środa, 19 grudnia 2012

I'll never let them hurt you

 Dobra, już dzisiaj dodaje shota, znajcie moją dobroć, bo miał być w piątek :P Ostrzegam, jest bardzo podobny do "And if they get me" z początku, ale to miało być moje opowiadanie z początku. No więc postanowiłam zrobić z tego shota, bo nie miałam dalej pomysłów. A to, że jest tak wcześnie, możemy zawdzięczyć Darsie:*** Dziękuję kochana za piękną kartkę na święta <3 Poprawiłaś mi humor i dałaś weny :D Notkę poniżej dedykuję wszystkim do tej pory komentującym.  Nie wiem, co się stało, że pod prologiem było aż tyle komentarzy, a teraz dochodzi tylko do 5 ;_; Ale i tak bardzo wam dziękuję <3 Choćbym miała pisać dla tych kilku osób, będę to robić, bo lubię. Tak, czy inaczej...Kocham was wszystkich i teraz ta zła wiadomość. Postanowiłam zrobić sobie świąteczną przerwę, żeby nadrobić trochę rozdziałów + prace na konkursy xD I właśnie ten oto shot, połączony z rozdziałem 1, pojechał sobie do Gliwic na konkurs :D Wątpię, że przyjmą takie coś o gejach, ale ok...Lubię ryzykować xD Następnego posta możecie się spodziewać już w 2013 roku xD Dodam albo 1 stycznia, albo 2. Zobaczymy, jak to będzie :D Nie chce was opuszczać, bo pewnie o mnie zapomnicie, ale nie mam wyboru, jak chce pisać dobre rozdziały, a nie denne, jak do tej pory pisemnie na kartkach (które znalazły się już w piecu). Koniec tego kilometrowego wstępu. Enjoy i komentować, bo coś ostatnio wam nie idzie :(
_________________________________________________________________________________
   Czym jest dla mnie życie? Hm...Musiałbym się porządnie nad tym zastanowić. W sumie za bardzo nie cenie własnego, ale po prostu uważam, że niektóre istoty nie powinny zrobić nawet pierwszego kroku na tym świecie. Oczywiście nie mówię tu o grupie, do jakiej należę, bo my jesteśmy ponad wszystkim i wszystkimi. Według mnie ludzkie życie jest nieważne. Ci naiwni ludzi myślą, że to oni rządzą światem i mogą robić co im się podoba. Niestety nie wiedzą jednej, podstawowej rzeczy, że kontroluje ich ktoś o wiele potężniejszy. Pozwalamy im nadal funkcjonować tylko dlatego, że stanowią pożywienie dla niektórych z nas. Ja osobiście preferowałem krew zwierzęcą, czyli ciepłą maź pochodzącą od wilkołaków. Lubiłem patrzeć jak te zapchlone kundle wiją się w agonii, błagając już nie o przebaczenie, ale o szybką śmierć. Czy im ją dawałem? Nie... Z uśmiechem na twarzy zadawałem kolejne ciosy, czekając aż się wykrwawią. Ich życie również było nic nie warte. Tratowaliśmy ich jako zabawki, którymi z pewnością były, no i podstawowe źródło rozrywki. Wracając do pierwszego pytania, odpowiedź jest bardzo prosta. Niczym. Jestem, bo muszę być, zabijam, bo muszę zabijać. Gdyby nie mój ojciec pewnie bym tego nie robił. Krew można zdobyć w kilka innych sposobów. Czasem brzydzę się sam sobą, że w ogóle się urodziłem. Z dnia na dzień jestem coraz bardziej pewny, że to nie powinno się nigdy zdarzyć. ale te liczne zabójstwa w pewnym stopniu przynosiły ulgę mojemu złamanemu sercu i koiły zszargane nerwy. Mógłbym oglądać to w spowolnionym tempie, jak film, kiedy ludzie krzyczą, uciekają i umierają. Powtarzało się w kółko i w kółko, aż zaczęło się robić nudne. Dlatego szukano nowych wyzwać, mocniejszych przeciwników. Do tego użyto wilkołaków. Mimo, że są o wiele bardziej  rozwinięci od człowieka, to i tak za słabi dla nas. Przy okazji... Nazywam się Gerard Way i tak właśnie widzę świat.
   Mam 21 lat, czerwone, półdługie włosy, które miały być formą buntu przeciwko zasadom panującym wśród naszego gatunku. Wampiry miały czarne włosy i oczy takiego samego koloru, tylko ja byłem inny. Nie przeszkadzało mi to. Czułem się wyróżniony. Jednej jedynej zasady się trzymałem, a mianowicie nosiłem czarne ubrania, jak na członka rodziny królewskiej przystało. Ale nie tylko dlatego. Moje ciuchy wyrażały to, kim jestem, moją osobowość oraz wszechobecny mrok. Musiałem budzić postrach pośród niższej rangi i młodych. I wyprzedzę pytanie- tak jestem księciem, czy jak to się tam nazywa. Pierworodny syn Wielkiego Jamesa Way'a ma odziedziczyć tron, choć wcale tego nie chce. Głupie zasady...Jakby to mój młodszy brat nie mógł być następcą. Mnie to w ogóle nie kręciło, a Mikey był o wiele bardziej podobny do mojego ojca, nie tylko z wyglądu, ale z charakteru. Tak samo brutalny, władczy... W przeciwieństwie do mnie, on by sobie lepiej poradził jako władca wampirów. Przynajmniej chciał to robić. Chociaż nie tak łatwo było kontrolować "szanownego Gerarda", to do obowiązków należało kierowanie swoimi podopiecznymi. Tak jak to robił mój pra-pra-pradziadek i tak zostało po dziś dzień. W przeciwnym razie uznano by mnie za tchórza, zdrajce i najpewniej zabito. Nie mogę przecież mieć takiej opinii. Mam być wzorcem do naśladowania i staram się to robić. Dlatego też zdecydowałem się okrutnie zabijać i zadawać ból. Nie sprawiało mi to przyjemności...No może czasem. Zmieniłem się tak bardzo po śmierci mojej matki. Zmarła przy porodzie mojego brata, za czasów, kiedy była jeszcze człowiekiem. Podobno mały potwór rozszarpał swoimi ostrymi ząbkami większość narządów wewnętrznych, powodując silny krwotok. Nikt już nie mógł jej uratować. Normalnie wampiry nie mają dzieci, chyba, że z człowiekiem. Więc jak się stało, że jestem jednym z nich? Liczą się geny ojca, niestety. Czy tęsknie za Donną? Prawie nie znam własnej matki, ale tak i to cholernie. Czasem brakuje jej w najważniejszych momentach mojego życia, ale wyżej wymienione powody były tylko namiastką tego, co zmieniło mnie w maszynę do zabijania. Jest taki ktoś, o kim samo wspomnienie boli bardziej niż kołek wbity prosto w serce. Poznałem go około trzech lat temu i tak się zdarzyło, że coś poruszyło moje kamienne serce i...Zakochałem się.

   Tej nocy miało odbyć się moje pierwsze samodzielne polowanie. Byłem strasznie podekscytowany, zwłaszcza dlatego, że tym razem nikt mi nie będzie towarzyszył. Ani ojciec, ani jego przyjaciele. Gdyby było inaczej z pewnością bym to wyczuł. Teraz sam muszę dać sobie radę. Złapać ofiarę i wyssać z niej krew do ostatniej kropli, ewentualnie zostawić i patrzeć jak umiera w męczarniach.
   Właśnie w tej chwili biegłem jak opętany przez las tylko po to, by dorwać się w końcu do świeżego pożywienia. Już czułem słodki zapach człowieka, niespodziewającego się mojego ataku, tą bezradność. Powoli zbliżałem się do celu, wyostrzając zęby przygotowane do wbicia ich prosto w tętnicę młodego chłopaka. Z każdym kolejnym krokiem dostrzegałem coraz więcej szczegółów, mimo, że byłem oddalony od niego o kilka kilometrów, to po prostu czułem go, miałem obraz w głowie i jestem pewien, że bardzo się nie różnił od oryginału. Biegłem z prędkością światła, zwinnie wymijając wszystkie kamienie i inne przeszkody. W tej chwili liczyło się jedno... Zacząłem powoli dostrzegać zgrabną sylwetkę, odwróconą do mnie plecami. Chłopak chyba rozmawiał przed telefon, co zostało mu brutalnie przerwane, o dziwo, nie przeze mnie. Nawet nie zdążyłem porządnie do niego podejść, a brunet już leżał na ziemi. Komórka wypadła mu z ręki, a jego ciało opadło na beton. W mgnieniu oka znalazłem się na miejscu zdarzenia, szukając przyczyny, czemu moja kolacja jest tak traktowana. Ja go sobie wybrałem i tylko ja go mogę tknąć. Rozglądałem się dookoła, cicho warcząc. W końcu wampir wyszedł z ukrycia, stając mi naprzeciw. Sądząc po jego budowie bez problemu mógłbym go pokonać, ale po co? Wystarczy jedno spojrzenie, żeby wiedział, kim jestem. No i tak też się stało. Mimo, że to był przedstawiciel wyższej rangi, to zniknął w gęstwinach krzaków. Ledwo powstrzymałem się przed rzuceniem na niego i pokazania kto tu rządzi. A raczej zatrzymał mnie zapach krwi. Czyżby już ktoś zdążył zatopić ząbki w moim pożywieniu? Zdecydowanie trzeba było go zabić... Odwróciłem się na pięcie w stronę chłopaka. Zewsząd staczał mnie zapach czerwonej, gęstej cieczy, spływającej po jego czole i policzku. Powieki miał zamknięte, włosy lekko przysłaniały bladą twarz, a malinowe, pełne i delikatnie rozchylone usta nadawały mu uroku. Jak dla mnie wcale nie musiał być ładny. Wystarczyło, że się porządnie najem i tyle. Przykucnąłem nad drobnym, bezwładnym ciałem, pochylając się nad idealnie wyeksponowaną szyją. Wolno przybliżałem się do wymarzonej przekąski, ale jakaś siła odpychała mnie od niego. Ilekroć próbowałem nie mogłem zrobić krzywdy tak pięknej istocie. Nie wiem, co się ze mną wtedy działo, ale postanowiłem zabrać go ze sobą do domu. Widok krwi na jego ślicznej twarzy mnie odrzucał. Nie mam pojęcia dlaczego, ale w głowie pojawiła mi się myśl, która za żadne skarby świata nie chciała stamtąd wyjść.- Każdy, kto zechce zrobić mu jakąkolwiek krzywdę będzie miał odczynienia ze mną i już o to dobrze zadbam.
   Wsunąłem ręce pod kolana i plecy chłopaka i podnosząc się ruszyłem w stronę opuszczonych domów. Przecież nie mogę go pokazać ojcu. Miałem zdobyć kolację, a nie zabawkę...


   No i tak to się zaczęło. Spędziliśmy ze sobą wiele wspaniałych chwil. Przy nim poczułem, że żyję, chociaż naprawdę nie żyłem od urodzenia. Ale to szczegół. Frank- bo tak miała na imię moja miłość- dał mi szczęście, czyli to, czego od zawsze pragnąłem. Pokochałem tego drobnego chłopaka jak nikogo innego i przetrwało to aż do teraz. Tamtego pamiętnego dnia nie zabiłem go tylko dlatego, że byłem młody i niedoświadczony. Nawet lepiej... Nasze szczęście trwało zaledwie niecały rok. Byliśmy ze sobą dzień w dzień, noc w noc, bez przerwy okazując miłość, troskę i czułość do drugiej osoby. W tamtych chwilach miałem wrażenie, że jeżeli ktokolwiek inny tknąłby mojego Frania, rozniósłbym go na kawałki. Mimo, iż nie wiem, czy nadal żyje, to mam wrażenie, że jest. Gdzieś bardzo daleko ode mnie, ale jest. Codziennie błagałem, żeby jego serce biło swoim rytmem, żeby miał lepsze życie z daleka od kłopotów, czyli ode mnie włącznie. To ja ściągałem na niego wszystkie problemy. Jak się potem okazało Frank był wilkołakiem. Nie zdziwiło mnie to. Jego szybkość i zwinne ruchy dały mi do myślenia już wcześniej, ale nie zapytałem wprost. Uważałem, że to między nami nic nie zmieni. Za bardzo go kocham. No ale się pomyliłem. W tym samym dniu zaczęły się okresy polowań na wilkołaki. Prościej oznaczało to krwawą masakrę, a my, jako rodzina królewska tym razem nie mieliśmy pierwszeństwa. Wampiry robiły z wilkołakami co chcą. Czy to zjedzą, wypatroszą, czy po prostu zabiją, króla to po prostu nie obchodzi. Polowania różniły się od innych dni tym, że wtedy wilkołaki nie były "pod ochroną". Władca zawsze sam osobiście pilnował, żeby nic się zdanemu nie stało. Dlaczego? Co miesiąc odbywało się coś bardzo podobnego, tyle że wtedy owe istoty były chwytane i sprowadzane do głównej siedziby, gdzie spuszczano z nich krew i robiono zapasy. Niekiedy, żeby było bardziej widowiskowo organizowano walki. Wilk przeciwko wilkowi. Powszechnie uważano, jako dobrą zabawę, ale dla mnie to było obrzydliwe. Zmuszać osobników tego samego gatunku do pojedynku ze sobą było szaleństwem. Ale nie...Wampiry nie mogły przepuścić okazji do jakiejkolwiek rozrywki kosztem innych, dlatego ostatniej nocy każdego miesiąca urządzaliśmy polowania. Goniliśmy swoją ofiarę, aż do czasu, kiedy się zmęczyła, odrobinę zwalniając i łapaliśmy je. Następnie znosiliśmy do zamku, zamykając w brudnych, żelaznych klatkach. Dawaliśmy świadomość, że niedługo stąd wyjdą na wolność, ale tylko po to, by zginąć na arenie wśród okrzyków i chichotów. Właśnie dzisiaj ma się odbyć święto, potocznie nazywane "zbiorami". Dzisiaj wilkołaki staną się pożywieniem dla nas, dzisiaj w głównej części placu zginą na oczach swoich dzieci, rodzin i nas- świetnie się przy tym bawiących. I co najgorsze, muszę w tym wszystkim uczestniczyć. Patrzeć i udawać zadowolenie, cieszyć się. Trudno wyobrazić sobie, żeby syn Jamesa nie lubił znęcać się nad słabszymi. Ale to była prawda. Nienawidziłem tego. Nie mogłem nawet pojąć, jakim tyranem trzeba być, żeby ta traktować innych. Prawda, pożywiamy się nimi, bo jest to niezbędne, ale przynajmniej ja staram się ich nie zabijać, chociaż w niektórych sytuacjach było to nieuniknione. Każdy, bez względu na rasę zasługuje na życie, ale wydarzenia rozgrywające się w tej chwili na arenie można by nazwać prawdziwym okrucieństwem. Zawsze modliłem się w duchu, żeby przypadkiem nie spotkać gdzieś Franka. Mimo, że tęskniłem za nim, to nie chciałbym zobaczyć go za kratami naszych cel, czekającego tylko na śmierć. Wcześniej starałem się nas ukrywać w miarę bezpieczne miejsca, ale potem już takich zabrakło. Każdy, nawet najciemniejszy kąt wielkiego królestwa był zastawiony strażą, więc moja miłość musiała odejść. Udaliśmy się oboje na północ, gdzie opuściłem go przy granicy mojego państwa, pozwalając na dalszą wędrówkę samemu. Nie mogłem iść z nim, gdyż gdyby nas znaleźli, a zrobiliby to najpewniej po kilku dniach, zabiliby Franka pod pretekstem kary. Funkcjonowałem w przekonaniu, że postąpiłem właściwie aż do ubiegłego roku, kiedy nasze poszukiwania krwi rozszerzyły swój obszar poza tereny należące do wampirów. Każdego kolejnego dnia pożywiałem się, polowałem lub po prostu wykonywałem podstawowe czynności, nie przestając z nadzieją, że on jest wciąż żywy. Nie miałem zbyt dużej pewności co do tego, ale przecież trzeba wierzyć. Ale muszę mieć pewność. Inaczej będę zadręczał się okropnymi myślami i obrazem, który siedzi mi w głowie od dobrych paru miesięcy. Gdy zamknę oczy-widzę go. Nie jest tak jak zawsze. Jego włosy są postrzępione i brudne, skóra w wielu miejscach przecięta i zakrwawiona, twarz bledsza niż zwykle, a oczy puste i bez wyrazu. To nie był mój Frank, którego tak dobrze znałem. Bałem się, że ta wizja może okazać się prawdą. Od roku ze strachem przechadzam się po lochach, jednak nie znajdując tam bruneta. Nie dopuszczałem do siebie myśli iż bardzo możliwe jest, że odszedł już dawno temu, a ja o tym nie wiem. Ale przecież poczułbym...Poczułbym stratę kogoś mi tak bliskiego, jak utraconą cząstkę siebie. Od kiedy połączyliśmy się w jedność przeżywałem dokładnie to samo, co Frank, jeżeli odblokowałem się na jego uczucia. Zdarzało się to rzadko, w chwilach prawdziwej rozpaczy i desperacji. Nie potrafiłem tego samodzielnie wywołać. Przychodziło i przechodziło ot tak sobie, raniąc wewnętrzne uczucia. Mimo, że czasem nie było zbyt przyjemne, to potrzebowałem tego. Miałem wtedy pewność, że małe serce bruneta bije...Dla mnie. Czasem nie było za wesoło i żałowałem, że nie ma mnie przy nim, kiedy tego potrzebował. Codziennie zadaje sobie pytanie, codziennie również nie dostaję na nie odpowiedzi: Gdzie jesteś? Dwa proste słowa, a potrafią namieszać w głowie oraz doprowadzić do depresji. Gdybym był człowiekiem, już nawet psychiatra nie dałby rady mi pomóc. Zewnętrznie byłem na wszystko obojętny, ale wewnętrznie w totalnej rozsypce. Frank i ja zostaliśmy brutalnie rozdzieleni, czego nie mogłem wybaczyć ojcu. Nie chodzi tylko o mnie. Krzywdził wszystkich, zabierając ich bliskich, skazując na śmierć. Nie nazwałbym tego normalnym zachowaniem, toteż wszczynałem liczne bunty, które i tak spełzły na niczym. Cóż...W końcu pogodziłem się, że nie wygram z potężnym władcą. Zaprzestałem robienia czegokolwiek. Byłem jak robot wykonujący polecenia innych. Nic do mnie nie docierało, zamknąłem się w sobie. Dziwne, prawda? Wampir z depresją to niecodzienny widok. I tak zostało do teraz. Z pozoru- normalny, opanowany wampir, następca tronu; naprawdę- zwyczajny chłopak, pozbawiony jedynej miłości jaką miał, pogrążony w wielkiej rozpaczy i odcięty od świata.
   Właśnie przemierzałem długie korytarze. Na podłodze leżały czerwone dywany ze złotymi, ozdobnymi nićmi po obu stronach. Ściany były koloru granatowego. Obrazy w srebrnych ramach przedstawiały poprzednich władców w odświętnych strojach. Obiecuje, że jeżeli ktoś zechce mnie namalować i powiedzieć tutaj, to osobiście rozerwę mu gardło... Na lewym boku znajdowały się rzeźby wykonane z białego marmuru oraz pojedyncze, drewniane szafki. Niby mamy XXI wiek, a zamek jest urządzony w starym stylu. Ojciec uwielbiał figury i inne przedmioty pochodzące z epoki średniowiecza. Mam wrażenie, że tylko mój pokój wygląda w miarę normalnie. Na samym jego środku znajduje się wielkie łózko, zasłane czarną, satynową pościelą. Szyby w oknach były specjalnie przyciemnione, by nie przepuszczały światła dziennego i dodatkowo zasłonięte ciemnymi zasłonami. Fioletowe ściany idealnie kontrastowały się z panelami podłogowymi koloru beżowego. Całości dopełniał ogromny portret pradawnego wampira, o dziwo, namalowany kilka lat temu. Mój pokój wyrażał mnie samego w każdym, nawet najmniejszym stopniu. To pomieszczenie daje mi samotność i pełną swobodę. Mogę się tu cieszyć, płakać, robić cokolwiek zechcę, a nikt tego nie zauważy. Czasami potrzebowałem oderwać się od rzeczywistości i tych idiotów, uważających się za panów świata. Gdybym tylko mógł wprowadziłbym zupełnie nowe zasady. To jest jedyna rzecz, która sprawia, że nadal chcę zostać królem. Brzydzę się władzą, rozkazami i znęcaniem nad słabszymi. Nie po to wykorzystywałbym swoją moc. Możliwość kierowania własnymi poddanymi uważam za dar, a nie czymś, co się po prostu wykorzystuje w tak haniebny sposób. Ojciec nie wie, do czego jestem zdolny, a zamierzam mu pokazać w najbliższym czasie. Za niedługo ja będę rządził i to moje prawo będzie przestrzegane w tym państwie. Najpewniej znajdą się tacy, którzy poprą moje wyznania, ale i tacy, co się zbuntują. Nie dam sobą pomiatać. Urodziłem się, żeby sprawować rządy w dobry i sprawiedliwy sposób. Nigdy przez myśl mi nie przeszło postąpienie inaczej. Tego będę się trzymał.
   Doszedłem do masywnych wrót, przed którymi powinno stać dwóch strażników, lecz niestety gdzieś ich wcięło. No cóż...Albo pojedynek się już zaczął, albo urządzili sobie przerwę na partyjkę remika. Czy tak, czy tak sam będę musiał otworzyć te cholerne drzwi i zrobić efektowne wejście. Już się nie mogę doczekać... Poprawiłem szybko kosmyk włosów, lecący mi na oczy i wziąłem głęboki wdech. Umiejscowiłem dłonie na bogato zdobionych klamkach i pchnąłem je w przód. Nie ustąpiły tak od razu, dlatego wykonałem mocniejszy zamach. No, może ciut za mocny, ponieważ oba skrzydła otwarły się, z hukiem uderzając w ściany po bokach. Rozległ się głośny trzask, a z dwóch kamiennych posągów, znajdujących się w środku sali, został proch. To się nazywa powitanie ludu po eleganckim spóźnieniu. Wszyscy momentalnie odwrócili głowy do tyłu, skąd dochodził ów trzask, wpatrując się we mnie dociekliwie. Spojrzenia przeszywały moją osobę na wylot, co nie było zbyt komfortowe. Odchrząknąłem dosyć głośno i wlepiając wzrok w buty ruszyłem przed siebie. Każdy krok odbijał się echem po wielkiej sali. Kobiety wzięły swoje dzieci na ręce, chcąc uchronić je...Przede mną? Tak, bo zły wampir ma ochotę wyssać z nich krew. Po pierwsze: Nie uznaje się tutaj zasady pożywiania od innych osobników tego samego gatunku. Jest to intymna i dość osobliwa sprawa, więc staramy się z tym powstrzymywać, chyba, że to koniczne. Ale zdziwił mnie fakt, że odgłosy walki dochodzące z areny również ucichły. Czyżby aż tak się mnie bano? Podobała mi się myśl, że budzę tak wielki postrach. Skierowałem się w stronę miejsca dla VIP-ów, czy jak kto woli, tronu. Powoli usiadłem po prawej stronie ojca, leniwie przyglądając się zebranym. Mogłem stąd widzieć dosłownie wszystko. Nasze krzesła były ustawione tak, żeby doskonale widzieć całą arenę i wampiry. Zwróciłem spojrzenie na akcję toczącego się pojedynku, tyle, że...Bez pojedynku. Duży obszar, otoczony murem, zwieńczony ostrymi, wielkimi brzytwami był pusty i nie zapowiadało się na zmianę. Skończyli się zakładnicy, czy co? Dla mnie lepiej. Nie będę musiał oglądać tej masakry.
   Nagle pochodnie ustawione na wierzchołkach wysokiej ściany zapłonęły czerwonym ogniem. Na całej sali rozległy się odgłosy potężnych bębnów. Kraty umieszczone naprzeciw siebie podniosły się z trudem, ukazując nieprzeniknioną ciemność lochów. Z jednej strony wyszedł mężczyzna. Blondyn, najprawdopodobniej dorosły już wilkołak. Był ubrany w podarte, zakrwawione jeansy oraz ciemny podkoszulek. Potężna postawa z pewnością budziła strach wśród innych. Zwłaszcza dlatego, że zachowywał się co najmniej dziwnie, jakby przygotowany do walki. Nie było to normalne. Przeważenie wszyscy byli przerażeni, uciekali gdzie popadnie, chowali się po kątach, unikając przeciwnika, natomiast ten osobnik wręcz nie mógł się doczekać, żeby kogoś zabić. W każdym bądź razie ja tak uważam. Było można dostrzec na kilometr jego żądze nienawiści i zemsty. Czułem się dosyć dziwnie, że za moment odbędzie się, nie do końca przymusowy, pojedynek. Jeszcze bardziej się siebie wystraszyłem, zdając sobie sprawę, że mnie to interesuje. Zaintrygowany założyłem ręce za głowę z niepokojem wpatrując się w drugą bramę. Zza krat wyszła, a raczej została brutalnie wypchnięta przez strażnika, postać. Chłopak, upadając na kolana, przejechał boleśnie dłońmi po małych kamyczkach, stanowiących podłoże. Dookoła rozległy się śmiechy wampirów. Wydawało mi się, że nawet jakiś biustonosz poleciał na arenę. Było mi żal tego wilkołaka. Od razu widać, że to młode, niedoświadczone stworzenie. Miał długie, brązowe włosy, opadające mu na twarz oraz bladą cerę. Nie zdążyłem dostrzec nic więcej, poza tym, że jest strasznie wykończony. Jego drobne, małe ciało podniosło się do pionu, stając naprzeciw trzy razy większemu mężczyźnie. Ledwo trzymał się na nogach, a co dopiero miał walczyć. Już wstałem, żeby przerwać pojedynek, zgłaszając sprzeciw, ale w tej samej chwili większy z nich rzucił się na drugiego. Zaskoczony brunet nie zdołał odeprzeć ataku i pod jednym ciosem upadł na piach. Przeciwnik usiadł na nim okrakiem, umieszczając ręce na jego szyi, mocno zaciskając palce. Młody szarpał się i rzucał, aż w końcu udało mu się zepchnąć go z siebie. Resztkami sił przeturlał się na bok i poderwał do biegu, lecz trochę niestabilnie. Gdyby nie jego "kolega", to pewnie leżałby jak długi na żwirze. Nie wiem, co gorsze...Przewrócić się, czy zostać złapanym. Na jego miejscu wybrałbym pierwszą opcję, gdyż do drugiej gratis były dołączone kopniaki w brzuch, które właśnie otrzymywał. Chłopak zakrztusił się własną krwią, by po kilku sekundach upaść na podłoże, nie dając oznak życia. Dla blondyna nie stanowiło to zbyt dużej przeszkody do dalszej zabawy. Rzucił się na wilczka całym ciałem, celując prosto w żebra. Po odgłosie łamania kości wywnioskowałem, że musiały być więcej niż cztery. Uh, musiało boleć. Tłum wiwatował i krzyczał wniebogłosy, a ja mocno zacisnąłem powieki, żeby nie oglądać dalej tej masakry. Do czasu, kiedy naokoło rozległy się zaskoczone głosy wampirów. Podniosłem głowę, szukając rozbieganym wzrokiem walczącej pary, w nadziei, że jednak brunet wygrywa. Nie wiem dlaczego, ale miałem dziwne wrażenie, że go znam. Coś dziwnego mnie przyciągało do jego osoby. W głowie mi huczało od jednej myśli- "Nie pozwól go skrzywdzić", ale czemu? Co zrobił, że mam okazać miłosierdzie i darować życie? Tego nie wiem...Ale zdarzenie, które ujrzałem na arenie totalnie mnie zszokowało. Mały wilkołak stał przy kratach, mocno przytrzymywany przez własnych krewnych. Ręce i głowę miał unieruchomioną tak, żeby blondyn mógł spokojnie, bez pośpiechu zadawać mu kolejne ciosy, tym razem trzymając zaostrzony, metalowy pręt. Nie wiem, skąd on go wytrzasnął, ale było gorzej niż źle. Z wolna rozcinał ciało młodego, a ciszę raz po raz przerywały głośne krzyki. Brunet trząsł się pod wpływem zadawanego mu bólu. Z każdą chwilą jego głos słabnął, aż przeszedł w ciche jęki. Wytężyłem wzrok, prawie natychmiastowo się cofając. To niemożliwe...Jak?! Jakim cudem? Dla pewności jeszcze raz wyjrzałem za barierkę i zobaczyłem dokładnie to samo, co wcześniej. Nie, nie, nie... Powiedzcie mi, że to jakieś kłamstwo...Że mój mózg już świruje z braku JEGO obecności i dlatego muszę go widzieć zupełnie wszędzie...Ale to był, niestety, jedyny raz, kiedy na prawdę wydawało mi się, że to on. Frank, mój Frankie...Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Tak dawno nie widziałem tych pięknych, miodowych oczu, skrywających miliony gwiazd, tyle miesięcy temu całowałem pełne, malinowe usta oraz dotykałem nagiej delikatnej skóry. Ale jednej rzeczy jestem pewien- nigdy nie zapomniałem żadnego szczegółu dotyczącego mojego małego. Pamiętam doskonale smak jego warg i aksamitny głos. Ogromnie się za tym stęskniłem, co nadal nie wyjaśnia mojego pytania: Co on tutaj robi? Powinien być daleko stąd, a nie w takim miejscu. W dodatku walczyć na tej pieprzonej arenie, a ja tego nie zauważyłem. Pozwoliłem mu na okropne cierpienie, trwające bite piętnaście minut. Nawet, jeżeli nie wiedziałem, że to jest moja miłość, wręcz powinienem był już dawno przerwać. Może to dziwne, ale u nas stosuje się zasady fair play, które niestety zostały złamane. Gdybym tylko rządził już tym państwem, zabiłbym tego, kto ośmielił się tak potraktować mojego Franka. I, z resztą, każdą inną, żywą istotę. Gee, nie czas na plany na przyszłość...Musisz mu natychmiast pomóc, bo nie zobaczysz go już nigdy.
    Zerwałem się z miejsca, robiąc widowiskowy półobrót w stronę piwnic zamku. Widownia zwróciła całą swoją uwagę na mnie, ale miałem to gdzieś. Nie obchodziły mnie podniecone krzyki kobiet, ani wołanie ojca i brata. W mojej głowie był on i tylko on. A co, jak nie zdążę? I tak był już na skraju wyczerpania, więc może umrzeć w każdej chwili. Próbowałem nie dopuszczać do siebie tej smutnej, acz prawdopodobnej myśli. Mknąłem między rzędami krzeseł, przejmując się niczym innym prócz czasu. Co chwilę przypadkowo potrącałem jakiś wampirów, lub dostawałem klapsa w tyłek od moich "fanek". Kiedy indziej urwałbym im ręce, a potem dał na obiad mojemu tygrysowi, ale miałem ważniejsze sprawy na głowie. Usłyszałem głośne uderzenie w gong, oznaczające kontynuowanie pojedynku. Wysiliłem mięśnie na tyle, na ile potrafiłem, by dobiec na czas. Zrobię to, muszę... Dla niego. Kocham go tak bardzo, iż nie przeżyłbym straty mojego jedynego źródła miłości i szczęścia. Był dla mnie wszystkim, co miałem. Przyjacielem, chłopakiem, kochankiem, a w każdej z wymienionych funkcji był niezastąpiony. Znalezienie takiego drugiego chłopaka o tak czystym sercu graniczyło z cudem. No i nie chciałbym innego. Frank, to on jest pierwszym i jedynym i tak pozostanie. Pokonam wszystko, dosłownie wszystko, żebym mógł znów skosztować ciepłych ust należących do chłopaka. Włożyłbym w ten pocałunek tyle uczucia, starając się nadrobić minione trzy lata. Oczywiście, nic nie odda nam zabranego czasu, ale postaram się z całych sił to naprawić. Hm...A może on już kogoś ma i dlatego został złapany, uciekając ze swoim partnerem? Może nie czuje do mnie tego samego, co ja do niego? Może w ogóle jestem już nic niewartym śmieciem, którego trzeba się pozbyć? Tego nie wiem, ale żeby poznać prawdę muszę go uratować.
    W końcu dostałem się do bocznych wyjść z areny. Które prowadzą do odpowiedniego lochu? Chwilę zastanawiałem się, by potem wybrać pierwsze lepsze. Nawet, jeżeli nie będą to te, przeszukam każdy zakamarek tego zamku, by tylko go odnaleźć. Błądziłem ciemnymi korytarzami oświetlanymi jedynie przez nikłe światło małych latarni. Wokół mnie roznosił się zapach świeżej, bądź zeschłej krwi. Pod nogami walały się różne przedmioty służące do torturowanie więźniów. Aż sam się przeraziłem na ten widok. Brakuje jeszcze kilku zombie na dokładkę i głów ponabijanych na pale. Mówię i mam. Za kolejnym zakrętem zaczęło się piekło. Może nie dla mnie, ale dla człowieka tak. Po obu stronach znajdowało się całe mnóstwo cel, z których dochodziły jęki, jak z horroru. Ah, no zapomniałem. Czyż nie mieszkam w starym, dużym zamku od urodzenia? Mnie takie rzeczy po prostu nie ruszają, więc szedłem spokojnie dalej, szukając właściwej drogi. Co jakiś czas musnęły mnie palce wilkołaków, czy też innych stworzeń, wystające spoza krat. Mógłbym ich zapytać o pomoc, lecz na pewno nie udzielą jej wampirowi, czyli tym, którzy ich tutaj uwięzili. To, że nie brałem w tym udziału akurat mało zmienia. Wyostrzyłem słuch, chcąc dowiedzieć się, co dzieje się nad nami, bądź też zaraz obok nas. Słyszałem jak ktoś, pewnie Frank, próbuje złapać oddech, wdychając duże hausty powietrza, natomiast po blondynie ani śladu. Nagle w mojej głowie rozległ się przeraźliwy krzyk, a zaraz potem szum, gwar i kolejne połamane kości. W pewnej chwili wszystko ucichło, dotarło do mnie tylko ciche "Gee..." wypowiedziane przez bruneta i nastała cisza. Nagle poczułem ostry, niezlokalizowany ból. Upadłem na kolana, zasłaniając uszy rękami. Starałem się zagłuszyć choćby w minimalnym stopniu uciszyć głosy huczące dookoła mnie. Do tego wszystkiego całe moje ciało wydawało się promieniować bólem. Domyśliłem się, że poprzez połączenie czuje każdy, nawet najmniejszy dotyk, który czuje Frank. I choć nie bolało mnie to w ogóle, a tylko miałem świadomość, że tak się dzieje, to jeszcze pozostawało poczucie winy. Przeze mnie brunet cierpiał i umierał na tej pieprzonej arenie wśród głupich wampirów, nie zdających sobie z niczego sprawy. Zachowywali się jak plastikowe lalki, bez uczuć, bez serca, co było chyba najbardziej wkurzające. Nie potrafili dostrzec ludzkiej krzywdy, ślepo wierzyli, że inni są równie odpornie, co my.  A nawet jeśli, nie zwracaliby na to uwagi. Normalnie pozostaje zabicie ich w okrutny sposób, tak, żeby cholernie cierpieli. Nie przepadam za przemocą, ale akurat w tym przypadku była jak najbardziej wskazana.... Syknąłem cicho, czując jak blondyn zadaje Frankowi coraz więcej ciosów, mimo iż ten już dawno był nieprzytomny. Odbierałem najmniejsze szczegóły. Z każdą kolejną sekundą brunet robił się coraz słabszy. Połamane kości dawały się we znaki, a piach, który dostawał się do licznych, otwartych ran, dawał jeszcze więcej bólu. Najgorsza była świadomość, że nie mogę nic z tym zrobić. Żeby to połączenie coś dawało...Nie potrafiłem odebrać od niego choćby cząsteczki cierpienia, ale...Ale może uda mi się na czas i przerwać te okropne tortury.
   Poderwałem się na równe nogi, przerywając nagle mój jedyny kontakt z Frankiem. Wzrok jeszcze miałem zamglony, dlatego szedłem ostrożnie, acz szybko, trzymając się ściany. Zewsząd dochodziły mnie przyciszone szepty ludzi, bądź też innych stworzeń. Przeważnie rozmawiali o ucieczce z tego przeklętego miejsca. Hm...Ktoś tu chyba nie wie o kilkudziesięciu wyspecjalizowanych strażnikach, których tak łatwo nie da się pokonać. A sam zaraz się o tym przekonam. Nie wpuszczą mnie na arenę w środku walki, chyba, że...Zajdę ich od tyłu. Nawet, jeżeli mam błądzić kilka godzin po tych korytarzach, z czego każdy wygląda identycznie jak poprzedni. Nie obchodzi mnie to. Znajdę go prędzej, czy później. To znaczy pierwsza opcja jest, a raczej musi być w 99,9 procentach prawdziwa, bo za kilka minut on zginie. Czuję to, czuję, jak krew sączy się z wielu ran, skapując na piasek, jak jego serce powoli wykonuje coraz słabsze uderzenia. Wszystko jest takie rzeczywiste i realne, jakbym był na jego miejscu. Ale czy chcę się z nim zamienić? Odpowiedź jest oczywista. Jeżeli tylko mógłbym ochronić Franka przed napakowanym blondynem, nie znającym umiaru w walce, a w zabiciu kogoś, to tak. Przecież ten pojedynek nie był na śmierć i życie, tylko kto pierwszy odpadnie, dlatego bez wahania zgodziłbym się.
   Przemierzałem długie, kręte korytarze, w poszukiwaniu jakichkolwiek drzwi, czy czegoś, przez co dostałbym się na arenę. Urywane dźwięki i podniesione głosy wampirów, świadczyły o tym, że powoli zbliżałem się do bruneta. Oby... W pewnej chwili przed moimi oczami pojawiły się duże, brązowe wrota. Rozejrzałem się wokoło. Przed nimi stało kilkoro strażników, z którymi z pewnością sobie poradzę. Ale w sumie po co? Wystarczy jedno moje słowo i zrobią, co zechcę. Chociaż mogą być problemy z wyjściem stąd niezauważonym. No dobra ...Do dzieła. Ostatnie spojrzenie na tyły, napiąłem wszystkie mięśnie i rzuciłem się na pierwszego z brzegu wampira. Natychmiast rozerwałem mu gardło ostrymi zębami, nie smakując ani kropli krwi. W tej chwili się nią brzydziłem. W jednej sekundach poczułem ostre uderzenie w plecy czymś tępym. Odwróciłem się z miną psychopaty w stronę Jake'a. Znałem go tylko z widzenia i słyszenia, ale mogę go rozpoznać. Większości z nich nawet nie kojarzyłem, co nie przeszkodziło mi w tym, żeby urwać im głowy, czy coś w tym rodzaju. Już po chwili naokoło mnie leżało około dziesięciu martwych ciał, bez rąk, głów, czy nóg. Ta, z pewnością im się należało za wpuszczenie Franka na "scenę". Nie czekając długo, szybkim krokiem podszedłem do wielkich drzwi i pchnąłem je z całą siłą. Tym razem nie przejmowałem się, że użyłem jej zbyt dużo. Musiałem się wyładować, choćby na nich, ale nie przyniosło to pożądanego efektu. Nadal byłem wściekły i chyba nic, poza zabiciem blondyna nie mogło mi pomóc. Zwłaszcza, kiedy zobaczyłem mojego Franka, leżącego, całego zakrwawionego na ziemi i stojącego nad nim potężnego mężczyzny. Usta wygiął w szerokim, triumfalnym uśmiechu, który miałem ochotę mu w tej chwili zetrzeć z buźki. Prawie nie słyszałem bicia serca bruneta, ledwo oddychał, a blondyn robił wszystko, żeby zakończyć jak najszybciej jego życie. Tłum krzyczał, ponaglając do zakończenia walki. Król siedział spokojnie wraz se swoim młodszym synem, czasami, cicho się śmiejąc lub komentując. Natomiast Mikey bawił się w najlepsze...Telefonem komórkowym. Widać było, że nie fascynowało go zbytnio. I dobrze. Może jeszcze będą z niego ludzie...To znaczy wampiry. Zdaje się, że nikt nie zauważył mojej obecności tutaj...
   Ponownie odszukałem wzrokiem Franka. Momentalnie, niekontrolowanym ruchem, moje nogi pociągnęły mnie w jego stronę. Nie minęła nawet sekunda, a ja już znalazłem się, leżąc na blondynie i przyciskając go do ziemi. Złapałem obiema rękami za jego gardło, chcąc go zabić powoli, bez pośpiechu. Chcę patrzeć na jego twarz, wykrzywioną w bólu, słyszeć jak coraz rzadziej próbuje się uwolnić, aż w końcu umrzeć z braku powietrza i innych, drobnych szczegółów. Wśród widzów rozległy się zdumione okrzyki, a zaraz potem brawa. Hm...Fajnie, spodobało im się to. Niestety, nie jestem tu dla rozrywki. Muszę to załatwić szybko, choćby ze względu na bruneta, który lada moment może umrzeć, czego bym sobie nigdy nie wybaczył. Teraz tylko pomyśleć nad rodzajem śmierci...Gerard, uspokój się! Szybko, pamiętaj, pospiesz się! No i się pospieszyłem. Jednym, zwinnym ruchem rozszarpałem blondynowi gardło. Krew trysnęła na wszystkie strony, w tym na mnie, a ja z chęcią ją zlizałem z lubieżnym uśmiechem. Mężczyzna zaczął się krztusić z braku powietrza, którego i tak nie dostanie. Będę patrzał, jak powoli uchodzi z niego życie, jak męczy się, cierpiąc. Zupełnie tak, jak zrobił to z moim Frankiem...W jednej chwili zapomniałem o żądzy zemsty, pochłaniającej mnie o te kilka sekund za dużo. Zeskoczyłem z blondyna, kopiąc na dokładkę jego martwe już zwłoki i podbiegłem do małej postaci, zwiniętej w kłębek. Nie zwróciłem uwagi na straż, która wbiegła wielką bramą, pewnie po to, by mnie powstrzymać. Nic z tego. Nie dam się tak łatwo. W innych okolicznościach cieszyłbym się na zbliżający pojedynek, natomiast teraz było coś ważniejszego. A mianowicie ktoś. Błyskawicznie znalazłem się przy Franku, przykucając nad jego skuloną sylwetką. Chłopak drżał na całym ciele, powodując coraz to nowsze fale bólu wywołanego, choćby na przykład połamanymi żebrami. Odchyliłem jego głowę w swoją stronę, na co cicho jęknął. Twarz miał całą zakrwawioną w dodatku widniało na niej kilka paskudnych rozcięć. Rękami obejmował się na wysokości klatki piersiowej i ciut niżej, gdzie oberwał największą ilość razy. Wyglądał naprawdę przerażająco. Musiałem jak najszybciej go stąd zabrać, ale bałem się dotknąć jego kruchego ciała. Nie chciałem, żeby jeszcze bardziej cierpiał z mojego powodu. Strażnicy powoli zbliżali się do nas z wyciągniętymi włóczniami, czy czymś bardzo do włóczni podobnym, ojciec siedział na "tronie" z grobową miną, a Mikey gdzieś zniknął. Wybieraj, Gee. W końcu poderwałem się niespodziewanie, chwytając Franka. Włożyłem rękę pod jego plecy i kolana, wybiegając z areny. Słyszałem jeszcze krzyki i widowni i innych, zanim zatrzasnąłem wrota. Pomieszczenie ogarnęła ciemność, na szczęście wiedziałem, jak stąd wyjść. Spojrzałem na zapłakaną buźkę bruneta. Wyczuwałem jego strach, nie wiedział, co się dzieje. Sam też bym się bał, dlatego starałem się mu dać jak najwięcej bezpieczeństwa i ciepła. Mocniej ścisnąłem drobne ciało, po czym ruszyłem przed siebie. Na pewno dawno już zgubiłem strażników, więc nie będzie problemu. Szedłem za swoim zapachem, aż do miejsca, w którym się ostatnio znalazłem. Dalej wiedziałem, którędy powinienem się udać. Pewnym krokiem szedłem wśród zawiłych korytarzy, by po kilku minutach dotrzeć do sekretnego przejścia, którego używałem za czasów dzieciństwa. Znajdowało się ono pomiędzy dwoma obrazami w bocznej sali balowej. Prowadziło prosto do mojego pokoju, bo komnatą tego nazwać nie mogę, gdzie równie szybko się znalazłem.
   Ostrożnie położyłem Franka na czarnej pościeli, a sam udałem się do łazienki. Miałem gdzieś, że satyna za kilka sekund przesiąknie krwią. Ważne, żeby było mu wygodnie. Tak dawano go nie widziałem. Tyle dni czekałem, by usłyszeć jego głos, albo choćby dotknąć delikatnej skóry. Nie chciałem, żeby nasze spotkanie wyglądało w ten sposób. Ba, nawet o tym nie śniłem. Co ja bym dał, żeby cofnąć czas i nie dopuścić do tego, co się stało. Wiem, że miałem marne szanse, ale warto spróbować. Gdybym tylko przyszedł wcześniej, gdybym przeszedł się po lochach...Może wtedy zobaczyłbym go i uratował. Dobra, nie myśl o tym. Już nic nie możesz zrobić, czasu nie wrócisz. Teraz postaram się, żeby przeżył. To się liczy najbardziej. Poszedłem do jasno oświetlonego pomieszczenia, zabierając ze sobą parę suchych i mokrych ręczników oraz apteczkę. Dziwne, żeby wampir trzymał w pokoju apteczkę, ale wszystko może się zdarzyć. Jak teraz...
  Wróciłem do bruneta, siadając na krawędzi łóżka, przemywając jego twarz. Starałem się być jak najbardziej delikatny. Widząc to, jak bardzo się męczy, samemu zachciało mi się płakać. Z bezsilności...Nie mogłem mu dać krwi, która z pewnością szybko wyleczyłaby wszystkie razy, ponieważ zbyt duża ilość spowodowałby przemianę. Nie chce dla niego takiego życia. Wilkołaki się nie starzeją, podobnie jak my, a więc mamy dla siebie całą wieczność. Minusem bycia wampirem jest to, że trzeba się pożywiać. Taka jest nasza natura i nic nie możemy poradzić, a Frank nie zabiłby nikogo. Ostrożnie zakładałem opatrunki, szepcząc pocieszające słowa. Wbrew pozorom były chyba pomocne, bo chłopak nie trząsł się już tak bardzo, ani nie płakał. Mimo, iż nadal nie wiedział gdzie się znajduje, nie uciekał. Być może ufał mi, albo po prostu zabrakło mu sił. Powoli zdejmowałem z niego koszulkę, z której i tak prawie nic nie zostało. Z braku czasu, zerwałem ją, rzucając w ciemny kąt, dokładnie przyglądając się jego klatce piersiowej. Prócz siniaków i zadrapań nic innego nie było widoczne. Wiedziałem, że dużo poważniejsze obrażenia są dla mnie niedostępne, więc pozostaje tylko czekać. Układ odpornościowy Franka powinien sobie poradzić z wewnętrznymi ranami, bo nie podając mu mojej krwi, nie wyleczę go. Patrząc z drogiej strony jest stanowczo za słaby, żeby móc zrobić cokolwiek.
   Upadłem ciężko na krzesło, stojące z boku łóżka. Wsłuchiwałem się w oddechy chłopaka, powoli przechodząc w stan wampirzej śpiączki. Oznacza to, że zmysły funkcjonują poprawnie, słyszymy wszystko i wszystkich, możemy czuć , ale nie możemy się ruszyć. Nasz umysł stopniowo się wyłącza, ale nie przestaje funkcjonować. takie coś stosuje się w chwilach, kiedy ktoś jest naprawdę wykończony lub po prostu chce odpocząć. Ale przenigdy nie przestajemy czuwać. Jesteśmy gotowi na każdą, możliwą rzecz. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie na to przy Franku. Muszę jeszcze bardziej na niego uważać, a całkowite wyciszenie mi w tym pomoże. Jakbym przegapił jeden, najmniejszy szczegół, może być za późno. Najbliższe sekundy są czymś w rodzaju próby. Próby przeżycie, bądź też nie. Obiecuję, zrobię co tylko mogę, żeby mu pomóc, nawet, jeśli będzie mnie to kosztowało przemianę go w wampira. Być może mnie znienawidzi, ale nieważne. Liczy się jedno. Będę mógł po raz kolejny i ostatni skosztować jego ust, zanim mnie opuści, będę świadomy tego, że moja miłość nie umarła.
   Nagle coś przestało mi pasować. W pokoju zapanowała grobowa cisza, która aż huczała w uszach. W jednej chwili znalazłem się przy własnym łóżku, pochylając nad chłopakiem. Wyciszyłem wszystkie inne dźwięki, uważnie wsłuchując w oddech bruneta. Przyłożyłem palce do jego szyi, w miejscu, w którym znajdowała się tętnica. Silne uderzenie jego serca uspokoiło mnie na moment. Może rzeczywiście tylko niepotrzebnie się martwiłem. Ale potem...Potem nastąpiło coś, na co nie byłem przygotowany. A mianowicie nic. Nic już więcej nie słyszałem. Głuche echo odbijało się od ścian, odliczając długie sekundy, a ja nadal siedziałem na brzegu materaca, wpatrując się we Franka. Być może liczyłem na to, że mój wzrok jakimś cudownym sposobem przywróci go do życia. Byłem za bardzo zrozpaczony, żeby wykonać choć jeden ruch. Nie mogłem uwierzyć, że serce mojego ukochanego przestało bić. Przeze mnie...Nie zauważyłem w porę, że coś jest nie tak, nie zareagowałem. I teraz on odszedł...Już nigdy nie zobaczę jego ślicznej twarzyczki, ani roześmianych oczu. Jednak najgorsze było poczucie winy...Mogłem się domyślić, że jego wyczerpany organizm nie da rady w pełni uleczyć wszystkich ran. Powinienem był wiedzieć...Teraz jedyną nadzieją było podanie mu mojej krwi, co wiązało się z ogromnym ryzykiem. To znaczy było już prawie pewne, że przemiana nastąpi. Brunet jest zbyt słaby, żeby w pełni się uleczyć, a co dopiero oprzeć działaniu jadu. Zdruzgotany i niepewny, co do rzeczy, którą właśnie miałem zrobić, czym prędzej dopadłem małej szafki nocnej. Wyciągnąłem z szufladki niewielką, srebrną ampułkę. Zawierał dosłownie kilka kropel mojej krwi. Wystarczająco do przywrócenia kogoś do życia. Oczywiście "ożywić" można tylko osoby, które zmarły dość niedawno. Mam na myśli kilka minut temu. W późniejszym czasie proces ten jest nieodwracalny. Jednak zawsze istnieje ryzyko, że substancja nie zostanie przyjęta przez organizm. Ale to już nie miało znaczenia. Wiele razy wymieniałem się z nim krwią i zawsze kończyło się dobrze, więc i tym razem były spore szanse... Błagam, wróć do mnie, Frank...
   Błyskawicznie znalazłem się na łóżku, na miejscu obok chłopaka. Podciągnąłem się do pozycji siedzącej, przyciągając do siebie bezwładne ciało. Wyraźnie czułem zimno, przenikające mnie oraz pot, spływający po plecach. Chciałem czuć. Jak ludzie...Miałem dość bycia sztywną marionetką, obojętną na wszystko. Takie coś nie jest dla mnie. Nie było dnia, w którym podczas polowania nie czuł żalu i strachu. Choćbym nie wiem jak się starał nieodparte uczucie odpowiedzialności i wrażenie, że robię coś bardzo złego, towarzyszyło mi przez cały czas. Wtedy nie myślałem o rodzinach moich ofiar, póki sam nie straciłem kogoś bardzo mi bliskiego. Można by rzec, że najważniejszego na świecie. Zachciało mi się płakać z bezsilności, która ogarnęła mnie tak nagle. Nie...Muszę wytrzymać. Dla Franka. Odchyliłem delikatnie jego głowę, opierając ją na swoim ramieniu. Jedną ręką podtrzymywałem go w pasie, a drugą ostrożnie wlewałem zawartość fiolki do jego ust. Odrzuciłem buteleczkę za siebie, oddychając płytko.
-No dalej, Frankie...-machinalnie gładziłem ciemne włosy, splamione krwią. Oparłem podbródek na czubku jego głowy, odliczając kolejne minuty. Ale on nadal leżał na moim torsie, zupełnie bez jakiejkolwiek iskierki życia w sobie. Wpatrywałem się w zdecydowanie za bladą twarz. Po raz pierwszy od kilkuset lat moje policzki stały się mokre. Łzy stopniowo skapywały na powieki chłopaka, spływając po skroniach. Niektóre z nich leciały w dół, zaznaczając kształt i kontury pełnych warg, mocząc skórę oraz wlatując do rozchylonych ust. Wszystko na nic... Minęło zbyt wiele czasu. Mimo, iż na zewnątrz moja rozpacz wyrażała się tylko pod postacią słonych kropel, to w środku panował istny bałagan. Uczucia zostały rozerwane, rzucone gdzieś w kąt. Serce pękło na pół, a dusza, o ile ową posiadam, umarła razem z nim...Z moim kochanym Frankiem.
   Moczyłem słonymi kroplami buzię i koszulę chłopaka, drżąc na całym ciele. Wreszcie poczułem się jak człowiek, słaba istota, załamująca po każdej, małej tragedii, Tyle, że moja rozpacz niczym nie równała się z tymi ludzkimi. Jako wampir nie czułem, jednak, jeżeli musiałem, odbierałem to ze zdwojoną siłą. Kiedyś byłbym szczęśliwy, z tego, że udało mi się pokonać swoją naturę, ale teraz...Oddałbym wszystko, żeby znów wrócić do czasów, gdy ja i Frank siedzieliśmy przy kominku, przytulając się i nie martwiąc o jutro...Niestety, to minęło, pozostawiając po sobie wyniszczającą ciszę i pustkę, w której zagubiłem siebie, stając bezdusznym mordercą.
   Przyciskałem do siebie drobną sylwetkę, łkając i szepcząc pocieszające słowa dla samego siebie. Wmawiałem sobie, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Jednak bez niego moje życie nie miało sensu, dlatego zamierzałem wkrótce dołączyć do mojej miłości. Zrobię to w najbliższym czasie. Nie interesował mnie okropny ból przez jaki będę musiał przejść. Liczył się tylko Frank.
   Nagle wyczułem pod palcami coś dziwnego. Drobne uderzenie, a potem następne i następne. Po chwili mogłem dosłownie odliczyć sekundy odstępu między...Biciem serca? Szybkim ruchem otarłem zamglone oczy, spoglądając na bruneta. Delikatne, różowe usteczka lekko drgnęły, by za moment wygiąć się w pięknym uśmiechu. Złociste oczy przeniknęły mnie do tego stopnia, że nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Nadal trwałem w tym samym miejscu, nie zmieniając pozycji. Widok chłopaka, który zachowywał się, jakby wszystko było w najlepszym porządku, uniemożliwiał mi racjonalne myślenie. On żył, był tutaj, należał tylko do mnie i nie mam zamiaru nikomu go oddać. Powinienem coś zrobić, prawda? Powiedzieć? Należą mu się przeprosiny po tym, jak go przeze mnie traktowano. Jeszcze momencik...Moje spojrzenie skierowane na najśliczniejszego chłopaka, czyniło ze mnie wariata. Mógłbym skakać, śmiać się i wiele innych rzeczy, byle tylko zatrzymać tę chwilę. Pod wpływem emocji naszła mnie ochota by w końcu powiedzieć ojcu, że opuszczam ten pojebany dwór, zostawiam rodzinę, która mnie nie w ogóle nie obchodzi i wyjeżdżam. Bo taki miałem zamiar. Uciec z Frankiem gdzieś, gdzie nas nie odnajdą, cieszyć się wspólnym czasem i po prostu być szczęśliwym.
-Gee...-szepnął cichutko. Wciąż był słaby, jednak nie przemienił się. Został taki, jakim chciałem, żeby był i to dawało mi podwójne szczęście. Po policzkach bruneta spłynęły łzy. Moje własne, przestały płynąć ciurkiem po policzkach, kiedy tylko ujrzałem te przepiękne tęczówki, przepełnione bólem, przerażeniem i kompletnym zdezorientowaniem, lecz nadal piękne.
-Gerard...-powtórzył ponownie, cienkim głosem.-N-nie Zo-s-stawia-aj m-mn-nie...P-proszę...N-nie chcę t-tam wrac-cać.-jąkał się, płacząc. Złapał swoimi drobnymi dłońmi moje ręce, wtulając w zagłębienie mojej szyi. Przycisnąłem go do siebie, na ile to możliwe. Chciałem być jeszcze bliżej mojego Franka, choć bardziej się nie dało. Między nami nie było żadnej przerwy. Ściśle przylegał do mnie plecami, a ja starałem się dać mu jak najwięcej ciepła. Po raz kolejny ujrzałem śliczną buźkę mojego ukochanego i to się tylko liczyło. Po wielu latach, będących dla mnie udręką, spotkałem bruneta. Jestem tutaj, on tu jest, jesteśmy...Razem...Na zawsze.
- Już nigdy nie pozwolę im cię skrzywdzić. Obiecuję.-połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, wyrażającym wszystkie uczucia.

9 komentarzy:

  1. To. To była cudowne. Chyba nigdy nie miałam okazji czytać tak cudownego shorta.
    Bardzo, bardzo, ale to bardzo podoba mi się twój styl pisania. Też tak chcę *.*
    Ogólnie to żal mi Frankiego ,ale myśl ,z teraz on i Gee mają przed sobą całą wieczność jest... hmm... podniecająca ? Nieee, głupio to brzmi. Prędzej fascynująca.
    Czekam na rozdział.
    U mnie nowy odcinek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pierdole.. nie dodał się mój komentarz! Przecież to blogger... takie rzeczy nie powinny się dziać ! :/ Cóż... Wiedz, ze ja kocham tego shota i powieszę go sobie na tablicy korkowej, albo wsadzę pod poduszkę >.< XD

    Rób sobie tą przerwałkę i wracaj szybko w owym Roku ! *macha rąsią na pożegnanie* :3 Ja po Wigilli idę w Twoje ślady i się zabunkruję wychodząc dopiero na 2013 :3

    :: red like a blood ::

    OdpowiedzUsuń
  3. O BOŻE, JAKIE TO FAJNĘ I JAKĄ FAZĘ MAM, ADSFDHGJGHJHGK <3 Serio, świetnie to napisałaś, aż nabieram ochoty na pisanie, co ostatnio jest u mnie nowością XD No, ale powracając do tematu… cudownie to napisałaś, tak mi się to podoba, że się aż w słowach nie umiem wyrazić *______________________________* Ale to było piękne w każdej postaci, zdawaj sobie z tego sprawy <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeny, jakie to było dobre. :3 Podziwiam Cię za długość przede wszystkim... Ja nie potrafię pisać takich rodziałów. No nic, podobało mi się, naprawdę. Chociaż ten moment, w którym Gee uratował Franka tą strzykawką zdecydowanie kojarzy mi się ze 'Zmierzchem'. No i (zabrzmi jakbym była bezduszna) liczyłam, że on umrze... Bo pięknie wszystko opisałaś, tak dramatycznie i liczyłam, że już tak zostanie. Ale to nie zmienia faktu, że i tak bardzo mi się podobało. Mam nadzieję, że niedługo dodasz coś nowego i również wesołych świąt! :*
    I zapraszam na bennodavoreverinourhearts.blogspot.com -> nowy

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam ,że piszę tu ,ale zmieniłam adres bloga na with-the-lights-out-is-less-dangerous.blogspot.com i chciałam poinformować o tym ciebie i Fun Puppy jako moje jedyne czytelniczki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Matulu jedyna, to takie piękne *___* Gdybyś nie podała adresu w komentarzu, pewnie również nie byłoby mi dane tutaj trafić. Nie wiem, jak los może być taki straszny, przecież to takie wspaniałe, tak dobrze opisane, takie długie! Nawet nie wiesz, jak bardzo mi się to podoba <3
    Fabuła była bardzo przystępna. Lubię take... umm... mroczne rzeczy? Tak, to chyba właściwe słowo. Mroczne rzeczy. To było bardzo mroczne, tajemnicze i z klimatem. No i duży plus za to, że nie było TEJ sceny a i tak wyszło świetnie *perv*. <3
    W najbliższych dniach mam zamiar nadrobić Twoje opowiadanie i też napisać pod odcinkami, jak mi się podoba :3
    No i na koniec, wielkie, gigantyczne dziękuję za tak miły komentarz pod szotem *___* popłakałam się z radości <3

    War Machine from savemesorrow

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko jedyna...to było piękne *_*. Piękne po prostu. Takie życiowe. Sama nie wiem, jak to opisać. W jednej chwili Gerard jest nieczułym, egoistycznym dupkiem a w drugiej okazuje ludzkie uczucia, miłość go odmienia. Coś cudownego. Jak nie wygrasz tego konkursu to zrobię z jurorami to, co Gerard ze strażnikami :D. Dużo weny i odpoczynku życzę! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. O jejuniu to było powalajace. Aż się rozplakalam. Uwielbiam tego shota*_*

    OdpowiedzUsuń
  9. To było coś *,* Świetnie piszesz! Jeden z najlepszych shotów jakie czytałam <3

    OdpowiedzUsuń