachowywał przy mnie całkowitą swobodę, za co byłem mu strasznie wdzięczny. Od dawna nie poczułem, że na tym smutnym, szarym świecie istnieje ktoś godny zaufania...<br />
Wtem z drugiego końca obszernego pomieszczenia o jasnych ścianach rozbrzmiał dźwięk dobrze znanej mi melodii, dochodzącej z niewielkiego urządzenia na małym stoliczku. Piosenka należała do rockowego zespołu, słynnego w latach dziewięćdziesiątych, niemniej od razu po pierwszej sekundzie rytmicznych uderzeń perkusji oraz pięknego brzemienia gitary elektrycznej rozpoznałem ją. Czarnowłosy bez najmniejszego pośpiechu podszedł po woli do źródła narastającego dźwięku, podnosząc telefon do ucha.<br />
Niestety, z tak dużej odległości, jaka dzieliła mnie oraz mężczyznę, rozmawiającego przez komórkę, nie zdołałem usłyszeć tego, co mówiła osoba po drugiej stronie. W okolice dużego łóżka dobiegały wyłącznie jakieś nader zniekształcone odgłosy i wyraźny, mocny głos Gerarda.<br />
- Halo? - powiedział szybko, niby od niechcenia poprawiając dłonią kosmyki włosów, wpadające mu do oczu. Ten mały, nieznaczny gest wykonał z pełną gracją, niczym arystokrata z najwyższych sfer. Serce momentalnie zaczęło wykonywać szybsze ruchy, prawie przyprawiając o błyskawiczny zawał. - Och, jestem zadowolony, że obchodzą cię moje sprawy. - jego ton przybrał dość poważną barwę, aczkolwiek dało się usłyszeć w nim zarówno nutkę ironii, jak i sporego rozbawienia. - Wszystko w jak najlepszym porządku. Ale jestem też w stu procentach pewien, iż nie tylko po to trudziłaś się z wybraniem numeru, aby porozmawiać o pogodzie. Więc...? - szczerze... Nie miałem zielonego pojęcia z kim prowadził dialog, ale na coś poważnego to wcale nie wyglądało. Bardziej jak przyjacielska pogawędka w wolnej chwili z bliską koleżanką z pracy, bądź siostrą... o ile ją posiadał. - O czym ty mówisz? - zrobił krótką pauzę, przeznaczając ją na posłanie mi niewinnego uśmiechu, po czym znów stanął przodem do szerokiego okna przesłoniętego kremową firanką. Jednak wrażenie, iż jestem cały czas bacznie obserwowany nie odpuszczało nawet na moment. Gee kątem oka dyskretnie lustrował wzrokiem wszelkie moje poczynania, nie tracąc orientacji w dyskusji, która z wolna zaczęła być coraz poważniejsza. - Nie. Skąd ci taki pomysł w ogóle przyszedł do głowy? Korzystam z wolnych chwil, póki mogę. przecież nie marnowałbym czasu dla jakiegoś małolata... - prychnął dość głośno, co prawdopodobnie miało zmylić tą drugą osobę. Poznałem to po mocno zaciśniętych w pięści dłoniach oraz lekko przymrużonych powiekach. Teraz z nadmierną uwagą patrzył w jeden, martwy punkt, zapewne błagając w myślach, aby owy ktoś przyjął kłamstwo. Lekkie ukłucie w okolicach serca, kiedy zielonooki wspomniał coś o jakimś małolacie, podpowiadało, że chyba chodziło mu o mnie. Nie... Niemożliwe... Właśnie marnował czas na takiego "małolata", więc o co chodzi? - Jozz... - imię jego kolegi, bądź koleżanki wzbudziło niewielkie podejrzenia, co do człowieka, prowadzącego tą już niezbyt miłą rozmowę z moim Gerardem. Było niebezpiecznie podobne do kobiety, jaka zniszczyła mi życie, pozbawiła nadziei oraz szczęścia w niecałe kilka minut... Sekundka... Czy ja właśnie nazwałem Gerarda swoim? Oj źle z tobą, Frank. Przecież to nauczyciel. On nigdy nie będzie twój, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał... - Idź odpocząć. Stres zdecydowanie ci nie służy... - mężczyzna ciągnął dalszą konwersację coraz bardziej podenerwowanym głosem, co nie uszło mojej nad wyraz wyczulonej uwadze. Dawno zmięty skrawek ciemnoniebieskiej koszuli nadal pozostawał maltretowany w jego chudych palcach, natomiast ciągłe przestępowanie z jednej nogi na nogę wywoływało ciche skrzypnięcia podłogi. Nie potrafiłem dostrzec mimiki twarzy, która z pewnością wyjawiłaby więcej informacji o obecnej sytuacji, niż obserwacja wyłącznie z profilu. Szybsze, a przede wszystkim częstsze wdechy świadczyło o tym, iż coś zdecydowanie było nie w porządku. - Do widzenia, Jozette. - przez resztę czasu usiłowałem wydostać się ze skomplikowanej plątaniny przeróżnych, ciepłych materiałów, jakie okrywały mnie od stóp do głów, a kiedy skończyłem lekko przysiadłem na brzegu łóżka, cierpliwie czekając, aż Gee skończy rozmawiać, jednak kiedy do moich uszu dotarło tak znienawidzone imię, momentalnie zdrętwiałem z zimnym wzrokiem wbitym wprost w plecy mężczyzny.<br />
- Frank... - zaczął panicznie drżącym głosem, całkowicie nieruchomiejąc, podobnie jak ja. Napięte mięśnie nagle uwydatniły się pod jego elegancką koszulą, odsłaniającą fragment przedramienia oraz dłoni, gdzie jeszcze chwilę temu trzymał czarny telefon. Poprzednio wspomniany przedmiot aktualnie jak w zwolnionym tempie ostrożnie leciał w powietrzu, wykonując kilka widowiskowych obrotów, aby potem leniwie, ale z głośnym hukiem opaść niecały centymetr od puszystego, beżowego dywanu, które bezsprzecznie zamortyzowałby upadek, ratując urządzenie przed kompletną destrukcją. Niemniej, na ogromne nieszczęście, spadł tuż obok niego, rozbijając na kilka mniejszych części. Obudowa, odłączona od reszty podczas długiej podróży w dół, teraz podzielona na trzy nierówne części z gracją wylądowała tuż obok nóg czarnowłosego, tymczasem na samym środku delikatnego ekranu pojawiła się głęboka rysa, lub też pęknięcie. Mężczyzna nawet nie spojrzał na kompletnie zniszczoną komórkę, tylko czym prędzej zwrócił kroki w moją stronę.<br />
Cóż miałem uczynić? Reakcja była zupełnie nieprzemyślana i zbyt gwałtowna, trwała istotnie ułamek sekundy, czyli zdecydowanie za mało, żeby zdrowy rozsądek mógł zadecydować o czymkolwiek, co aktualnie miałem zamiar zrobić. Na pierwszym, podstawowym miejscu do szybkiego uwolnienia się od wiecznie trwającego koszmaru stała natychmiastowa ucieczka z tego przeklętego miejsca, czyli mieszkania Gerarda. Mimo, iż zupełnie nie miałem pojęcia gdzie ów dom się znajduje, ani czy w ogóle zdołam bez przeszkód trafić do wyjścia, po prostu musiałem podjąć próbę szybkiej ewakuacji. <br />
- Zaczekaj! Proszę! Frank! Ja mogę ci wszystko wyjaśnić, tylko poczekaj sekundę! Frank, do cholery! - nagle poczułem jak czyjeś delikatne palce oplatają mój chudy, blady nadgarstek, jednocześnie zatrzaskując go w niezwykle potężnym uścisku, a następnie dotkliwie przyciskając do zimnej, szorstkiej ściany, na wysokości jednego z przepięknych, barwnych obrazów. Przy bardzo drobnej posturze oraz obecnie nikłych pokładach energii prawdziwym głupstwem byłaby dalsza szarpanina w celu odzyskania swobody, ponieważ mężczyzna był przynajmniej o głowę wyższy, o stokroć lepiej zbudowany i... niesamowicie seksowny. <br />
Mogłem wręcz poczuć, jak duże fale napięcia powracają ze zdwojoną mocą, odbierając zdolność wypowiedzenia małego słówka. Jak powoli tracę kontrolę nad swoimi kończynami, pozwalając im w pełni ulec czarnowłosemu ideałowi, podczas gdy on sam przylegał całym ciałem do mojego. Jego nadzwyczajnie silna, naturalnie ciepła dłoń niemal wgniatała tą należącą do mnie w twardy, betonowy mur, natomiast druga sięgnęła nieco niżej, zatrzymując w połowie przedramienia. Na tyle mocny chwyt uniemożliwiał mi wykonywanie jakichkolwiek ruchów, prócz oczywiście pobierania potrzebnych ilości powietrza, natomiast tempo, z jakim głucho uderzyłem plecami w kamienną powierzchnię na krótki moment odebrało mi oddech, przez co mimowolnie spuściłem głowę w dół.<br />
Tak bardzo nie chciałem, aby zobaczył łzy bezsilności i totalnego zażenowania, które od kilku dobrych minut cisnęły mi się do oczu. Uzewnętrzniając własne, niewarte uczucia dałbym mu jedynie powód do dalszego dociekania o ich wartości. Ale przecież czy nauczyciel mógłby kiedykolwiek pomyśleć o swoim uczniu jako o obiekcie pożądania? Czy byłby w stanie pokochać go tak jak normalną osobę, z jaką powinien prowadzić cudowne, beztroskie życie? Jeśli tak, to czy to właśnie jest prawdziwa, niepodważalna oznaka miłości? Nie miałem na ten temat zielonego pojęcia, ale na pewno wiedziałem jedno... Zależy mi, lecz nie chcę tego ujawnić. Jednak przez tak ogromny nadmiar przeróżnych emocji w końcu musiałem pozwolić wyjść im na powierzchnię. <br />
Kąciki oczu z wielu ważnych, istotnych powodów nagle zapełniły się mokrymi, gorącymi łzami, jakie zaraz po lekkim przymknięciu powiek w geście całkowitej rezygnacji spłynęły w dużej ilości na zarumienione policzki, niemal parząc je wysoką temperaturą, a przynajmniej takie posiadałem wrażenie. Równie piekąca czerwień, pośpiesznie na nich kwitnąca, wyłącznie potwierdzała aktualny stan emocjonalny, przez co udawanie obojętnego na wszystko dzieciaka nie wchodziło w grę. Dzięki długim, ciemnym włosom, opadającym na twarz miałem stuprocentową pewność, że czarnowłosy nie ma prawa dostrzec ani jednej kropli słonej substancji, jednak wszystko uległo zmianie, kiedy delikatnym ruchem odgarnął moje kosmyki do tyłu. Teraz już nie było w niczym odwrotu.<br />
- Posłuchaj mnie uważnie. - zaczął nietypowym tonem, przesiąkniętym troską, ale również odrobiną powagi. - Jeśli teraz wyjdziesz z tego domu, bądź zupełnie pewny, że nie dożyjesz następnej minuty. Zrozumiałeś? - pokiwałem niemrawo głową, nadal patrząc na niego wielkimi oczami. Musiał chyba zauważyć, jak bardzo jestem przerażony zarówno jego zachowaniem jak i obecną sytuacją, bo zaraz dodał już nieco przyjaźniejszym głosem. - To nie jest groźba, Frankie, tylko fakt... Ona tylko czeka na odpowiednią okazję, a jak nie chcę, aby ci się coś stało. Zrozumiałeś? Tu jest bezpiecznie. I tak już dałeś jej zbyt wiele powodów...<br />
- Ale ja nic... - zacząłem wygłaszać mowę obronną, żeby udowodnić swoją oczywistą niewinność, aczkolwiek po raz któryś z kolei brutalnie wcięto mi się w środek zdania.<br />
- Owszem zrobiłeś. Raczej ja zrobiłem. Przywiozłem cię tutaj, nie mając pojęcia, że Jozette wyciągnie z tego aż takie konsekwencje. Ale nie miałem wyjścia. Przeze mnie wpadłeś w wielkie gówno i ja cię z niego wyciągnę. A przynajmniej spróbuję...<br />
- Teraz niech pan posłucha, panie Way. - otóż to ja postanowiłem przerwać mu ten chory, przepełniony paniką i strachem monolog, jednak kiedy ujrzałem jego usta... Bezgłośnie wypowiadające pojedyncze literki, jakie złożyły się w najpiękniejszy wyraz na świecie. " G-E-R-A-R-D". Niemal od początku skojarzyłem, o co dokładnie może chodzić mężczyźnie, więc jak najszybciej postanowiłem poprawić wcześniejszy błąd. - Spokojnie, Gerard. Ja sam już dawno, dawno temu celowo zahaczyłem o pułapkę tej strasznej kobiety i siedzę w tym aż po dziś dzień. Dlatego proszę, nie zrzucaj winy na siebie, ponieważ tylko ty zdołałeś mi pomóc, za co bardzo jestem ci wdzięczny. Prędzej, czy później wszyscy zginiemy w ten, czy inny sposób, ale ciekawi mnie wyłącznie jedna rzecz. Co ty masz z tym wszystkim wspólnego? - niezwykle trudno było mi przywyknąć do ciągłego używania imienia czarnowłosego, gdyż przez te kilka długich lat, zarówno dla mnie jak i pozostałych uczniów, pozostawał on "profesorem", bądź najzwyczajniej "panem". Taka nagła, niespodziewana zmiana stanowiła jakby coś kompletnie nowego, odmienność od zwyczajnych, podstawowych reguł. Niemniej jednak przy każdym jego wypowiedzeniu czułem się niesamowicie wyjątkowy, specjalny. A to tylko z powodu jednego mężczyzny... Moje serce najprawdopodobniej zwariowało, bo o zdrowym rozsądku już chyba wspominać nie muszę.<br />
Między naszymi nieprzerwanie złączonymi ciałami oraz w całym dużym pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza, nie przerwana nawet malutkim szmerem, czy innym dźwiękiem, prócz głośnego bicia dwóch serc. Byłem w stanie oddzielić pojedyncze uderzenia na sekundę, licząc je dokładnie. Owszem, w takiej pozycji spędziliśmy dość długi czas, w którym mężczyzna uparcie patrzał wprost w moje oczy, natomiast ja specjalnie wybiegałem wzrokiem w dal, szukając potencjalnej drogi ucieczki. Ze wszystkich stron otaczał mnie... Gerard. Jego przyjemne ciepło po kilku leniwie płynących minutach zdawało się wręcz parzyć, a nadgarstki niemal wołały o chwilę wytchnienia od silnego uścisku. Przez unieruchomione ręce, a także i nogi szanse na szybkie wyjście z tej niekomfortowej sytuacji gwałtownie spadały poniżej zera, a nawet jeszcze niżej. <br />
- Ja... Nie pracuję bezpośrednio w organizacji ale jestem... Hm... Można powiedzieć, że jestem szoferem Jozette. Czasami wykonuję dla niej jakieś poboczne zadania i nic poza tym. - widziałem w tych rażących intensywną zielenią tęczówkach, iż nie mówi całej prawdy od początku do końca, lecz cóż... Przynajmniej w jednej sprawie był do końca szczery. - Proszę, Frank. Po wysłuchaniu tego, co miałem do powiedzenia... nie odchodź. Zostań.<br />
Jednak słowa w niektórych, ważnych momentach są jednak zupełnie zbędne. <br />
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, ostrożnie przyłożyłem swoje wargi do tych, należących do mężczyzny, a po krótkiej sekundzie zaskoczenia on również oddał pocałunek z wielką pasją. Nasze języki raptownie splotły się we wspólnym tańcu, pełnym nieposkromionej namiętności, zawzięcie walczyły o dominację, pieszcząc nawzajem wewnętrzne partie ust.<br />
Tracąc pozostałe resztki świadomości oraz strzępki rozwagi, delikatnie popchnąłem nauczyciela w przód, a ten z cichym jękiem rozkoszy stłumionym przez głęboki pocałunek, z chęcią ustąpił, wreszcie puszczając moje nadgarstki. Jego ręka łagodnie ujęła moją dłoń, lekko ciągnąc ją, podobnie jak całe ciało w wiadomym kierunku. Bez większych sprzeciwów pozwoliłem, aby zielonooki zrobił ze mną każdą rzecz, jaką tylko zechce. Już sam nie mam pojęcia, na co właśnie udzieliłem zgody, acz jedno wiem na pewno. Nie żałuję i żałować nie będę. <br />
Po kilku niezgrabnych krokach i jeszcze paru potknięciach, gdyż to czarnowłosy szedł tyłem, w końcu dotarliśmy na miękkie łóżko, z którego wcześniej w pośpiechu wybiegłem. Teraz stanowiło ono dla mnie nie miejsce skazania i ogromnego rozczarowania, a raj. Prawdziwy raj z mężczyzną u boku, który jest kimś więcej, niźli wyłącznie zwykłym profesorem. Przez te kilka dni od naszego pierwszego zbliżenia, z niewiadomych powodów stał się on bliższy memu sercu, aniżeli ktokolwiek inny. W uwielbianych oczach widziałem wsparcie, ale również bezgraniczną miłość. Był najlepszym przyjacielem, a zarazem osobą, którą darzyłem o wiele większym, potężniejszym uczuciem.<br />
Ostatnim, co zdołałem odebrać, zanim oboje zatraciliśmy się w wirze cudownych czułości, wysokiej gorączki oraz ogromnej ekscytacji, były jego usta, powoli muskające rozgrzaną skórę na moim podbrzuszu.<br />
______________________________<br />
<span style="color: lime;">To jeszcze nie koniec xD Ale prawie...</span></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-60584497552610246572013-07-23T06:31:00.002-07:002013-08-13T13:17:39.224-07:00Like a gun in hand 8<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">No hejo xD Taki mały poślizg z rozdziałem (bo zaczęłam pisać dopiero w piątek, ale to nic... xD) Dobra, teraz już jest i mam nadzieję, że się spodoba :) Zaskoczyła mnie tak duża ilość komów pod ostatnim postem... To wiele dla mnie znaczy :3 Dziękuję wam! </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: large;">I WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI MIĘDZYNARODOWEGO DNIA <span style="color: red;">MY CHEMICAL ROMANCE!</span> </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Jakoś mam dobry humor... o.O</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<br /></div>
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: small;">Rozdział dla <span style="color: lime;">Thalii</span> (tak to się pisze, prawda? xD)</span><br />
__________________________________<br />
<b><span style="font-size: large;"><br /></span></b>
<b><span style="font-size: large;">[Gerard]</span></b><br />
<br />
Szybkim krokiem z powrotem wróciłem do swojego pokoju, nieświadomie zbyt mocno popychając białe, drewniane drzwi od jasnej, urządzonej głównie w odcieniach bieli i niebieskiego łazienki, które zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Kątem oka zdołałem dostrzec, że brązowowłosy chłopak lekko podskoczył na swoim miejscu, bacznie obserwując wszystko dookoła. Jego spłoszony, dogłębnie przestraszony wzrok wodził nieśmiało od jednego kąta, po pomarańczowych ścianach, dużych ramach z obrazami na nich zawieszonych oraz na wyjście, prowadzące do głównego holu. Anorektycznie chude palce z siłą zaciskał na kolanach, próbując opanować targające nim sprzeczne emocje, natomiast nieznacznie rozchylone, niezwykle kuszące usta szybko pobierały tlen, napotykając przy tym małe trudności. Pewnie chciał stąd wyjść jak najszybciej mógł, pójść do domu i spokojnie przeanalizować całą zaistniałą wcześniej sytuację, lub po prostu poukładać natłok myśli, powodujących ten okropny ból głowy. Aczkolwiek jeszcze nie był świadom faktu, iż przebiegły nauczyciel matematyki ma zupełnie inne plany w stosunku do niego.<br />
Jedynie w tym specjalnym pomieszczeniu z wielkiego domu mogłem bez najmniejszych wyrzutów sumienia poczuć się choć przez malutką chwilę jak... zwykły, normalny człowiek z podstawowymi zmartwieniami, czy też zapasem nieograniczonego szczęścia, wiodący spokojne, miłe, nie budzące jakichkolwiek podejrzeń życie w uroczym domku na obrzeżach cudownego miasteczka. Źródła hałasu w postaci ruchliwej drogi z mnóstwem samochodów i ludzi, spieszących na ważne spotkania, czy też do pracy, tutaj po prostu nie miały prawa bytu. Wesołe ćwierkanie ptaków, umieszczających własne gniazdka w dziuplach pobliskich drzew, poprzez szczelnie zamknięte okna pozostawało prawie niewychwytywane dla ludzkiego ucha. Wszelkiego rodzaju dźwięki pochodzące z wnętrza budynku również nie istniały, gdyż nie było nikogo, kto mógłby je wywołać. Oto jedna z zalet mieszkania w zupełnej samotności. Niczym niezmącona cisza przenikała przez każde pojedyncze pomieszczenie, tworząc piękną symfonię, stworzoną wprost, aby móc zrelaksować się po naprawdę ciężkim dniu pracy. Delikatna, przyjemna atmosfera, panująca dosłownie wszędzie pozwalała na odprężenie napiętych mięśni oraz totalne wyciszenie umysłu, przeciążonego zbyt dużym napływem przeróżnej treści informacji wyciągniętych wprost ze smutnej, szarej rzeczywistości. Błogie, subtelne barwy wręcz siłą zachęcał do dokładnego przemyślenia poprzedniego dnia, sympatycznych rzeczy, jakie miały miejsce jeszcze niedawno, niemniej puszczając w niepamięć te mniej wspaniałe. Wszystko to bez żadnych napotkanych trudności potrafiło wpędzić w człowieka dobry, a nawet rewelacyjny nastrój, doskonale działający przez resztę wieczora. Podobnie ciemny, stary, lecz wciąż sprawny fotel, umieszczony tuż przy dużym, obszernym łóżku zezwalał na moment beztroski i całkowitego zatracenia w białych, bądź błękitnych, bardzo puszystych chmurkach, gdzie tymczasowo przebywały niespełnione marzenia.<br />
Z wcześniej wspomnianym meblem wiąże się dość ciekawa, aczkolwiek całkiem długa, męcząca historyjka. Dokładnie, uwzględniając najmniej istotne szczegóły oraz detale, pamiętam ten dzień, w którym mój ponad miarę roztrzepany, nie panujący nad sobą i swoim optymizmem brat przyjechał w odwiedziny do starszego rodzeństwa. Jednak cel jego wizyty był zupełnie inny, niż mogłem się spodziewać. Mikey wcale nie zamierzał wypić ze mną kawy, opowiedzieć o dotychczasowym życiu, czy zwyczajnie porozmawiać na różne tematy, jak robiliśmy to dawniej. Od zawsze dzieliłem się z nim bardziej, lub mniej ważnymi problemami, dotyczącymi niemal wszystkiego, jednocześnie posiadając pełne przekonanie, że blondyn wysłucha ich, a w razie czego z chęcią pomoże. To oczywiście działało również w drugą stronę, aczkolwiek nie tym razem... Po wielu miesiącach spędzonych bez jakiegokolwiek kontaktu z bratem, w końcu niespodziewanie postanowił przyjechać w odwiedziny w sprawie... fotela naszej mamy, która nie chciała go w swoim domu, oddając grat sąsiadce. Ta z kolei przekazała go córce, prowadzącej malutki sklepik gdzieś daleko od naszego rodzinnego miasteczka. Kilka miesięcy później Mikey wyjechał w to samo miejsce, gdzie we wcześniejszym czasie powędrował owy mebel, trafiając tam na "tą jedną jedyną", jak potrafił to zgrabnie ująć. Dziewczyna podobno była najpiękniejsza, najmądrzejsza, niczym ósmy cud świata. Potrafiła wyśmienicie gotować (czego sam doświadczyłem poznając ją na uroczystej kolacji z okazji ich zaręczyn), ale na ogromne nieszczęście to właśnie ona aktualnie posiadała rzecz, należącą niegdyś do matki. Podczas przeprowadzi mojego brata i jego cudownej narzeczonej do Newark, sprytnie podrzucili mi ten rupieć, stanowczo obiecując, że odbiorą go za niedługo. I do tej pory został w moim domu, stojąc dumnie w sypialni i... dając mi świadomość, że jednak istnieje jeszcze coś takiego, choćby zwykły przedmiot, do czego mógłbym wrócić, przywołując same dobre, wesołe, zabawne wspomnienia, a nie wyłącznie czarne jak noc, czy czerwone jak krew wszystkich zamordowanych osób...<br />
W pośpiechu otrząsnąłem się z przygnębiających myśli, jakie z wolna zaczęły otaczać mnie i pobliską przestrzeń, zamykając w okół ciasny, ciemny krąg pełen nie wróżącego nic dobrego echa krzyków już dawno martwych kobiet oraz wielkiego poczucia winy, niemożliwego do pokonania poprzez zwyczajne dobre uczynki. Jeszcze przez dłuższą chwilę w umyśle pobrzmiewały częste, stonowane dźwięki kropel deszczu zamaszyście dudniących o twardy, wilgotny beton wraz z przeraźliwym dźwiękiem upadającego na mokrą ziemię kawałka ostrego metalu, wydającego z siebie ten charakterystyczny zgrzyt, kiedy tylko uderzy w podłoże. Niemal bezszelestne osunięcie ciężkiego ciała na kamienny grunt, szelest długiego, beżowego płaszcza... Ostatnie, płytkie oddechy osoby, leżącej w obszernej kałuży krwi, lekko rozmytej przez ulewę... umierającej powolną, straszną, a przede wszystkim bolesną śmiercią, na jaką w ogóle nie zasłużyła... Słyszę mój niegłośny, przepełniony wszechogarniającym bólem i cierpieniem szloch. Płaczę cicho, aby ona nie spostrzegła, iż szczerze żałuję uprzednio popełnionej zbrodni. Jestem potworem... Potworem! <br />
Zamaszystym, może nawet zbyt gwałtownym ruchem położyłem już zapewne suche ubrania chłopaka na wcześniej wspomnianym meblu, po czym równie szybko postanowiłem zająć miejsce obok brązowowłosego, wciąż potwornie wykończonego nastolatka. Jego oczy bez jakichkolwiek oporów zdradzały każdą, chociażby tą nieznaczną, prawie niezauważalną emocję, jakie przez cały ten okres spędzony w moim osobistym łóżku gromadziły się w tym drobnym, kruchym ciele. Jaśniejsza barwa tęczówek, rozmieszczenie błyszczących punkcików, nadających spojrzeniu dodatkowego uroku, czy też sposób w jaki przemieszczał wzrok po przedmiotach będących elementami wystroju pomieszczenia, to nadawało swoistego charakteru, dzięki któremu bez najmniejszych problemów mogłem z łatwością określić nastrój bruneta, bądź nastawienie do obecnej sytuacji.<br />
- Wiesz, dość długo spałeś. Czyżby zarwana noc? - zapytałem niby od niechcenia, pragnąc zapełnić zupełną ciszę, przerywaną wyłącznie naszymi głębokimi wdechami oraz niegłośnym, rytmicznym ruchem wskazówek białego zegara, jaki wskazywał już późne popołudnie, czy raczej wczesny, deszczowy wieczór. Każdy kąt w tym pomieszczeniu był przepełniony absolutną pustką, niebyt dobrze działającą wraz z coraz gęstszą atmosferą na nieco nadszarpnięte nerwy. Z każdym kolejnym, wprowadzającym w intensywną irytację dźwiękiem chronometru jeszcze niewielka dziura między nami, przestrzeń, która dzieliła nas od uzyskania lepszego kontaktu zaczęła się stopniowo powiększać, jednak przy obecnych okolicznościach beztroskie paplanie o samych przyjemnych rzeczach w ogóle nie wchodziło w grę. Jak na razie postanowiłem udawać, iż jestem wyłącznie zwyczajnym nauczycielem matematyki w pobliskim ogólnokształcącym liceum oraz nie posiadam żadnych dodatkowych informacji na temat któregokolwiek z uczniów, ani tym bardziej nie pracuje dorywczo dla lokalnej mafii, a najniebezpieczniejsza kobieta w mieście ma mnie za oddanego pracownika. Tylko ciekawe jak długo kłamstwo zdoła się utrzymać przy tak bystrym chłopaku.<br />
- A tak poza tym... to chyba należy do ciebie. Leżały obok, więc skojarzyłem, że są twoje. I, o ile się nie mylę, trzymałeś je przedtem w rękach, czyli na pewno należą do ciebie. - sięgnąłem po biały pliczek kartek równo ułożonych na niewielkiej, drewnianej szafce. Papier w dotyku był trochę twardszy i bardziej szorstki, niźli powinien, ale to z pewnością wina tego, że przez dłuższą chwilę wręcz pływał w brudnej kałuży na ulicy. Przez wciąż nieustająca ulewę okropnie zamókł, lecz mimo wcześniejszego stanu, jaki nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do tego, że tajne informacje już nigdy nie nadadzą się do dalszego użytku oraz dawał naprawdę nikłe szanse na odratowanie czegokolwiek, linijki zapełnione zdaniami wciąż pozostawały do ewentualnego odszyfrowania. Litery, choć delikatnie zamazane z łatwością przedszkolaka można było odczytać, dopisując jakieś mniejsze, utracone przez wilgoć cząstki. To chyba jest szczęśliwy dzień... - Pomyślałem, że będziesz jeszcze tego potrzebował.<br />
- Dziękuję. - odszepnął nieśmiało. Chłopak z wyraźnym przerażeniem, idealnie ukrytym za błyszczącymi od wolno spadającej gorączki tęczówkami obserwował moją dłoń, na której swobodnie leżały wcześniej wspomniane kartki, toteż bez chwili zwłoki, czy jakiegokolwiek wahania podałem je mu. Wyraźnie widziałem, jak zachowując przesadnie duże środki ostrożności, delikatnie chwyta róg dolnej notatki i łagodnie wysuwa ją z mojej dłoni, natychmiast mocno zaciskając palce na delikatnym papierze. - Ja... Przepraszam za tamto. W sumie to za wszystko. Nie mam zielonego pojęcia co wtedy we mnie wstąpiło. Byłem... jakby niewidzialny. Miałem wrażenie, że za moment rozpadnę się na milion drobnych kawałeczków i... Przepraszam. Gdyby nie pan, to-<br />
- Gerard.<br />
- Co? <br />
- Mów mi Gerard. - posłałem mu subtelny uśmieszek, chcąc w jakiś sposób zachęcić go do używania mojego imienia, a nie nazwiska. W szkole zwykle odbierałem wrażenie niedowidzącego dziadka w podeszłym wieku, gdy uczniowie mówili do mnie "proszę pana", bądź (w większości personel) "profesorze". Przecież jeszcze nie wyglądałem na kogoś powyżej czterdziestki i owej czterdziestki nie miałem, a zaledwie mały gram powyżej dwudziestu dziewięciu, więc dlaczego wszyscy uważali, iż jestem już niesamowicie starszą osobą? Oczywiście takie obowiązywały zasady, natomiast za nieprzestrzeganie regulaminu groziła poważna kara, aczkolwiek już dawno przywykłem do tej mniej oficjalnej nazwy.<br />
Brunet powoli odwzajemnił ten drobny gest poprzez delikatne, acz wciąż niepewne uniesienie kącików własnych, różowych ust, które zarazem wywoływały tak wiele sprzecznych, niezgodnych ze sobą emocji. Z jednej - tej złej - strony pokusa, jaka wiodła od pierwszego ujrzenia chłopaka, zmuszająca wręcz do złożenia na nich czułego, ciepłego pocałunku była zbyt duża i potężna, by odrzucić ją daleko w kąt. Ostatkami siły woli powstrzymywałem się przed rzuceniem na zdezorientowanego nastolatka, aby nie przynieść przyjemności wyłącznie sobie. Kiedy już będzie gotowy, z pewnością da mi jakiś znak, lub coś podobnego. Lub nigdy się nie odezwie... Niemniej zdrowy rozsądek oraz fakt, iż takie zachowanie mogłoby go przerazić podpowiadał zupełnie co innego, skutecznie odciągając od szalonego pomysłu.<br />
Już powoli otwierałem usta, aby rozpocząć trudną dla nas obu rozmowę, gdy nagle z sąsiedniego rogu pokoju rozbrzmiał dzwonek świetnie mi znanej piosenki, pochodzącej z czarnego telefonu komórkowego, pozostawionego na biurku tuż przy pracach, klasówkach oraz kartkówkach uczniów. Frank prawdopodobnie równie dobrze potrafił rozpoznać ową melodię, gdyż przy pierwszych dźwiękach elektrycznej gitary i rytmicznych uderzeniach perkusji mimowolnie rozciągnął różowe, miękkie wargi w półpełnym uśmiechu, potrafiącym całkowicie rozmrozić moje lodowate serce, sprawiając, że gdzieś tam wewnątrz zalewało je przyjemne ciepło.<br />
Bez zbędnego pośpiechu ruszyłem w stronę wciąż narastającego dźwięku, unosząc aparat na wysokość swojej twarzy. Nie myśląc zbyt wiele, od razu nacisnąłem zieloną słuchawkę, co oznaczało rozpoczęcie konwersacji z osobą po drugiej stronie. Jeszcze wtedy żaden z nas rzeczywiście nie miał zielonego pojęcia, że to połączenie może przynieść za sobą tak wiele przykrych konsekwencji.<br />
- Halo? - powiedziałem dość mocno i stanowczo, póki ktoś nie postanowił odpowiedzieć dźwięcznym śmiechem, nieco zniekształconym przez głośnik.<br />
- Witaj, Gerardzie. Zaczynałam powoli za tobą tęsknić. W każdym bądź razie miło znów cię słyszeć. Co ciekawego u ciebie? No opowiadaj, bo jestem strasznie niecierpliwa, jak wiesz. - melodyjny, niezwykle kobiecy oraz kuszący głos uwodząco wypowiadał każde słowo, starannie akcentując pojedyncze głoski. Moja podświadomość bezczelnie podsuwała mi wyłącznie jeden jedyny obraz tych pełnych, czerwonych ust, splamionych ludzką krwią niewinnych osób, jakie aktualnie prawie szeptały do komórki, lekko uchylając się, aby zdania brzmiały jak najwyraźniej, aczkolwiek wciąż bardzo zmysłowo.<br />
- Och, jestem zadowolony, że obchodzą cię moje sprawy. - zironizowałem krótko, a mój głos mimowolnie przeniknęła dość spora nuta sarkazmu i nieuzasadnionej radości. - Wszystko w jak najlepszym porządku. Ale jestem też w stu procentach pewien, iż nie tylko po to trudziłaś się z wybraniem numeru, aby porozmawiać o pogodzie. Więc...?<br />
- Widzisz... Tak dobrze mnie z nasz, lepiej niż rodzona matka, jednak nie przyjąłeś wyższego stanowiska. - prawda, Jozette kilka miesięcy temu zaproponowała mi o wiele większą podwyżkę w zamian na zostanie jej prywatną wtyczką, aczkolwiek zwinnie odmówiłem, wymyślając jakieś zupełnie nierealne, nie mające żadnych podstaw powody, które chcąc nie chcąc musiała przyjąć. Istotnie, moim marzeniem nie było dalsze brnięcie w bagno, stworzone właśnie przeze mnie samego, lecz wydostanie się z niego jak najprędzej. <br />
Ta cała sytuacja z lekka przypominała odwyk. Ja, zamknięty w czterech szczelnych ścianach, kompletnie odizolowany od współczesnego świata, próbujący za wszelką cenę wyjść z uzależnienia, jakim była praca dla niebezpiecznej mafii... Natomiast ona. Piękna, seksowna kobieta, z każdą sekundą wciągająca mnie coraz głębiej i głębiej, bez przerwy kusząc nowymi, słodkimi propozycjami nie do odrzucenia. Targała mną tak wielka rozpacz, ogromny strach przed popełnieniem kolejnego morderstwa, ale nie potrafiłem odmówić. Jej zimne spojrzenie wręcz zmuszało do wykonywania poleconych czynności, nie wyrzucając ani odrobiny sprzeciwu. Stałem na przegranej pozycji od wielu, wielu miesięcy, nie zdając sobie z tego sprawy...<br />
- Zawiodłeś moje zaufanie, Gee. Tylko nie mam pojęcia dlaczego... Ale spokojnie, daje ci wolną rękę. Rób co chcesz, a na końcu pewnie wrócisz do mnie z podkulonym ogonem.<br />
- O czym ty mówisz?<br />
- Może prościej... Czy jest z tobą niejaki Frank Iero? Uczeń liceum, na oko ma jakieś siedemnaście lat. Brązowe włosy, czekoladowe oczy. Kojarzysz? - wcześniej subtelny, miły dla ucha głos nagle uległ diametralnej zmianie. Z przyjaznego i nad wyraz słodkiego tonu, wcale nie podobnego do kobiety z piekła rodem, metamorfoza nastąpiła dość gwałtownie i zupełnie niespodziewanie na samo wspomnienie o brunecie.<br />
- Nie. Skąd ci taki pomysł w ogóle przyszedł do głowy? Korzystam z wolnych chwil, póki mogę. przecież nie marnowałbym czasu dla jakiegoś małolata... - prychnąłem dość głośno, aby ostateczny efekt wyszedł bardziej wiarygodnie, niż rzeczywiście był. Jeszcze nigdy, przenigdy nie pozwoliłem na takie coś jak kłamanie jej prosto w oczy bez najmniejszego zająknięcia. Nie miałem wyraźnych powodów, żeby składać fałszywe raporty pod koniec dnia, bądź mówić nieprawdę, kiedy nie było to zupełnie konieczne. Jednak teraz jego życie, bezpieczeństwo stało się najwyższym priorytetem, którego nie mogę ot tak lekceważyć. - Jozz... - celowo użyłem nieco skróconego, pieszczotliwego zdrobnienia imienia kobiety, by uspokoić ją trochę oraz utwierdzić w przekonaniu, iż nastolatka rzeczywiście ze mną nie ma, co naturalnie było jednym, wielkim oszustwem. - Idź odpocząć. Stres zdecydowanie ci nie służy...<br />
- Nie mówi mi, do cholery, co mam robić, Gerard! I nie łżyj jak najgorszy pies, bo nie potrafisz kłamać! Doskonale przecież wiesz, że mam swoje kontakty wszędzie. Rozumiesz!? Wszędzie! W każdym pieprzonym miejscu na świecie! Więc dlaczego... Dlaczego ukrywasz prawdę, kiedy oboje doskonale wiemy, że on jest teraz u ciebie.- wzięła głęboki wdech, brzmiący w słuchawce niczym silny podmuch wiatru. W tle grała jakaś nieznana mi, spokojna muzyka, przez natężenie dźwięku poniekąd zagłuszająca resztę odgłosów, natomiast gdzieś z tyłu pokoju słyszałem cichą krzątaninę, lub też szelest ubrań.- Z resztą... Rób co chcesz, tylko licz się z konsekwencjami. A uwierz, nie będą one przyjemne. Do usłyszenia, Gerardzie. - zrobiła krótką pauzę, czekając na odpowiedź. Lecz nie dostała jej takiej, jaką miała w planach. <br />
- Do widzenia, Jozette. - w ostatnim momencie, zanim zdążyłem pojąć powagę sytuacji oraz tego, że na głos wypowiedziałem imię kobiety, przeszył mnie brązowy, palący wzrok chłopaka, siedzącego na brzegu łóżka w pełnej gotowości do natychmiastowego wybiegnięcia z pomieszczenia.<br />
____________________________<br />
<span style="color: lime;">To jeszcze nie koniec xD</span></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-12589814126867087912013-07-09T12:48:00.001-07:002013-08-13T13:17:43.516-07:00Like a gun in hand 7<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Wszyscy o mnie zapomnieli? ;____; Oprócz tych bardzo motywujących komentarzy (których jest tylko 4 '_____') , za które bardzo dziękuję... Jakoś nie mam motywacji. Ale tutaj (w tym poście) postanowiłam nieco ograniczyć napisy i wpleść trochę dialogów i trochę akcji, ale dopiero się uczę, więc proszę o wyrozumiałość xD Do następnego! <3</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Rozdział dla </span><cite class="user" style="color: #9fc5e8;">Dragonisse</cite></div>
<br />
_________________________________________________<br />
<br />
<b><span style="font-size: large;">[Gerard]</span></b><br />
<br />
<br />
- Frank... Frank. - niemal wrzasnąłem, zdzierając sobie przy wykonywaniu tej czynności gardło, a jednocześnie wkładając w wysoki głos odrobinę powagi oraz dodatkowe kilka stopni w tonacji, tak, aby brunet dokładnie usłyszał przez rzęsistą ścianę prawie dźwiękoszczelnego deszczu, co chcę mu przekazać. Tonem spanikowanej kobiety zacząłem panicznie, systematycznie powtarzać bez ustanku to samo imię, gdy zobaczyłem mojego własnego ucznia o dość słabych predyspozycjach do dalszej wędrówki przez niebezpieczne miasto. Wcześniej wspomniana osoba, nad wyraz ważna zarówno dla mnie jak i dla niejakiej antypatycznej w stosunku do ludzkich uczuć kobiety, powoli kroczyła pośród milionów kropel zimnej cieczy, przeszywających ciało na wylot. Wprost z góry pędziły one z niesamowitą szybkością, dzięki czemu nawet te nieznaczne uderzenie jednej z nich o skórę wywoływało ogromny grymas na twarzy. Jednak on wciąż szedł naprzód, nie przejmując czymś tak błahym jak wielka ulewa, ani tym, że w każdym momencie może złapać jakieś poważne przeziębienie, bądź, co gorsza, zapalenie płuc. Zapewne cienka, choć bawełniana, czarna bluza bez jakichkolwiek wzorów, czy innych bezużytecznych bazgrołów z łatwością przepuszczała chłodny, jesienny wiatr, nadciągający z północy, który przy każdym silnym podmuchu strącał małe listki z pobliskich drzew, albo porywał nakrycia głowy ludziom nie obawiających się przyszłej, przerażającej burzy, jacy wyszli na ulice Newark w trakcie istnego "urwania chmury". Niestety, z winy dość sporej odległości pomiędzy mną, a Frankiem oraz przedziwnych, mętnych oparów, unoszących dosłownie wszędzie, nie potrafiłem dostrzec wyraźnego zarysu jego jeszcze dziecięcej buźki. Długie, przemoknięte do suchej nitki włosy nastolatka co jakiś czas zasłaniały mi poniekąd cały widok na oczy, policzki, czy nos, przyklejając do cery wręcz kredowej barwy. Był kompletnie wykończony... strasznie słaby, niewiarygodnie zmęczony, aby móc wykonywać dalsze działa w jakimkolwiek celu i mogłem to powiedzieć nawet kiedy dzieliła nas jeszcze ogromna ilość metrów. Całkowicie bezbronny, wyczerpany nad wyraz stresującą sytuacją sprzed kilku minut usiłował wykonywać kolejne kroki na przesiąkniętej wodą nawierzchni, sporadycznie stając na moment, by opanować szalejące emocje oraz drżenie rąk. Praktycznie każda sekunda spędzona w tej ciemnej, nieprzyjaznej uliczce musiała być prawdziwą katorgą dla tego młodego chłopaka. Świadomość, że dookoła siebie ma wyłącznie dwie potężne ściany, śmieci oraz nikogo bliskiego z niemałą pewnością wyniszczała go od środka, podobnie jak to, że obecnie został zmuszony do przyjęcia na swoje barki ogromnego ciężaru. Jednak nie wszystko stanowiło smutną prawdę... Miał mnie, a ja z chęcią postaram się mu pomóc, by chociaż na moment zapomniał o szarej rzeczywistości i odpoczął, pozbywając wszelkich obaw dotyczących... Jozette. <br />
Ta kobieta istotnie była idealnym odzwierciedleniem najgorszego zła we współczesnym rzeczywistym świecie. Wzorem diabła z gorących podziemi próbowała przejąć władzę nad całym miasteczkiem, zaczynając od tych łatwiejszych celów, jakie stanowili właściciele mniejszych firm, bądź założyciele wysoko dochodowych spółek, zagrażających jej rozwiniętej i wciąż perfekcyjnie prowadzonej instytucji. Owijała swoim śliskim, niebezpiecznym ogonem wszytko, co uznała za większe zagrożenie, następnie zaciskając pętlę do czasu, w którym owe niewielkie organizację zaczęły z wolna upadać, czy bankrutować. Aczkolwiek celem nie było pokonanie potencjalnej konkurencji, ale doszczętne jej zniszczenie, więc brązowowłosa działała dalej pod wieloma maskami, nadal wyniszczając społeczność. Piękna, acz niezwykle przebiegła. Z pozoru miła, lecz znakomicie kryjąca prawdziwe, o wiele gorsze oblicze. Uprzejma, a jednak nie za bardzo kulturalna. Tyle sprzeczności kłębiło się w niej już od najmłodszych lat. Każdy miał wrażenie, że wręcz została urodzona po to, aby właśnie zająć miejsce ówczesnego zarządcy Newark i raz na zawsze pogrążyć mieszkańców w jednym, wielkim nieszczęściu. A ja dawniej postanowiłem okazać jej swoje współczucie i pomoc. To była najgorsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjąłem, lecz teraz muszę płacić za zamierzchłe błędy. <br />
Z trochę bliższego dystansu chłopak wyglądał na naprawdę przerażonego, o czym doskonale świadczyła mimika jego nienaturalnie bladej twarzy, fioletowe, ciemne cienie pod tymi cudownymi oczami, lub różowe, miękkie usta, które uchylone w bardzo jednoznaczny sposób, szybko pobierające coraz to większe porcje powietrza, aktualnie wyrażały więcej, niż jakiekolwiek zbędne słowa... Na samo ich wspomnienie zupełnie nieświadomie przejechałem delikatnie językiem po wargach, nawilżając je lekko, gdyż od pewnego czasu wydawały się być nieco spierzchnięte. I w tym właśnie momencie, gdy przywołałem wspomnienia niedalekiej przeszłości, ich głośne echo pojawiło się tak niespodziewanie, jak nieproszony gość, atakując wszystkie komórki ciała. <br />
Ten dzień, kiedy Frank był tak blisko... trzymałem go w swoich ramionach, nie pozwalając na ucieczkę, na jaką raczej on sam nie miał większej ochoty. Smakując te pełne, malinowo-truskawkowe, małe usteczka, czułem, że mogę absolutnie wszystko. Pewność siebie, jaką już dawno temu zastąpiło jedynie zwątpienie powróciła z podwójną mocą, sprawiając, że uśmiech wiele dni gościł z powrotem na mojej niegdyś posępnej twarzy. Ciepło ciała bruneta przenikało przez grubą marynarkę oraz odświętną, gładką koszulę, ogrzewało nas oboje, dostarczając maksymalnie dużo ciepła, akurat tyle, ile było potrzeba, a nasze języki, toczące między sobą zawziętą walkę o dominację, wydawały ciche, charakterystyczne odgłosy. Magiczne sekundy spędzone wyłącznie z brunetem stanowiły chyba najpiękniejszą, najbardziej niesamowitą rzecz, jaka miała miejsce w całym moim dotychczasowym życiu. Mimo wielu partnerek, jak i również partnerów, przy Franku wiedziałem, iż mogę być w zupełności sobą... Bo akceptował mnie takiego, jakim jestem. Obdarzał wspaniałym, szerokim uśmiechem, szepcząc niewyraźne słowa, które pochłaniałem całym sobą. Bo po prostu był i to miało największe znaczenie...<br />
Akurat w chwili, kiedy drobna, niska i niezwykle chuda sylwetka niespodziewanie zatoczyła mały okrąg na dość obszernym terenie tuż przed starym, opuszczonym salonem fryzjerskim, a następnie zanim jej kolana zaliczyły zderzenie trzeciego stopnia z wilgotną, śliską powierzchnią brukowanego, twardego chodnika, w porę podbiegłem do chłopaka, przytrzymując go dosłownie kilka centymetrów nad ziemią.<br />
- Frank, wszystko w porządku? - zapytałem ewidentnie przerażonym głosem, w który dodatkowo wkradła się niewielka nuta niepewności związana z obecnym stanem bruneta, stojącym pod wielką niewiadomą. Nie miałem najmniejszego pojęcia, dlaczego wcześniej zdrowy, pełny życia i wręcz tryskający energią na wszystkie strony chłopak teraz nagle upadł niemal na samym środku mało ruchliwej ulicy, sprawiając wrażenie kompletnie odizolowanego od całego świata oraz tego, co do niego mówię. Jego niegdyś zawsze wesołe, błyszczące jak dwa małe diamenciki tęczówki, przygasły nieco, ustępując miejsca szarej pustce, jaka zastąpiła tą cudowną, czekoladową barwę. Oczy, wyglądające niczym najpyszniejsze ze stworzonych słodkości, wyrażały zupełnie nic... próżnię, zawierającą w sobie tyle niewypowiedzianych zdań, słów, pragnących wreszcie ulecieć w niebyt z okropnego więzienia. Również usta... tak bardzo przeze mnie uwielbiane, te piękne, aksamitne różowe usteczka o malinowo-cukierkowym smaku, wciąż pozostawały zamknięte. Tworzyły jedyną drogę ucieczki dla skrytych myśli, osobistych idei, pomysłów... Dla wszystkiego, czym chciał zaskoczyć świat. Jednak nawet one nie podołały temu wyzwaniu, nie wypuszczając ani jednak sylaby. Nad zwyczaj gęste, aczkolwiek mokre włosy tworzyły na bladym, małym czole nastolatka najróżniejsze wzory, przykrywając je szczelnie, niczym puchowa narzuta. Woda sprawiła, iż poszczególne kosmyki zdawały się być jeszcze ciemniejsze niż zazwyczaj, co tylko dodawało mu swoistego uroku. Niemniej nie przyjechałem tutaj, aby podziwiać nietuzinkową urodę tego chłopaka, tylko, żeby pomóc mu poradzić sobie z wieloma problemami.<br />
Pomimo wszelkich starań, w jakie włożyłem całego siebie, on nadal nie powiedział choć małego słówka. Wyłącznie wodził tępym spojrzeniem bez wyrazu po otaczającym go środowisku. Najpewniej przez moment, kiedy zaczął z wolna tracić świadomość i nie zauważać przed, obok, ani za sobą niczego, prócz zwykłej, czarnej dziury, musiał również zapomnieć gdzie aktualnie jest i co takiego robi. To było zupełnie normalne, zważając na jakże istotny fakt, że jeszcze kilka sekund temu stał prawie oko w oko z panią... śmierci. Z kobietą, potrafiącą jednym skinieniem długiego palce, owiniętego w satyną rękawiczkę, zabić go bez mrugnięcia okiem. Najpewniej dlatego teraz wydawał się nieco zdezorientowany.<br />
Odgarnąłem mu wilgotne kosmyki włosów z czoła niemal białego koloru, by zrobić sobie chociaż trochę wolnego miejsca, gdzie mógłbym sprawdzić, czy przypadkowo nie ma on gorączki. Przyłożyłem tam swoją dłoń, trzymając ją przez moment bez ruchu i w tej samej chwili zamarłem. Brunet nie był ciepły, co wręcz gorący! Skóra rozgrzana do niemożliwego stopnia wręcz parzyła moją rękę, przez co szybko ją cofnąłem nieznacznie niżej na bardzo zaróżowiony policzek. Cholera...<br />
- Panie Way, ja... - uchylił nieco wargi, z których wyszły pierwsze od dawna słowa. I muszę przyznać, dzięki nim poczułem ogromną ulgę. Jakby naprawdę ciężki kamień nagle spadł z mojego serca na wieść, że z brunetem jest na tyle dobrze, że jeszcze potrafi wypowiedzieć choć nieposkładane, niedokończone zdanie. Niemniej Frank urwał, nie kończąc zaczętego wątku, odbiegając zamglonym wzrokiem gdzieś daleko na mury, po jakich gęsto spływała gruba ściana deszczu, na pozostawione samochody rozmaitych marek i kolorów, po prostu wszędzie, byle nie na mnie.<br />
- No dalej. Co chciałeś powiedzieć? - szepnąłem cicho, może nawet zbyt cicho, zwłaszcza, że szum nieustającej ulewy wciąż skutecznie zagłuszał większość odgłosów, więc postanowiłem powtórzyć. - Frank. Co chciałeś powiedzieć? - jednak tym razem mój ton mógł wydać się mu nieco za ostry, przez co lekko zadrżał, ale w końcu skupił na mnie całą swoją uwagę... a przynajmniej jej większość. I żeby pozostał zwrócony właśnie w tę stronę, żeby znów nie odbiegł myślami gdzie indziej, do krainy pełnej tęczy i różnokolorowych słodyczy, postanowiłem przytrzymać jego delikatną twarz w takiej pozycji. W tym celu swoje obie ręce umieściłem tuż obok kości policzkowych chłopaka, starając się być jak najbardziej ostrożnym, nie sprawiając mu zupełnie niepotrzebnego bólu. Dokładnie w tym momencie po raz kolejny w przeciągu niecałych kilku dni zostałem porażony cudowną, oryginalną urodą tego młodego człowieka, zaledwie ucznia pierwszej klasy liceum... mojego ucznia. <br />
Perfekcyjnie wykrojony łuk obdarzał bruneta specjalną nutką niewinności, a zarazem wyglądu nie za bardzo grzecznego chłopca. Liczne, acz drobne, idealnie czarne, ale równie mokre rzęsy, patrząc z góry, sprawiały wrażenie, jakby zakrywały część niesamowicie czekoladowego oka, jednak pozostawiając mały fragment do ogólnej oceny przez oczarowanego obserwatora. W istocie, każdy z pewnością uległby temu fenomenalnemu blaskowi, kryjącemu w rogu onieśmielające spojrzenia oraz lekkiemu światełku, umieszczonemu tuż za pięknymi tęczówkami. Właśnie ta drobna, nieznaczna iskierka stanowiła przecież najważniejszą część wzroku chłopca... zapierała dech w piersiach, dawała wielkie nadzieje. W niej ukryte zostały wszelkie radosne chwile, ogromne emocje, jakie pozostały po szczęśliwych wydarzeniach z całego jego życia. Jeszcze dziecięce, lecz tak ogromnie pociągające rysy twarzy chłopaka nadawały mu dodatkowego uroku, charakterystycznego czaru, którym potrafił skraść serce i odebrać mowę. Drobny, słodki nosek, doskonale pasujący do kroju buzi i na końcu najlepsze... Znakomite, miękkie usteczka, stworzone wprost do smakowania ich dzień i noc bez najmniejszej przerwy. Po prostu... Ósmy cud świata.<br />
- Dlaczego ja...? Dlaczego on...? Dlaczego pan...? - mamrotał bez ładu i składu, szybko pobierając coraz to większe dawki życiodajnego tlenu. Nawet podczas ulewnego deszczu zdołałem dostrzec, jak liczne łzy wypływają spod lekko przymkniętych powiek, zatrzymując się na policzkach, gdzie wciąż stanowczo trzymałem dłonie. Cichy szloch, jaki wcześniej był starannie przez niego ukrywany, naraz rozbrzmiał głośno oraz otwarcie, przypominając płacz rozkapryszonego dziecka, które nie otrzymało tego, co od dawna pragnęło.<br />
Niemniej po dłuższej chwili wszystko ustało... Łkanie zastąpiła niczym niezmącona cisza, natomiast słowa zamarły gdzieś w powietrzu, odlatując wysoko w górę. Powieki chłopaka zaczęły stopniowo opadać, aby zaraz potem przykryć brązowe tęczówki na dobre. Oddech powoli dochodził do normy, a Frank... Frank po prostu przestał kontaktować ze światem, zapadając w mocny sen. Cholera, zemdlał...<br />
- No to czeka nas jeszcze wiele pracy. - mruknąłem niezadowolony sam do siebie, podnosząc kolana z brudnej, wilgotnej ziemi. Ułożenie bruneta w swoich ramionach okazało się być jeszcze łatwiejsze, niźli na początku przypuszczałem, więc wziąłem go na ręce, ruszając w stronę mojego samochodu. Chłopak był strasznie leciutki jak na swój już niemal dorosły wiek. Prawdę mówiąc ważył tyle, co Aya, kilkunastoletnia wnuczka sąsiadki z naprzeciwka, która jakimś dziwnym sposobem zawsze znajdowała czas, żeby pomęczyć profesora matematyki swoimi nad zwyczaj "inteligentnymi" wywodami na przeróżne tematy. Niestety, czy raczej na szczęście niedawno wyjechała z miasta z powodu poważnej choroby jej ciotki, toteż przestała tak często odwiedzać moje mieszkanie.<br />
Jeszcze przed zrobieniem jakiegokolwiek kroku, kątem oka zobaczyłem plik niegdyś białych kartek, aktualnie leżący w dość sporych rozmiarów kałuży. Myśląc, iż to może stanowić coś bardzo ważnego, istotnego dla Franka, jakimś sposobem chwyciłem ich róg, wyławiając z niebyt czystej wody, po czym bez chwili wahania poszedłem do czerwonego Volvo.<br />
<br />
<div style="font-family: Times,"Times New Roman",serif; text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br />
<br />
Już prawie trzecią, nieznośnie długą godzinę wodziłem zmęczonym wzrokiem po kolejnych małych, prostych literkach, układających się równo jedna obok drugiej, na zasadzie jakiejś ścisłej reguły, aby były one możliwe do rozszyfrowania przez potencjalnego czytelnika. Niezliczone rzędy coraz wciąż tych samych, monotonnych zdań zostały ustawione poziomo i sięgały do niemal samego końca lekko już pożółkłej, cienkiej kartki, zakończonej wymyślnym symbolem, który oznaczał koniec danego wątku, a początek następnego. Większe akapity zastąpione wyłącznie ogromnie nudnymi dialogami głównych bohaterów po prostu omijałem, lecz nie z powodu braku czasu, tylko na odwrót. Miałem go aż za dużo, przez co zdenerwowanie powoli przekraczało dozwoloną granicę, przejmując kontrolę nad moim zachowaniem. Kolejne wyrazy wnosiły do rozwlekłej, obszernej, wręcz męczącej opowieści mniej, bądź bardziej istotne fakty, na jakie w ogóle nie zwracałem uwagi, gdyż moje myśli aktualnie zaprzątała zupełnie inna, stokroć ważniejsza sprawa, niźli nierozerwalna więź, zwana potocznie miłością między zupełnie fikcyjnymi bohaterami kompletnie nieznajomej autorki. Jedynie starannie wykonana, niezwykle interesująca okładka powieści pozwalała na głębsze zinterpretowanie z pozoru prostego tytułu owej książki. Dominowały na niej ciemne kolory, natomiast w tle przeplatały się kolory soczystej jesieni. Pomarańczowy zachód słońca celowo ukryty za czarnymi, burzowymi chmurami wprowadzał nieco tajemniczości, niemniej wizja jasnowłosej kobiety w średnim wieku, ubranej w eleganckie, acz splamione odrobiną czerwieni ubranie, nadawała sensu dużemu wyrazowi, napisanego złotą czcionką na samym środku. Jednak bezsprzecznie i jednogłośnie można by uznać, iż obudowa popularnej wśród młodzieży publikacji, znacznie mija się z zawartą w niej infantylną treścią. <br />
Powoli odłożyłem lekturę na drewniany stoliczek ustawiony tuż obok mojego łóżka i przyłożyłem palce do skroni. Nawet poprzez zatracenie rozbieganych myśli w głupim, aczkolwiek wciągającym w zawiłą fabułę utworze, ból głowy postanowił mnie nawiedzić także i dzisiaj wraz ze zdwojoną siłą. Wydarzenia ostatnich godzin i, co więcej, wielu lat, spędzonych w świadomości, że przez cały ten okres czyniłem i nadal czynię coś bardzo złego postanawiały powracać dokładnie codziennie, kiedy swoje wolne od pracy, czy obowiązków domowych godziny poświęcałem na głębsze przemyślenia na temat dotychczasowego życia. To wszystko było takie... przerażające. Retrospekcja kilkunastu ostatnich miesięcy od rozpoczęcia pracy u Jozzette nie wywoływała u nikogo pozytywnych reakcji, a tym bardziej szczerego uśmiechu. Przywodziła na pamięć wyłącznie sporą liczbę ofiar, jakie zginęły z jej, ale także mojej ręki. Liczne śmierci zadane przeróżnymi, straszliwymi narzędziami, tortury w podziemnej kryjówce... Rzeczy, które ona kazała mi robić, czerpiąc z tego pełną, nieuzasadnioną satysfakcję. Sny, czy raczej prawdziwe koszmary, nawiedzające moją sypialnię co noc. A przecież byłem wyłącznie zwykłym kierowcą... prowadzącym samochód najniebezpieczniejszej kobiety w mieście. <br />
Nagle moje przemyślenia przerwał czyjś cichy, zaspany głos.<br />
- Gdzie... gdzie ja jestem? - zapytał pomimo faktu, iż zmęczenie cały ten czas, kiedy wypoczywał u mnie w domu, nie dawało za wygraną, nieprzerwanie torturując drobne ciało nastolatka. Kolejne, choć wypowiedziane cudownym, acz zbyt cichym głosem słowa z ogromnym trudem przechodziły mu przez gardło, natomiast jakiekolwiek dalsze ruchy nie wchodziły w grę, gdyż po prostu nie starczało mu wcześniej dużych pokładów sił i specyficznej energii, jaką zwykle emanował dookoła siebie, stwarzając dość przyjemną, luźną atmosferę.<br />
Od razu po incydencie z boku ciemnej, przerażającej uliczki, zabrałem bruneta do siebie. Nie zastanawiając długo, skierowałem samochód wzdłuż alejki z pięknymi, wielkimi drzewami, choć aktualnie pozbawionymi wszelkich zielonych listków, niegdyś wesoło śpiewających na wietrze oraz sporej wielkości kępkami świeżej, soczystej trawy, na której wczesną porą można było zobaczyć kropelki porannej rosy. Przecież to oczywiste, nie mogłem zostawić go samemu sobie podczas nadal szalejącej, niebezpiecznej zarówno dla ludzi jak i rzeczy martwych burzy, pozwalając, aby w takim oto niezbyt ciekawym stanie musiał uporać się z wszystkim w pojedynkę. A każdy doskonale wiedział, znał pewien fakt z własnego doświadczenia, drżąc przed nim jak przez najstraszniejszym koszmarem. Samotność, jak dotąd, nie sprzyjała prawidłowemu rozwojowi, czy chociaż nie wywoływała szerokiego, szczerego uśmiechu. Ludzie zostali skonstruowani w tak niefortunny sposób, iż po prostu musieli od czasu do czasu wyjawić najbliższemu przyjacielowi, pokrewnej duszy, bratu lub siostrze swoje mniej, bądź bardziej mroczne sekrety. Mając całkowitą pewność oraz bardzo duże zaufanie do tejże osoby, nie musieli martwić się o dobro tajemnic, jakie w końcu postanowili ujawnić. Jednakże brak kogoś, komu streściliby cały wczorajszy dzień, albo chociaż opowiedzieli jakąś zabawną, niemniej bezsensowną historię, utrudniał funkcjonowanie pośród społeczeństwa.<br />
Frank, odkąd na dłuższych przerwach, kiedy dyżur przydzielali komuś innemu, zacząłem wodzić za nim wzrokiem pełnym pożądania, zmieszanym nieco z odrobiną zazdrości i podziwu dla jego niesamowitej inteligencji oraz niezwykłej, rzadko spotykanej u chłopców urody, od zawsze wolał spędzać wolny czas zupełnie samotnie. Jakby ci ludzie dookoła sprawiali mu tylko większy kłopot, z racji tego, że musi wić się między nimi niczym wąż, aby wreszcie dotrzeć do ulubionego miejsca, gdzie przebywał przez większość czasu. Dokładnie pamiętam zeszyt... czarny, oprawiony w grubą okładkę, dość duży zeszyt, w którym notował coś, o czym nie miałem zielonego pojęcia, bądź bazgrolił naprawdę świetne rysunki. Pewnej lekcji znienawidzonej przeze mnie matematyki zdołałem delikatnie podpatrzeć jego cudowną pracę, przechadzając się wolno po klasie pod pretekstem pilnowania, aby nikt nie ściągał, czy nie odpisywał na ważnej klasówce. Chłopak, jak zwykle, zajmował ostatnią ławkę, sumiennie skrytą przed czujnym wzrokiem nauczyciela, aktualnie prowadzącego zajęcia. Mimo, iż na jej wierzchu spokojnie leżał zupełnie pusty, niezapisany choć imieniem i nazwiskiem skomplikowany test, on nie zwracał na niego szczególnej uwagi, pochylając nad własnymi kolanami. Cienki, brązowy ołówek, wystający ponad powierzchnię blatu, poruszał się płynnie wraz z perfekcyjnymi ruchami jego bladego nadgarstka, kreśląc na białym papierze drobne linie. Kreski, powoli tworzące jakiś konkretny kształt, zaczęły nabierać osobistego charakteru, jakby nagle żyły w wyimaginowanym świecie na papierze, porywając nastolatka w swój nierealny, magiczny wymiar. Zaabsorbowany niezwykle interesującym zajęciem Frank nawet nie zauważył, gdy przez dłuższą chwilę pozostawałem przy nim, dokładnie obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch i chłonąc go zupełnie jak gąbka. Zapamiętywałem wszystko... kompletnie wszystko co robił, gdzie przebywał... I prawdopodobnie to podchodzi pod jakieś dziwne zachowanie nauczyciela, aczkolwiek... Te krótkie odstępy pomiędzy różnymi lekcjami, zarówno czas poświęcony na matematykę, dały mi wyraźnie do zrozumienia, że brunet jest... nieszczęśliwy, natomiast powód nadal stał pod wielką niewiadomą. Pod znakiem zapytania, jaki trzeba jak najszybciej przeobrazić w poprawną odpowiedź.<br />
Również obecnie jego twarz nie wyrażała choćby krzty pozytywnych uczuć, na wiadomość o tym, że jest w niewiadomym miejscy wraz z mężczyzną, który dobierał się do niego kilka dni temu.<br />
- U mnie w domu, Frankie. - totalnie nieświadomie zdrobniłem imię chłopaka, wymawiając je w sposób, jakby stanowiły najpiękniejsze, najbardziej szlachetne słowo w całym wszechświecie. Uśmiech niemal siłą wkradł się podstępnie na moją twarz, jednocześnie uświadamiając zarówno mi jak i nastolatkowi, iż rzeczywiście nieco bardziej urocza wersja, już wcześniej słodkiej nazwy, wypłynęła właśnie z moich ust. - Już, spokojnie... Nic ci tu nie grozi. - delikatnie potarłem kciukiem jego wciąż rozgrzany, lekko zaróżowiony policzek, aby dodać mu choć odrobiny pełnego przekonania oraz poczucia bezpieczeństwa. Te ogromne ilości niepewności, skryte za ciemnobrązowymi tęczówkami, barwą przypominającymi czekoladę wyraźnie dawały znak, że coś jest nie w porządku. Chłopak, zupełnie nieświadomie, acz detalicznie wysyłał dokładne sygnały, zawierające wszystkie znaki, świadczące o jego zdezorientowaniu, wahaniu przed wykonaniem małego ruchu, czy zwątpieniem w uprzednie zapewnienia. <br />
- Pan Way? - aż nadto zdziwiony zadał kolejne pytanie, niezmiernie szybko podrywając wykończone ciało do siadu, czego, wnioskując po grymasie, jaki zagościł na jego twarzy, z pewnością natychmiast pożałował. Wysoka gorączka bez wątpienia nie ustąpiła po kilku krótkich godzinach, odkąd odpoczywał w mojej sypialni, toteż i okropny ból głowy pozostawał jeszcze łatwo odczuwalny, o czym właśnie świadczyła niezadowolona mina chłopaka. <br />
- Leż spokojnie. Musisz porządnie wypocząć. Zaraz przyniosę twoje rzeczy, jeśli byłoby ci zimno. Akurat suszą się po bliższym kontakcie z tą okropną ulewą. No kto to widział... Żeby tak nagle zabrać nam cudowne słońce i zastąpić je deszczem. - i po tych słowach po cichu wstałem z fotela, kierując swoje kroki w stronę łazienki, gdzie rzeczywiście leżały ubrania chłopaka. Jeszcze pod koniec mojej wędrówki prawdopodobnie usłyszałem niegłośny pomruk bruneta, wspominający coś o lubieniu deszczu, jednakże postanowiłem to zignorować.<br />
Myślę zmienienie tematu, do jakiego żaden z nas nie chciał wracać na kwestie pogodowe dał nam nieco swobody i uspokoił aż nader napięte nerwy, pozostawiając miłe wrażenie prowadzenia normalnej rozmowy. Niemniej oboje byliśmy stuprocentowo pewni, że powrót do konwersacji sprzed kilku godzin jest nieunikniony... jak kataklizm, sprowadzony na ziemię... już niedługo.<br />
________________________________<br />
<span style="color: lime;">To jeszcze nie koniec xD</span></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-64139349474623623612013-06-29T04:01:00.000-07:002013-08-13T13:18:13.840-07:00Like a gun in hand 6<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">So... Co wy powiecie na to, że to już ostatni post pisany właśnie w taki sposób? To znaczy, że postaram się ograniczyć wszelkiego rodzaju opisy, dać nieco więcej dialogów i... No i napisać coś w taki sposób, żeby wam pasowało? Bo doskonale wiem, że nie każdemu chce się czytać tak długie opisy, więc... Życzcie mi powodzenia! <3 Kocham was, moje pyśki :3 I dziękuję za takie miłe komentarze. To właśnie one pomogły mi w dalszym pisaniu :3 Nie przedłużając... Enjoy!<br /><br style="color: #999999;" /><span style="color: #eeeeee;">Rozdział dla </span><span class="post-author vcard" style="color: #eeeeee;">
<span class="fn" itemprop="author" itemscope="itemscope" itemtype="http://schema.org/Person">
<span itemprop="name"><span style="color: yellow;">suchanawfulfuck</span> Matko... o__O Nie wiedziałam, że masz tak fajny nick! xD</span></span></span></span></div>
<div style="color: #999999; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<br /></div>
<div style="color: #999999; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><span class="post-author vcard"><span class="fn" itemprop="author" itemscope="itemscope" itemtype="http://schema.org/Person"><span itemprop="name">Dobra, miłego czytania xD A ja tymczasem zabieram się za pisanie inaczej xD</span></span></span></span></div>
<div style="color: #999999;">
<span class="post-author vcard"><span class="fn" itemprop="author" itemscope="itemscope" itemtype="http://schema.org/Person"><span itemprop="name"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">A i <span style="color: lime;">TO JESZCZE NIE KONIEC</span> XD</span></span></span></span><br />
<br />
<span class="post-author vcard"><span class="fn" itemprop="author" itemscope="itemscope" itemtype="http://schema.org/Person"><span itemprop="name"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">W sumie to krótkie mi to wyszło o_O </span><br />________________________________________ </span><a class="g-profile" href="http://www.blogger.com/profile/04961751151490561449" rel="author" title="author profile">
</a>
</span></span></div>
<br />
<br />
<h3 style="text-align: left;">
[Frank]</h3>
<br />
<br />
Chwilę po tym, jak dość pewna siebie i swoich słów kobieta postanowiła dać mi trochę czasu na przemyślenie proponowanej, czy wręcz narzuconej oferty, jeszcze ciemniejsze, bardziej niebezpieczne, burzowe chmury postanowiły skupić się w dość sporym gronie głównie nad tym urokliwym małym miasteczkiem, pokrywając zupełnie całą widoczną powierzchnię zwykle nieskazitelnie błękitnego nieba. Słabe, podłużne promienie jakiegokolwiek światła, dokładnie za nimi schowane ledwie przebrnęły przez niesamowicie grubą warstwę szarego puchu, jednocześnie dając nikły blask na małe kawałki dróg. Drobne krople słodkiej wody, bądź też naprawdę mikroskopijnych kryształków lodu, po chwili zwłoki zaczęły z wolna spadać na brudne, niezadbane chodniki, zalewając pobliskie okolice najpierw delikatną mżawką, a następnie mocną, intensywną ulewą, wciąż bezustannie przybierającej na już ogromnej sile. Brukowana kostka, jaką wyłożone zostały niemal wszystkie ulice zazwyczaj słonecznego Newark, najbardziej narażona na działanie różnych czynników pogodowych nabierała coraz to nowszych, średniej wielkości plam, które zlewały się z kolejnymi, nieco przyciemniając jej wcześniejszą barwę. Spore kłębki kurzu, unoszące nad wszelkiego rodzaju otworami kanałów, prowadzącymi wgłąb cuchnących starymi odpadami terenów położonych niezwykle nisko pod ziemią, teraz mogły spokojnie wypełznąć z wszelkiego rodzaju piwnic, czy suteren, aby zaraz potem zostać unicestwione przez bezwzględny, stosunkowo rzadki opad. Szkodliwe pyły, spaliny wytwarzane przez ogromną, przerażającą ilość samochodów, dzielnie brnących naprzód nawet w początkowym stadium ulewy, osiadały na obszernych dachach mieszkań, lub pozostałych zabudowań, póki deszcz nie postanowił zmyć ich znów do ciemnego wnętrza ziemi. Wszystkie żyjące istoty, wliczając w to również zarówno mniejsze, jak i większe zwierzęta po długich wędrówkach postanowiły wreszcie wrócić do swoich ciepłych domów, tym samym chroniąc przed nadchodzącą nawałnicą. Niewielkie, zielone roślinki, czy kolorowe kwiaty, kwitnące na koronach dużych, nad wyraz rozgałęzionych drzew schowały swoje cenne płatki do wewnątrz, aby nie uległy jakiemukolwiek urazowi podczas przyszłej, ogromnej burzy, lecz kilka z nich było po prostu zbyt słabe... Ich aksamitne "ubranka" z lekkością opadły na wilgotną ziemię. Różnej marki samochody, pozostawione bez jakiejkolwiek opieki na ulicach, gdyż właściciele postanowili jak najszybciej wrócić do ciepłego domu, pozostawiając swoje skarby na pastwę losu, idealnie odbijały w standardowo przeźroczystych, bądź też przyciemnionych szybach dokładnie kopie otoczenia, które... na obecny moment przypominało bardziej nieco ubogi w roślinność, mały deszczowy lasek na obrzeżach większej lokacji, o wiele za bardzo "podlany" przez dzisiejszy potop. W połączeniu z kropelkami wody, spływającej po namacalnie gładziutkiej powierzchni, świat wydawał się być trochę bardziej rozmazany, niźli zazwyczaj. Jakby... jakby płakał nad losem ludzi doszczętnie pozbawionych choć odrobiny szczęścia, którzy dotknięci nieświętą ręką samego szatana, lub innej siły wyższej naraz zostali pozbawieni całego dorobku swojego życia. Zasmucony ówczesnym, nędznym istnieniem wielu osób o różnych stopniach społecznych, nie potrafił powstrzymać bardzo głębokiej rozpaczy, nasilającej wraz z każdym kolejnym, przepełnionym okropną rozpaczą dniem, co równe było z ciągłym, niepohamowanymi ogromnymi wylewami łez. A pośród dudniącej, nieprzerwanej muzyki tych gorzkich żali można było usłyszeć cichy szloch... szloch chłopca, który nie chciał zostać zauważony. Który preferował pozostać w swoim prywatnym ciemnym kąciku, nie wychylając dalej, niż na kilka małych kroczków.<br />
Płacz był oznaką istotnie krótkiego, lecz jakże rzeczywistego momentu nadzwyczajnej słabości, w którym wszystkie, nawet te złe, najgłębiej skrywane gdzieś w ciemnej, ogromnej skrzyni uczucia jakąś fenomenalną, zdumiewającą mocą otwierały ciężkie, mosiężne wieko owego kuferka, jednocześnie wypływały z gigantyczną prędkością na zewnątrz. Pojemnik, w jakim dotychczasowo pomieszkiwały, czekając na najbardziej odpowiedni moment, aby znów móc użyć swojej ogromnej potęgi do zwyczajnej zabawy z ludzkimi emocjami, pod wielkim ciśnieniem do tej pory utrzymywał je wszystkie w ryzach, nie pozwalał żadnemu z nich na ucieczkę, ponieważ z łatwością mógłby zatruć chwile szczęścia i totalnej beztroski, jednak... Jednak one, czarne niczym niebo w pochmurną noc, brudne, skalane czystym złem, gromadząc w jednym miejscu przez dłuższy okres czasu, zbierały siły na ucieczkę, aby w końcu wydostać się z ciemnego więzienia, gdzie pozostawały nieco więcej, niż zostało to dopuszczone. Przecież gdy człowiek jest naprawdę szczęśliwy odkłada w bok nieprzyjemne sprawy, nie martwiąc o nie, lecz ciesząc wspaniałymi sekundami radości. Że może podzielić ją pomiędzy swoich wiernych przyjaciół, dalszych kolegów, bądź najbliższą rodzinę. Po prostu przelać na nich całą nagromadzoną, pozytywną energię i wciąż pozostawać tak samo pogodnym, jak wcześniej, aczkolwiek straszliwe, odrzucone afekty nie dają możliwości zapomnienia o nich na wieki... Kiedy tylko wesołe, jasne dni, pokazane przez różowe okulary, lekko przycichną, pozostawiając jedynie niewielką namiastkę nieopisanej uciechy, właśnie te gorsze od pozostałych uczucia wychodzą na zewnątrz, psując wszystko napotkane na długiej, krętej drodze do celu. W istotnie krótkim odstępie są w stanie przeobrazić każdy piękny kwiat w niezbyt urodziwy chwast, każdy uśmiech w potworny grymas, już od początku zwiastujący wyłącznie negatywne rzeczy. Każdy sentymentalny, miły gest zmienić w coś okropnego, co z pewnością nie było zamierzonym czynem. Po prostu... unicestwić wszelką drobinkę radości, jaka jeszcze pozostała w człowieku.<br />
Wąska uliczka, zamieszkiwana jedynie przez zwyczajne, szare szczury, czy też pozostałe żyjątka nie została jeszcze całkowicie zalana przez ulewny deszcz, nieprzerwanie od kilku dobrych minut spadający z ciemnego, ponurego nieba. Dzięki dużej liczbie szyldów reklamowych dość sporych rozmiarów, przeróżnych drewnianych belek, oraz innych metalowymi konstrukcjami, mających na celu podtrzymanie jakże wiekowego, nieco zniszczonego budynku, krople słonej wody przedostawały się na ziemię w naprawdę niewielkich ilościach, przez co większość tamtejszego terenu była zupełnie sucha, bądź lekko wilgotna. Również kaptur, jaki zaraz po odejściu kobiety mocno nacisnąłem na głowę przepuszczał wyłącznie zimne, porywiste, choć niezwykle rzadkie podmuchy jesiennego wiatru wraz z niezbyt przyjemnym zapachem wielu litrów przeróżnego rodzaju odpadków, częściowo w postaci brudnych, starych ubrań, nieświeżej już żywności i odchodów pobliskich zwierząt. Owy nieprzyjazny dla nosa aromat ciągnął swoistą, bezbarwną, aczkolwiek łatwo wyczuwalną mgiełkę od samego początku przejścia do jego końca, zatrzymując się w miejscu, gdzie wiele samochodów osobowych oraz różnych ciężarówek, czy też tirów przejeżdżało niesamowicie ruchliwą drogą, sprawiając, że wytworzone, silne masy powietrza wywiewały ten jakże okropny smród gdzieś daleko w pustą przestrzeń nad głowami mieszkańców. Znikał on wolno w gęstej mieszaninie gazów, jakimi oddychaliśmy każdego jednego dnia, jednak nie przestawał istnieć, wciąż nieprzerwanie od kilku lat zatruwając płuca wszystkich ludzi. Mimo niewyczuwalnej dla nosa, niemożliwej do ujrzenia na własne oczy konsystencji on był ukryty wysoko zarówno w białych, puszystych obłoczkach, jak i tych mniej przyjaznych, ciężkich chmurach. Wraz z następującymi ulewami z powrotem spadał na ulice, chodniki, rośliny, stale powodując coraz to nowsze choroby, bądź zatrucia. Dlatego właśnie do małego Newark przyjeżdżało naprawdę niewielu turystów, osób zainteresowanych tutejszą historią, lub innych ciekawskich, chcących poznać zakątki tego urokliwego miejsca. Przeważnie omijano je szerokim łukiem, natomiast najbliższa autostrada została wybudowana setki metrów od głównego wjazdu. Właśnie poniekąd przez czynniki atmosferyczne, brak jakichkolwiek obcych na terytorium, całkowitą prywatność, najniebezpieczniejszej z groźnych utworzyli nocne organizację, jakie obrały sobie za cel natychmiastową likwidację problemów zagrażających społeczności. Zdanie lokalnych władz miało znaczenie wyłącznie, kiedy słońce górowało wielce nad horyzontem, posyłając radosne uśmiechy w możliwe strony świata, jednocześnie ogrzewając wcześniej chłodny klimat. Niemniej w chwili, gdy złocista gwiazda powoli niknęła za widnokręgiem złożonym z wielopiętrowych budynków, małych gór, wysokich drzew, do akcji wkraczali przeciwnicy, ustalając swój własny światopogląd. Pora, w której światło wnet ulegało autodestrukcji, a blady, jasny księżyc zatapiał pobliskie obszary w srebrzystym blasku przez "wtajemniczonych" stała się czasem zniszczenia, licznych morderstw oraz... ogromnego strachu.<br />
Nadzwyczajny stres, spowodowany przez niedawno zaistniałą, dość sztywną sytuację, nadszedł niemal od razu po odejściu wysokiej, brązowowłosej kobiety z przyciemnionej uliczki, sprawiając rzeczywiście wiele problemów, uniemożliwiających dalsze funkcjonowanie w niezbyt bezpiecznym, podporządkowanym wszelkiej maści złodziejom miejscu. Napięcie powoli, acz skutecznie opuszczało dawne stanowiska w mięśniach, gdzie zmuszało je do pozostania w całkowitej gotowości na wszelki wypadek, wędrując w dół aż do łokci, palców u rąk i jeszcze nieco niżej wprost w stawy. Moje kolana, zupełnie nieodporne na tego typu rzeczy z każdą kolejną sekundą stawały się coraz bardziej miękkie, a co za tym szło, z wielką trudnością stawiałem następne kroki na twardym, wilgotnym podłożu. Gorsze, niż jeszcze chwilę temu warunki pogodowe nie sprzyjały w dalszym podążaniu do obranego celu. Rzęsista chmura deszczu co sekundę przesłaniała moje pole widzenia, całkowicie zasłaniając obraz na ścieżkę, jaką musiałem podążać, aby wreszcie móc wyjść z pełnej odpadków oraz nieprzyjemnych zapachów uliczki. Oczy, już tak bardzo zmęczone usilnymi próbami rozpoznania terenu, lekko zamazywały dotychczasowy obraz, tworząc na nim jakby małe, przeźroczyste smugi, dodatkowo utrudniające poruszanie się po nierównym chodniku, natomiast czarne źrenice, próbując dostrzec cokolwiek, w pełni przysłaniały brązową barwę tęczówek. Niestety, z każdym następnym działaniem, mającym na celu wydostanie z tego przeklętego miejsca, moje nogi zahaczały o bliżej nieokreślone przedmioty, z ledwością powstrzymując ciało przed bolesnym upadkiem. Światło, wiodące mnie przez niezliczone sterty śmieci oraz pozostałych resztek najróżniejszych obiektów, zdawało się niknąć pod osłoną gęstej smugi rzęsistego deszczu, a jego ostatnie promienie niemal już przepadły z pola widzenia, ostatkiem sił oświetlając fragmenty wilgotnych ścian. <br />
Dalej, Frank... Przecież jesteś blisko swojego celu...<br />
Ciemna postać, stojąca na środku ulicy majaczyła mi przed oczami, raz będąc w jednym stałym miejscu, natomiast za ułamek sekundy z prędkością światła zmieniając dotychczasowe położenie. To nadzwyczaj denerwujące doznanie doprowadzało moje zszargane przez najróżniejsze czynniki nerwy do niemożliwego ich napięcia, w wyniku czego ból głowy spowodowany niemym, uciążliwym stukaniem małych, ale jakże obfitych drobinek deszczu o wszystko dookoła, zwiększał potęgę o kolejne kilka stopni. Nieodparte, nad wyraz prawdziwe wrażenie, jakby owe słone krople o ostrych zakończeniach wciąż przechodziły przez skórę na całym ciele, raniąc każdy fragment kruchej powierzchni, głównie właśnie okolice czaszki, nagle stało się wprost nie do zniesienia, toteż błyskawicznie zakryłem uszy dłońmi, aby choć przez moment uchronić je przed tym okropnym oddźwiękiem. Bez ustanku narastające uczucie wszechogarniającej senności z następnymi, dłużącymi sekundami było coraz wyraźniejsze... Silne, niczym wysoka, potężna góra wręcz żądało o poświęcenie mu odrobiny uwagi, zmuszając do wykonania postawionych żądań poprzez całkowite zmącenie spokoju oraz otumanienie umysłu. Jakaś prawie niewidoczna, przeźroczysta, acz jednak lekko mętna, cieniutka mgiełka typowej apatii w stosunku do otoczenia, zobojętnienia do wszystkiego, co ma aktualnie miejsce, obejmowała swoimi mrocznymi szponami względnie mały obszar dookoła mnie, aby wszelkie problemy, obecnie zaprzątające mi głowę poszły w całkowitą niepamięć, a pozbawione sensu myśli odeszły daleko stąd... bym wreszcie oddał się w jej ramiona, zasypiając. Dzięki specjalnym właściwościom bez najmniejszego problemu potrafiła obezwładnić obrany cel w przeciągu kilku krótkich minut. Ta bezwonna otoczka atakowała z ukrycia, po cichu i absolutnie profesjonalnie. Nikt przecież nie mógł przewidzieć, że senność dopadnie go w takim, a nie innym, jeszcze bardziej nieodpowiednim momencie, prawda? Dlatego ofiarami padały zazwyczaj osoby o niezbyt odpornej psychice, bądź dopiero naruszonej przez jakieś traumatyczne, potworne wydarzenie. Ja również dałem się złapać w jej niewidzialne sidła i teraz nie dostrzegam żadnej drogi ucieczki... wyjścia ewakuacyjnego, dzięki któremu niepożądane obrazy zniknęłyby z mojej głowy, natomiast nawołujące głosu ucichły na zawsze. W obecnym momencie tworzyła przed moimi oczami przedziwne, nieco niewyraźne wizje, starając z całych swoich sił pozbawić zdrowego rozsądku. Doskonała świadomość, że i tak byłem już bardzo bliski szaleństwa napawała ją niezwykłą dumą, jaka tylko nadawała większych chęci do dalszej pracy. <br />
Nie ma odwrotu...<br />
Bardzo niewyraźne, niemal niewidoczne kontury tajemniczej figury, wyglądem przypominającej budowę dorosłego, dobrze zbudowanego mężczyzny, postanowiły spłatać ogromnego psikusa, rozmazując wcześniej wyraźne linie przy każdym poruszeniu głową, czy choćby najmniejszym, delikatnym mrugnięciu. Dzięki jego postawnej sylwetce, szerokich ramionach oraz wąskich biodrach, tak świetnie opinanych przez czarny, długi płaszcz, z łatwością potwierdziłem płeć owej postaci. Stał on nad wyraz prosto, od pewnego momentu wyłącznie w jednym i tym samym miejscu, a jego wyprostowana niczym linijka ręka, wskazująca kierunek na zachód również pozostawała nienaruszona. Nawet najmniejszy ruch wskazującego palca pozostawał niezwykle dokładnie maskowany przed czujnym wzrokiem, bądź w ogóle go nie było. Zbyt duży natłok poważnych informacje, przecinających moją głowę na wskroś wyraźnie dawał do zrozumienia, iż coś rzeczywiście jest nie w porządku. Istotnie zbyt długo ten podejrzany człowiek nie wykonał ani jednego działania, związanego choćby z oddychaniem. Na tle wciąż szalejącej ulewy trudno ujrzeć, czy jego obszerna klatka piersiowa unosiła się charakterystycznie w górę, czy może spoczywała, natomiast on sam nie wykazywał potrzeby pobierania życiodajnego dla zwykłych ludzi tlenu. Wcześniej wspomniany, ciemny jak noc, niezwykle długi, sięgający niemal do kostek płaszcz szczelnie opinał jego zgrabne ciało, jednocześnie delikatnie powiewając w prawo, w stronę gdzie dłoń owinięta skórzaną rękawiczką wskazywała coś, czego na razie nie byłem w stanie dostrzec. Za sprawą lekkich, jednak bardzo częstych podmuchów zimnego, jesiennego wiatru, nieznacznie kręcone kosmyki włosów z gracją falowały w powietrzu, wykonując przeróżne akrobacje. Niektóre z nich, lecąc wyżej, lub w bok, odkrywały fragment jego nieskazitelnie bladej, porcelanowej twarzy o znajomych, męskich rysach. Oczywiście, wrażenie, iż jednak skądś je kojarzyłem nie opuszczało mnie od chwili ich ujrzenia, lecz przypomnienie sobie gdzie poprzednio spotkałem osobnika o podobnej buzi w tym momencie graniczyło z wielkim cudem. Zwłaszcza, kiedy tajemnicza postać wykonała pierwszy krok w przód, a moje kolana, nie wytrzymując tak ogromnej presji, ugięły się pode mną, zaś świat zalał potok wszechpotężnego mroku.<br />
<br />
<i> - Frank... Frank... - ktoś zupełnie mi obcy głośno i wyraźnie nawoływał moje imię, nie szczędząc przy tym swojego gardła, jakie prawdopodobnie zdzierał przez każde słowo, wypowiedziane niemal czystym wrzaskiem młodej kobiety napadniętej w nocy przez gwałciciela. Odległy, a jednocześnie tak bardzo bliski ton, pochodzący nie z tego świata zdawał się świetnie bawić, wyprowadzając mnie z wcześniej niezachwianej równowagi oraz letargu. Miałem wrażenie, iż ów nieznajomy za jednym razem krzyczy wprost do ucha, a następnie cicho szepcze, jakby jego głos ledwo wytrzymywał, niemo zawodząc i płacząc. Aczkolwiek właśnie on był jedynym punktem zaczepienia... umożliwioną drogą do wyrwania się z czeluści otchłani, w jaką niefortunnie wpadłem zaraz po zamknięciu oczu. Stanowił podparcie, długa, mocną linę, czy też pomocną dłoń, wyciąganą w potrzebie. Ja wiedziałem, że jest dobry... niemniej nie dane zostało mi poznać jego właściciela. Ciemność zamknęła swoje kręgi, w jednoczesnym czasie otaczając zarówno mnie całego jak i wszystko dookoła.</i><br />
<i> Tylko dlaczego nie potrafiłem sobie przypomnieć z jakiego powodu słyszę te dziwne dźwięki?</i></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-7101950158964621132013-06-04T10:08:00.002-07:002013-08-13T13:17:49.490-07:00Like a gun in hand 5<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<h2 style="color: orange; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; text-align: left;">
<span style="font-size: small;">EDIT: No więc... Zawieszam bloga na czas nieokreślony... To znaczy nie jest to takie kompletne zawieszeniem tylko mała przerwa, bo... po prostu nie mam siły. Babka z wf zabrała mi kartkę z ponad połową rozdziału i jeszcze mówi, że tam pornografię wypisuje (Zgadzam się, że pedofilia, bo to w końcu młody uczeń i o wiele straszy nauczyciel, ale... xD) i... Nie mam chęci tego pisać jeszcze raz. So... We wtorek moja mama wybiera się do szkoły, może to odzyska. Nie wiem. Ale w każdym bądź razie nie chce pisać rozdziału "od dupy strony", więc... Do zobaczenia niedługo! :***</span></h2>
<span style="font-size: x-small;"><br /> Chyba nie mam za wiele do powiedzenia... xD Ta, rozdziały będą co półtora tygodnia :3</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">I... Rozdział dla <span style="color: #d9d2e9;">Darsy :***</span></span></div>
<div style="color: #e06666; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<h4 style="color: #cc0000; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: large;">Ach, ta wełna! <3</span></h4>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: large;"> <span style="font-size: x-small;">I jeszcze jedno... Ostatnio wpadłam w jakiś dziwny nawyk pisania posta najpierw od końca, potem zaczynałam początek i kończyłam środek, przez co mam nadzieję, że wszystko tam powinno być okej. Za powtórzenia przepraszam najmocniej :3 xD</span></span></div>
<br />
________________________________________________<br />
<i><br /></i>
<i> W mojej pamięci, głowie, mózgu, przed oczami, na wszystkich ścianach budynków, wszelkiego rodzaju murach, dosłownie wszędzie widniało to jedno nazwisko... nazwisko osoby, której mam pozbyć się już jutro.<br /> Way...</i><br />
Na samej górze nieskazitelnie białej, idealnie wyprostowanej bez żadnych, nawet najmniejszych zagięć rogów kartki widniała dzisiejsza, nieszczęśliwa data. Zapisana drobnym druczkiem stanowiła nie lada wyzwanie, aby poprawnie ją odczytać i nie popełnić przy tym żadnego błędu, gdyż literki tak bardzo do siebie podobne, zlewały się w jedną, spójną całość, co natychmiast spowodowało lekki ból moich oczu. Dodatkowo niesprzyjająca pogoda wraz z wolno zapadającym zmrokiem jeszcze bardziej utrudniały poznanie zawartości tekstu, jednak postanowiłem dzielnie wytrwać oraz przebrnąć przez stosik zupełnie niepotrzebnych informacji, artystycznych podpisów pod każdym słowem, czy podobnych bazgrołów, należących najpewniej do Jozette. To aż dziwne, żeby tak piękna kobieta o pięknych, delikatnych dłoniach, długich palcach oraz pełna gracji posiadała niezbyt ładny, ani czytelny charakter pisma. Przecież nikt inny nie miał dostępu do jej osobistych papierów. Z tego, co wiem, ona sama długimi godzinami przebywała w ogromnej bibliotece, znajdującej się w głównej siedzibie, odpowiednio segregując wszystkie osobne, czy połączone w duże pliki kartki oraz wszelkiego rodzaju teczki z niewiadomą zawartością. W każdym bądź razie zawartość listu, lub zaproszenia do wspólnego zabójstwa niezmiernie szokowała nawet najtwardszego gracza. <br />
Way... James Way. Osoba najwyżej postawiona w randze dzisiejszego biznesu oraz współpracownik miejscowej policji, codziennie pilnującej porządku na ulicach miasta. Jest wielce szanowanym ekspertem w różnych dziedzinach nauk, zarówno ścisłych jak i tych humanistycznych. Prasa potwierdza wiadomość, iż zna on wiele języków obcych, używając ich za każdym dalszym wyjazdem, czy wywiadami spoza naszego kraju. Czarny garnitur, jaki przeważnie zakłada na te mniejsze, rodzinne oraz większe, bardziej poważne uroczystości zwykle nie posiada nawet najmniejszego zagięcia, natomiast równie ciemne, lakierowane buty oślepiają reporterów w błysku jasnych reflektorów. Gwiazda Newark, bohater New Jersey, członek służby mundurowej. Zawsze chętny do niesienia pomocy innym, ilekroć ma miejsce coś niepożądanego, co tylko mogłoby zaszkodzić jego wielkim interesom. Jednakże gdy tylko złociste słońce zacznie powoli znikać za horyzontem nagich, szarawych drzew, sam funkcjonariusz wraz ze wspólnikami również postanawia usunąć swój tchórzliwy tyłek w obawie przed nastolatkami z nadmierną ilością alkoholu we krwi. Ludzie uważają go za ich prywatnego herosa, a prawda jest zupełnie odmienna, niż na pierwszy rzut oka wygląda. Niestety, naprawdę wyłącznie ci, które nie widzą w nim nic niezwykłego, mają pełną świadomość, iż ten mężczyzna niszczy tutejszą społeczność, podając kłamstwa na srebrnej tacy. I prawdopodobnie tylko ja wiem, że tego mężczyznę łączą więzy krwi z... moim profesorem, osobą, jaką pocałowałem we własnej klasie od matematyki...<br />
Nad wyraz sprzeczne emocje, próbujące z całych sił zachwiać moją dotychczas idealną równowagę, jaką posiadałem pod pełną kontrolą, z wolna zaczynały otwierać swoje małe, czarne oczka, budząc do nowego życia pozostałych kompanów, którzy z ogromną przyjemnością pragnęli doszczętnie zniszczyć moje aktualne opanowanie w celu jeszcze większego rozkojarzenia. Z ociąganiem wstawały z własnych mięciutkich łóżek, unosiły lekko powieki w górę, aby znów, po wielu wielu latach uśpienia, móc spojrzeć na zupełne inne, odmienne niż poprzednim razem, miasto. Od wielu wielu tysiącleci pozostawało ono takie same, bez żadnych większych przeróbek pięknego krajobrazu, albo przekształceń terenu, czy budynków. Pomijając upływ coraz to nowszych, bardziej rozwiniętych pod kątem naukowym, kolejnych wieków, może nawet większych odstępów czasu Newark wciąż utrzymywało swój stary, charakterystyczny blask, jaki potrafił porażać swą wspaniałością po dziś dzień. Aczkolwiek one... długo, stanowczo zbyt długo ukryte w szczelnym zamknięciu, potocznie nazywanym sercem, tkwiły w nim, czekając na zbawienie, ratunek, uwolnienie z tego makabrycznego więzienia wyłącznie z jednego powodu... żeby znów bawić, psuć, broić, niszczyć wszystko co tylko można bez poniesienia żadnych, najmniejszych konsekwencji. Jednak całkowicie zmodyfikowane barwy, bardziej żywe, nadające chęci do dalszego działania wnikały wgłąb ich tęczówek, tworząc tam najróżniejszego rodzaju kolorowe plamki, mające na celu szybkie wytłumaczenie zasad dzisiejszego, poukładanego zarówno prawnie, politycznie jak i religijnie świata, stanowiły dla nich coś kompletnie obcego, z czym jeszcze muszą przebrnąć przez kilka długich minut, poznać to oraz polubić. Ponieważ tak, czy inaczej nie miały innego wyjścia, jak zaakceptować nieznane oblicze Ziemi i nie kryjąc zdziwienia, może nawet szoku, lecz również podziwu, zabrać się do swojej ciężkiej pracy, do jakiej zmuszone są raz na rok, bądź dłuższy okres czasu. Pomimo różnych obecnych czynników, działających na ich wielką niekorzyść, nadal pozostawały tutaj... we mnie, dookoła, w murach i wszystkich ścianach, wnikając wgłąb osłabionego umysłu oraz mieszając tamtejsze informacje. Mogłem wręcz niemal dogłębnie poczuć intensywność tych potężnych, najsilniejszych uczuć, jak mocno ranią, krzywdzą, ale też dają niemałe pocieszenie w chwilach kompletnego załamania. Niczym brzytwa, jedna z tych najbardziej ostrych, mieniących w świetle wschodzącego słońca, przesuwały się wzdłuż mojej głowy, po długiej chwili docierając do samego wnętrza, gdzie usiłowały dostać swe macki, powodując ogromne zamieszanie. Ich niszcząca, potężna siła potrafiła zrobić niemalże wszystko, zaczynając od zwyczajnego rozkojarzenia, a kończąc na głębokiej depresji, jakiej byłem niesamowicie bliski. Jednakże pomiędzy tą niezwykłą cienką granicą strachu i powagi istniało coś... coś jasnego, promieniującego jasnym, czystym światłem na dużą odległość, ukazującym dobro. Właśnie ta mała, nieznaczna rzecz, której nigdy wcześniej nie zostało mi dane dostrzec, odgrywała bardzo dużą, ważną rolę w tym całym nienormalnym przedstawieniu. I dokładnie to miałem zamiar wykorzystać przeciw Jozette, aczkolwiek sprawa powiedzenia mojego planu pozostawała pod ogromnym znakiem zapytania.<br />
- Nie zrobię tego. Nie ma mowy. - powiedziałem w zupełności poważnie, dokładnie przekonany o pewności i słuszności własnej wypowiedzi, pewny skutków oraz konsekwencji wyboru, jakiego dokonałem przed dosłownie sekundą, rozważając go wcześniej przez możliwie największą ilość czasu. Prawdopodobnie gruntownie przemyślane zdanie, wyjaśniające niemalże wszystko, co zniecierpliwiona kobieta powinna od razu wiedzieć w obecnej sytuacji, wymówione spokojnie, wyraźnie, nie stworzone do jakiejś szczególnej interpretacji oraz wysilania szarych komórek, aby zrozumieć jego sens z najmniejszymi detalami, zdawało się być zamazanymi literami na okropnie pogiętym papierze. Jakby każda głoska zlewała swoje uprzednio ustalone znaczenie z drugą, posiadającą inne, co prawda podobne, acz tak różne przesłanie, niźli poprzednia, jednocześnie tworząc słowa o zupełnie odmiennym znaczeniu. Niczym dwa proste, niezłożone zdania, zawierające jedną jedyną informację potrzebną do zrozumienia ogólnej treści oznajmione były w obcym, trudnym do opanowania, języku, którego nikt wcześniej nie słyszał. Choć podczas nad wyraz napiętej sytuacji moje nogi, dłonie oraz całe wyziębione ciało drżało w wyniku wszechogarniającego poczucia chłodu oraz niezbyt przyjemnego deszczu, głos z nienaturalnie idylliczną barwą, kojącą zszargane nerwy, wypowiadał kolejne, coraz to nowsze i bardziej skomplikowane wyrazy, pomijając wszelkie zachwiania tonu, czy przeszkody pod postacią drobnego zachrypnięcia gardła. Silne wrażenie, jakby duże, rozżarzone języki ognia przesuwały się po nim delikatnie, acz uciążliwie, wolno spalając tkankę, nie potrafiło ustać nawet podczas całkowitego milczenia.<br />
Nagła cisza, dotychczasowo przerywana nerwowym stukaniem wysokich obcasów o brukowany chodnik, wypełniła pustą przestrzeń pomiędzy dwoma ściśniętymi między sobą budynkami, powodując, że oddźwięk wypowiedzianych przeze mnie słów rozszedł się głębokim, dudniącym echem wzdłuż brudnych, szarych murów. Wspomagany przez nad wyraz szybkie, wręcz chaotyczne uderzenia serca, przypominające aksamitne, cieniutkie skrzydła pięknego motyla, który wpadł w pułapkę i teraz usilnie próbował wyswobodzić swoje ramiona z przeraźliwej pułapki, rozbrzmiewał wewnątrz ciemnej uliczki, wyraźnie dając do zrozumienia, iż wciąż żyję i kontaktuje z obecnym światem. Spowodowane ogromnym stresem, intensywne wydechy wraz z wdechami sprawiały wrażenie zdobytych z wielką trudnością, ledwie pokonaną przez drobne ciało nastolatka, który niestety nie dał rady w tak krótkiej chwili opanować samego siebie. Własnych idei, splątanych w sporym kłębku wszystkich doszczętnie poszarpanych, zniszczonych, bądź zupełnie nowych, nieskładnych myśli. Jakby jego osobiste sprawy stanowiły zbyt duży ciężar do uniesienia na tak drobnych barkach, jakby prawdziwe oblicze ówczesnego życia było mu zupełnie obce, może nawet przerażające, natomiast stawienie czoła wszelkim problemom niewykonalnym zadaniem. A na nieszczęście właśnie w obecnej sekundzie mogłem niemalże dokładnie poczuć, jak kolejne, coraz to większe i chłodniejsze masy jesiennego powietrza z dużą prędkością wpływają wgłąb narządów oddechowych, jednocześnie oziębiając płuca oraz uniemożliwiając dalsze, gwałtowne pobieranie życiodajnego tlenu. Każdy pomysł, opracowana wcześniej kwestia związana z dzisiejszym wydarzeniem naraz zostały dokładnie zburzone od środka, niczym ten stary budynek tuż obok mnie. Stosunkowo mocne, żelazne konstrukcje z nieznanych przyczyn zaczęły szybko rdzewieć, następnie kruszyć, aż w końcu cała kondygnacja upadła na sam dół, łącząc swoją zawartość z pozostałymi, już dawno podupadłymi projektami. Problemy, zarówno te prywatne, jak i dotyczące obecnego świata, ich ogrom praz waga wolnymi krokami łamały mnie, zaczynając od tych najbardziej wyczulonych miejsc, czyli od serca... Już od pierwszej minuty miałem pełną świadomość, iż nie wytrzyma ono nadmiaru stresu, tak powszechnego wśród obecnej młodzieży. Jednakże zazwyczaj był on silnie związany ze szkołą, ocenami, czy tez niepoprawionymi klasówkami, czy też kłótnią z dziewczyną, bądź matką, ale... ale jeszcze nigdy ze taką sytuacją... w której młody chłopak zmuszony do zabicia największego, bardzo wpływowego szefa wciąż prosperującej, wielkiej firmy, odmówił dyrektorce tutejszej mafii.<br />
- A to dlaczego? - zapytała z wyraźnym niedowierzaniem, lekko, prawie niezauważalnie odchyliła ciało do tyłu, cofając niespiesznie lewą nogę w powrotnym kierunku. Zrobiła to w ten sposób, że między nami utworzyła się sporej wielkości luka, uniemożliwiając mi chociażby dotknięcie jej palcem, jednak bez problemowo mogliśmy wciąż prowadzić tą bezsensowną konwersację. Sprytna kobieta, muszę to przyznać. Na pierwszy, jednak niecelny rzut oka była tylko śliczną, niewinną dziewczyną w bardzo dojrzałym wieku, nie mającą pojęcia o bożym świecie, gdyż prawdopodobnie zazwyczaj przebywała zamknięta w swoim ogromnym biurze, sortując wszelkiego rodzaju papiery. I tak nieprzygotowana do ujrzenia zawodowego, acz chyba przeciętnego zabójcy przybyła na miejsce spotkania, wyraźnie zrelaksowana, niczym pogawędką z dawno niewidzianą przyjaciółką. Aczkolwiek mój nieostrożny ruch obudził w niej chęć samoobrony, przez co została zmuszona do wykonania tego istotnego działania, jakie miało na celu ochronienie samej siebie. Chociaż może czerwony samochód zapełniony był po brzegi dość sporymi mężczyznami o postawnej posturze, widocznie działanie w cztery oczy na własną rękę bardziej przypadło do jej wyrafinowanego gustu.<br />
- Ponieważ to zadanie jest niewykonalne. - odparłem równie spokojnym, opanowanym tonem, co chwilę wcześniej, lecz moje powieki lekko drgnęły, kiedy kobieta automatycznie zazgrzytała głośno zębami w geście całkowitej irytacji. Jej czerwone usta, wcześniej wypowiadające słowa, które tak bardzo pokrzepiały, jednocześnie nadając więcej pewności siebie teraz zostały zaciśnięte w wąską linijkę, niczym karmazynowy, złożony wachlarz, natomiast zabójczy wzrok... sprawiał wrażenie naprawdę przerażającego i wprawdzie istotnie taki był. Jedno spojrzenie potrafiło w natychmiastowym tempie spowodować nagły zawał osoby, na jaką go skierowała oraz z pełną świadomością życzyła komuś szybkiej śmierci. Usilnie próbowałem zachować choć cień poprzedniej, niezachwianej żadnym niepożądanym czynnikiem uwagi, lecz, mimo tego, iż byłem bardzo bliski odzyskania utraconego opanowania, wszystko zdało się na próżno, kiedy pod czujną kontrolą Jozette pozytywne emocje naraz wyparowały w głęboką otchłań, ulatując w wieczną niepamięć. <br />
- Masz czas do jutrzejszego dnia. Północ. Widzę cię tutaj z krwią tego idioty na rękach. Lepiej tego nie spieprz, bo nie masz zielonego pojęcia czeka za spapranie roboty. A teraz... Do zobaczenia. - w miły głos z pozoru uprzejmej kobiety nagle wkradła czysta ironia, znacznie przeważająca nad zwyczajnymi pozostałymi oraz nutka rozbawienia, tak, żeby dodać choć odrobiny smaku tej niepoprawnej rozmowie, a raczej dyskusji. Niebezpieczny błysk w oku brunetki był niczym płomyk ognia, wesoło trzaskającego w ognisku na letnim obozie. Póki można bezpiecznie utrzymać go w zamkniętym polu wraz z innymi, zostaje nieszkodliwy dla otoczenia, czy ludzi, jednak jeśli przez moment nieuwagi choć mała iskra wyleci z kamiennego kręgu... piekło już wkrótce pochłonie całe miasto. I to samo będzie miało miejsce, jeśli nie wykonam poprawnie zleconego zadania. <br />
Jozette wolnym, aczkolwiek pewnym krokiem odeszła w stronę swojego wozu, nie starając nawet stłumić głośnych, stawianych bardzo pewnie jak na drobnej postury dziewczynę, kroków, odbijających się echem od wysokich, kamiennych budynków. Czarna, opinająca sukienka, bardziej uwydatniała tylne części ciała, gdy delikatnie pochylała sylwetkę do przodu, pragnąc szybciej dojść do samochodu. Długie, ciemne włosy z następnymi powiewami lodowatego wiatru tworzyły węzły niemożliwe do odwiązania i ponownego rozprostowania chociażby przez specjalistów. Jeszcze kiedy uniosła prawą dłoń oraz odgarnęła zbłąkany kosmyk z szyi, tym samym dołączając go do reszty, zaniemówiłem z wrażenia. Robiła to z taką gracją, jakby już od urodzenia weszła w nawyk i zwyczajne muśnięcie głowy było dla niej tak naturalne i mimowolne, niczym oddychanie. Prawdopodobnie chciała, bym wpadł w jeszcze większe zakłopotanie, niż te, już i tak za duże, które rosło z każdą chwilą i najmniejszym spojrzeniem skierowanym w stronę dokumentów. Niepewność co do wykonania powierzonego zadania, a wręcz przymuszonego dopięcia jej - nie mojego - celu, powoli ustępowała miejsca zdezorientowaniu i kompletnemu niezdecydowaniu. Polecenie wydane przez najniebezpieczniejszą kobietę w mieście musi zostać wykonane. Takie istnieje prawo od kilku dobrych lat i każdy człowiek, chcący zachować spokój, własną głowę i reputacje pilnie stosuje się do wyżej wymienionych reguł. Biada śmiałkowi odważnemu na tyle, by podnieść bunt przeciwko swojej pani oraz uciekającemu do bardzo drastycznych metod, w porównaniu do jednego pionka. To ona była królową, my podwładnymi, którzy na każde, nawet najmniejsze skinienie jej szczupłą, delikatną dłonią z długimi palcami gotowi byli do zrobienia rzeczy niemożliwych. Właśnie to prawo, mimo, że skazywało na wieczną, nieskończenie długą aż do odwołania służbę, również gwarantowało nietykalność wśród pozostałych. Jeden mały rozkaz, wydany z pełnych, intensywnie muśniętych krwistoczerwoną pomadką, a cały świat stał na baczność u jej stóp. Ciche słówko, szepnięte gdzieś na boku do ucha przystojnego, a zarazem silnego i bardzo wpływowego mężczyzny, jacy wręcz otaczali Jozette, starczyło, aby pozostać całym oraz zdrowym do zakończenia niemożliwej misji. I miałem przeogromną nadzieję, iż tak pozostanie, przynajmniej do czasu, póki nie uda mi się wyjechać z miasta, tym samym opuszczając je na zawsze... dla własnego bezpieczeństwa.<br />
Dlaczego ja...? Tylko tyle, niedokończone zdanie, zakończone ciężkim, trudnym do rozgryzienia pytaniem, wołającym niemo o pomoc, chociażby z otchłani, zdołałem wydedukować z wcześniej zaistniałej sytuacji, gdzie już na samym wstępie, wraz z przeszyciem spojrzeniem tych cudownych, granitowych oczu, zostałem skazany na wieczną tułaczkę po kolosalnych kontynentach przestronnego świata, lub też powolną, mozolną, niemniej pewnie bolesną śmierć z rąk przyjaciół. Oczywiście, nie mówię tutaj o prawdziwych przyjaciołach, gdyż takowych w całym życiu nie posiadałem, a o kolegach z przymusowej pracy. Oni mają być z czego dumni, mają powód do wypinania piersi z powagą oraz niezmierzonemu poczuciu własnej godności, nieskalanej żadnymi plugawymi postępkami. Potrafią godnie spojrzeć każdemu w oczy bez cienia wstydu, lub najmniejszego śladu wyrzutów sumienia, związanych ze zdradą... ale zdradą tak wielką i potężną, iż sam diabeł postanowiłby usunąć się z toku życia, przynajmniej na jakiś czas. Niewierność, zarówno ta mniejsza, jak i o wiele przeważająca nie dorównywała zupełnie niczym w porównaniu do tego, co mam zamiar uczynić już niebawem.<br />
Naprawdę od czasu otrzymania wyraźnego polecenia, aczkolwiek niemożliwego do wykonania nie rozważałem uważniej, niźli to koniecznie nad tym co będę robił dalej. Szkoda bardzo cennego, jak na tą chwilę czasu, aby marnować go na absurdalne wymysły z ogromną dozą przerażenia, bądź zupełnie spokojne spekulacje na ten specjalny temat, którego nie należy poruszać w tak mało odpowiednim momencie. Już jestem trupem, a przynajmniej stanę się nim w niewielkim odstępie kilku dni, a prawdopodobnie nawet godzin. Wieści w nocnym świecie bardzo szybko docierają do innych, spragnionych tajnych informacji uszu ciekawskich, a następnie do samej pani, rządzącej tymże światem. Czy też zostanę gdzieś w pobliżu Newark, pracując w tym samym fachu pod jakąś specjalną przykrywką, czy może wyjadę daleko stąd, być może jak najdalej od lokalnej mafii, znajdą mnie szybciej, niżbym mógł sobie to wyobrazić... a wtedy prawdziwe piekło będzie miało swoją malutką, acz strasznie makabryczną chwilę chwały, w zastraszającym tempie rozprzestrzeniając swoją potęgę na ulicach w promieniu kilku długich kilometrów, pożerając dusze coraz to nowszych ochotników, czy raczej niewinnych ludzi, nie posiadających zielonego pojęcia za co giną, kompletnie przypadkowo trafiając w sidła najniebezpieczniejszej kobiety. Przecież gdyby ta kobieta, posiadająca trójkę wspaniałych dzieci oraz nad wyraz kochającego męża wiedziała, iż to właśnie w określonym dniu o określonej godzinie i dokładnie ustalonym przez wiernych pomocników Jozette przyjdzie jej w końcu umrzeć śmiercią z rąk bandytów, członków lokalnej mafii... nie pchałaby się na siłę do ciemnej, pozbawionej życia uliczki tylko po to, aby sprawdzić własne, niepotwierdzone teorie. Ten wieczór spędziłby w domu, jedząc pyszną kolację wspólnie z ukochaną rodziną, nie czekając na szybko nadchodzącą śmierć. Jednak "królowa" nie chciała w najmniejszym stopniu czekać, bądź też dokładnie informować ofiarę i dacie, kiedy to postanowi ot tak zabić ją dla rozrywki, o nie... Główną cechą owej niezbyt miłej, ani tym bardziej uprzejmej kobiety była nieuchwytność. Działanie z zupełnego zaskoczenia dawało jej przewagę nad pozostałymi. Sekunda, w jakim podejmowała trudną decyzję, czy aby na pewno jest to odpowiedni moment do zaatakowania znienacka potencjalnego, wcześniej zagrożonego człowieka nie trwała wiecznie. Przy wyborze potrzebna była umiejętność opanowania samego siebie, własnych nerwów,emocji, oraz niezbędna również wyrafinowana sztuka bardzo szybkiego skazywania kogoś totalnie nieszkodliwego na nieuniknione zejście z tego jakże cudownego świata. Nie ma znaczenia, iż właśnie ten ktoś wracał do domu po dniu ciężkiej pracy, aby po raz kolejny zobaczyć swą żonę, córkę... Mniejsza o to, że prawdopodobnie żałoba po kochającym ojcu, mężu, czy bracie tak na dobrą sprawę nigdy się nie zakończy, będzie trwała wiecznie, powtarzając całą tą smutną historię wciąż i wciąż na nowo od początku, jednocześnie zadając przeogromny ból tymże osobom. To nic... Przecież tylko jej uczucia mają jakieś znaczenie w tym niesprawiedliwym mieście. ONA nie spocznie, póki nie dopnie tego, czego pragnie od bardzo dawnego czasu. Nie poprzestanie na zwykłych morderstwach przypadkowych ludzi, jakich zaginięcie nie wzbudzi niczyich podejrzeń. I każdy, przynajmniej ta wtajemniczona cześć miasta doskonale o tym wie. Ma pełną świadomość, jak wielka jest jej siła, potrafiąca zburzyć kilkunastopiętrowy budynek w ciągu dosłownie ułamka sekundy, raniąc osoby, na których choćby w najmniejszym stopniu mi zależy, choć jest ich tak niewiele... <br />
___________________________________________<br />
<span style="color: lime;">To jeszcze nie koniec! XD (A numery zmienię już po zakończeniu całego short-story xD)</span></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-73319750270151930472013-05-24T16:41:00.000-07:002013-08-13T13:17:53.459-07:00Like a gun in hand 4<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> No dooobra! Jestem z powrotem po... całych dwóch tygodniach. Przepraszam! Wiem, wiem, rozdział miał być przedwczoraj, ale jakoś tak się złożyło... Koniec roku, wiecie... No, ale jestem i... Chyba nie muszę za dużo mówić. Albo tak, muszę xD</span><br />
<span style="font-size: x-small;"><br /></span>
<br />
<ul style="text-align: left;">
<li><span style="font-size: x-small;">Zaczynam kolejny projekt z <span style="color: cyan;">Darsą</span>. Myślimy, że będzie to małe short story, więc jakbym długo nie pojawiała się na tym blogu to znaczy, że piszę właśnie tego shota :3 Ale dam osobą notkę, czy mały edit do tej w razie czego.</span></li>
<li><span style="font-size: x-small;">Tak się zastanawiam... czy nie powinnam rozdziałów dodawać co półtora tygodnia. Bo w sumie to nie potrafię się wyrobić i niepotrzebnie się stresuje i kończę wszystko na siłę, a tak nie chce. Także... zobaczymy jak to wyjdzie :D</span></li>
<li><span style="font-size: x-small;">Tą notkę dedykuje dla <span style="color: red;">Crazy Unicorn </span>i <span style="color: yellow;">Rainbow Exorcist</span>. Bawcie się dobrze! <3 </span></li>
</ul>
</div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> No i ogólnie dziękuje wam za tyle komentarzy, jakie podniosły mnie na duchu <3 To dzięki wam jeszcze decyduje się dalej pisać :*</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<br /></div>
<div style="color: #8e7cc3; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;">I CHOLERA! NIE WIEM NA ILE CZĘŚCI WYJDZIE TEN SHOT, WIĘC NA RAZIE POZOSTAWIAM TAK JAK JEST. W każdym bądź razie to jeszcze nie koniec :* </span></div>
<div style="color: #8e7cc3; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> Jakby co to przepraszam za błędy xD Mamy... Dokładnie 1:30 i nie ogarniam już świata xD</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;">No to Enjoy!</span></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
_____________________________________________</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
O tej porze roku pogoda w Newark niezbyt sprzyjała mieszkańcom tego małego, acz wciąż zachowującego swój charakterystyczny urok, miasta, gdyż niemal cały z pozoru dobrze wróżący dzień był szary i posępny, natomiast słońce zupełnie opuściło to miejsce, chowając gdzieś za horyzont pola widzenia. Ciemne, deszczowe chmury, rozwinięte pionowo na ogromnym, rozległym niebie zakrywały tak ważne źródło światła, sprawiając, że co pewien czas mżyło z nich malutkimi, wręcz niezauważalnymi kropelkami bezsmakowej wody. Duży stopień natężenia wilgoci w powietrzu był łatwo dostrzegalny, ponieważ niemal wszędzie panowała okropna duchota, przenikająca nawet najmniejsze rośliny, już dawno pozbawione jakiegokolwiek nawodnienia, zarówno jak i ludzi, jacy odreagowywali nieco w inny sposób na tak drastyczną zmianę klimatu. Wszystko dawało wyraźne sygnały, iż potężna ulewa w niedługim odstępie czasu spłynie na ulice, obmywając parkowe ławki chodniki oraz pozostawione nań samochody, lecz kiedy w końcu ustanie... z powrotem przywitają nas cudowne, ciepłe promienie, ogrzewające blade, smutne i pozbawione wyrazu twarze, wraz z przepiękną tęczą, mieniącą się kilkoma żywymi kolorami. Jednak na chwilę obecną wcześniejsze rozmyślania o późniejszych chwilach stanowiły tylko własne marzenia, czy raczej żądania co do nadejścia nieco pozytywniejszej aury. Jesień zaskoczyła obywateli nagle, zupełnie niespodziewanie wkroczyła w ich życia, być może krzyżując plany co do wyjazdów na sam koniec wakacji i korzystania z ostatnich, słonecznych chwil, bądź uratowała kogoś wręcz nienawidzącego wcześniejszego, letniego sezonu. Spowodowała, że na potężnych drzewach, które stały na prawie każdej ulicy w równych od siebie odstępach, drobne listki lekko pożółkły, lub nabrały zupełnie innej barwy, niż zieleń. Brak odpowiednio nawilżonej gleby również w znacznym stopniu przyczynił się do wyschnięcia mniejszych gałązek oraz naraził nie na nadmierną łamliwość, co zresztą chętnie wykorzystywały dzieciaki w przedszkolu, po prostu zbierając je do zabawy. One miały... szczęście. Nie potrzebowały myśleć o jutrze, czy też przejmować poważniejszymi problemami. Roześmiane miny świadczyły tylko o beztrosce, jaką wypełnione były od stóp do głowy i posiadały do tego całkowite prawo. Przecież mając zaledwie kilka lat chcemy wyłącznie rozrywki oraz dobrych przyjaciół do dotrzymania towarzystwa, natomiast wszelkie kłopoty, czy pozostałe komplikacje pozostawiamy rodzicom. Oni są odpowiedzialni za załatwienie trudnych spraw, za pocieszenie i utrzymanie jako-takiego porządku. To właśnie matka, a także ojciec muszą trzymać swoją pociechę z daleka od spraw dorosłych, zapewnić szczęście i bezgraniczną miłość. Jednak nie wszyscy potrafią sprawić radość, poczucie bezpieczeństwa oraz wrażenie bycia kochanym. Nie wszyscy gotowi to poświęcenia...<br />
Deszcz jest dobry... w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, stanowił jakby oczyszczenie z potężnych pokładów zła, jakim zdążyliśmy się skazić w całym, krótkim istnieniu. Zalewał wnętrze duszy nieskazitelnie czystymi wodami, tym samym odkażając niedobre postępki tych odważnych, którzy mieli czelność wyjść na spotkanie dobrym aniołom, pływającym nawet w tej drobnej kropli. Lecz jego celem nie było tylko obmycie każdej niepoprawnej rzeczy, jaką popełniliśmy, nie chciał, żebyśmy zapomnieli o własnych błędach i pomyłkach. Pragnął pomóc... w zasklepianiu starych, albo dopiero świeżo otwartych ran, powstałych w niedługim odstępstwie czasowym. Dokładnie, wybawiał skrzywdzone serca od bólu, muszące borykać się z nim przez długie, lub jeszcze dłuższe lata. W trakcie gdy strumienie zimnej, wręcz lodowatej wody chłostały policzki i całą twarz, a natomiast woda wpływała do oczu i jednocześnie drażniła wrażliwe tęczówki, przysłaniając obecny widok na calutki świat, nikt nie zwracał na to uwagi. Zbytnio pochłonięci retrospekcją swojej ówczesnej egzystencji, przewijamy w głowie straszne, lub przyjemne obrazy poprzedniego życia... tworząc coś na kształt filmu, gdzie jesteśmy głównymi bohaterami owej produkcji w tytułowej roli... wstydząc się za własne czyny. I słusznie... Aczkolwiek czy jest dozwolone zostać oczyszczonym podczas gdy dusza uczyniła tyle zła w najczystszej postaci? Dla człowieka, nie... Dla młodego nastolatka, który jeszcze nie ukończył edukacji, a od kilku lat trudni się jako dobry w swoim fachu, płatny zabójca?<br />
Pod nad zwyczaj charakterystyczny dla tego miasta, stary, brudny zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz budynek. podjechał jaskrawoczerwony, sportowy wóz, hamując przed wąską uliczką, wprost zawaloną różnego rodzaju śmieciami, służącymi za pożywne resztki na obiad dla tutejszych żyjątek, innymi słowy szczurów i tym podobnych pospolitych zwierząt. Z racji tego, iż budynek niegdyś służył za bardzo nowoczesne, najpopularniejsze w Newark studio fryzjerskie, to przy każdym kolejnym podmuchu wiatry, jedyna rzecz jaka pozostała po salonie, czyli duży, niebieski szyld z różnokolorowymi napisami skrzypiał niemiłosiernie, wydając z siebie niebyt miłe odgłosy, raniące mój narząd słuchu. Niebieskie, bądź czarne worki leżały tuż obok ogromnych, szarych, metalowych kubłów na resztki, które stały niemal w każdym możliwym kącie pomiędzy naprawdę małą odległością od jednego muru do drugiego. Zwyczajny wózek dla dziecka, a co dopiero szerokie auto nigdy nie zdołało by tu wjechać bez żadnych głębszych rys na lakierze, czy karoserii, toteż szofer z rozwagą zaparkował przy ulicy, niestety na miejscu dla niepełnosprawnych. Tylko wcześniej wymienieni, ludzie z uszkodzeniami pewnych części ciała posiadali możliwość pozostawienia samochodu tak blisko jakiegoś sklepu, bądź podobnych obiektów handlowych. Jednak owy samochód już z daleka, nawet po numerze rejestracyjnym, czy kolorze blachy na jakiej został wykonany można było odgadnąć do kogo rzeczywiście należy. I niestety, tej osobie zwrócenie uwagi równało się z szybką i bolesną śmiercią... jak to przeważnie u NIEJ bywa.<br />
Specyficzne uderzenie, informujące o zatrzaśnięciu drzwi czerwonego cudu wyrwało mnie z rozmyślań o tej starej, ale jakże pięknej, dwupiętrowej ruinie. Teraz, tuż naprzeciwko dumnie z wypiętą piersią stała kobieta. Ale nie taka zwyczajna kobieta, jak wszystkie pozostałe... miała w sobie to coś, co sprawiało, że wyglądała jakby cała władza została powierzona w jej ręce, a ona wiedziała jak ją dobrze wykorzystać. To coś, co nadawało jej tego swoistej, wojowniczej postawy, a zarazem tak delikatnej jak najznakomitsze płatki białej róży. W rękach, gdzie liczne złote bransoletki wesoło pobrzękiwały na nieznacznie lśniącym nadgarstku, widniała mała torebka, potocznie nazywana kopertówką. Młode dziewczyny często dobierały je na różnego rodzaju bankiety i przyjęcia w celu przechowania najpotrzebniejszych kosmetyków przy sobie praz żeby w każdej wolnej chwili mogły przypudrować nosek w pobliskiej toalecie, aczkolwiek ta służyła zupełnie odmiennemu celowi. Jozette miała na sobie czarny kapelusz, zakrywający twarz do linii nosa, rzucający blady cień na pozostałą część twarzy. Jej smukłą sylwetkę bardzo pieczołowicie opinała dość krótka, zwyczajna sukienka tej samej barwy co nakrycie głowy, sięgająca do połowy uda, jednocześnie odkrywając spory kawałek zgrabnego, naturalnie kredowego ciała. Kiedy wysiadła z samochodu mężczyzny, jakiego twarzy nie zdołałem dostrzec przez przyciemniane, a wręcz czarne szyby, obcasy wysokich, acz rażących jaskrawym kolorem butów znacząco zastukały o brukowany, uliczny chodnik. Długie, intensywnie brązowe i idealnie proste włosy dziewczyny zafalowały wskutek nagłego, silnego podmuchu jesiennego wiatru, przez co delikatnie się skuliła, tym samym chroniąc przed zniszczeniem długo układanej fryzury.<br />
Głośne echo kroków dziewczyny roznosiło się wzdłuż stosunkowo ciasnej, wąskiej oraz niezwykle długiej uliczki, dudniąc okropnym oddźwiękiem idealnie w środku mojej głowy przez co lekko wykrzywiłem twarz w długo powstrzymywanym grymasie, aby w żaden sposób nie urazić tylko pozornie niewinnej brunetki. Sprawiały one wrażenie, jakby po kilku naprawdę długich sekundach oczekiwania, pływania w gęstym od przeróżnych odpadków i pozostałych rzeczy powietrzu ponad naszymi głowami, jakąś rzeczywiście niespotykaną metodą dawały radę wchłonąć wgłąb starych budynków, poszarzałych od wszelkiego rodzaju kurzu, pyłów. Ściany z ogromną szybkością, zadziwiającą jak na należące już do zabytkowych zabudowań, "połykały" wszelkie odgłosy poprzez grube warstwy różnego rodzaju cegieł, czy pozostałych, trwałych, niezwykle mocnych materiałów, służących za stałą podporę dla dachu oraz całej, nadal stabilnej kondygnacji. Moje nad wyraz wyczulone zmysły natychmiast wyłapywały wszelkie zmiany, czy to w ułożeniu ust długowłosej kobiety, świadczącego o niewielkim zawahaniu, bądź o wiele potężniejszym rozbawieniu, czy też jakiekolwiek modyfikacje w jej nienagannym zachowaniu. Z racji tego, iż całą swoją uwagę skupiłem wyłącznie na Jozette nieco przeszkodziło mi to w odbieraniu informacji z otaczającego środowiska, lecz ono samo w sobie stanowiło rzeczywiście małą przeszkodę do pokonania w istotnie krótkim czasie. Ponieważ wszystkie jego mroczne sekrety, wcześniej ukryte przez naszych pradziadów w bezpiecznych miejscach, tajemnice nie odkopane przez nikogo wcześniej, starannie zagrzebane gdzieś głęboko w gęstym mule na dnie pobliskich zbiorniczków, pieczołowicie strzeżone przez wodnych strażników z łatwością można było je dostać na własność. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę przed siebie, maksymalnie jak tylko się da i po prostu chwycić... Szarpnąć z całych sił, jednocześnie wyrywając każdą nierozwiązaną zagadkę pięknego Newark wraz z długimi, sięgającymi setek lat korzeniami. Aczkolwiek ten jeden, co prawda ogromny, ale nadal niewielki krok starczył, aby skomplikować całe życie zarówno bliskich jak i swoje. Wieczne ucieczki przed tymi, którzy bardzo pragną posiąść wiele informacji, lecz nie potrafią sami zdobyć choćby cienia odwagi i pójść nieco dalej, niż zazwyczaj. Ci, którzy kradną wiedzę innych z książek, reportaży, kronik, mający czelność mianować się naukowcami, badaczami... oni chcą tylko otrzymać to, co za wszelką cenę należy przed nimi ukryć, tym samym powstrzymując oszustwo, nieuczciwość, jednakże zrozumienie wszystkich tych rzeczy i złożenie w spójną całość jest mało możliwe dla nierozwiniętych inteligencji... Szukają łatwego zarobku, wyzyskując wiedzę pozostałych, dlatego myślę, iż poznanie tego, co kryje w środku to urokliwe miasteczko nie jest cenniejsze od własnego życia.<br />
- Wtaj, Frank. - wyciągnęła w moją stronę długą, acz szczupłą dłoń, na której delikatnie odznaczało się piętno już dojrzałego wieku pod postacią drobnych wcięć w skórze, nazywanych zmarszczkami. Kobieta uśmiechnęła się nad wyraz tajemniczo, nawet bardziej niźli na obecną, niezbyt wygodną zarówno dla mnie jak i dla niej sytuację przystawało, a ja miałem nieodparte wrażenie, że jednak za tym drobnym, wręcz niewinnym gestem, mającym na celu podniesienie na duchu swojego pracownika oraz zbagatelizowanie i obrócenie w żart całej tej mało przyjemnej chwili, kryje się znacznie więcej, niż wyłącznie owo pocieszenie, wypływające z lepszej strony Jozette. Niesłychana przebiegłość... O tak, to właśnie ona nadawała jej tego niesamowicie niebezpiecznego wyglądu, na widok którego nawet najodważniejsi z odważnych uciekali w popłochu, ukrywając we własnych ciepłych domach z dala od kłopotów, jakie mogli by spotkać na drodze, jako ogromne przeszkody wręcz nie do przebycia. Skrywająca własne, prawdziwe oraz zupełnie realne oblicze w kącikach podkreślonych mocną, czarną linią oczu zdawała się wręcz krzyczeć, wrzeszczeć przeróżne obraźliwe wyrażenia na czyjś temat na odległość. Mimo braku jakichkolwiek słów jej lodowate spojrzenie, potrafiące zmrozić krew w żyłach do ujemnej temperatury poniżej dobrych kilkudziesięciu stopni, mówiło za siebie co rzeczywiście sądzi o takich ludziach jak ja, czy pozostali mieszkańcy. Nienawiść... Pokrywała każdy, mniejszy i ten większy fragment pełnych, cudownych ust, kryjąc w cieniu czerwonej niczym krew szminki. Właśnie ta karmazynowa powłoczka, dokładnie okrywająca jej piękne wargi pokazywała bardzo istotną liczbę morderstw jaki własnoręcznie popełniła, za każdym razem plamiąc je bezwstydnie krwawą poświatą, posiadała w głębi siebie nieukrywaną niechęć do otaczającego świata. Również na twarzy, bladej cerze idealne pokrytej dość jasnym pudrem można było z łatwością wyczytać wszystkie emocje, kierujące kobietą od wyjścia z czerwonego, sportowego samochodu, pewnie stanowiącego wcześniejsze azyl, oddzielenie od tego niby brudnego Newark, jakie i tak dla wielu stałych mieszkańców stanowiło najpiękniejsze miasto w całym New Jersey. Każda część ciała kobiety skrywała własną tajemnicę, historię oraz niepowtarzalne uczucia, choćby te bardziej i mniej pozytywne, ale jednak... one tak były, nie dawały choćby chwili wytchnienia w tej silnej osóbce, wciąż atakując ze zdwojoną siłą wyniszczając, bądź budując od środka emocjonalnie i psychicznie. Mimo, iż niektóre gorsze właściwości charakteru nie sprzyjały w znajdowaniu nowych znajomości, dokładnie wiedziałem, jak Jozette usilnie utrzymuje ta barierę obojętności, jednak naprawdę, gdzieś głęboko pod grubą warstwą lodu, jaki z ogromnym trudem, lecz jednak można przełamać, jeśli posiada się odpowiedni zapał i chęci. Aczkolwiek póki co nadal pozostawała nieczułą suką, która za jednym skinieniem ręki może mnie z łatwością zabić, kiedy tylko popełnię najmniejszy błąd. I choć uniesienie wysoko ku górze kącików pełnych, zgrabnych ust, stworzonych wprost do hipnotyzowania powolnymi ruchami, kiedy tylko wymawiała pojedyncze słowo z ogromnym ociąganiem, postarzało ją odrobinę, to i tak nadal wyglądała naprawdę zjawiskowo, jak na człowieka poważnego biznesu przystało. Wysoko uniesione ramiona, jakby specjalnie ułożone w ten właśnie sposób, w geście samoobrony nadawały nieco chłopięcej, acz poważnej, rzetelnej postawy, natomiast czarny, elegancki, oczywiście podstawowy dla osób jej pokroju strój potwierdzał wcześniejsze teorie, w zastraszającym tempie wypływające do naszego zwyczajnego świata, jednak wciąż pełnego najróżniejszych niebezpieczeństw. Długie, chude niczym patyki nogi wraz z potwornie wysokimi szpilkami, dzięki którym zdawała się posiadać jeszcze więcej centymetrów wzrostu, niż poprzednio, były szczelnie okryte cienkimi, ciemnymi jak kapelusz rajstopami, stworzonymi specjalnie z delikatnej koronki, aby nie podrażniały aksamitnej skóry. Sprawiające wrażenie silnych dłoni, drobne, lecz pewnie mocne ręce wciąż trzymały niewielką torebeczkę, służącą do bezpiecznego przechowywania najróżniejszych informacji, począwszy od normalnych morderstw, mających miejsce na porządku dziennym, po te obowiązkowo planowane jak najdłużej i jak najdokładniej można. I ja, zaledwie początkujący, niemniej bardzo dobry jak na swoją młodą grupę wiekową pracownik z łatwością potrafiłem odgadnąć co jest w niewielkiej, brązowej kopertówce, przygotowując na najgorsze.<br />
Tak naprawdę jeszcze nigdy nie miałem okazji otrzymać zlecenia bezpośrednio od Jozette. Kobieta zwykle wysyłała swoich najlepszych podwładnych, aby na pewno dostarczyli wszystkie potrzebne akta oraz poboczne informacje, dotyczące ofiary z danego dnia, z oddaniem wykonując za nią całą nieczystą robotę, jaką nie chciała zbrudzić sobie rąk, aczkolwiek tym niesłychanym razem prawdopodobnie chodziło o coś znacznie więcej, niźli zwyczajne zabójstwo. Miało to większe znaczenie, gdyż jeszcze nikt nigdy nie dostał małej, białej teczuszki z logiem naszej firmy do rąk własnych osobiście od brunetki. Do samego trudu, aby móc się z nią kiedykolwiek spotkać potrzeba było najróżniejszego rodzaju kart magnetycznych odpowiadających systemowi zabezpieczania w głównym budynku, przepustek zgodnych z ustaloną zasadą, kilku bardzo istotnych papierów, a nawet badań lekarskich, wykonanych stosunkowo niedawno! Także cały proces wszelkich starań, aby wreszcie zobaczyć swoją szefową, a zarazem najbardziej szanowaną osobę w nocnym mieście szedł jakby na marne... Ona dopuszczała do siebie wyłącznie wyjątkowo zaufanych ludzi i rzeczywiście rzadko miała miejsce inna sytuacja. Niemniej dzisiejsze jesienne popołudnie wskazywało na coś zupełnie odmiennego... strasznego w każdym tego okropnego słowa znaczeniu.<br />
- Jak zapewne słyszałeś, bądź dopiero teraz dowiesz się tego, co mam ci do przekazania, to zapewne raczej już wiesz dlaczego wybór padł akurat na ciebie. - oznajmiła ze spokojem, lewą ręką poprawiając lekko przekrzywiony, czarny kwiat na boku równie ciemnego kapelusza. Wcześniej nie zwróciłem na niego większej uwagi, gdyż idealnie wtapiał się w tło, dlatego też przez cały ten czas pozostawał wręcz niezauważalny. Mój błąd. I to tak wielki, że gdyby kobieta naprawdę pragnęła pozbyć się mnie w krótkim czasie już dawno bez problemowo zrobiłaby to za jednym kiwnięciem palca, a wszystko to przez zbytnie rozkojarzenie. To przecież mogła być wyłącznie zwyczajna, wcale nieszkodliwa ozdoba, mechanicznie wszyta w nakrycie głowy i nawet sama Jozette nie myślała o niej zbyt często, ale również istnieje duże prawdopodobieństwo, iż tak naprawdę za stosunkowo małą, pozornie niewinną rzeczą istnieje coś o wiele bardziej potężniejszego, jak na przykład kamera, śledząca dokładnie każdy mój ruch. Jednak teraz nie pora na rozmyślanie o błędach popełnionych w przeszłości, gdyż musiałem skierować skupienie na pozostałe mniej, lub bardziej podejrzane czynniki, z jakimi owa uliczna nie dawała sobie rady. Wiele rzeczy wyglądało tutaj na bardzo niebezpieczne, wręcz celowo pozostawione akurat w danym miejscu w danym dniu, aby tylko móc dobrze wykonać pracę bez wzbudzania niepotrzebnych przypuszczeń przechodniów. Nikt nie miał zielonego pojęcia o tym, że każda akcja organizowana przez "Undertaker" jest dokładnie zaplanowana, dokładnie z każdymi, nawet tymi drobnymi szczegółami przez profesjonalnych pracowników. - Ponieważ jesteś najlepszy. Tak, ty. Nie Jack, który nie potrafi być cicho przez minutę. Nie Daniel, nie umiejący utrzymać broni w jednej ręce. Nie Jason, tylko właśnie ty. Frank Iero, chłopak o nikłej posturze nastolatka, jakim rzeczywiście jest... - rozwinęła długo poprzednio niedoprowadzoną do ostatecznego końca myśl, dając mi jasno do zrozumienia, iż już nie ma najmniejszego zamiaru zmienić uprzednio ustalonego postanowienia. Niestety, błogosławione słowa choć raz wypowiedziane przez kobietę, płynnie wychodzące z jej czerwonych, pełnych ust, niczym najpiękniejsza pieść pozostają święte do czasu ich odwołania przez samą Jozette, jednak akurat brunetka nie wykazywała większych chęci, aby za moment cofnąć to, co przed chwilą rzekła. - Proszę. Na pewno przyda ci się w wykonaniu zadania, jakie dla ciebie przygotowałam. - i jak gdyby nigdy nic rozchyliła lekko brzegi małej torebeczki, obitej w równie karmazynowy odcień materiału, co jej perfekcyjnie wykrojone, kuszące wargi. Długie, zgrabne palce prze ułamek sekundy przesuwały się delikatnie po zawartości kopertówki, aby zaraz potem wyjąć dość drobny, niewielkich rozmiarów, karmelowej barwy kartonik, który mógłby posłużyć za teczkę, jednak był nieco za wąski, by ktokolwiek dał radę coś tam zmieścić. Aczkolwiek jak widać, ona podołała temu zadaniu, wyjmując z owego opakowania plik średniej wielkości śnieżnobiałych karteczek, dokładnie owiniętych fioletową, jedwabną wstążką, dzięki czemu nasilające podmuchy wiatru nie mogły rozwiać papieru na wszystkie strony. Sprytne... Wygląda, iż była przygotowana na wszelkiego rodzaju zjawiska pogodowe i każdą możliwą sytuację. - Masz czas do jutra. Lepiej, żebyś zrobił to w odpowiednim terminie, bo w innym wypadku... - uśmiech nie zwiastujący kompletnie nic dobrego nagle wpłynął na wcześniej spokojne oblicze dziewczyny, zdobiąc, lub raczej szpecąc jej wygląd, w jaki włożyła tule trudu, aby wyglądał naprawdę szykownie. Niemniej teraz, ukazując rządek prostych, zupełnie białych zębów oraz marszcząc w dziwaczny sposób brwi nie wyglądała na tyle strasznie, co istotnie przerażająco. Blada twarz zmieniła swój naturalny, kredowy kolor na jeszcze bardziej anemiczny, tym razem przebierając odmienną maskę, niż wszystkie pozostałe, a w dodatku przez bardzo szczupłą sylwetkę, kobieta rzeczywiście miała prawo wyglądać na niezbyt zdrową, cierpiącą na jakąś nieznaną, poważną chorobę, lecz ja posiadałem pełną świadomość i ogólne pojęcie, co tak naprawdę kryje się za warstwą doskonale rozprowadzonego po cerze pudru i czarnej mascary, nadającej jej względnie dziewczęcej aparycji. To prawdziwy potwór. Bestia z krwi i kości, która tylko czeka na swoją kolejną potencjalną ofiarę, nie mającej odwagi, ani śmiałości, by odmówić tak czarującej brunetce. <br />
Na chwiejnych, niestabilnych z powodu wszechogarniającego strachu nogach, niczym sparaliżowany kot, cicho podszedłem do kobiety, automatycznie już wyciągając do przodu swoją wilgotną od nadmiernej potliwości podczas tych niekomfortowych chwil, dłoń, w której za moment miało pojawić się coś, co na zawsze odmieni moje życie, odwróci je o sto osiemdziesiąt stopni, wywracając cały świat do góry nogami bez najmniejszej możliwości poprawy. Czy miałem świadomość, iż sytuacja, jaka zaraz będzie miała miejsce zmieni wszystko...? Dosłownie wszystko, co teraz mam, posiadam na własność. Przyjaciół... Tak, oni z pewnością nie chcieliby mieć w szeregach kogoś takiego jak ja. Mimo, że sami wcześniej zabijali wiele razy, to jeszcze ani razu nie przyjęli "zaproszenia do gry" od Jozette. Bardzo przydatny dar elokwencji, uprzejmości oraz mówienia z potrzebnym szacunkiem pomógł im w jednoznacznej, konsekwentnej odmowie, aczkolwiek ja nigdy wcześniej nie potrafiłem odmawiać. Nawet w tych błahych sprawach, gdzie padały propozycje wyjścia z domu, czy też nie. Koledzy zawsze namawiali mnie na coś, czego robić nie chciałem i po dziś dzień żałuję, iż odmowa przychodziła mi tak trudno, jednakże i w takich przypadkach przeważnie widniały jakieś plusy. Może i tym razem również wyjdzie mi to na dobre. Rodzina... Im naprawdę jest wszystko jedno, czy zginę gdzieś pod kołami ciężarówki, w zwyczajnym wypadku, czy też podczas akcji. Wszystko, byle organizacja pogrzebu nie spadła na nich jak grom z jasnego nieba, a co do smutku po stracie jedynego syna... a gdzież tam! Dla nich liczy się wyłącznie praca. Czyli... W sumie co mam do stracenia?<br />
Bez zbędnego pośpiechu chwyciłem w drżące palce biały listek, odruchowo zatrzymując wzrok na najbardziej widocznym napisie, specjalnie wytłuszczonym grubszą, czarną czcionką, aby pozostał lepiej widoczny dla oczu. Małe, jak na niewielkie rozmiary kartki, trzy lekko zamglone literki jednoznacznie ogłaszały wszem i wobec kto w najbliższym czasie zejdzie z tego niemal cudownego świata w miejscu widocznym, znanym wyłącznie zabójcy i wkrótce już samej ofierze. Choć na papierze napisane było o wiele więcej potrzebnych, bardzo istotnych informacji, dotyczących dokładności wykonania powierzonego zadania, ja wodziłem oczami wyłącznie po dosłownie miniaturowym, równie ważnym co pozostałe, fragmencie obszernego tekstu, bijąc z własnymi myślami, czy raczej nadmiernie sprzecznymi uczuciami, które toczyły zawziętą walkę, rywalizowały wewnątrz mnie, powodując ten niezbyt przyjemny ucisk w żołądku. W mojej pamięci, głowie, mózgu, przed oczami, na wszystkich ścianach budynków, wszelkiego rodzaju murach, dosłownie wszędzie widniało to jedno nazwisko... nazwisko osoby, której mam pozbyć się już jutro.<br />
<i>Way...</i><br />
__________________________________________<br />
<span style="color: lime;"> Pamiętać! TO JESZCZE NIE KONIEC! xD</span><br />
Taka tam... mała groźba xD</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-37524149784551024512013-05-11T14:56:00.000-07:002013-08-13T13:17:55.799-07:00Like a gun in hand 3<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;"> Obiecałam Crazy Unicorn, że wrzucę na pewno dzisiaj... No to macie dzisiaj, tylko o... dość późnej porze. Mamy 23:41, ja powoli zasypiam przed kompem i... Ostatkami sił wklejam tutaj rozdział... Sooo, endżojujcie. Nie bardzo chce mi się rozpisywać, w razie czego edytuje notkę i coś dopiszę. Rozdział właśnie dla <span style="color: yellow;">Crazy Unicorn</span>. Przepraszam za błędy xD</span><br />
<br />
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">Trochę krótkie, ale zawsze coś... Może nawet wyjdzie mi to na więcej części o____O </span><br />
______________________________________________<br />
Bezpieczeństwo...To pierwsze z uczuć, jakiego doświadczyłem niemal natychmiast, gdy mężczyzna niezbyt charakterystycznie dla niego oraz w ogóle nie podobnie do prawdziwej, wręcz demonicznej natury, bardzo ostrożnie podniósł mnie z małego, brązowego krzesełka do góry, a następnie przytulił, jakbym to dokładnie ja, mało istotny chłopak o przeciętnych ocenach, w dodatku jego własny uczeń z klasy, jakiej szczerze z całego serca i każdego wolnego miejsca w nim nie nienawidził, właśnie był tą najważniejszą osobą na całym świecie. Jakbym znaczył o wiele więcej, niż rzeczywiście znaczę w zarówno szkolnym jak i społecznym życiu. Przecież nie znał on tajemnic, jakie skrywałem przed całym bożym światem. Nie miał najmniejszego pojęcia o tym, gdzie rzeczywiście pracuję ani w jakich godzinach tam pracuje. Nikomu wcześniej o tym nie mówiłem, gdyż powinno to już na zawsze pozostać we mnie... W moim ciele, w moim umyśle, w mojej duszy... Zawarte i zapieczętowane na wieczność, a może i dłużej, póki nie wydam z siebie ostatniego tchnienia. Póki jestem zdolny wciąż przekazywać informacje, w jakikolwiek sposób prowadzić konwersację z rówieśnikami i pozostałymi ludźmi. Nigdy nie wolno mi wyjawić chociaż małej wskazówki do odgadnięcia najważniejszej z zasad zabójczej organizacji. W żadnym, tym bardziej, lub mniej poważnym wypadku, nawet, jeśli zależy to od czyjegoś życia lub śmierci. Przecież zawsze jest lepiej bez zawahania poświęcić kogoś, już wcześniej osądzonego takim, a nie innym losem, fundując mu szybką, bezbolesną śmierć z rąk przyjaciół, niż następnie skazać własną rodzinę oraz dobrych kolegów na niepowodzenie misji, czy natychmiastowe złapanie przez policję, nieustannie od kilku ładnych lat usiłującą w końcu dopaść największą grupę przestępczą w kraju. Jeżeli jednak profesor wcześniej korzystał z naszych usług tej "dziennej strefy" z powodu śmierci członków jego zapewne bardzo dużej liczby bliskich, nie mógł nijak legalnie, czy też niezauważenie przez nikogo sposób dowiedzieć się o danych poufnych, przeznaczonych wyłącznie dla pracowników takich jak ja. Więc dlaczego...? Dlaczego traktował mnie jakbym był kimś naprawdę istotnym, komu może powierzyć wszystkie, najskrytsze sekrety, czego oczywiście nie zrobił... W jakim celu przemyślanie wykonywał każdy, zręczny, koci ruch, aby uwieść tak młodego chłopca, który jeszcze nie zakończył edukacji? Lecz jego usta, tak kusząco uchylone zdawały się cicho szeptać wprost do mego ucha jakieś słowa, lub raczej ułamki słów, nieposkładane głoski, mające na celu zwyczajne okazanie tego, co aktualnie nim kieruje, bądź też uspokojenie mnie przed wybuchem. Aczkolwiek pomijając ogromne, nie do opanowania zdenerwowanie oraz wielki bunt przeciw temu, co obecnie robił Way, nadal pozwalałem na kontynuowanie wcześniejszych czynów profesora, które, muszę przyznać przed samym sobą, sprawiały mi niemałą przyjemność, jednocześnie wprowadzając w zapierający dech w piersiach stan zupełnego zdezorientowania. Te niesamowicie różowe, lekko spierzchnięte, acz nadal piękne wargi, stworzone wprost do tego, aby całować je w każdej, nawet tej nieznacznej, trwającej dosłownie kilka sekund możliwej okazji, zdawały się wymawiać cichutko moje imię tak, żebym przypadkiem tego nie usłyszał. Jednak mój dobry słuch natychmiast wychwycił wciąż powtarzane, niczym w jakimś transie, wypowiedzi mężczyzny wypełnione po same brzegi pożądaniem wraz z... radością? Ponieważ chyba rzeczywiście zdołałem usłyszeć nutkę dziwnego rozbawienia w postaci niegłośnego śmiechu, przypominającego delikatne pobrzękiwanie srebrnych dzwoneczków, jednak minęło to szybko, ku mojej nieuciesze. Bo właśnie ten idylliczny chichot profesora, wprowadził do wcześniej nieco gęstej oraz poważnej atmosfery, którą jakby się odrobinę postarać można by kroić nożem, mały fragment beztroski. Nieprzemyślane ruchy, równie niemądre i rozwiane gramatycznie zdania posiadały dość małe znaczenie przy takich okolicznościach. W sytuacji, gdzie czułem wielką swobodę, daną mi przez czarnowłosego mimo mocnego przytrzymywania z nikłą nadzieją na szybkie uwolnienie oraz... ulgę.<br />
Kiedy wziął mnie w ramiona, układając w nich tak... tak inaczej, niż zwykła robić to dawniej matka, czy inni opiekunowie, ten drobny gest nagle z zupełnie nieznanych przyczyn stał się dla mnie nie tyle co niesamowity, a wręcz magiczny. Chwila, jakby spowolniona przez światowy, zarówno najważniejszy zegar ciągnęła się nieskończenie długo, jednocześnie przedłużając wszystkie pozytywne jak i negatywne emocje. Biały puszek, zwany drobinkami kurzu zwykle nad zwyczaj szybko wirujący w powietrzu, by następnie opaść delikatnie na błyszczącą, z pewnością długo czyszczoną podłogę i stworzyć na niej delikatny, acz wywołujące ataki alergii, dywanik, tym razem wolno stąpał po niewidzialnych schodkach, jakby szczycąc swoim nieprawdziwym pięknem. Powoli w ślimaczym tempie schodził niepewnie w dół, zatrzymując co pewien czas na odpoczynek, a później kontynuował dalszą wędrówkę tam, gdzie powinno być jego stałe miejsce. Liście na drzewach, pewnie stojących za dużym oknem ze znacznie poszarzałymi od różnego rodzaju osadów, utworzonych z deszczu, czy podobnych zjawisk pogodowych szybami, drżały widocznie, ujawniając własne przerażenie. Jednak wyżej wspomniane dygotanie owych roślin przypominało bardziej falę oceanu bez pośpiechu płynącą wzdłuż środkowej linii wód. Przezornie, skutecznie omijała wszelkie przeszkody w postaci dużych, groźnych skał, czy też klifów, tylko po to, aby zwiedzić jeszcze skrawek tego pod wieloma względami pięknego świata. Lecz kiedyś musiał nadejść jej czas, podobnie jak z zielonymi, niewielkimi listkami na chudziutkich gałązkach. Wraz z podmuchem silnego, jesiennego wiatru zostały zdmuchnięte w dal, przebywając równie ciekawą oraz interesująca podróż co błękitka, delikatnie spieniona fala. Właśnie ten moment, gdy w jakiejś naprawdę ważnej, niesamowicie zaskakującej sekundzie potrafiłem dostrzec rzeczy, niewidzialne dla zwyczajnych ludzi, czarował, oczarowywał i uwodził, był wręcz nienaturalnym zjawiskiem, acz wciąż pozostawał najpiękniejszą kwestią. Oglądając wszystko jako bardzo wolne ruchy żywych wraz z nieżywymi rzeczami, kompletnie zapomniałem o otaczającym świecie, o realności, do której jak najszybciej musiałem wrócić i opanować sytuację.<br />
Zupełnie nie mając pojęcia, co powinienem zrobić, czy też odepchnąć go daleko do przodu, czy przyciągnąć jeszcze bliżej siebie i jednocześnie wyrazić to, co pragnąłem powiedzieć już od bardzo dawnego czasu, uśmiechnąłem się tylko najdelikatniej jak potrafiłem, wręcz niezauważalnie na znak małego zwątpienia oraz okazania skruchy. Wcześniejsza pewność w tak ważnym oraz ważnym momencie wyparowała gdzieś w przestrzeń, całkowicie znikając z pola widzenia, aby już nigdy więcej nie móc doświadczyć tej... dominacji. Sprawiła wrażenie jakby w tej jednej sekundzie postanowiła rozpłynąć się w powietrzu, w mieszaninie najróżniejszych gazów, usuwając swoją widoczną postać w tą przeźroczystą, wręcz nie do ujrzenia na nagie, pozbawione specjalnych przystosowań, oczy. Jednak nie zniknęła zupełnie z jakże wielkiej powierzchni ziemi, tylko zagubiona szybowała pośród pozostałych. Niestety, na nieszczęście, nie potrafiłem jej nigdzie w sobie znaleźć, mimo ogromnych starań z wszelkich pozostałych sił, jakie pozostały jeszcze po dość niezręcznej sytuacji z profesorem, kiedy to tak znienacka, kompletnie po cichu, niczym jakiś profesjonalny złodziej zakradł się tuż obok mnie oraz niespodziewanie porwał w swe ramiona, mocno do siebie tuląc. Mężczyzna w ogóle nie zajmował swojej cennej uwagi takimi nieznacznymi drobiazgami, jak domknięcie wciąż uchylonych drzwi, przez które z łatwością można było zobaczyć spory skrawek szkolnego korytarza, a co za tym idzie, ktoś również miał prawo w każdym dowolnym momencie wejść do tej klasy i... I donieść komukolwiek o wydarzeniach aktualnie się tu rozgrywających. Wtedy wydalenie zarówno mnie jak profesora stało by się nieuniknioną formalnością. Lecz czy z czystym sumieniem mogę zaprzeczyć faktowi, iż wcześniej zaistniałe okoliczności nie były spełnieniem własnych marzeń? Nie, z pewnością nie mógłbym tego zrobić, gdyż... Gdyż Way rzeczywiście trafił w samo sedno, wykonując wymarzony pierwszy krok.<br />
Moment, w którym lekko zawahałem się na wyborze, stojąc przed nim oparty o jego klatkę piersiową był dla mnie naprawdę ważnym przeżyciem, od jakiego zależało całe dalsze potoczenie obecnej, niekomfortowej sytuacji. On dawał mi prawo zdecydowania, czy chce nadal pozostać wtulonym w przyjemnie miękką, bawełnianą koszulę mężczyzny, czy raz na zawsze zakończyć tą chorą grę pomiędzy dwoma mężczyznami, których różniła ogromna, lecz nie tak znów wielka różnica wieku. I to stanowiło coś na wzór jakby takiej specyficznej... troski, dbania o komfort własnego ucznia, aby nie zmuszać go do rzeczy, których robić absolutnie nie chce. Ale czy profesor rzeczywiście wykazywał aż tak duże zainteresowanie moją niewartą, niewidoczną dla nikogo wcześniej osobą z powodu... No, zupełnie bez powodu, nie wyciągając z tego większych korzyści dla siebie, bądź kogoś innego? Coś tutaj naprawdę nie pasowało, lecz nie miałem zielonego pojęcia co takiego oczywistego zdążyłem przeoczyć podczas dość niezręcznych sytuacji, kiedy to wraz z profesorem bywałem dość blisko... zdecydowanie za blisko. Takie zachowanie nie jest normalne, jak przystało, a raczej powinno, na przeciętnego licealistę i jego wybitnie inteligentnego nauczyciela. Te chwile miały miejsce stosunkowo często, zaraz po lekcjach, lub w trakcie ich trwania, gdy nawet najmniejsze, zupełnie dotknięcie czarnowłosego wyznaczało zupełnie odmienny rytm, zmieniało codzienność na nieco lepszą, niż zazwyczaj. Odpowiedzi przy tablicy, czy też zwyczajna, ludzka rozmowa na korytarzu podczas przerwy nie były tylko zwykłymi zadaniami, czy też obowiązkami, jakie należało starannie wykonywać. Ilekroć nasze palce lekko się muskały przy odbieraniu od niego białej kredy, by móc rozpisać zadanie, którego i tak za dobrze nie rozumiałem, dreszcze o dość potężnej sile rażenia przechodziły przeze mnie od góry do dołu, jednocześnie paraliżując kończyny, wzbraniając im dalszej pracy, przez co niefortunnie zdobywałem kolejne jedynki. Aczkolwiek, może to zabrzmi irracjonalnie oraz w bardzo niedojrzały sposób, ale lubiłem otrzymywać złe oceny do dziennika z tego akurat przedmiotu, gdyż... Gdyż podczas tych naprawdę krótkich sekund, kiedy mogłem spokojnie popatrzeć w oczy pana Way'a, odnosiłem wrażenie, jakie nagle całe moje ciało wypełniło to niesamowite uczucie potocznie nazywane zauroczeniem. W pewnym sensie ta niezwykła, magiczna chwila, w której z całą pewnością zapomnieć o wszelkim świecie trwała wiecznie i wcale nie posiadała ani końca, ani początku. Zupełnie jakbyśmy oboje postanowili zatracić się w otchłani... otchłani, gdzie nikt nie dyktuje, co należy robić, a czego nie, co jest dozwolone, a co mniej... W miejscu, gdzie w pełni mogliśmy być sobą bez żadnych ograniczeń wiekowych, bez lin, hamujących jakiekolwiek spontaniczne ruchy. Kompletnie wolni, niczym czarne jaskółki, płynące lekko w powietrzu z widoczną gracją oraz wdziękiem.<br />
Jego silna ręka delikatnie, acz nad wyraz stanowczo obejmowała mnie w pasie w dość jednoznaczny sposób, o który nikt nigdy nie posądziłby wielce szanowanego profesora tego jakże chwalebnego przedmiotu. Przepleciona przez bark, przechodziła przez plecy, podtrzymując je, by uchronić całe ciało przed upadkiem, natomiast dłoń, tak duża i pewna co do swoich poczynań zaciskała się mocno na biodrze. Przez cienki materiał bluzy, która dodatkowo rozpięta odkrywała skrawek równie ciemnej koszulki podobnej barwy z logiem naszej organizacji, byłem w stanie dokładnie doznać tego przyjemnego, naturalnego ciepła, jakie mężczyzna posiadał w sobie na co dzień. Wielki, czerwony, rozległy na możliwie największą odległość napis "Undertaker" raził po oczach niemal każdego i nie było mowy, aby ktokolwiek nie zwrócił na to uwagi. Również krew, sprawiająca wrażenie, jakby wolno, z widocznym ociąganiem spływała po każdej literze, tworząc nieco niżej ogromną kałużę czerwonej substancji. Aczkolwiek chyba aktualnie naprawdę nie jakiś głupi, mało znaczący (przynajmniej dla niego) napis posiadał największe, skupiające całą ważną uwagę znaczenie, tylko... tylko JEGO usta, z wyraźną czułością muskające moje własne w powolnym, ślimaczym tempie, nie posiadając większych zmartwień takich jak z każdą chwilą uciekający czas przerwy. Mężczyzna wciąż, nieprzerwanie od kilku rzeczywiście okropnie nadal, bez przerwy ciągnących się minut wciąż podtrzymywał mnie w jednej pozycji tak, aby bez problemu mógł sięgnąć na wysokość naszych twarzy oraz nie uciec mu zbyt daleko. Nawet choćbym chciał uścisk był na tyle silny, iż nigdy, mimo wielkiego, ogromnego wysiłku włożonego w wyswobodzenie z rąk profesora, po prostu z dużym prawdopodobieństwem nie dałbym rady o wiele starszemu od siebie osobnikowi. Jednak to oczywiście stanowiło tą najdrobniejszą przeszkodę, gdyż sam z rozległą chęcią poznania czegoś zupełnie nowego, wręcz doskonałego i zakazanego, wolno, z ociąganiem wraz z czystym, przepięknym lenistwem również smakowałem różowych, niezwykle miękkich oraz delikatnym warg pana Way'a, delektując cudownym smakiem, jakim emanował. Potrafiłem rozróżnić jakieś najróżniejsze odmiany egzotycznych owoców, mięty, samego czarnowłosego, wkładającego w tą czynność niemało troski, czy pozostałych uczuć, jakie akurat nim zawładnęły. Delikatne muśnięcia, powtarzane raz za razem, niczym normalna, podstawowa czynność wykonywana na co dzień, jak oddychanie, wprawiały w stały, niezmienny rytm, który po paru nad wyraz długich sekundach przybrał postać charakterystycznego rodzaj okresowej, trwałej rutyny. A ja ów rutynę mógłbym bez najmniejszego odstępu czasowego powtarzać wciąż i wciąż... w kółko to samo...<br />
Każde, nawet nieznaczne, prawie niewyczuwalne zetknięcie się dłońmi, czy nosami wywoływało nagły przypływ stłumionego przez partnera chichotu, uwalnianego pod postacią wysoko uniesionych kącików ust, natomiast mające miejsce co kilka chwil nieporadne, ruchy również nie uszły pozbawionej wszelkich zasad kultury oraz pozostałych reguł uwadze obu stron. Wszystko to wywoływało u nas naprawdę szczere, szerokie uśmiechy, na jakie mogliśmy sobie pozwolić pomiędzy następnymi, krótkimi, acz uzupełniającymi wrażenie kompletniej pustki, pocałunkami. Jego przyjemnie ciepła dłoń mimowolnie już wodziła po raz po odkrytym biodrze, ukazującym spory fragment anemicznie bladej skóry, następnie przybierała zupełnie inny bieg, przesuwając z góry na dół, co pewien czas delikatnie wślizgując się pod cienki materiał bawełnianej koszulki. Lecz kiedy już osiągnęła wcześniej obrany przez siebie cel, lądując na moich pośladkach, mocno za nie złapała, ściskając w przyjemny, ale w żadnym wypadku nie bolesny sposób. Mężczyzna przesuwał w długich, chudych palcach jej niewielki skrawek, momentami zapominając o otaczającym go świecie. Wtedy jego wzrok przypominał pustynię... pustynię wraz ze złotymi drobinkami cudownego piasku, mieszczącymi te magiczne drobinki dokładnie pośród czystej, przejrzystej zieleni tęczówek. Źrenica, w jednej chwili zupełnie mała, wręcz niewidoczna, a w następnej już o wiele większa i czarniejsza, wodziła za jakimiś nieznanymi przedmiotami, wiszącymi za oknem, bądź przy nauczycielskim biurku, robiąc wszystko, aby tylko nie musieć spojrzeć mi prosto w oczy. Jednak zamierzałem wkrótce to zmienić...<br />
- Panie profesorze... - szepnąłem, jednym, dosyć gwałtownym ruchem, biorąc jego policzki w dłonie. Przez sekundę zupełnie sparaliżowany miękkością oraz aksamitnością skóry twarzy czarnowłosego, zmusiłem go, żeby w końcu popatrzył wprost na mnie, jednocześnie poznając całą prawdę, jaką od początku bałem się wypowiedzieć. Nie chcąc skłamać, byłem zmuszony przyznać, choćby przed samym sobą, iż od pewnego czau zacząłem coraz bardziej przyglądać się owemu nauczycielowi. W dodatku nie tak zwyczajnie, jak to często bywa na lekcjach, gdy rzeczywiście trzeba poświęcić pełne skupienie na zrozumienie materiału towarzyszącemu do omawianego tematu, tylko... Z widocznym pożądaniem, ukrytym tuż za przeciętnymi, brązowymi jak każde inne tęczówkami, czego absolutnie nikt nie potrafił, nie miał prawa w ogóle dostrzec. Od jakiegoś czasu zacząłem zwracać większa uwagę na drobne szczegóły takie jak krawat podobnej barwy co dnia poprzedniego, acz z odmiennym wzorem, czy koszula w kolorze bardziej pasującym do śniadej cery. Poczynając od najmniejszego detalu, kończąc na tych większych wciąż na nowo poznawałem własnego profesora. Bardziej starannie i dokładniej zbierane informacje przynosiły jakieś efekt mojej wytrwałej pracy w postaci najróżniejszych danych, takich jak idealny schemat zakładania różnych zegarków na nieco inne okazje. Wszystkie te drobiazgi, składane w jedną spójną całość, układały się w zrozumiałem zdania gdzieś na samym dnie mojego umysłu, wypełniając go po same brzegi tak, że prawie każda myśl dotyczyła właśnie jego. Czy to na matematyce, czy na jakimś zupełnie niepodobnym do niej przedmiocie... Istniał tylko Gerard Way. Jednak co z tego, iż nauczyciel był bardzo pociągający, jak na mężczyznę w jego wieku? I co z tego, że oczywiście musiałem posiadać akurat tak cholernie mało lat, ile właśnie posiadałem, co jednoznacznie przekreślało szansę na zaznanie szczęścia?! Co ma do tego fakt, że właśnie teraz, w tym pomieszczeniu, w którym zwykle odbywam jakże ciekawe oraz interesujące zajęcia z geometrii, lub podobnych zadań "czarnej magii" jestem sam na sam z własnym nauczycielem w bardzo niewątpliwie... dziwacznej pozycji? Co z tego, jeśli pełna świadomość, iż aktualnie robię coś nad wyraz złego, niepoprawnego odbierała całe szczęście, wcześniej towarzyszące przy każdym zetknięciu warg? <br />
- Co pan robi? Czy pan oszalał? - odsunąłem się od mężczyzny z prędkością szybszą niż poranne światło, wypływające zza białych, delikatnych chmur, bądź próbujące przejść przez trudną barierę, jaką była gęsta mgła. Z zarówno tej sali jak i mojego domu bardzo dokładnie było widać wszystkie, nawet te najdrobniejsze szczegóły budzącego, powstającego do życia nowego dnia. Kiedy słońce powoli, leniwie wyglądało zza horyzontu miasta, witając ciepłymi promieniami każdy budynek Newark i każdego szczęśliwego mieszkańca z osobna. W sumie to nad wyraz często obserwowałem brzask z okna niezwykle ciemnego, obklejonego przeróżnymi plakatami rockowych i metalowych zespołów, pokoju na drugim piętrze domu. Zawsze, gdy nie potrafiłem na nowo zasnąć po szybkim przebudzeniu z koszmaru, czy też z innych powodów, a pora zdawała się być dość wczesna wstawałem i ostrożnie, tak, aby nie obudzić pozostałych mieszkańców domu, siadałem na białym, szerokim parapecie, opierając skroń o zimna szybę. Przyjemne dreszcze powstałe z powodu nagłego przypływu chłodnego wiatru przenikające moje rozgrzane nieprzyjemnym snem i ciepłą kołdrą, ciało, sprawiały że czułem prawdziwą ulgę w swoim codziennym cierpieniu, jakie musiałem nosić bez ustanku, czy też najmniejszej przerwy od tego ciężkiego brzemienia. Wtedy uspokajające, szelesty liści należące do wyższych niż okna, ale nie większych niż sam dom, drzew naprawdę koiły zszargane nerwy, próbowały niemym śpiewem rozwiać wszelkie obawy co do różnych, trapiących spraw. Po prostu tam były, nieświadome swoich poczynań tańczyły nieprzerwanie na delikatnym wietrze, a ja potrafiłem dostrzec przekaz... przekaz, jaki chciały ofiarować osobie, która umiała przed długie, przewlekłe minuty wpatrywać się zahipnotyzowanym, jakby nieobecnym wzrokiem w ich pląsy oraz wsłuchiwać w piękną pieśń. Rzeczywiście... odprężające, jednak nawet teraz po tym jakże przyjemnym, acz niepokojącym incydencie nawet patrzenie poza obszar klasy nie pomagało w uspokojeniu rozszalałych nerwów.<br />
- Zatem czemu oddałeś pocałunek?<br />
No właśnie... Z jakiego powodu odsunąłem się od niego w ostatniej chwili...?</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-18161493082755006272013-05-04T08:23:00.004-07:002013-08-13T13:17:58.803-07:00Like a gun in hand 2<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;">Coś mało tej motywacji...</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> </span><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;">Ach, te błędy... </span></span></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"> </span></span> </span></div>
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">A i jednak będą 4 części xD</span></span> <span style="font-size: x-small;"><span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">Prawdopodobnie...</span></span><br />
<br />
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">Tą część dedykuje <span style="color: orange;">Lack of Sleep</span></span><br />
___________________________________________________<br />
<br />
<h3 style="text-align: left;">
[Frank]</h3>
<br />
Strach... Czymże jest to nadzwyczajne, a jednocześnie niezwykle dziwne uczucie, które w jednej chwili od doświadczenia sprawia, że nawet najbardziej optymistyczny, zwykle wesoły i zabawny człowiek, niczym nadworny błazen zaszywa się w ciemnym kącie, czekając na uwolnienie od dręczących go codziennie o każdej możliwej porze, makabrycznych koszmarów? Co takiego jest powodem powszechnego występowania lęku przed własnym, wcale niegroźnym cieniem, bądź czymś zupełnie innym? Dlaczego ludzie, choć mają pełną świadomość, że przeżywanie momentów, przepełnionych bezgranicznym przerażeniem nawet w najmniejszym stopniu nie należy do ogromnych przyjemności, wciąż i wciąż pragną zaznawać tego budzącego grozę wrażenia, jak naiwne dzieci, błagające mamę przez kilka miesięcy o jedną tą samą, nieistniejącą rzecz. Strach... Podczas zatracania myśli w zupełnym amoku, choćby mały, bezpodstawny szmer może wywołać lawinę atakujących napadów. Rozbiegany wzrok wodzi od kąta do kąta, doszukując w ciemnościach jakiegokolwiek kształtu, czy nasłuchując dalszych odgłosów. Oczy, tak bardzo pragnące zaznać spokoju niestety nie mogą zaprzestać poszukiwań coraz to nowszych zagrożeń, nadchodzących ze wszystkich ewentualnych stron, natomiast szybka ucieczka z miejsca kumulacji wszelkich obaw nie w chodzi w grę, jest w ogóle nie do pomyślenia. Oddech jakby zamiera na moment, zatrzymując się w płucach, a jednocześnie powodując nieznośny ból, który tylko umacnia w wiedzy, że to wszystko nie było, nie jest i nie będzie snem, mimo mocnej wiary, ciągłych próśb i modlitw. Przyspieszone wdechy, wręcz podchodzące pod bez ustanku następującą depresję, przypomina paniczne skomlenie przestraszonego szczeniaka, porzuconego przed jakimś starym budynkiem w trakcie rzęsistej ulewy. Jednak to nie deszcz kapie na nas drobnymi kroplami, przywraca do tymczasowej świadomości, lecz pot. Pod cienką, nocną koszulką przeznaczoną do spania gromadzi się cienka warstwa wody, mająca na celu pobudzenie zmysłów do dalszej pracy. Właśnie dzięki niej i spotęgowanemu przez wstrząsające dreszcze zimnie zachowujemy lekko przyćmioną świadomość oraz informacje o granicy pomiędzy snem, a jawą. W miejscu, gdzie owa granica zdaje się być najcieńsza z możliwych, wypełzają koszmarne potwory, wodząc swoimi żółtymi, bądź czerwonymi ślepiami po pomieszczeniu, do jakiego zostały przeniesione. Następnie, wolnymi, równie przerażającymi ruchami, patrzą wprost na nas, oceniając uważnym spojrzeniem, śledząc każdy ruch i pozbawione jakichkolwiek skrupułów, wydają z siebie też przeraźliwy wrzask. A ty tylko masz ochotę usiąść w narożniku ogołoconego z porannego, świeżego, naturalnego światła słoneczne pokoju i po prostu przestać istnieć...<br />
Powoli, bez zbędnego pośpiechu wstałem z ławki, ostrożnie odsuwając metalowe krzesło, by nie wydało z siebie niepotrzebnego, okropnego, piskliwego dźwięku, jak przeważnie bywa. Nawet mimo usilnych starań głośny zgrzyt rozniósł się raniącym uszy dźwiękiem po sali tak, że na twarzach większości zebranych osób zagościł nieprzyjemny grymas, wywołany nagłym bólem uszu. Moje nogi były zupełnie słabe, jakby ktoś długo trzymał je w środku do rozmiękczania tkanin, a następnie wielokrotnie uderzał tłuczkiem do kotletów z siłą przeciętnej gospodyni domowej, jakby rzeczywiście owe danie przyrządzał. Kolana tak roztrzęsione, niczym różowa galaretka babuni, która dodała zbyt wiele żelatyny, wcale nie pomagały w stawianiu każdego następnego, ale jakże trudnego, kroku. Miałem wrażenie jakbym w ogóle nie szedł, tylko sunął na przód po oleju gęsto rozlanym na wystarczająco gładkiej podłodze, czy podobnym śliskim specyfiku o identycznych właściwościach. Postawienie stopy na panelach wyłącznie z pozoru wydawało się być łatwym zadaniem, gdyż naprawdę wymagało to o wiele więcej równowagi, opanowania i spokoju, niż jakiekolwiek inne zadanie, nie potrzebujące aż tak wiele uwagi i skupienia. Niesamowicie drżące, wilgotne od potu, sygnału przeogromnego zdenerwowania faktem wywołania do tej przeklętej tablicy przez profesora, dłonie nie potrafiły znaleźć miejsca, jakiegoś punktu, o który mogłyby spokojnie się oprzeć, jednocześnie chroniąc całe ciało przed bolesnym upadkiem na oczach wszystkich. Złapanie brzegu ławki nie było w najmniejszym stopniu pomocne, gdyż po prostu po kilku długich sekundach moja ręka z powrotem opadała na dół, zostawiając po sobie nieciekawie wyglądający, mokry ślad w kształcie podłużnej smugi, więc po prostu szedłem... szedłem bardzo wolnym, wręcz żółwim krokiem w stronę miejsca mego skazania na śmierć w pełni świadomy rzeczy, przez jakie będę zmuszony przejść za kilka kolejnych minut, jak nie szybciej. <br />
Naglące spojrzenie groźnego pana Way'a nie pozostawiało żadnych wątpliwości co do tego, iż mężczyzna, wyraźnie zdenerwowany tak długim oczekiwaniem, nie oferuje taryfy ulgowej, jak w przypadku Ben'a w stanie przedzawałowym. Jego tęga mina, o wiele bardziej przerażająca, niźli poprzednio niczym kamień pozostawała bez żadnych, nawet najmniejszych zmian. O nie... teraz zdecydowanie będzie o wiele straszniej, możliwe że nawet dojdzie do czynów mniej dozwolonych na terenie obecnie wielce szanowanej szkoły. Zegar, wiszący nieopodal na ścianie po prawej stronie wydawał z siebie naprawdę dezorientujące, głośne dźwięki. W zupełnej ciszy jego tykanie, słyszane z odległości kilku metrów, przypominało jakiś duży, nad wyraz masywny chronometr, który wstawiono do tej sali wyłącznie po to, by odliczał czas do końca dni przykładnego ucznia z niewłaściwym numerkiem w czerwonym dzienniku, jakie obierze sobie czarnowłosy. I prawdopodobnie rzeczywiście odliczał kolejne minuty, które wolnymi kroczkami zbliżały się do końca lekcji, czekając na upragniony dzwonek, mający rozbrzmieć w najbliższym czasie... od mojej śmierci. Jak wcześniej nie znosiłem okropnego sygnału, jaki z siebie wydawał, zwiastując krótsze, bądź dłuższe przerwy, tak teraz z utęsknieniem nasłuchiwałem skrzekliwego brzemienia, podobnego do nad wyraz "przyjemnego" głosu dyrektorki.<br />
- Może lepiej odpowiedz mi na pierwsze pytanie stamtąd. Odrobiłeś zadanie domowe? - zapytał profesor, ściągając nieznacznie brwi. Zniecierpliwienie już teraz gwałtownie wtargnęło w spokojny, stonowany ton, ukazując prawdziwy nastrój panujący w jego wnętrzu. Złożone w sposób jak do długiej i gorzkiej modlitwy ręce sygnalizowały, że lada moment jakaś niewidzialna bomba ukryta w umyśle Way'a może w każdej chwili wybuchać, zmiatając z powierzchni ziemi akurat naszą klasę, która nieszczęśliwie trafiła na jedną jedyną godzinę pod opiekę, czy raczej terror czarnowłosego. Zmęczony wzrok, skupiony wyłącznie na mojej osobie, śledził mozolne ruchy, jakie wykonywałem, by w końcu dojść do przeklętego biurka i otrzymać zasłużoną karę. Zieleń tęczówek, tak wyblakła, w ogóle nie podobna do tego pamiętnego dnia, kiedy to nasze spojrzenia połączyła ta specyficzna, bardzo rzadka i nadzwyczajna więź, nadal potrafiła oczarować swoim blaskiem. Wbrew pozorom w podkrążonych oczach, gdzie wyraźnie odciskała się linia dojrzałego wieku oraz ciągłe zmęczenie, czy po prostu niewyspanie migotały resztki drobnych, niezauważalnych przez zwykłego przechodnia, iskierek, zwiastujących dawne szczęśliwe życie. I to właśnie one, niepozorne, ale jakże mocno błyszczące płomyki nadawały mężczyźnie tego niepowtarzalnego wyglądu. Czarne włosy, rozsypane na ramionach oraz spływające niczym leśny strumyk ogrzewany w promieniach porannego słońca, tylko dopełniały nadzwyczajnej postawy. Niektóre zbłąkane kosmyki znalazły swoje miejsce na bladym czole, bądź policzkach, natomiast jeszcze inne co sekundę wpadały mu do oczu przez co często musiał odgarniać je szybkim ruchem ręki. Drobny, zadarty w górę nosek idealnie wpasował się w całą twarz profesora dodając mu nieco dziecinnej aparycji, jednak szerokie, postawne ramiona rozwiewały wszelkie podejrzenia młodzieńczego wieku. Ja sam dałbym mu najwyżej dwadzieścia pięć lat, ale jak wiadomo... pozory mylą.<br />
- To jak? Masz, czy nie masz? - powtórzył, wyrywając mnie z rozmyślań zanim zdążyłem dotrzeć do opisywania jego cudownych, w kolorze koralowym zaciśniętych w wąską linijkę ust. Wprawdzie i tak było by już co najmniej dziwne, wpatrywać się w wargi własnego nauczyciela z wyraźną fascynacją, jednocześnie nie odrywając wzroku nawet na moment. Ale to w jaki kuszący sposób otwierał je, kiedy chciał powiedzieć coś naprawdę ważnego nie jest łatwe do pominięcia... To jak zupełnie nieświadomie wodził po nich językiem, chcąc jakoś ukoić zszargane nerwy. To jak... - Iero! Do jasnej cholery, mówię do ciebie!<br />
- Co? To znaczy proszę? Chwileczkę... - zupełnie zmieszany zacząłem w ogromnym pośpiechu grzebać roztrzęsionymi dłońmi w torbie, poszukując zeszytu do matematyki. Przekopując niezliczone sterty w ogóle niepotrzebnych książek, zeszytów oraz jakichś pomazanych notatników, w końcu udało mi się wyciągnąć z otchłani gorszych, niż torebka matki, czarny zeszyt z kolorowym nadrukiem z przodu. Bez zawahania czym prędzej pognałem w stronę mężczyzny, omal nie łamiąc po drodze nogi o czyjś plecak z stanowczo za długimi paskami. <br />
- Czyli nie masz... - mruknął w odpowiedzi, bez przerwy wertując kartki z pewnością nie takie, jakie chciałby oglądać. Większość z nich była zamazana jakimiś głupimi rysunkami, lub podobnymi napisami o identycznemu ogółowi problemów na temat pana Way'a, o których nawet nie miałem zielonego pojęcia. Zapewne zrobiłem je bardzo dawno temu, bądź jeszcze wcześniej, kiedy absolutnie nigdy ( za sprawą zarówno zdrowego rozsądku jak i niezawodnej intuicji ) nie oddałbym owego pechowego zeszytu nikomu z rówieśników, a tym bardziej profesorowi. Otóż bezsprzecznie muszę stwierdzić, że jestem idiotą, a za niecałe dziesięć sekund będę trupem idiotą... lub idiotycznym trupem, jak kto woli.<br />
- Połóż ręce na biurku. - oznajmił nauczyciel głosem spokojnym, opanowanym, może nawet za bardzo jak na jego wybuchową naturę. Każda głoska, czy litera wypowiedziana została dokładnie, niczym przez najlepszego obywatela kraju, który szanował narodową mowę i język. Mogłem niemal usłyszeć ogromną staranność, włożoną w choćby najmniejsze słówko oraz udawany spokój, bijący od mężczyzny, jakim zakrywał podenerwowanie wręcz ze zdolnością złodzieja, bądź innego człowieka, pracującego w zawodzie, gdzie potrzeba dużo sprytu i przebiegłości. Od razu miałem okazję dostrzec tą nagłą zmianę w zachowaniu Way'a, gdyż zazwyczaj postanawiał ujawniać uczniom swoją prawdziwą naturę, przedstawiając ją w czystej postaci gniewu, aczkolwiek teraz chyba pragnął uspokoić mnie, lub też samego siebie przed wymierzeniem "sprawiedliwej" kary za nieodrobienie pracy domowej i kolejną z rzędu jedynkę.<br />
- Nie. - kiedy tylko owa sylaba opuściła moje usta, poczułem niesamowitą ulgę. Lecz skąd...? Jak mogłem chociażby na chwilę przestać zadręczać myśli tym, cóż właśnie powiedziałem, skoro ostry wzrok czarnowłosego przeszywał na wskroś ciało oraz duszę, jak nie więcej... On doskonale widział stopień mojego ogromnego przerażenia. Widział, że najchętniej uciekłbym z tego przeklętego miejsca jak najdalej się da i nigdy już nie wrócił do szkoły, aczkolwiek wciąż, ze stoickim spokojem potrafił nieustannie patrzeć wprost w moje oczy, wyraźnie, z nieukrywaną nonszalancją mając z tego dobrą zabawę. Jednam mi w ogóle nie było do śmiechu, zarówno teraz, a także jeszcze kilka chwil temu, kiedy to mogłem spostrzec na jego bladej, wręcz trupiej twarzy blady, zbłąkany uśmiech pięknych, różowych ust, zaciśniętych w wąską linijkę, która zacieśniała się wraz z następnym matematycznym pytaniem. Przecież wiedza na temat zgłaszania niepodważalnego sprzeciwu zasadom profesora, zwłaszcza temu najgroźniejszemu z nich wszystkich, powszechnie była doskonale znana i nikt, absolutnie nikt nie posiadał na tyle odwagi, aby zmienić panujące od lat zasady. Niestety, jednak ja, pośród przyciszonych szeptów nastolatków stałem w głównym punkcie sali, nieświadomy tego, co aktualnie wyczyniam.<br />
Upartość... Niektórzy sądzą, iż to nad wyraz przydatna i prawidłowa cecha, której tylko można pozazdrościć jej szczęśliwym posiadaczom, jednak tak naprawdę nie mają pojęcia jak ciężko było nieustannie nosić to gorzkie, masywne brzemię, jakim właśnie mianuje się owa właściwość charakteru... charakteru, jakiego zmienić nie można za żadne skarby świata, a chociaż najmniejsza, usilna próba jego modyfikacji jest w stanie zaszkodzić samemu człowiekowi. Czy kiedykolwiek wypowiedziane słowa miały większe znaczenie, niźli powinny posiadać? Czy kiedykolwiek zdziałały one więcej, niż wypowiedzi pozostałych? Czy zacięte spory, długoletnie kłótnie i waśnie zostawały wygrane tylko dzięki uporowi do ostatniej kropli krwi bez możliwości złożenia białych chorągwi u stóp przeciwnika? Raniące, pełne grzechu wyrazy wciąż wypływały z ust, czyniąc więcej dobrych rzeczy, aniżeli złych. Ludzie upadali na kolana, byle tylko posłuchać wytrwałych przemówień oraz szybkich wystąpień, mających na celu zwycięstwo w nieskończenie długim sporze. To właśnie tworzy cudowną, błogosławioną, bądź przeklętą cechę, niemożliwą do usunięcia, bądź jakiejkolwiek poprawki. To właśnie tworzy piekło...<br />
- Co proszę? <br />
- T-to znacz-czy j-ja...<br />
Zanim zdążyłem dokończyć dopiero zaczęte zdanie, w którym musiałem wymyślić dobre, odpowiednie słowa, abym a w krótkim czasie uratował zarówno swoją skórę jak i wybronił się przed kolejną, tym razem o wiele większą i bardziej słuszną jedynką, coś, a raczej ktoś mocno szarpnął mną do przodu. Gdyby nie szybki, odpowiednio wyćwiczony refleks, z niemałą pewnością obecnie zbierałbym zęby z lakierowanych paneli podłogowych, jednak teraz stało się coś o wiele gorszego, niż mógłbym sobie wyobrażać i naprawdę nie wiem, czy lepiej by nie było pozbyć się własnych zębów, niźli wylądować w takiej dziwacznej pozycji jak ta... Przynajmniej większość klasy miała rzeczywisty powód do piskliwego śmiechu, zduszonego przed usta szczelnie zasłonięte dłonią, bądź tkaniną swetra, czy bluzy. <br />
Moją ręka, nienaturalnie wykrzywiona za plecami, a jednocześnie silnie przytrzymywana przez profesora bez najmniejszej szansy na szybkie uwolnienie, sprawiała okropny ból, przechodzący od nadgarstka po sam bark i jeszcze odrobinę niżej. Druga dłoń, ułożona wierzchem na gładkiej powierzchni biurka, również unieruchomiona czekała, by wreszcie otrzymać w pełni zasłużoną karę za nieprzestrzeganie i regulaminu szkoły oraz osobistych zasad czarnowłosego. Nogi szeroko rozstawione tyłem do drzwi wejściowych oraz samego nauczyciela drżały lekko, uniemożliwiając stanie w zupełnej ciszy i bezruchu. Nawet, jeżeli bardzo bym pragnął zamarzać w jednym miejscu do skończenie makabrycznej lekcji, nawet, jeżeli własne życie zależało by od tego, czy w najbliższym czasie ruszę się choćby o milimetr, z pewnością przegrałbym nierówną walkę, gdyż strach mówił sam za siebie, występując w postaci dygotania całego ciała. Toż to nie do pomyślenia, żebym ja, Frank Iero, był aż tak przerażony w błahej sytuacji... z panem Way'em w roli głównej. Lecz jeżeli w grę wchodzi ten człowiek zdecydowałem ustąpić oraz posłusznie wykonywać wydane polecenia w celu uchronienia swoich kości przed jego gniewem.<br />
- Ja już cię nauczę pokory i szacunku, ty mały smarkaczu... - mężczyzna nagle pochwycił w dłoń dość gruby, ciemnobrązowej barwy przedmiot z lekko startą, ale wciąż widoczną podziałką na brzegu i jednym szybkim, wręcz niezauważalnym dla mnie ruchem zamachnął się wprost na brzeg biurka, gdzie wygodnie spoczywała moja dłoń.<br />
Zacisnąłem mocno powieki, dokładnie wiedząc, że tym nieszczęśliwym razem nie uniknę kary za złe sprawowanie, dlatego wolałem przygotować umysł na nadchodzący ból, bym mógł jakoś wyciszyć go kiedy dojdzie do punktu kulminacyjnego. Od kilku lat szkoliłem tą sztukę, aby w chwili uderzenia nie myśleć tak intensywnie o zadanym cierpieniu, tylko o czymś miłym i przyjaznym, dlatego wcześniej potężny, nie do zwalczenia strach zmniejszył się odrobinę, widząc ulgę, jaka zawładnęła mną w jednej sekundzie. Wszystkie, mocno naprężone mięśnie opuściły nieco napięcie, pozwalając całkowitemu rozluźnieniu wpłynąć do nich, zarazem otulając delikatną mgiełką spokoju oraz pełnego opanowania, a kompletne przerażenie jakby nagle wyparowało, pozostawiając po sobie jedynie puste miejsce, dokładnie przygotowane na zgromadzenie całego bólu. " Spokojnie, Frank... Zaraz będzie po wszystkim... " Ale nawet ciągłe powtarzanie tych dwóch, krótkich, acz nad zwyczaj treściwych i wymownych zdań pomagało naprawdę w niewielkich ilościach.<br />
Po dosłownie sekundzie wielkich i możliwie najdłuższych rozmyślań coś ciężkiego uderzyło w twardą powierzchnię biurka, tuż obok mojej dłoni, która, przytrzymywana przez silną rękę profesora, drżała niczym galareta na o wiele za małym talerzyku. Głośny, a wręcz przeszywający ciało oraz duszę huk rozniósł się zwielokrotnionym echem po obszernej sali, jednocześnie zagłuszając słowa Way'a, jakie bez przerwy wymawiał bez jakiegokolwiek opamiętania. Nie słyszałem wypowiadanych przez niego długich przemów, mających na celu nauczenie mnie choć odrobiny pokory, ani głośniejszych wrzasków, by w końcu przekaz obrany przez mężczyznę dotarł do uodpornionego na wszelkie przydatne, bądź zupełnie zbędne informacje, umysłu niegrzecznego ucznia, z którym dziennie był zmuszony przechodzić istne męki i piekło. Została tylko głucha cisza, wciąż obijająca tępym brzdękiem o ściany mojego lekko przysłoniętego mgłą niewiedzy mózgu. Wydźwięk pochodzący z jej wnętrza przypominał coś w rodzaju stłumionego wrzasku kobiety o bardzo nienaturalnym wysokim poziomie głosu, która akurat teraz, w najważniejszym momencie dzisiejszego dnia zapragnęła wrzeszczeć ile tylko jest dozwolone, abym przez jakiś czas pozostał kompletnie skołowany, jak to bywało przez ostatnie kilka sekund. Odbierając te dziwaczne fale o bardzo wysokim natężeniu dźwięku wcale nie miałem ochoty na szybkie ogłuchnięcie w tak młodym wieku. Nie, ja w ogóle nie chciałem słyszeć tych okropnych krzyków, doprowadzających do szału i rzeczywistej paranoi, ale... właśnie owa cisza, niezwykle dużo w tej chwili mówiąca pozwoliła mi po chwili wrócić do świata żywych wraz z odebraniem wszelkich podstawowych bodźców.<br />
Naraz wypuściłem nagromadzone przez ten cały czas powietrze, zalegające w pluchach od kilku dobrych minut. W ciszy panującej dookoła mnie i wszędzie indziej w tej oto sali, w każdym małym, ciemnym kącie i rogu dokładnie było słychać jak z wielkim strachem, ukrytym w oczach, teraz przysłoniętych długą, gęstą grzywką brązowych włosów, chciałem unormować oddech oraz wyrównać rozszalałe od nadmiaru emocji tętno. Z głośnym westchnieniem po raz kolejny pozbyłem się resztek życiodajnego tlenu tylko po to, by za moment wziąć kolejny głęboki wdech, świadczący o wielce wymownej uldze, jaką aktualnie czułem całym sobą.<br />
- Zostaniesz po lekcjach, a teraz siadaj. - warknął groźnie, po czym na potwierdzenie swoich niezwykle mocnych słów ponownie uderzył linijką w kant mebla. <br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-large;">***</span></div>
<br />
<br />
Przełknąłem głośno nadmiar śliny, zalegającej w moich ustach, abym mógł porządnie odetchnąć po tak napiętej sytuacji, jaka miała miejsce jeszcze kilka minut temu w tej oto klasie, gdzie aktualnie siedziałem, bawiąc się skrawkiem materiału czarnej, trochę podniszczonej, ale wciąż przydatnej bluzy. Owa czynność chyba miała na celu uspokojenie mnie choć odrobinę po tym całym, nie bardzo przyjemnym zajściu z własnym profesorem. Nadal przerażone spojrzenie brązowych oczy wodziło od krzesła do krzesła, od kąta do kąta, by dać całkowitą pewność, iż w tym pomieszczeniu nie ma zupełnie nikogo i mogę poczuć choć odrobinę bezpieczeństwa, które za każdym możliwym razem ofiarowywała samotność. Bo to właśnie przebywając sam na sam z własnymi, spokojnymi, bądź rozgorączkowanymi myślami potrafiłem w pełni ukoić zdenerwowanie i przez jeden krótki moment doświadczyć wrażenie niesamowitej beztroski oraz sielanki, na jaką nigdy wcześniej nie byłem w stanie poświęcić odpowiedniego czasu. Kiedy posiadałem pełną świadomość, iż w najbliższym czasie pozostanę sam, zamknięty od środka na klucz w jednym, mniejszym, bądź też większym pomieszczeniu, wiedziałem już, że doskonale i kompletnie wykorzystam te rzadkie chwile na naprawdę ważne rzeczy... rzeczy, na które nigdy wcześniej się nie odważyłem, nawet nie dane mi było pomyśleć o nich nigdy w swoim krótkim życiu, lecz teraz... warto rozważyć przeszłość i przyszłość, kiedy ma się ku temu sposobność. I ten cudowny pomysł zmienienia własnego losu na nieco lepszy, mądrzejszy napawał mnie niesamowitym uczuciem radości oraz bezgranicznego szczęścia.<br />
Cisza... Pan Way, wraz z rozbrzmieniem dzwonka, wyszedł z pozostałymi uczniami, najpewniej do pokoju nauczycielskiego po ważne dla niego rzeczy, jakie zostawił przed poprzednią lekcją, natomiast polecił mi tutaj czekać na jego szybki powrót. Jednak mam nadzieję, że mężczyzna zrozumie ile owy wcześniejszy fakt dla mnie znaczył i postanowi chwilę odczekać zanim z powrotem pojawi się w tej sali z nowym, uprzednio przygotowanym, zestawem niewygodnych pytań. Jednak ta przejmująca cisza... Dało się ją słyszeć z dużych odległości, prawda? Dźwięczała dookoła, tworząc istny chaos i zamęt nie do opanowania. Z zamysłem i czystą złośliwością przewracała poukładane, długo konstruowane plany, wprowadzając w dotychczasowe spokojne życie bałagan, który sprawiał, że chęci do dalszej walki z tym porażającym wrażeniem hałasu zanikały do ostatniej kropli. Jej intensywny, gorzki smak wypełniał usta, tworzył coś w rodzaju kwasu, zatruwającego przyjemną codzienność i całego człowieka, poczynając od najbardziej wrażliwych fragmentów ciała, a kończąc w największym stopniu odpornych na działanie śmiercionośnego jadu. Powoli, bardzo wolnymi, płynnymi ruchami wypełniała najpierw dłonie, później zdolne do czynienia złych rzeczy, następnie umysł, który na owe czyny zezwalał z pełną świadomością, iż robi naprawdę źle. Rozprzestrzeniała się w zastraszającym tempie, chcąc z wolna opanować najpierw jedną, bezbronna osobę, a z kolei miasto oraz całą ludzkość. Władza... jedyne co było potrzebne do osiągnięcia wymarzonego celu, akurat weszło w posiadanie najniebezpieczniejszego z uczuć. Dzięki temu przejęcie przywództwa nad światem zostało mianowane jeszcze łatwiejszym wysiłkiem, przez co większa część dobrych ludzi popadła w panikę i bezradność, dając temu czemuś dostęp do wcześniej niemożliwych do zdobycia miejsc. Natomiast ona wciąż działa, bez ustanku próbując przejąc kontrolę. Dotykała swoimi obślizgłymi mackami wszystkiego, co wpadło w ręce, by tylko móc zamienić nawet przedmiot w niebezpieczną broń, posłusznie służącą własnej pani. I ja, dokładnie wiedząc co robi ona z samotnymi ludźmi, potrzebującymi zaledwie zrozumienia, szczerze jej nienawidziłem. Z całego serca życzyłem, aby zniknęła z powierzchni ziemi raz na zawsze, jednak... tylko ona potrafiła mnie wysłuchać. Cóż za ironia... żeby słyszeć ciszę...<br />
Gniotłem ciemną, delikatną w dotyku tkaninę w długich, chudych i wciąż lekko drżących palcach, czasem owijając ją wokół nadgarstka, następnym razem szarpiąc we wszystkie strony, zarazem uważając aby nie jej zniszczyć. Ta bluza była dla mnie bardzo cenna i przynosiła ze sobą niezwykle ważne, nad wyraz istotne wspomnienia sprzed lat, kiedy to dopiero zaczynałem szkolenie w naszej tajnej kryjówce. Duży, kilkupiętrowy budynek z czerwonej cegły wystawał ponad wszystkie inne, szczycąc swoją potęgą, nieświadomie ukazując władzę nad pozostałymi, o wiele mniejszymi domkami, czy organizacjami. Ogromna liczba pokoi, biur, czy większych sal stworzonych specjalnie do ćwiczeń i odbywania praktyk wręcz porażała ilością oraz jakością ich wykonania. Każde, te mniejsze i większe pomieszczenie mogło szczycić się wielką dbałością o wszelkie szczegóły, a najdrobniejsze niedociągnięcie, o ile w ogóle istniało, zostawała natychmiast likwidowane przez grupę specjalistów. Tak właśnie dbano o pracowników "Undertaker". Nazwa naszej grupy, działającej pod przykrywką jako zakład pogrzebowy nie budziła wielu podejrzeń wśród miejscowych. Przedsiębiorstwo jak każde inne, ludzie jak wszyscy pozostali, tylko naprawdę nikt, prócz zaufanych osób, nie posiadał najmniejszego pojęcia o tym, co ma miejsce tutaj, lecz pod osłoną nocy. Setki, może nawet tysiące ludzi, pracujący dla tej jednej, najważniejszej organizacji pragnęli, aby kolejny potomek wyrósł na profesjonalnego mordercę, usiłowali szkolić go najlepiej jak można, a on słuchał pokornie ich rozkazów, również pragnąc zostać takim, jak jego rodzice. Przez wiele miesięcy zamieszkiwał wraz z bliskimi w wielokondygnacyjnym wieżowcu, trenując ciężko, aż w końcu osiągnął wymarzony cel. Ah, czyżbym jeszcze nie wspomniał, że od kilku ładnych, acz niesamowicie długich lat to właśnie ja zajmuje się "likwidacją problemów"? Problemów innych ludzi, który potrzebują unicestwienia swoich zmartwień jak najszybciej. Dokładnie czternastego sierpnia informacje o tym, jaką pracę od wieków wykonywała moja rodzina, a już tydzień później stanąłem przez niebezpiecznie trudnym wyborem. Przyjąłem propozycję nie do odrzucenia i tak oto zostałem... płatnym zabójcą.<br />
Nagle ktoś z ogromną siłą szarpnął mnie niespodziewanie za przedramię, ciągnąc ku sobie, niestety w tak niefortunny ( przynajmniej nie dla niego ) sposób, że chcąc nie chcąc z grymasem wielkiego niezadowolenia na twarzy, poleciałem całym, choć niewielkim ciężarem ciała wprost na młodego osobnika. Mimo usilnych starań, by jednak nie wpaść na owego nieznajomego, który z wyraźnym zamysłem zrobienia tego, co właśnie uczynił, śmiało patrzył wprost w moje oczy z łatwo zauważalnym rozbawieniem jakiegoś sześcioletniego dziecka na widok ogromnego, kolorowego lizaka na przeźroczystej wystawie sklepowej, co można było bez problemu odczytać z jego równie roześmianych, bardziej intensywnych, a wręcz rażących głęboką zielenią tęczówek. Usta, wygięte w podstępnym, złowrogim uśmiechu śmiały mi się prosto w twarz, zapewne z braku ostrożności i nieuwagi, gdyż całą poświęciłem bezsensownym rozmyślaniom na temat niewartej przeszłości. Nawet paniczne, zamaszyste ruchy rękoma w miniaturowym stopniu nie pomagały w odzyskaniu choć odrobiny czegoś na wzór równowagi, dlatego też po niecałych kilku sekundach napiętych starań, miałem stuprocentową pewność, że jednak tym razem ani spryt, ani bardzo dobry refleks w obecnej sytuacji znaczą naprawdę niewiele, lub tyle, co zeszłoroczny śnieg. W jednaj chwili cały świat zawirował przez moimi oczami, tworząc coś na kształt ogromnej, różnobarwnej plamy z otoczenia, bym po prostu nie mógł zorientować się gdzie akurat jestem, natomiast kompletny mętlik w głowie, dodatkowo spotęgowany okropnym przeczuciem dawał o sobie zna w postaci lekkich, acz szybko mijających mdłości. Nogi same z siebie nagle odmówiły posłuszeństwa i niczym z waty wykonywały wyłącznie niezgrabne ruchy w pełni zależne od o wiele silniejszego mężczyzny naprzeciwko. Bezwładne mięśnie rąk już nie dokładały wszelkich starań, aby uratować ciało przed przyszłym, bolesnym upadkiem, tylko spokojnie czekały na wydarzenia, jakie mają odbyć się już niedługo. A ja, zanim upadłem w pustą przestrzeń, zdążyłem jeszcze spojrzeć w górę na oprawcę, który wcale nie chciał mojej krzywdy, gdyż niedługo potem złapał mnie w pasie, przyciągając mocno do swojej ciepłej klatki piersiowej.<br />
Nieoczekiwanie zamarłem, czując na własnych wargach ciepło ust profesora... </div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-7195921434620196682013-04-26T08:12:00.001-07:002013-08-13T13:18:02.380-07:00Like a gun in hand 1<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">No hejoooo! Przyznać się kto tęsknił? Chyba najbardziej ja ;_; Naprawdę! Stęskniłam się już za dodawaniem postów, chociaż... bo przeważnie jest tak, że kiedy robię przerwę to tylko po to, by nadrobić zaległości, a teraz... teraz przez około dwa tygodnie nie tknęłam ani notatnika na kompie, ani kartki ani długopisu i chyba mi to wyszło na dobre, chociaż powstrzymywałam się rękami i nogami, żeby czegoś przypadkiem nie napisać. Potem wróciłam i wiecie co się okazało? Że jestem strasznym leniem! Nie potrafię napisać rozdziału na 3000 słów w tydzień! A przeważnie tak było, soooł... Wiem, wiem, rozleniwiłam się xD Dlatego też muszę wrócić do normy i potrzebuje Waszej pomocy! Well... Proszę o motywacje xD</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Ah, rozdziały jak zwykle w piątki będą, chyba, że chwilowo (przez miesiąc) w soboty, bo wiecie... Ogarnianie lenia wcale nie jest takie łatwe. I to chyba wszystko. </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="color: red;"><span style="color: yellow;">NA DOLE NIESPODZIANKA... ALE DLA</span> DARSY</span> xD Pod następnym postem zrobię coś dla was wszystkich <3</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;">Aaa no i części tego shota będzie około 3. Endżojujcie!</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<span style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: x-small;">Tak naprawdę nie czytałam tego w całości, więc nie bijcie za powtórzenia xD</span><br />
_________________________________________________<br />
<br />
<h3 style="text-align: left;">
[Gerard] </h3>
<br />
<br />
Sztuka...To ona pozwala człowiekowi wyzwolić siebie, poczuć wreszcie pełnię życia. Można z niej stworzyć, co się tylko zechcę, a i dla każdego będzie stanowiło prawdziwe arcydzieło. Niezależnie od tego, co znajdzie się na płótnie, bez względu na to, co chcemy przekazać inni ludzie zobaczą tylko bazgroły. Być może spodoba im się, ale zaledwie bardzo wrażliwe osoby dostrzegą coś więcej...Kawałek duszy artysty, który włożył w obraz całego siebie, duszę, targające nim uczucia. Te małe i większe, smutniejsze i szczęśliwsze chwile stworzą na białej powierzchni idealną gamę barw, zgranych ze sobą, niczym głębokie wody oceanu, gdzie co rusz widnieją odmienne kolory. Lub niebo zachodzącego słońca od północy, albo też postać...To, co się tam pojawi zależy tylko i wyłącznie od człowieka, który owe dzieło tworzy. Machinalnie przeciąga pędzlem po czystej przestrzeni, chcąc wyrazić siebie...Bardzo prawdopodobne, że obraz malarza nigdy nie ujrzy światła dziennego, pozostanie w ciemnej, brudnej piwnicy, przykryty stertą starych szmat wraz z innymi, które pozwoliły mu przedstawić własne wrażenie codziennego świata. Równie dobrze wolno zrobić coś zupełnie odmiennego niż podstawowy portret, bądź krajobraz. Można przedstawić rzeczywistość, taką jaka jest, a nie jaką ją widzimy. Zwykły, szary dzień w oczach wyczulonego na potrzeby innych chłopaka wyglądałby zupełnie inaczej. On wie, co czai się w ciemnych zaułkach, choć wcale tego nie sprawdził. Przeczuwa, ile zła kryje się w co drugim człowieku, obok którego przejdzie. Teraz Newark już nie jest bezpiecznym miejscem jak dawniej. Mimo, że mieszkańcy starają zachowywać pozory ciepłego, rodzinnego miasteczka, zawsze otwartego dla turystów, większość z nich zna sekret nie dany poznać nikomu spoza obszaru. Hańba temu, kto piśnie słowo na ten temat dziwnych zjawisk, mających miejsce w ostatnich czasach. W sumie można by je uznać za całkiem naturalne, gdyby tylko nie pojawiały się w określonym, dokładnie przewidzianym momencie. Każdego jednego pochmurnego dnia, który samą swoją aurą zwiastował złe rzeczy, mało ludzi wychodziło na zaciemnione ulice. Większość z nich wolała przebywać w ciepłych domach wraz z rodziną, lecz nie wiedzieli, że niebezpieczeństwo dotrze tam prędzej, czy później. Pokładali ślepą nadzieję w bzdurne usprawiedliwienia dla wydarzeń, na które nie potrafiono znaleźć sensownego wyjaśnienia. Okłamywali bliskich, sąsiadów, przyjaciół, wmawiając, że wszystko będzie dobrze, lecz niewielu w to wierzyło. I mieli rację. Po pewnym czasie każda z tych rodzin przeżywała prawdziwą tragedię. Nie wiedzieć czemu siostra, matka, dziadek, kuzynka ginęli w dziwnych, nierozwiązanych okolicznościach. Nawet najlepsza policja nie potrafiła nic poradzić w stosunku do rozpływających się w powietrzu osobach z krwi i kości. Zatarte ślady, bądź też zupełny ich brak oraz wnikliwe dochodzenia prowadziły do niczego. Ludzie znikali o poranku, popołudniu, wieczorem..Z dnia na dzień rosła liczba domniemanych porwań i samobójstw. Największa ilość podejrzanych przypadków odbywała się na obrzeżach miasta, w starych, opuszczonych magazynach, gdzie prawie co noc dostawano pilne wezwania w sprawie niepokojących faktów. Raz na pewien czas publikowano w gazetach zniknięcia patrolujących policjantów, lub zaniki pamięci. Po powrocie ze służby żaden z nich nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, a kiedy już to zrobił...Nie wiedział, że dzisiaj akurat on pilnował porządku w Newark. Całkowite zapomnienie ogarniało każdego, kto miał śmiałość zapuszczać się w niedozwolone obszary. W najgorszym wypadku w ogóle nie powrócił do rodzinnego domu. Te wszystkie tajemnicze wydarzenia w żaden sposób nie wpłynęły na mnie, chłopaka zatraconego w swoich myślach i nadziejach, całkowicie oddanemu jedynej przyjaciółce - sztuce.<br />
Przebywałem w wielkiej sali o wysokim suficie oraz szarych ścianach, pokrytych malowidłami, od których każdy najmniejszy szmer odbijał się i roznosił po całym pomieszczeniu z głośnym echem. Dookoła rozciągały się drewniane stoliki, zapełnione farbami i innymi przyborami, a w tyle stały różne instrumenty. Dwie gitary, jedna akustyczna, druga elektryczna, bas, perkusja, a oprócz tego jeszcze mniejsze, jak flet, czy coś, przypominające flet. Pracownia artystyczna, w które obecnie się znajdowałem podobna była do wielkiej, bogato zdobionej, komnaty królewskiej, a nie zwykłej, trochę większej klasy w szkole. To właśnie tutaj przychodziłem po zajęciach, by spędzić trochę czasu z moją ulubioną nauczycielką, a zarazem najbliższą koleżanką panią Wheltres, ale także, w celu uspokojenia i wyciszenia. Rzadko kiedy w pomieszczeniu przebywało więcej niż trzy osoby, w dodatku mało kto wiedział, iż to miejsce posiada magiczne właściwości, dzięki którym człowiek staje się lepszy. Większość z nich omijała brązowe drzwi szerokim łukiem, twierdząc, że malowanie i użalanie nad sobą jest przeznaczone tylko dla ciot. Owszem, z drugą opcją całkowicie się zgadzałem, natomiast co do pierwszej...Tak naprawdę trzeba mieć w sobie wiele odwagi, żeby ujawnić przed innymi to, czego nie miało się najmniejszego zamiaru pokazywać. Niestety, tak już jest i pozostanie. Tworząc coś, co według nas jest godne uwagi, wkładamy w to wiele samych siebie, może czasem za dużo, ale nic nie można na to poradzić. W przeciwnym razie spod naszych rąk wyszłoby coś, czego chcielibyśmy się pozbyć jak najszybciej. Dlatego, pokazując swój obraz na wystawie w galerii, bądź też komuś bardzo bliskiemu, czujemy się dość niezręcznie. Paraliżujący strach i obawa przed tym, że ktoś mógłby poznać wszystkie nasze tajemnice za jednym spojrzeniem, podczas, gdy sami poznawaliśmy siebie w o wiele dłuższym okresie, był nie do zniesienia. Lecz potem przychodzi czas, kiedy kompletnie się wyciszamy, uświadamiając, że przecież trzy czwarte z nich nie dostrzega tego, co ci wrażliwszy. Z trudem wymuszamy kolejne, sztuczne uśmiechy i czekamy na chwile, gdy będziemy w końcu sami... <br />
Siedziałem na małym, niezbyt wygodnym krzesełku, trzymając pędzel w ręce. Obok, na stojaku leżała średniej wielkości paleta z mnóstwem barw o różnych odcieniach. Przed oczami miałem czyste, białe płótno, gotowe już od samego początku, żeby zapełnić je kolorowymi plamami, jednak po prostu tego nie czułem. W głowie posiadałem dokładnie przygotowany plan tego, co pragnąłem wyrazić poprzez malowanie. Oczami wyobraźni widziałem piękną, białowłosą dziewczynę, stojącą na balkonie. Czarna sukienka z czerwonymi, krótkimi rękawami, powiewająca na wietrze, mieniła się moimi dwoma ukochanymi kolorami. Jej twarz, idealnie blada, bez żadnej skazy, jednak mimo wyraźnego szczęścia w kasztanowych oczach, usta układały nieciekawą historie. W długich, zgrabnych palcach mięła wianuszek z niebieskich kwiatów, szepcząc słowa smutnej opowieści. Porzucona przez rodzinę, opuszczona przez najdroższego jej mężczyznę. Sama wśród niebezpiecznego świata i niebezpiecznych ludzi, czyhających na jej życie. Aż w końcu, kiedy pogodziła się ze tak okropną stratą, stał się cud. Kochanek powrócił, beztrosko opierał się o framugę drzwi, obdarzając dziewczynę najczarowniejszym z uśmiechów, jaki tylko potrafił. Białowłosa natychmiast rzuciła się ku niemu, a kosmyki zafalowały w powietrzu, tworząc cudną zasłonę na jej ślicznej buźce. Wpadła wprost w ramiona swego lubego, niemalże od razu łącząc ich wargi w pocałunku pełnym pasji i namiętności. Mężczyzna przyciskał ją do siebie. Powoli skierował dłoń ku kieszeni spodni, by po chwili wyjąć z niej srebrne, błyszczące ostrze. Zupełnie nieświadomy własnych poczynań wbił je klatkę piersiową dziewczyny, uprzednio odsuwając ją od siebie, a krew trysnęła na jego twarz i splamiła mu ręce. Wiedział, że już zawsze będzie nosił ciężkie brzemię morderstwa, jakie popełnił na drugim piętrze własnego domu, dlatego postanowił sam umrzeć. Pochylił się nad drobnym ciałkiem i ucałował delikatnie blady policzek małżonki, uniósł nóż, by za chwilę móc swobodnie opaść na ziemię. Znaleziono ich razem ze złączonymi dłońmi, leżącymi po środku pokoju z uśmiechami na twarzach. <br />
Właśnie tę scenę chciałem uwiecznić na moim obrazie. Pokazać siłę miłości i oddania oraz nienawiść, jaką kierował się owy mężczyzna. Zupełnie bez powodu zabił swoją ukochaną, może przez zazdrość, lub inne zaburzenia. Żeby malować potrzeba trochę fantazji... Ułożyć sobie całą historię i poszczególne momenty, aby potem stworzyć artystyczną ręką dzieło, które zawiśnie na ścianach galerii, ciesząc się ogromną popularnością. W mojej głowie od dłuższego czasu kłębiło się wiele nowych, zupełnie odmiennych od poprzednich, pomysłów, jakie z pewnością nigdy nie ujrzą światła dziennego. Wszystkie kształty, powstałe wcześniej dzięki dobrze rozwiniętej wyobraźni nie znajdą miejsca pod postacią różnobarwnych smug i kresek na nieskazitelnie białym płótnie. Moje dłonie, choć wciąż bardzo sprawne i zwinne w operowaniu narzędziami, zupełnie jak dawniej, nie posiadają na tyle odwagi, aby malować rzeczy tak przerażające, bądź wręcz odrzucające człowieka od powstałego obrazu. Nie teraz... Nie mogę tworzyć tego co zechcę, chociaż sztuka podąża właśnie takimi żelaznymi zasadami. Od tego pamiętnego czasu, dosłownie niecałe pięć lat temu byłem wolny... Zupełnie swobodny, niczym ptak szybujący po niebieskim niebie w tle szarych, czy też kolorowych, puszystych chmur, potrafiący ich dosięgnąć, poczuć delikatność aksamitnego materiału, z jakiego zostały stworzone. Miałem wrażenie, jakbym sam, kiedy tylko zapragnę, mógł dotknąć fragment głównego sklepienia na ziemi oraz cieszyć nieskończoną... wolnością i beztroską. Nieograniczony głupimi umowami, roześmiany jak zawsze, byłem po prostu szczęśliwy, jednak jeszcze wtedy nie wiedziałem, że kilka nieprzemyślanych, głupich słów potrafi spowodować tak ogromne szkody. No i właśnie dzięki temu siedzę teraz tutaj, w jedynej sali, gdzie mogę spokojnie porozmyślać, marzyć, całkowicie zatracić się w sobie... przynajmniej ten jeden raz na kilka tygodni.<br />
- Co jest, profesorze? Brak weny, czy może chodzi o coś innego? - kobieta, zwana Melanie Wheltres drążyła uważnym, podejrzliwym wzrokiem dziurę w moim umyśle, zapewne chcąc zostać poinformowaną o sprawach, o których wiedzieć nie powinna... przynajmniej na chwilę obecną. Krótkie, acz ustrojone mniejszymi, lub większymi lokami koloru intensywnego fioletu, włosy idealnie wpasowywały swój wizerunek do ogólnego wyglądu. Duże, okrągłe oprawki okularów przysłaniały mi widok na oczy, które, jak zdążyłem zauważyć, są naprawdę piękne. Dwa małe, jadeitowe diamenciki, lśniące w świetle słonecznym, w charakterze niewielkich ogników. Jej ciemna, granatowa sukienka, stanowczo za krótka jak na osobę dobrze po pięćdziesiątce, lekko powiewała, tym samym uwalniając cudowny zapach perfum, dzięki masom ciepłego powietrza, wpływającymi do pokoju przed duże, odrobinę uchylone okno. Brązowe rajstopy ściśle opinały chude, patykowate łydki, nadając całej kreacji krztynę finezji oraz elegancji, natomiast czarne buciki, zapinane za kostką na drobny zameczek, stojące na naprawdę wysokim obcasie dodatkowo wydłużały jej, i tak długie, nogi. Mimo, iż kreacja nie należała do tych na pokazowe wyjścia, czy bankiety, do szkoły raczej nie powinno się zakładać tego typu ubrań, gdyż... No właśnie, dlaczego nie? Kobiecie należała się chociaż szczypta poczucia atrakcyjności, zwłaszcza w dojrzałym wieku, a bibliotekarka wyglądała bezsprzecznie oszałamiająco w nowym, dopiero przez nią odkrytym stylu. Aczkolwiek duże, nad wyraz wyeksponowane piersi, z namysłem otoczone czerwoną, jedwabną wstążką, jakie aktualnie znajdowały się dokładnie przed moją twarzą były totalną przesadą, toteż szybko odwróciłem wzrok z powrotem na płótno.<br />
- Nie, Mel, wszystko jest w porządku, tylko... - głębokie westchnięcie, zwiastujące głęboką ulgę, w istotnie krytycznym momencie opuściło usta, jednocześnie zabierając za sobą wszelkie dotychczasowe zdenerwowanie. - Ja już sam nie wiem. Nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Kiedy uczę, jest w porządku, mam zajęcie. Przerwy przeważnie spędzam tutaj, lecz kiedyś trzeba wyjść ze szkoły, a wtedy... Nic, kompletna próżnia. Przyjaciele? Raczej wątpię. Dom? O tak, tylko, że od dawien dawna, poza mną, stoi pusty. Ja... ja po prostu- <br />
Nie dokończyłem tego zdania nie tylko ze względu na brutalne wtargnięcie kobiety w moje słowo. Po prostu w ostatniej chwili przed otworzeniem samego siebie zupełnie obcej, co prawda długo znanej, ale jednak obcej osobie, zamilkłem, zdając sobie sprawę, że nigdy bym sobie nie wybaczył tego, co zrobić zamierzałem jeszcze przed momentem. Własne odczucia były czymś w zupełności prywatnym, nawet jeżeli bardzo pragnęło się wyjawić najskrytsze sekrety, powiedzieć o nich komuś może człowiekowi najbardziej bliskiemu sercu, zatrutemu wciąż pogłębiającymi, mrocznymi tajemnicami. Skryte myśli, kłębiące rozwiane, czasem przydatne, bądź zupełnie niepotrzebne idee w jednym, dokładnie uporządkowanym miejscu stanowiły jeden z wielu sensów życia, lecz odnalezienie pozostałych wymagało siły woli, czasu i odwagi, natomiast rozum i własny umysł posiadaliśmy już od pierwszego wdechu... wdechu zabrudzonego, zatrutego powietrza zepsutego świata, w jakim obecnie funkcjonujemy. To właśnie on poniekąd wpływa na różnego rodzaju samopoczucie, co więcej - charakter. Bo przecież środowisko, w którym przechodzimy cały okres dziecięcy, a później również młodzieńczy, kształtuje wszystkie cechy, rozwija wszelkie zdolności. Również ja uważałem, iż to właśnie najskrytsze jakich nikt obcy nie powinien przenigdy poznać. <br />
- Rozumiem, Gerard. Rozumiem... Co powiesz na rozrywkowy wieczór u mnie? Pooglądamy jakiś film, pozwolę ci nawet wybrać i ani ja ani ty nie będziemy samotni. Co ty na to? - zapytała z promiennym uśmiechem, umieszczając dłonie po obu stronach krzesła. Tak w istocie, to nie miałem zielonego pojęcia skąd w tej drobnej kobiecie bierze się tyle pozytywnej energii, ale ten drobny, prawie nic nieznaczący gest, jakim jest delikatnie uniesienie kącików warg ku górze, naprawdę dodaje odwagi i pewności siebie. Pomijając fakt, że wyraźnie zmieniony głos Melanie na bardziej kokieteryjny pieścił moje uszy, albo to, że jej ręka zawędrowała aż na samą górę, muskając opuszkami palców rozgrzaną poprzez gruby materiał kołnierza, szyję, czułem, jak przyjemne ciepło przeszywa całe ciało, natomiast drobne dreszcze przechodziły po same czubki palców. Mając pełną świadomość w jak kuszący sposób ciało kobiety wykonuje przeróżne akrobacje gdzieś z tyłu, jak jej kształtne biodra zataczają pełne kręgi tuż nad moją głową, niestety nie mogłem jej pozwolić na przedłużanie zadania, mającego na celu kompletnie uwidzenie oraz oszołomienie. Naprawdę, było mi bardzo przykro, gdyż Mel to istotnie dobra osoba, która dbała o wszystkich niezależnie od powodów. Posiadała rzeczywiście czyste, miłosierne serce, w przyszłości zapewne oddane kochającemu mężczyźnie, jednak... ja owym mężczyzną nie zamierzałem zostać. Zwłaszcza przy niemal piętnastoletniej różnicy wieku, przy czym ona była tą "odrobinę" starsza.<br />
W tym samym czasie, na moje ogromne szczęście, zadzwonił dzwonek, kończący dłuższą przerwę. Niemiły sygnał, niemniej stłumiony przez grube ściany pracowni, dało się dokładnie słyszeć nawet tutaj, przez zaporę namiętności, bijącej tylko z jednej strony, czyli od pięknej pani Wheltres. Jej twarz nagle przybrała niezbyt zadowolonego wyrazu, natomiast paskudny grymas, aktualnie goszczący na bladym obliczu, tylko odbierał powabu i odrobiny urody. <br />
- To ja... Może pójdę. - czym prędzej zebrałem swoje rzeczy, przewracając przy tym duży, zdobiony z uwzględnieniem najmniejszych szczegółów wazon z pędzlami. Przedmioty służące do malowania natychmiast przebiegły kolistymi ruchami wzdłuż linii łączenia ciemnych paneli podłogowych, lecz nie zwróciłem na to większej uwagi. W tej chwili ważne były wyłącznie wielkie, białe, błogosławione drzwi, stanowiące tunel ucieczki przed wygłodniałą bestią.<br />
<br />
<br />
<h3 style="text-align: left;">
[Frank]</h3>
<br />
<br />
<br />
Jak zwykle...Poniedziałki zaczynałem nudną matematyką, na jakiej przeważnie kładłem bezwładnie głowę na pomazanej najróżniejszymi rysunkami ławce, całkowicie się relaksując. Powieki ot tak sobie same opadały w dół, a mózg, rejestrując monotonny głos nauczyciela momentalnie zaprzestawał pracy i wykonywania skomplikowanych obliczeń, na których zapamiętanie wszystkich wzorów było wręcz niemożliwe. Książki pozostawały niewypakowane w plecaku, leżały spokojnie, czekając na to, by wbić wiedzę w tępe umysły tutejszych blondynek i ich dużych chłopców z drużyny piłkarskiej. Na moje wielkie szczęście, byli zajęci obściskiwaniem swoich plastikowych lal w miejscach mniej, bądź bardziej dozwolonych, toteż na czas obecnej przerwy miałem względny spokój. Niestety, o ciszy nie mogę powiedzieć tego samego...Tłumy krzyczących nastolatków przewijały się przez obszerną salę, wyzywając do bijatyki poszczególnych, sporych osobników płci niewiadomej, acz by zaraz potem biegnąć z płaczem do pobliskiej toalety po zaliczeniu porządnego ciosu prosto w nos. Tchórze i naiwniaki...Tylko takie osoby wypełniany chwalebny budynek, potocznie nazywany szkołą, mimo, że uczyli nas tutaj wyłącznie jak przetrwać w skrajnych warunkach (takich jak podwórkowe boisko po lekcjach, gdzie aż roiło się od kupy potężnych mięśni oraz śmiercionośnych piłek do koszykówki).<br />
Mężczyzna o długich, czarnych włosach sięgających do ramion oraz głowie pełnej zawikłanych, trudnych do ogarnięcia umysłem informacji właśnie wszedł przez wcześniej otwarte drzwi, zatrzaskując je z siłą mniejszą, niż na osobę jego postawnej budowy przystało i jak zwykle to robił. Rzucił czerwonym dziennikiem na biurko z wieloma rysami, zapewne od uderzeń grubym przedmiotem z podziałką o ostrych kantach, przez co ciche plaśnięcie o stos pożółkłych kartek rozniosło się echem po pomieszczeniu. Nie stronił również od wymierzania drobnych kar niegrzecznym uczniom ową linijką, nieodłączną towarzyszką zajęć z klasą, do której należałem, w ramach pokuty za złe sprawowanie. Młody, jak na tutejszych pracowników, pan Way nie wzywał mnie zbyt często do odpowiedzi, a kiedy zostawał zmuszony do wykonania tego jakże trudnego czynu, przeważnie lądowałem z nową jedynką w dzienniczku do kolekcji. Matematyk prowadził swoje lekcje w dość nudny sposób, prezentując schematy na podniszczonych tabliczkach, z pewnością używanych przez kilka pokoleń, tłumaczył w niezrozumiały dla nikogo sposób omawiany temat. Istotnie, podziwiałem osoby, szczególnie nauczycieli, którzy kończąc parę lat ciężkich studiów tylko dlatego, by zdobyć dyplom magistra, po naprawdę trudnych egzaminach i kilkudziesięciu latach nauki w szkole pełnej rozpieszczonych, wrzeszczących bachorów, nadal zapamiętywali większość potrzebnych algorytmów, jednak... Ta robota w zupełności nie jest odpowiednia dla kogoś takiego jak ja, toteż nie mam najmniejszego pojęcia dlatego codziennie zostaje zmuszony do przyjścia tutaj.<br />
Kiedy mężczyzna z całej swojej siły, a na pewno miał jej wiele, zamachnął się mocno otwartą dłonią prosto w twardy stół, by uciszyć klasę, kilka arkuszy papieru zapisanego po same brzegi upadło na podłogę, jednocześnie zataczając półokręgi na tle drobinek kurzu oraz jasnożółtych promieni, jakie od pewnego czasu wpadały przez duże okno, zasłonięte dawno poszarzałymi firankami, tuż obok dużego nauczycielskiego biurka. W akompaniamencie niemałego hałasu, wywołanego przez naprawdę głośny huk, kartki z widoczną gracją i powabem wdzięcznie spłynęły w dół, lądując na brudnej, zasypanej papierkami, bądź innymi fragmentami długopisów, czy zeszytów. Aczkolwiek nawet ten "drobny" incydent nie sprawił, że w pomieszczeniu zapanowała nagła cisza, jak makiem zasiał. Co to to nie tutaj... Zwyczajny gwar, podobny do tego na targu pełnym kobiet o skrzekliwych głosach, wypełniał salę, zagłuszając co drugą osobę, aż w końcu doszło do sytuacji, gdy wszyscy musieli krzyczeć oraz wrzeszczeć, a przynajmniej używać zbyt podniesionego tonu głosu, jak na szkołę przystało. Ich gardła najpewniej były już podrażnione do granic możliwości, natomiast uszy puchły od wiecznych wrzasków. Moi rówieśnicy zbyt zajęci planowaniem jutrzejszej, halloweenowej imprezy, lub po prostu plotkowaniem na tematy w ogóle nie związane z życiem prywatnym, czy szkołą, w ogóle nie zauważali nauczyciela, ani jego groźnej miny, postępującej z fazy totalnego relaksu na coraz to bardziej przerażającą. Zimny wyraz twarzy od upłynięcia kilku sekund pozostawał niezmieniony, niczym głaz na skalnej pustyni, którego najpotężniejszy człowiek, a nawet nadprzyrodzone pogodowe zjawiska nie potrafią zmienić. Chłodna, oliwkowa barwa oczu, dodatkowo doprawiona tym jadem wyjętym prosto z nieczułego serca, podróżowała od jednego osobnika do drugiego, uważnie obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch, aczkolwiek pominęła mnie z wielką premedytacją. Mimo, iż już wcześniej miałem szczęście, albo nieszczęście ujrzeć wzrok profesora Way'a, to ogromnie pragnąłem zrobić to jeszcze raz. Ten jeden jedyny moment, kiedy nasze tęczówki znalazły położenie w jednej, identycznej linii, następnie krzyżując drogi, wreszcie się spotkały. I choć miało to miejsce dawno, dawno temu, poczułem... poczułem wtedy...<br />
<br />
<i> Na szkolnym korytarzu panował istny chaos, a wręcz można by to nazwać nawałnicą, zupełnie jak na wzburzonym morzu, tyle że zamiast potężnych, spienionych fal przez wąskie "uliczki" usiłowali przebyć tą jakże skomplikowaną serie dróg zwyczajni ludzie. Zdawkowo od czasu do czasu ktoś zaplątywał nogi w toreb pozostałych uczniów, wiszące niemal przy ich kostkach, tym samym zaliczając piękny, warty do uwiecznienia na zdjęciu upadek na środku niezbyt czystej podłogi. Te bardziej wartościowe i zabawniejsze publikowano na różnych portalach społecznościowych. Oczywiście, nikt nie miał zamiaru pomóc młodszym, bądź kolegom z równoległych klas pozbierać wszystkich kości po małym wypadku, toteż wszyscy woleli wyłącznie patrzeć na męki innych. W sumie ja również postępowałem trochę nie fair w stosunku do nich, aczkolwiek dobre pierwsze wrażenie to podstawa. A tak feralnie się złożyło, że akurat zdawałem swój pierwszy rok w liceum... Tak, dokładnie. Dopiero pierwszy na trzy z lat kompletnej męczarni wśród większych, bardziej postawnych i nie grzeszących siłą mężczyzn, podczas gdy sam nie mogłem uczestniczyć w żadnej bójce z oczywistych powodów. Choćby dlatego, iż wprost nienawidziłem w-f'u...<br /> - Klasy drugie i trzecie proszone są do głównego holu. - w ogromnych głośnikach, umieszczonych na samej górze w każdym rogu korytarza, rozbrzmiał głos jakiejś, sądząc po tonie, starszej pani, która za wszelką cenę chciała utrzymać porządek. Sekretarka, lub dyrektorka ( z pewnych źródeł wiem, że do młodych owa kobieta nie należy ), wydała wyraźne polecenie, na dźwięk jakiego wszyscy zaczęli biegać jeszcze szybciej niż poprzednio, tym samym stwarzając większy chaos, niż można by przypuszczać. Co kilka sekund, dokładnie tuż obok mojej głowy lądowały przeróżne przedmioty, lub ręce, mogące w każdej chwili uszkodzić mi twarz, bądź inne, poobijane od kilkugodzinnych przepychanek, części ciała.</i><br />
<i> I właśnie w tej samej chwili, gdy na sekundę odwróciłem głowę, zobaczyłem go...</i><br />
<br />
Było w nim coś co odpychało na odległość większą, niż poza całe Stany Zjednoczone Ameryki i jeszcze dalej, gdzie zasięg wzroku niestety nie sięgał, aczkolwiek uważny obserwator, a przede wszystkim wrażliwszy od innych człowiek potrafił w nich dostrzec prawdziwą głębie. Jakby drugie dno, ukryte pod ogromnym ciężarem przerażającej barwy, którą mężczyzna odstraszał potencjalnym wrogów, zwanych również uczniami nad zwyczaj szanowanego w tym mieście liceum. Na pierwszy rzut oka profesor był z reguły nieprzyjemny nawet dla szkolnego personelu, zarówno dla wychowanków poszczególnych klas, jednak tamtego pamiętnego dnia blask w jego tęczówkach zdradził mi i wyłącznie mi całą prawdę o nim. Te szmaragdowe iskry, powstałe w wyniku chwilowego przypływu szczęścia, lub też podobnego, nieznanego uczucia, jakim nagle zostały wypełnione jego myśli i wszytko dookoła, co sprawiło, że zechciał okazać swoją naturę właśnie zwykłemu człowiekowi, może mniej wartego od innych, niegodnego ujrzenia takiego cudu. Mimo, iż wyraźnie pozbawione charakterystycznego połysku, błysku oznaczającego radość z dotychczas prowadzonego życia, niemo wołały o pomoc, aby wyrwać się z tego nudnego świata wiecznego krawatu, czarnej teczki i szydzenia z obecnego zawodu, nadal potrafiły czarować głęboką barwą, roztaczać intensywne emocje, kiedy tylko zupełnie przypadkowy ktoś spojrzał w nie, zachwycając cudownym pięknem. Bo wbrew pozorom, ja wiedziałem czym jest pojęcia piękna i właśnie spośród tylu innych, bardziej powabnych rzeczy, ową, niezmyśloną urodę dostrzegłem właśnie w oczach pana Way'a. <br />
-Do jasnej cholery! Ile wy macie lat?! Bo chyba nie należycie do ostatniej klasy liceum! Nawet małe bachory mają lepsze zachowanie, niż banda rozwrzeszczanych małolatów! Za grosz szacunku! - krzyk pełen nieukrywanego gniewu w jednej chwili rozniósł się po obszernym pomieszczeniu, odbijając echem raniące uszy słowa wciąż i bez najmniejszej przerwy. Ponad trzy czwarte zebranych osób zakryło dłońmi narządy słuchu, krzywiąc wcześniej roześmiane twarze, dzięki czemu w klasie zapanowała gwałtowna cisza. Pozostał wyłącznie oddźwięk dawnego, lecz chwilowego uniesienia czarnowłosego. Mimo, iż wrzask dawno ustał, nadal można było go usłyszeć pobrzmiewającego w powietrzu, niczym ciche zawodzenie. Twarz profesora, teraz wykrzywiona w dużym grymasie obrzydzenia do uczniów, których chcąc nie chcąc musi codziennie przygotowywać do końcowych egzaminów, wyrażała o wiele więcej, niż jeszcze sekundę temu przed nagłym wybuchem. Powoli wpływały na nią różne emocje, ale jednak jakieś tam były... Nie obejmował stanowiska młodego profesora, wypranego w dalekiej przeszłości ze wszystkich zarówno pozytywnych jak i negatywnych uczuć, już nie... Teraz został potencjalnym, zwyczajnym jak wszyscy inni, nauczycielem, pracującym w tym "świętym" budynku, jakiego nikt tak naprawdę nie znosił. I prawdopodobnie większość społeczności preferowała uprzednią cisze i spokój, by móc podyskutować o własnych sprawach w czasie szkolnych lekcji.<br />
Mężczyzna wolnym krokiem podszedł do biurka, po czym z intensywnym zgrzytem odsunął drewniane krzesło, jednocześnie zahaczając nogami o panele podłogowe, które wydały z siebie dość nieciekawy odgłos. <br />
- Hawkins! Do mnie! - warknął z wielką dozą grozy zawartej w potężnym, nie znoszącym sprzeciwu tonie, tym samym brutalnie wyrywając mnie z wstydliwego zamyślenia o jego cudownych tęczówkach. Niemal natychmiast złotowłosy chłopak stanął tuż obok tablicy, nerwowo mnąc w wilgotnych od potu i zdenerwowania dłoniach kawałeczek ciemnobrązowego swetra. Od razu było widać jak bardzo boi się podejść bliżej, gdyż nawet drobniejszy krok w stronę profesora stawiał ostrożnie, jakby drżał na samą myśl o tym, jakie piekło za moment przeżyje, o ile w ogóle wyjdzie z tego cało. Rozbiegany w każdą możliwą stronę wzrok świadczył wyłącznie o jednym, natomiast uginające, miękkie kolana pod ciężarem ciała Ben'a również nie chciały z nim współpracować. Współczułem tej biednej istocie męczarni, których za niecałe kilka minut będzie doświadczać, łamiąc białą, kruchą kredę na czarnej powierzchni.<br />
- Dobrze zatem. Oblicz pole prostokąta ograniczonego asymptotami hiperboli. - oznajmił krótko, oraz niezwłocznie zaczął zapisywać jakiś nad wyraz skomplikowany wzór na tablicy, po czym z szerokim uśmiechem na twarzy oddał przyrząd do pisania chłopakowi.<br />
Roztrzęsiony Ben, bo prawdopodobnie tak miał na imię owy młodzieniec, drżący za każdym razem, kiedy usłyszał głos profesora z głośnym westchnieniem podszedł ostrożnie do tablicy, gdzie powinien zakończyć swój niewarty złamanego grosza żywot. Ostrożność z łatwością dostrzegalna choćby w miniaturowym ruchu dłonią, czy nogą o kilka centymetrów, naprawdę nie pomagała w wykonaniu tego trudnego, jak na ucznia trzeciej klasy liceum, ćwiczenia, a wręcz stresowała chłopca jeszcze bardziej, niż powinna. Najmniejszy szmer, rozchodzący głębokim echem po sali powodował nową sposobność do zmartwień oraz zwyczajny strach przed wrzaskiem profesora, "grzecznie" i uprzejmie proszącym o błyskawiczną ciszę. Mimo, iż owy materiał został dokładnie omówiony wraz ze szczegółami kilka matematycznych godzin temu, to i tak pewnie większość zapomniała o co w tym wszystkich chodziło. Jednak ja, choć nie posiadałem bladego pojęcia jak można obliczyć to... cudo, wybryk natury, bądź jakiś inny błąd, jaki popełnił Bóg, stwarzając ten chwalebny przedmiot, a jednocześnie dodając go do podstawowych zajęć szkolnych, wiedziałem na pewno, że ktokolwiek poradzi sobie z owym problemem, zyska chwałę na miarę legendarnego herosa. Na ogromne nieszczęście pana Way'a, ceniłem sobie dotychczasowe, spokojne, pozbawione gwałtowności i hałasu życie, ale również własną głowę, którą mogłem właśnie stracić przy nieszczęsnej tablicy.<br />
- Siadaj, bo chyba zaraz zawału dostaniesz. - oznajmił głośno do na wpół przytomnego już ucznia i na powrót zajął miejsce za biurkiem. Uważnie spojrzał w dziennik o krwistoczerwonej oprawie, wodząc wzrokiem po liście zagrożonych nazwisk. - Iero. <br />
I właśnie w tym momencie sielanka się skończyła.<br />
<br />
___________________________________________ <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOfYY71xcHzjlQZkid7a2duRLNCJ1TcT4m9liG4i4baKu5OMvYnoCNkML55BCjRZ2XeEybW1WBBVqwdI3sMhpvRbYYCJO08rqmOhu2az7Bk7-B_WrGZOcVMH-GD6uG1vsD3QXgpSOTFo95/s1600/DARSA.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOfYY71xcHzjlQZkid7a2duRLNCJ1TcT4m9liG4i4baKu5OMvYnoCNkML55BCjRZ2XeEybW1WBBVqwdI3sMhpvRbYYCJO08rqmOhu2az7Bk7-B_WrGZOcVMH-GD6uG1vsD3QXgpSOTFo95/s400/DARSA.jpg" height="300" width="400" /> </a></div>
<h4 class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</h4>
<h4 class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
I na koniec obiecana niespodzianka dla <span style="color: purple;">Darsy :*** </span>Ta, opowiem ci pewną historię...</h4>
<h4 class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
</h4>
<h4 class="separator" style="clear: both; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; text-align: left;">
Siedzę sobie dzisiaj w szkole na podwórku i widzę pod moimi nogami kamienie... ale nie takie zwykłe kamienie, tylko takie białe. No to postanawiam wypróbować, czy piszą podobnie jak kreda i proszę! Soł, idę na sam środek podwórka i napisałam to specjalnie dla ciebie. Niestety, barrrdzo zazdrosna koleżanka postanowiła mi to zmazać, ale zdążyłam uwiecznić to na fociałce.</h4>
<h4 class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
</h4>
<h4 class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Tak wiem, zaiste ciekawa historia, pewnie nikt nie przeczytał xDDD </h4>
<h4 class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Soooł, <span style="color: red;">S</span><span style="color: orange;">U</span><span style="color: yellow;">P</span><span style="color: lime;">R</span><span style="color: cyan;">A</span><span style="color: blue;">J</span><span style="color: magenta;">Z</span>! xD</h4>
<br /></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-53662798115288619972013-04-05T06:38:00.004-07:002013-04-09T09:45:39.899-07:00Rozdział 16<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<div style="color: #6fa8dc;">
<h4 style="color: white; font-weight: normal; text-align: justify;">
<i><span style="font-size: large;"><u>Well... Notka na 9.04.2013 r. </u></span></i></h4>
<h2 style="text-align: justify;">
<b><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><span style="font-size: x-large;"><u><span style="color: white;">Happy Birthday to you Gee! </span></u></span></span></span></b></h2>
<h2 style="text-align: justify;">
<b><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"> </span></span></b></h2>
<h2 style="text-align: justify;">
<b><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"> <span style="color: red; font-size: x-large;">Małe Info</span></span></span></b></h2>
<br />
<b><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">No dobra... Nie wiem co się ze mną dzieje, ale kiedy mam coś napisać to po prostu siedzę i ryczę. W dodatku robię tyle błędów, że po prostu już nie mam na nic ochoty... Także pewnie spodziewacie się, co chce zrobić, czego tak naprawdę nie chce, ale jestem zmuszona. Otóż zawieszam bloga. Nie wiem na jaki czas, nie wiem ile mi zajmie pozbieranie się w końcu do kupy. Wiem, że nie mam weny, wmawiam sobie, że gorzej napisać się nie da, choć po przeczytaniu fragmentu uznaje, że jak na brak weny to jakoś ujdzie. Wszystko mnie wkurza, a jak próbowałam zacząć shota, to po godzinie usunęłam wszystko co stworzyłam (czyli prawie nic). Tak bardzo nie chcę zawieszać bloga, ale nie mam wyboru. Będę pisać przez ten cały czas, a raczej postaram się... Jak coś z tego wyjdzie, to opublikuje, choć nie wiem, czy wrócę tak szybko. Przepraszam was ogromnie... Sami rozumiecie, prawda? Może za niedługo mi przejdzie, może nie... Nie wiem. Pisanie jest dla mnie wszystkim, dlatego oczywiście nie kończę niczego. A i żeby nie było zdziwienia, jak pojawię się za tydzień, czy coś... xD Po prostu zamieszczam tą krótką notkę, żebyście wiedzieli w przypadku dłuższej przerwy, że jeszcze żyję. Chyba... No to by było na tyle. Życzę wam weny! <3 </span></span></b></div>
<div style="color: #6fa8dc;">
<br /></div>
<span style="font-size: x-small;"> No hej, misiaczki. (Taa, słodkie to xD Rzygamy tęczą xD) Well, chciałam dodać już wczoraj, ale mam straszny zapierdziel z różnymi rzeczami i... no wiecie. Blogger już działa jak należy, więc spoko. Jest kilka spraw, o których chciałabym poinformować.</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;">1. W sumie to mam jakby dość <i>And if they get me</i>, dlatego postanowiłam zawiesić na jakiś czas to opowiadanko i zabrać się za shota. A za jakiego shota to już sami wybierzecie. Oto propozycje:</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;">- Killjoysowe short story</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;">- Gerard i Frank + mała Bandit</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;">- Szkolny Frerard </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> </span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> Właśnie nie mam pojęcia za którego się zabrać xD Soł, piszcie w komentach o czym ma być shot. W ogóle jeszcze razem z Darsą planujemy shota pod tytułem "Atelier". Chyba tytuł mogę zdradzić, nie zabijesz mnie za to kochana, nie? xD</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> A i jeszcze jedno! Zaległości z komentarzami na Waszych blogach nadrobię wkrótce!</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"> Trzymajcie się i enjoy!</span></div>
<div style="color: red; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<span style="color: red; font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; font-size: small;">Dedyk dla wszystkich, którzy nadal czytają to opko! <3</span></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
<br /></div>
<div style="font-family: Arial,Helvetica,sans-serif; text-align: left;">
Nie sprawdzałam tekstu, jak coś... także sorki za błędy xD</div>
________________________________________________<br />
<br />
<br />
<h3 style="color: #999999; text-align: left;">
[Frank]</h3>
<br />
Przyjemna, lekko słodkawa woń z domieszką jakichś pikantnych przypraw wypełniała powietrze w dosyć obszernym pomieszczeniu, poczynając od ciemnego koloru drzwi, a kończąc na uchylonym oknie, gdzie ulatywała w niebyt. Aż szkoda było wypuszczać błogich, cudnych zapachów na otwartą przestrzeń, które dochodząc do mojego nosa, przyjemnie drażniły zmysł węchu. Jak wcześniej nieco zaspany kroczyłem powoli po deskach podłogowych pokoju Gerarda, tak teraz już w pełni rozbudzony, wdychałem cudowny aromat niewiadomego pochodzenia. Zupełnie jak kilka lat temu...Co rano "ożywiany" przez zawsze uśmiechniętą rodzicielkę, wołającą z parteru na przepyszne śniadanie, zaczynałem dzień spokojną rozmową, a później szedłem szczęśliwy do szkoły. Za każdą drobną ocenę w szafie, nieopodal stojącej lampy zawsze były schowane ciasteczka z nadzieniem, zrobione specjalnie dla mnie. Relacjonując przebieg dnia mamie i tacie, niby szedłem do pokoju, by "zdobyć trochę wiedzy" do egzaminów, lecz naprawdę uciekałem oknem. Jako że pokój znajdował się na pierwszym piętrze, czyli o zwykłym skoku z parapetu nie było mowy, przeważnie wchodziłem na pobliską lipę i właśnie dzięki jej gałęziom w krótkim czasie stałem cały i zdrowy na dole. A najlepszym w tym wszystkim było to, że czekał tam Victor...To z nim znikałem z zajęć, by nacieszyć się swoim towarzystwem, to z nim spędziłem najpiękniejsze szczenięce momenty młodości. Wspaniałe czasy dzieciństwa stanowiły chyba najlepszy okresem w dotychczas trwającym życiu i mile do nich powracam, jednakże są również pewne wydarzenia, o których wolałbym zapomnieć...<br />
Wspomnienia...Nie wiadomo po co istnieją, nikt nie wie dlaczego je stworzono. Tylko dostarczają zupełnie nowego, niepotrzebnego bólu osobom, jakim ono się w ogóle nie należy. Być może ktoś dawniej był złym człowiekiem, lecz teraz chce żyć normalnie, jak każdy inny, porządny obywatel, aczkolwiek one mu to uniemożliwiają, przypominając o sobie w jak najmniej odpowiednim momencie. Krzyki, rozpacz...Nic nie pomoże w zwalczeniu wciąż narastającego poczucia winy za grzechy zamierzchłych czasów. Powracając do przeszłości na nowo czujemy całkowitą pustkę, zupełnie jakby już jej nie było, pozornie zamiast bolesnych obrazów pojawiają się białe, czyste kartki, świadczące o usunięciu fatalnego echa. Niemniej ono tam jest, skrywa cenne, a zarazem przerażające tajemnice. Prawdopodobnie anioły z białymi jak śnieg skrzydłami zmieniają bieg wydarzeń i większość ludzi godzi się na owe modyfikacje, ale ja...Ja usilnie próbuje trzymać tego, przez co przeszedłem, unicestwiając osobiste, dobre duchy. Chociaż nie chcę wyglądać, jakbym wiecznie użalał się nad sobą, to rzeczywiście tak jest. Niestety, nie potrafię porzucić przeszłości. Mimo, że nie była zbyt kolorowa, mimo, że wszystkie niedobre rzeczy miały miejsce wyłącznie z mojej winy, to chce...Chce pamiętać, aby odpokutować za wszystkie przewinienia względem rodziców, nauczycieli...Samego siebie. Nawet jeżeli kiedyś było różowo, nawet jeśli serce przepełniała radość, zawsze pojawiały się problemy, niedociągnięcia planu idealnego działania, mankamenty sprawiające, że cała, ogromna nadzieja pryskała. Podobnie jak wiara na poprawę. Jednak pragnę zadać jedno, acz bardzo istotne pytanie, możliwe dzięki jakiemu w końcu zrozumie to co robię źle. Po cóż usilnie łapać, chwytać drżącymi dłońmi resztki dobra, rzeczy, jakich możemy dosięgnąć, by wyjść z czarnej dziury, czy piekła, kiedy można odrobinę pociągnąć, jednocześnie sprowadzając tam innych. Odpłacić im tym samym, co uczynili i patrzeć z wielkim uśmiechem, wymalowanym, na twarzy, jak ich miny momentalnie rzedną, pozostawiając jedynie wrażenie strachu, a wręcz przerażenia. Zemsta z pewnością jest słodka, może aż tak mdła, że niewielu ludzi decyduje podjąć brutalne kroki. Czy właśnie o to chodzi? <br />
-Co robisz?-spytał czyjś jak zwykle spokojny i opanowany głos, wyrywając z głębokich refleksji. Czasami miewam wrażenie, że tonę, zupełnie jak w tej chwili...Nie w sensie fizycznym, ale psychicznym. Całkowicie pogrążam się w własnych myślach i jakby te wszystkie idee zalewały mnie swoją potężną masą. Niestety, pozbycie się ich nie wchodzi w grę, gdyż to jest zupełnie jednoznaczne z...Z obnażeniem przed całym światem. Bez częstych rozmów, a raczej dyskusji prowadzonych z samym sobą posiadam poważne problemy. Jest mi po prostu źle i nic nie mogę na to poradzić. Potrzebuje czasem dokładnie przeanalizować pewne sprawy, lecz przeważnie to za dużo. Przerastająca siła, za wielka jak na młodego chłopca jest w stanie zniszczyć radość i spokój. Raczej każdy musi mieć moment opanowania i całkowitej ciszy, by uspokoić nerwy, być gotowym na każdą możliwość...Pomyśleć. Aczkolwiek mi przez dłuższy czas nie dawano takiej możliwości...<br />
Zaabsorbowany do granic możliwości nie zauważyłem gdy w progu pokoju stanął czerwonowłosy, opierając o małą szafeczkę, na której stała stosunkowo niewielka, nocna lampka. Mężczyzna przyglądał się z niespotykanym spokojem moim poczynaniom, uważnie oraz podejrzliwie śledząc każdy, nawet najmniejszy ruch, co ogromne krępowało.<br />
-Ja...No ten, bo właśnie szukałem koszulki i...-nerwowo mnąc pierwszy lepszy napotkany materiał z dłoniach, niesamowicie drżałem na całym ciele i na pewno nie z powodu przejmującego zimna, gdyż w pomieszczeniu akurat było nadzwyczaj ciepło, toteż założenie górnej warstwy ubrania stanowiłoby nieco dziwne posunięcie.<br />
-Masz ją w rękach.-posłał znaczące spojrzenie w kierunku palców, w których gniotłem jakąś szarą tkaninę. I rzeczywiście...Szukana cześć garderoby jak gdyby nigdy nic się tam znajdowała. Natychmiast zarzuciłem ją niedbale na plecy, nie zważając na dość wysoką temperaturę krzywiąc lekko.-Przepraszam za tamto.-nagle mężczyzna znikąd pojawił się tuż za mną i delikatnie musnął opuszkami skórę szyi, przykładając w wyznaczonym miejscu swoje wilgotne usta.-Nie potrafiłem powstrzymać tych emocji...Mam nadzieję, że zrozumiesz, chociaż tak mi głupio...Pragnienie przejęło kontrolę i...Przepraszam.<br />
-Co? Ale o co chodzi?-rzeczywiście nie miałem zielonego pojęcia o czym mówił, licząc na szybkie, wręcz ekspresowe wyjaśnienie. Czy powinienem był obawiać się najgorszego? Czy może jednak czym prędzej uciąć rozmowę, jaka powoli wkraczała na te mniej przyjemne tory? Albo obrócić to wszystko w jeden, niemądry żart?<br />
Prócz nieznacznego bólu w okolicach karku, blisko ucha, a nawet odrobinę pod nim, niemalże prawie przy tętnicy oraz wyraźnego dyskomfortu, ale i nieuzasadnionej przyjemności związanej z o wiele większym mężczyzną z tyłu, było w porządku. Czułem się normalnie, jak zwykle i mimo wcześniejszych, ponurych myśli moje serce aż promieniało ze szczęścia. Zawdzięczam to jemu...Najcudowniejszej istocie na świecie...Gerardowi, który zabrał cały smutek, odebrał ponure nastawienie do świata, sprawił, że wreszcie zobaczyłem pozytywne barwy. Wniósł tyle przyjemnych emocji, szczęścia, a przede wszystkim miłości i wspaniałych, nowych uczuć do mojego życia, jak nikt inny. Może nawet nieświadomie, ale jego obecność działała kojąco.<br />
-O niczym nie wiesz, prawda?-zapytał miękko, a ja nie wiedząc, czy lepiej mieć obrazy z poprzedniej nocy, lub też dokładnie się ich wyzbyć, niemrawo skinąłem głową w przeczącym geście.-Ugryzłem cię i...Troszkę przesadziłem, dlatego pewnie masz większe luki w pamięci. Tak strasznie mia głupio, ale jesteś naprawdę smaczny...Gdybym tylko wcześniej...-mimo, że nagła chęć zwymiotowania przejęła moje ciało, kiedy czerwonowłosy mówił o mnie jak o jakiejś pysznej przekąsce, niczym przystawce na wielkim, ważnym bankiecie samej angielskiej królowej, to odwróciłem sylwetkę w jego stronę, uważnie przyglądając twarzy mężczyzny. Na dotychczasowo bladej i nieskazitelnej cerze, teraz widniały drobne, z daleka prawie niezauważalne, głębsze rysy, gdy w bardzo zabawny sposób marszczył czoło, będąc wyraźnie pochłoniętym przez myśli. Szkarłatne kosmyki kaskadami opadały na półprzymknięte powieki, spod których błyszczały dwie, zielone gwiazdy, potocznie nazywanymi oczami. Nad wyraz przypominały ciała niebieskie, znajdujące się gdzieś daleko w kosmosie, aczkolwiek jakby kilka z nich zostało umieszczonych w tęczówkach Gerarda. Idealnie miękkie, różowe, acz spierzchnięte usta zaciskał w wąską linijkę, by po chwili móc zwilżyć je językiem. Ta z pozoru nieistotna czynność niemalże od razu wywoływała szeroki uśmiech, w takiej sytuacji zupełnie nie na miejscu.<br />
-Gerard, no popatrz na mnie.-rozkazałem władczym tonem, gdyż w tym samym momencie wcześniej wspomniany osobnik odwrócił wzrok, odbiegając spojrzeniem gdzieś w dal. Nie mogłem dłużej słuchać tego monologu na temat owego ugryzienia, ani patrzeć, jak zadręcza się wyłącznie z tak błahego powodu. Przecież to leży w jego naturze i nic nie potrafi poradzić, kiedy ogromne pragnienie weźmie górę, a jako że akurat byłem w pobliżu...Gee od dłuższego czasu przebywał jedynie w domu, nigdzie nie wychodził, nawet chyba ostatnie polowanie przeżył dość dawno temu. O ile pamiętam, musiał pić krew co kilka dni, natomiast on wolał zostać tutaj, wykonywać różne, ludzkie prace i cieszyć moim towarzystwem. Nie pochwalałem tego, iż był wiecznie na głodzie, aczkolwiek żaden z nas zbytnio tego nie odczuwał. Do chwili tego feralnego zdarzenia, o którym, bądź co bądź, nic nie wiem. Jestem w stanie wyobrazić sobie udręki przez jakie przechodził, gdy widział choć małą kroplę krwi, gdy podczas przygotowywania kolacji zraniłem się ostrym nożem w palec. Siłą woli powstrzymywał żądze oraz wyszedł z domu. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia o co chodziło, lecz potem...Potem skojarzyłem, że jesteśmy prawie identyczni pod pewnym względem. Odnośnie bólu. W dwóch różnych przypadkach, a jednak takich samych. To wrażenie, kiedy miałem coś na wyciągnięcie ręki, lecz nie mogąc sięgnąć wymarzonego przedmiotu, a raczej niejakiego uczucia bezwzględnej miłości, wiłem się w spazmach okropnej gehenny. Wtedy śmierć była czystym wybawieniem.<br />
Cierpienie wymaga jeszcze większej odwagi, niż szybki, bezproblemowy zgon. Ludzie nie powinni wybierać sposobu w jaki chcieliby zginąć. O wszystkim decyduje los, niestety w mniejszości przypadków. Młodzież zarówno jak i starsi coraz częściej sięgają po tabletki, by skrócić swoje życie o całe wieki. Jednak to nie stanowi problemu. Bo bezbolesna śmierć jest niczym w porównaniu do tej, sprawiającej cierpienie. Kto wybrałby zakończenie swojego istnienia przy pomocy wody? A kto przy pomocy pistoletu? Więcej osób preferuje drugi sposób, gdyż jest on krótszy i mniej ciężki do zniesienia. Reszta to po prostu idioci i masochiści. Natomiast ja byłem wielkim wyjątkiem, gdyż tylko raz jedyny przyszło mi na myśl odebranie sobie najcenniejszego daru i teraz tego żałuje. Nie chciałem umrzeć, ponieważ ceniłem to, co najważniejsze, co dawało mi radość i spełnienie. Miłość i sztukę...Dzięki nim jestem na tym świecie i mam się dobrze, mimo wyraźnych przeciwstawności, radzę sobie. Po raz kolejny z JEGO zasługi...<br />
-To absolutnie nie jest twoja wina i nie próbuj zaprzeczać, bo nie chcę tego słuchać. Przecież nie mogłeś nic na to poradzić, prawda? Czy tak?-pokiwał twierdząco głową na wcześniejsze pytania, a w tym czasie jego włosy zjawiskowo zafalowały w powietrzu, jakby same również chciały dorzucić jakąś odpowiedź. Cóż, aktualnie byłem zbyt zajęty innymi sprawami, aby dłużej rozważać sprawę cudownie delikatnych, gerardowych, czerwonych kosmyków. Mężczyzna szybko spuścił wzrok na podłogę, wbijając w nią przenikliwe spojrzenie. Jego kolana nerwowo drgały, a skóra dłoni mocno zaciśniętych w pięści znaczenie pobielała. Wyraźne zdenerwowanie zagościło w natychmiastowym tempie na twarzy oraz szyi pod postacią niewielkich kropelek potu, ukazując tak rzadko widywany wstyd, a może i obawę. Po raz pierwszy jestem w stanie ujrzeć pewnego stopnia zdenerwowanego Gerarda, jednocześnie przyznając, że...Podoba mi się to. Wreszcie nie tylko moje zachowanie przypomina szaloną, zakochaną nastolatkę rodem z filmów romantycznych, która po każdej, małej wpadce zalewa pokój toną łez, a po policzkach spływa czarny wodospad złożony z tuszu i resztek makijażu. Aczkolwiek kredka do oczu, jakiej niegdyś używałem jest totalnie wodoodporna. Na szczęście... Tak, czy inaczej, ogromnie zdziwiła mnie ta reakcja, zważając na fakt, iż wampir nie powinien czuć niczego poza chęcią mordu i krwi. Choć rzeczywiście czytałem za wiele książek na temat nadprzyrodzonych istot i tym podobnych, a większość z nich była całkowicie wyssana z palca, bądź zawierała bodaj źdźbło prawdy, obecnie miałem niepowtarzalną okazję wiedzieć więcej.<br />
-Oczywiście, że moja! Gdyby nie ja to nigdy nie zostałbyś ugryziony przez żadnego wampira! Ba! Nawet ich istnienie byłoby dla ciebie zupełną tajemnicą! A teraz...Boże...-ukrył twarz w dłoniach, oddychając szybko, jakby to miało pomóc w opanowaniu rozszalałych ze strachu emocji.-Przepraszam, ale nie wiem, jak to odkręcić. Za dużo wypadków miało ostatnio miejsce. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Frank...<br />
-Matko, Gerard! I co się takiego stało?! Widzisz, żyję. Czuje się całkiem dobrze! Naprawdę wszystko jest w porządku, a poniekąd lepiej! Nie mam zastrzeżeń, chociaż lepiej, gdybym pamiętał coś ze swojego pierwszego razu...Ale zawsze możemy to nadrobić, czyż nie?-nagłe uniesienie zbiło mnie nieco z tropu, kiedy jakiś mały sygnał wysłał wiadomość do umysłu i zrozumiałem, co właśnie wypowiedziały moje usta. Nadrobić? Kiedyś coś nadrobić? Czy ja dopiero co zaproponowałem mu ponowny seks? Od razu skarciłem się za ten wybuch, prawdopodobnie płonąc rumieńcem, niczym naga dziewica, lecz szybką wymianę niemych uwag przerwał ostry ton zielonookiego.<br />
-Ty nic nie rozumiesz...Poprzez ugryzienie zostałeś mój! Rozumiesz?! Jesteś teraz moją własnością! Naprawdę nie chciałem, żeby to tak wyszło. Jak mogłem pozwolić na coś, czego przenigdy nie chciałem zrobić...-niemal podskoczyłem na wyraźne podniesienie głosu, mimo, iż nie uczyniłem nic złego. Poprzez krzyki, roznoszące echo po względnie dużym pomieszczeniu, które następnie wnikały w ściany, z kolei te, jakby pochłaniały całą powierzchnią donośne odgłosy, drżałem nieco. Obawa przed gniewem Gerarda wzrastała, natomiast wcześniejsza zwyczajna sielanka i żarty diametralnie zamieniły postać. Atmosfera powoli stawała się ciężka, wręcz nieznośna dla chłopca o bardzo słabej psychice, dlatego postanowiłem czym prędzej rozwiać wszelkie nieprzyjemne rzeczy i inne na wpół rozwiązane kwestie.<br />
-W takim razie może zechcesz mnie oświecić?-zdenerwowanie sięgnęło zenitu, kumulując sił tuż przed ogromnym wybuchem, na jaki nieświadomie przygotowywałem tak wiele zupełnie niepotrzebnych słów, lecz po momencie milczenia widocznie oboje zwolniliśmy nieznaczenie rytm prowadzonej rozmowy.<br />
-Tak...-westchnął głośno, po czym zrobił niewielki krok w przód.-Chodzi o to, że pijąc twoją krew, zostałem naznaczony. Z resztą podobnie jak ty. Masz na sobie mój znak, mój zapach, mój jad i niemożliwym jest, bym uwolnił cię w najbliższym czasie. Jesteś przywiązany do mnie niewidzialnym sznurem, co oczywiście ma niejakie plusy, ale zarówno minusy. Jestem w stanie wyczuć cię z najdalszego miejsca na ziemi, usłyszeć twoje myśli, jeśli na pozwolisz i nikt nie ma może się tobą pożywić, niemniej ty masz obowiązek być zawsze przy moim boku, póki nie umrzesz. Tak, niestety działa ten nieudolny system. Teraz pewnie zastanawiasz się nad tym, jakim cudem nasze ofiary nie są tak samo połączone...Otóż my nigdy nie zostawiamy niedokończonego posiłku...-tu zrobił pauzę na skontrolowanie mojej reakcji.-I nawet choćbym chciał, Frankie, nie umiem powiedzieć "do widzenia", a nawet nie mogę, gdyż to jest równe z twoją szybką, bolesną śmiercią z rąk reszty. Wampiry szanują się nawzajem, acz ludzki przyjaciel, czy kochanek nie ma prawa bytu, dlatego właśnie nie potrafię...Miłość do ciebie jest zbyt wielka i po prostu...Kocham cię. Mam nadzieję, że zrozumiesz, w przeciwnym przypadku...Zginiesz, czego nigdy sobie nie wybaczę...<br />
-Gee...-szepnąłem zmieszany oraz zdecydowanie za bardzo spięty. Szokujące słowa uderzyły we mnie z ogromną siłą, mieszając w głowie, nie pozwalały porządnie rozpatrzeć wszystkie za i przeciw. Fala zupełnego zdezorientowania napłynęła, niczym ogromne tsunami w krajach położonych blisko bezkresnych wód oceanu. Jeszcze zanim zdążyłem zrozumieć, chociażby dostrzec i porządnie przemyśleć sens słów mężczyzny, ogarnął mnie dogłębny niepokój. Nie miałem pojęcia jak prawidłowo, stanowczo, acz grzecznie odpowiedzieć, by nie urazić uczuć czerwonowłosego. Tyle mu zawdzięczam...Tak bardzo go kocham, co chyba jest jednoznaczne z decyzją.-Zgadzam się.-odparłem bez chwili namysłu, patrząc prosto w roziskrzone, intensywnie oliwkowe tęczówki mężczyzny.-Chcę być z tobą. Już na zawsze i czy z jakąś głupią procedurą, czy bez niej i tak nie miałem zamiaru cię opuścić, ponieważ...Jesteś dla mnie wszystkim. Podporą, wspaniałym przyjacielem, ale również osobą, którą kocham ponad własne życie. Mimo, iż nie wiem, jak dobrać odpowiednie słowa, by wyrazić to, co czuje, jednak wiedz, że kiedyś na pewno mi się to uda. Na razie muszą ci starczyć nieuzasadnione zapewnienia o bezgranicznej miłości, lecz pewnego dnia udowodnię...Jak wiele dla mnie znaczysz.-długa przemowa dobiegła właśnie kresu. Wraz z końcem niesamowicie obszernej wypowiedzi, poderwano mnie z twardego podłoża. Nie spodziewając się tak szybkiego obrotu akcji, pisnąłem cicho, ale już po sekundzie poczułem jak wargi partnera uniemożliwiają dalsze wywody. Ułożony wygodnie w żelaznym uścisku czerwonowłosego, musnąłem nieśmiało jego usta, tym samym zachęcając do z początku wolnego i słodkiego buziaka, który później miał przeobrazić się pocałunek w pełen pasji, emocji oraz zaangażowania obu stron.<br />
Miłość...Czujemy ją w sercu, w duszy, nasze ciało intensywnie oraz bardzo charakterystycznie reaguje na tego typu emocje w wyższym stopniu, bądź odwrotnie. Stan, w którym akurat się znajdujemy zdecydowanie jest odmienny o zwykłej, bezbarwnej codzienności. Wtedy życie nabiera o wiele więcej kolorów, pełnych naturalnej energii, wprowadzających czystą witalność i radość wprost nie do opisania. Nieznacznie przyspieszony oddech, kiedy jesteśmy tak blisko, błyskawiczne uderzenia serca kilka razy na sekundę. To wszystko daje cudowny efekt, jakby wiecznego szczęścia. Nieprzytomni wręcz od nadmiaru wrażeń, błądzimy ulicami miast nawet w ulewny deszcz, myśląc wciąż o tej jedynej osobie. Głos...Zapach...Dotyk...Jedne z niewielu czynników, jakie zapamiętujemy niemalże od razu, po pierwszym bliższym kontakcie, aczkolwiek później staramy się poznać coraz więcej szczegółów. Delikatność skóry, śmiech, aż w końcu z głowy jesteśmy w stanie wyrecytować każdą, najdrobniejszą cechę, czy niedoskonałość. Wspaniałym jest owy, niezaprzeczalny fakt, co miłość może zrobić z człowiekiem, jego psychiką... Czas płynie za szybko dla tego, kto kocha, niemal drży z obawy przed utratą ukochanego, a znacznie wolniej dla czekającego na swoją wspaniałą, drugą połówkę. Właśnie ten mały zegar i drobne, czarne wskazówki odliczają kolejne minuty do zakończenia idealnego związku. Podświadomie słyszymy gdzieś głęboko tykanie, jakby chronometr zbliżał się do końca, niemniej przecież to tylko wyobraźnia, prawda? Tymczasem nikt na świecie nie zdaje sobie sprawy, że rzeczywiście ich dni powoli mijają...<br />
-Czekaj! Co to jest?</div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3245840922255241460.post-10724158002797148062013-03-29T13:05:00.000-07:002013-03-30T03:59:19.642-07:00Hepi Halelujah! <div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<h3 style="text-align: left;">
<span style="color: cyan;"> Dobra, taka mała informacja. Blogspot wkurwia mnie od pewnego czasu i mam ochotę rzucić w cholerę tą głupia stronę. Otóż nie mogę dodawać żadnych linków do dodatków, bo ciągle mam jakiś głupi błąd w stylu "popraw błędy w formularzu", jak kur** wszystko robię dobrze. Soł, próbowałam usuwać dodatki, ale to i tak nic nie dało :/ Dlatego nie obraźcie się, jak wasz blog nie pojawi się w linkach po boku, czy też nie będzie tam rozpiski rozdziałów, bo ja po prostu próbuje coś z tym od tygodnia zrobić, ale nie potrafię! ; ___ ;</span></h3>
<br />
No heja wam! <3 Nie, to nie kolejny rozdział, chociaż pewnie byście chcieli xD Soł, postanowiłam wam wstawić takie życzonka świąteczne, a jako że w internecie ich pełno, to nie będę tutaj takimi rymowankami gimbusować xD To tak: Wesołego Alleluja, moi kochani! Zdrowych świąt (które i tak mnie za bardzo nie obchodzą, ale dobra xD) Jestem jakoś... dziwnie szczęśliwa, soł postanowiłam nawet pisanki sobie pomalować! Dziwne rzeczy się dzieją... No ale zapraszam na mały pokaz fotek:<br />
<br />
<br />
Killjoysowe jajko xD No, torche nie wyszło, bo za bardzo namoczyłam farbki, a i kawałem chusteczek higienicznych się załapał do foty... <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZD_ZNYMbD0dT9z58As1nFCw75zmfMLJFLU93Zug7VUCyNw1q9CrvGowda5gJNSg0NWNK686OVvneoKoPlAE89YTw9tb0l2P3ZXlebnAc2fY1OSK61npjVplj6PqqgZDcmCrzAn6j-OfKA/s1600/Hallelujah+%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZD_ZNYMbD0dT9z58As1nFCw75zmfMLJFLU93Zug7VUCyNw1q9CrvGowda5gJNSg0NWNK686OVvneoKoPlAE89YTw9tb0l2P3ZXlebnAc2fY1OSK61npjVplj6PqqgZDcmCrzAn6j-OfKA/s400/Hallelujah+%25281%2529.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
Jajko w moim ulubionym kolorze xD<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2YZNuz18na5RLrOdHHfJhc11N1d7Q_pyv_6pAy9iXeiZWr_vXP6fF665PYcKeOhFKWBQUzJOJKXT1My_iyArV__L-4rVgX8AGjAinAzwjqqFF6tMoAyfaRO2hP13sUMdj8Qtoh29fymlj/s1600/Hallelujah+%252810%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2YZNuz18na5RLrOdHHfJhc11N1d7Q_pyv_6pAy9iXeiZWr_vXP6fF665PYcKeOhFKWBQUzJOJKXT1My_iyArV__L-4rVgX8AGjAinAzwjqqFF6tMoAyfaRO2hP13sUMdj8Qtoh29fymlj/s400/Hallelujah+%252810%2529.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
Pisało tam "Daria <3", ale się całe nie zmieściło :( Ups, wybacz kochana, zdradziłam twoje imię publicznie... xD <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSpxe8-b2gi5ONDKwuH1K_xksSXsOtrHVk-Qy1mcoWmgQcsgrJpSMAdH12L6iHc0KQByhhteSmqjQRerfA6Ox7xV8MOr6dYT4Lue5dDhzC1AlJuzWii3i7ELB-ZO04gciDoVcd6C7GkSA2/s1600/Hallelujah+%25282%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSpxe8-b2gi5ONDKwuH1K_xksSXsOtrHVk-Qy1mcoWmgQcsgrJpSMAdH12L6iHc0KQByhhteSmqjQRerfA6Ox7xV8MOr6dYT4Lue5dDhzC1AlJuzWii3i7ELB-ZO04gciDoVcd6C7GkSA2/s400/Hallelujah+%25282%2529.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
Właśnie specjalne różowe jajko dla wszystkich, którzy nienawidzą tego koloru włącznie ze mną xD <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj95UqHDdCcKbm1JxpgfQWqdAzogp_kGfNQWJIr7BFdshdFRBhG_lwaXj4h_MlP9X10taxxz415ZdP7E3Tbkh2ME0wxSjY8zv1JecGGn-pEqBY7j3AX17j-uPyIanx7ugDaGASiF4WEqdmd/s1600/Hallelujah+%25283%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj95UqHDdCcKbm1JxpgfQWqdAzogp_kGfNQWJIr7BFdshdFRBhG_lwaXj4h_MlP9X10taxxz415ZdP7E3Tbkh2ME0wxSjY8zv1JecGGn-pEqBY7j3AX17j-uPyIanx7ugDaGASiF4WEqdmd/s400/Hallelujah+%25283%2529.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
Ninja wiewiórka as CherryBomb <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBPP2_bB73CaBJAhKklZJuosKV5JuKqTxtVkuLe4a34V0Ckhtj_nIpMqmzg_HgFL5xiFg8D4rgCgbLbw6-piESZnbFT3O5voEC3tdyRDaJQi0gucOsIqPIaDNUgXcfNq3QNa94PKVdnHVu/s1600/Hallelujah+%25284%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBPP2_bB73CaBJAhKklZJuosKV5JuKqTxtVkuLe4a34V0Ckhtj_nIpMqmzg_HgFL5xiFg8D4rgCgbLbw6-piESZnbFT3O5voEC3tdyRDaJQi0gucOsIqPIaDNUgXcfNq3QNa94PKVdnHVu/s400/Hallelujah+%25284%2529.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
Make up w stylu The Black Parade <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi717X9-pE_g3seSamvKi4f_7iuTMx8QHzwG2NutALBtccebLg5aQFo2dXtbWuiEuIqYO3LE3c1P9A0iDBYbl3uViLuONugZHNAYU2JInp8iVJZ5r_TGiamvtEx0eiRP66RveiItePKzEyt/s1600/Hallelujah+%25285%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi717X9-pE_g3seSamvKi4f_7iuTMx8QHzwG2NutALBtccebLg5aQFo2dXtbWuiEuIqYO3LE3c1P9A0iDBYbl3uViLuONugZHNAYU2JInp8iVJZ5r_TGiamvtEx0eiRP66RveiItePKzEyt/s400/Hallelujah+%25285%2529.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
TBP 2Oh god... I ta zielona bluzka wymiata xD<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizqV-DJkyu93pctMjXnnWjVGw-4c1GWR9o6y4wmrlhcHfwwFnUB0kkTjAsnQiU7JqVbpKIN5KR1XLiM3SvaGqPxKZgJ5MfpdpiJ5G0SHOXaESLL4pIwQgAmKKVmCbI1ECQBd-93yrszjx-/s1600/Hallelujah+%25286%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizqV-DJkyu93pctMjXnnWjVGw-4c1GWR9o6y4wmrlhcHfwwFnUB0kkTjAsnQiU7JqVbpKIN5KR1XLiM3SvaGqPxKZgJ5MfpdpiJ5G0SHOXaESLL4pIwQgAmKKVmCbI1ECQBd-93yrszjx-/s400/Hallelujah+%25286%2529.jpg" width="300" /></a></div>
<br />
Specjalnie dla Ciebie, kochana :3 Zmywałam to 10 godzin xDDD <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3JrhxH7KW3qUO_Y6Wjb2I3yRUFU_XcMECVzPBxGr27SySZlZtcSA18R8jsRti1Pb7crUEhKIvzKTk4p41QUPJCpXh4pVg2dWM3Fktyu9cKqaDjnzYevxIC0mYxBiF_Yq1bVeIi_IckwMC/s1600/Hallelujah+%25288%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3JrhxH7KW3qUO_Y6Wjb2I3yRUFU_XcMECVzPBxGr27SySZlZtcSA18R8jsRti1Pb7crUEhKIvzKTk4p41QUPJCpXh4pVg2dWM3Fktyu9cKqaDjnzYevxIC0mYxBiF_Yq1bVeIi_IckwMC/s400/Hallelujah+%25288%2529.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
No i żebyście już na zawsze pamiętali, że My Chemical Romance, MCRmy i Killjoys NEVER DIE! <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnyOGMLqFSjYSCGPaT5VDsaCzgtE8dSJg6dUOGLT-z0UJPGWHdXT2b7Nu9FI77kwNxO94Buv_wy0PASD01UNSCu_YIif9fs7CEop26IFaSsZM9YyxMGMjgyieW-zF7LBhHyRCCYtEP-C3T/s1600/Hallelujah+%25289%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnyOGMLqFSjYSCGPaT5VDsaCzgtE8dSJg6dUOGLT-z0UJPGWHdXT2b7Nu9FI77kwNxO94Buv_wy0PASD01UNSCu_YIif9fs7CEop26IFaSsZM9YyxMGMjgyieW-zF7LBhHyRCCYtEP-C3T/s400/Hallelujah+%25289%2529.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
Soł, takie nietypowe te życzonka xD Mam nadzieję, że się wam spodobają. A teraz bon voyage, bo mnie wena wzięła i idę pisać rozdział, z którego już mam połowę i shota... A shot to niespodzianka dla grzecznych dzieci... Czy byliście grzeczni? o.O *zastanawia się* Pewnie, że nie! xDDD Ale może mały... Opis, czy raczej spoiler owego shota:<br />
<br />
<i><br /> Czy deszcz może oczyszczać...? Dusze z pozoru zwykłego nastolatka, który na co dzień zajmuje się pomaganiem starszej pani z sąsiedztwa, a w międzyczasie dorabia jako kelner? Jednak pod osłoną mroku działa cicho, zupełnie anonimowo, jako... Płatny zabójca. </i><br />
<i> Zlecenie od pięknej kobiety imieniem Jozette jest jak każde inne, aczkolwiek ofiara zupełnie odmienna niż pozostałe. Czy chłopakowi uda się wykonać powierzone zadanie oraz uniknąć śmierci za nieposłuszeństwo? </i></div>
CherryBombhttp://www.blogger.com/profile/13338371955176572132noreply@blogger.com7