sobota, 12 października 2013

Rozdział 20

Aaa! *piszczy radośnie* Jestem z siebie tak cholernie dumna! Rozdział 21 już napisany... Jest tam sporo dialogów! Starałam się ograniczyć opisy i jakoś skrócić pieprzenie o głupotach i jest... Wyszło mi i się mi podoba! :D
A tymczasem zapraszam na rozdział 20, który jest... ciekawszy niż poprzedni xD

Dedyk leci dla gee17
 Kocham was wszystkich <3

___________________________________

[Frank]

      Mężczyzna najpewniej na specjalne potrzeby i wymagania dzisiejszego wieczoru przywdział dwukolorowy, charakterystyczny strój szyty na wzór odświętnego fraku. Zazwyczaj widywałem niemal identyczne ubrania w programach muzycznych u wielkich i sławnych na cały świat dyrygentów. Jednak kostium Sam'a wyłącznie z bocznej perspektywy i tyłu bliźniaczo pasował do wcześniej wymienionych, ponieważ od frontowej strony całość prezentowała się zupełnie inaczej. Bardziej jak przedpotopowe, starodawne, choć porządnie wykonane przebranie jakiegoś marnego kelnerzyny w kiepskim barze ze źle zaparzoną, dawno zimną kawą i nieświeżymi, twardymi bułeczkami, na których bez większego wysiłku można połamać przednie zęby.
      Cienka czarna koszula oraz nałożoną na nią bawełniana, nieskazitelnie biała kamizelka ściśle przylegały do jego ciała, uwidoczniając smukłą, wysportowaną sylwetkę, szerokie ramiona, wąskie biodra. Barwy owych ubrań tworzyły idealny, intensywnie oślepiający kontrast. Blondyn niewątpliwie musiał nadzwyczajnie mocno odróżniać się od pozostałych osób ubranych w długie, kolorowe suknie, czy też zwykłe, proste garnitury. Na tle wszystkich zebranych dzięki swojemu kostiumowi i również znacznie zdrowszemu odcieniowi skóry jako jedyny (nie licząc żywych istot stworzonych z krwi, kości oraz miękkiego, dobrze ukrwionego organu) wyglądał nieco inaczej niż cała reszta gości. Cóż, przynajmniej miałem stuprocentową pewność, że w razie jakiegokolwiek wypadku nie zgubię chociaż jednego z wcześniej poznanych, godnych zaufania ludzi.
      Dopiero kiedy spojrzałem nieco niżej, wodząc wzrokiem od zwężanych przy łydkach, granatowych spodniach do ozdobnego paska przewiązanego w pasie, ujrzałem, iż guziki odświętnej kamizelki zostały chyba do końca zapięte dzięki nadnaturalnemu, magicznemu urokowi starej wiedźmy, bądź niemożliwej do zrozumienia sile, gdyż klatka piersiowa mężczyzny była po prostu zbyt szeroka dla obcisłej, delikatnej tkaniny. Trzy brązowe, okrągłe kółka z czterema małymi dziurkami po środku z ledwością i ogromnym trudem utrzymywały przy sobie oba boki naciągniętego do granic możliwości okrycia wierzchniego, resztkami sił pozostając na obecnym miejscu. Sprawiały wrażenie, jakby dosłownie za moment ostatnie nitki wiernie trzymające je w stałej pozycji już niedługo miały przekroczyć barierę własnej wytrzymałości, pękając na kilka kawałeczków, a one same powinny odpaść.
      Kąciki moich ust mimowolnie powędrowały ku górze na wyobrażenie sobie tego całego zamieszania, jakie powstałoby po takim właśnie zdarzeniu. Dla postronnego obserwatora wyda się to pewnie dziwne, że w obliczu zagrożenia ze strony mrocznych wampirów i narastającego niebezpieczeństwa nadal potrafię uśmiechać sam do siebie, aczkolwiek specjalnie gorąca atmosfera, czy świadomość podjętego ryzyka nie przytłaczały mnie aż tak bardzo. Wręcz przeciwnie... Byłem radosny jak jeszcze nigdy wcześniej, ale drobna nuta niepokoju całkowicie nie odpuściła. Odbierałem na swoich plecach spojrzenie przynajmniej setki osób, uważnie śledzących mój każdy, najdrobniejszy ruch. Nie stanowiło to aż nazbyt komfortowego uczucia, lecz postanowiłem nie psuć sobie w miarę dobrego humoru całkowicie niepotrzebnymi obawami.
      Niemniej od miłych, błogich marzeń powróciłem do bezbarwnej smutnej rzeczywistości, starannie i z ogromną uwagą dokładnie przysłuchując rozmowie Gerarda z jego najbliższym przyjacielem. Pierwszy z nich przez cały czas uparcie milczał, raz po raz mocno napinając mięśnie, co było dobrze widoczne dzięki czarnemu uroczystemu garniturowi. Materiał wraz z kolejnymi w wyższym stopniu nerwowymi ruchami marszczył się gdzieś w połowie wysokości pleców oraz pomiędzy łopatkami. Natomiast drugi bodajże w ogóle nie pobierał żadnych oddechów, nieustannie mówiąc podniesionym głosem do czerwonowłosego. I gdyby nie ten jeden, aż nadto istotny fakt, iż przypuszczalnie owa dyskusja dotyczyła mojej skromnej osoby, nie dostrzegłbym w niej niczego ciekawego. Lecz aktualnie, chcąc nie chcąc, zostałem przymuszony do poznania wszelkich ciekawszych szczegółów.
   - Czyś ty na starość oszalał, Way?! Dlaczego go tu przyprowadziłeś? Postradałeś zmysły? - Sam z  przesadnym zdenerwowaniem oraz z sporą szczyptą rozdrażnienia rzucał w Gerarda setką pytań, na jakie - patrząc z innego punktu widzenia - póki co nie dostał do końca satysfakcjonującej go odpowiedzi. Wyglądał jak zniecierpliwiona zachowaniem swojego niesfornego dziecka matka, usiłująca grzecznie i pokojowo wytłumaczyć chamskiemu bachorowi podstawowe zasady dobrego wychowania, ale on jest odporny na jakąkolwiek metodę przyswajania wiedzy. Toteż w tym wypadku zielonooki grał rolę niemożliwego do okiełznania podopiecznego, a blondyn pełnił funkcję bliskiej szaleństwa opiekunki. Wciąż nieprzerwanie, automatycznie wyrzucał z siebie setki zdań, atakując drugą osobę. Cóż, widocznie oboje zagubili się w porywającym potoku słów, jednocześnie tonąc gdzieś pomiędzy nimi. Ich zdezorientowany wzrok wodził z jednego miejsca do drugiego, poszukując najmniejszej luki, aby móc wyjść z zawiłego labiryntu. Aczkolwiek pomimo wszystko blondyn nadal kontynuował wcześniejsze wywody, co tylko spowodowało przeciągłe gerardowe westchnienie.
   - Sam... - zaczął powoli, układając otwartą dłoń na ramieniu kolegi. Zacisnął na nim delikatnie palce w geście powstrzymania mężczyzny, na co ten wzdrygnął się lekko pod wpływem nagłego dotyku. Był zbyt pochłonięty tworzeniem w głowie coraz to nowszych okazji, aby nawrzeszczeć na kogokolwiek z naprawdę błahych powodów, jakie dodatkowo wyolbrzymiał ponad wszelką miarę. Wyraźne poruszenie i spore rozdrażnienie przejęło nad nim całkowita kontrolę.
      Gerard zaś przeciwnie, jak zwykle odgrywał beztroską rolę wręcz w perfekcyjny sposób. Mimo, że z pewnością ta sytuacja nieznacznie go irytowała, pozostawał zupełnie opanowany, spokojny, niczym twarda skała, której nie można w żaden sposób poruszyć. Rwące potoki, potężne podmuchy wiatrów, czy przerażające wyładowania elektryczne malujące się na zachmurzonym niebie nie są dla niej żadnym wyzwaniem, bo posiada gdzieś wewnątrz siebie ogromną moc, która nie pozwoli jej na chwilę słabości. Czerwonowłosy jest po prostu idealny... Czuły, a zarazem silny i stanowczy. Troskliwy, jednocześnie potrafi postawić na swoim i żadna siła nie przekona go do zmiany zdania choćby w najmniej istotnej kwestii.
   - Nie, Gee. Nie rozumiem cię. Mówiłeś, że on znaczy dla ciebie więcej niż cokolwiek innego. Że jest twoim jedynym światełkiem w ciemnym tunelu, punktem zaczepienia w otchłani wiecznego mroku... Czy te piękne słowa były puste i bezwartościowe? - blondyn podjął decyzję o poskromieniu szalejących nerwów i teraz już o wiele bardziej opanowany zadał powoli ostatnie pytanie. Zatrzymał się na krótko w kompletnym bezruchu, wydając z siebie ciężkie westchnienie. Jego odziane w aksamitną, nienagannie białą rękawiczkę palce przeczesały przydługie już włosy, znacznie mocniej plącząc kosmyki, które uprzednio również tworzyły zawiłą gmatwaninę na głowie mężczyzny. Te najcieńsze z nich swobodnie opadły na rumianą twarz, przykrywając prześwitującą zasłonką fragment czoła.
      W tym samym czasie moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, swoją wielkością przypominając latający spodek niedawno przybyłych na Ziemię kosmitów. Chcąc wtrącić parę groszy do rozmowy, która z chwili na chwilę stawała się coraz bardziej poważna, nagle gwałtownie zamarłem w jednym, stałym miejscu, zapominając o tym, co miałem zrobić. Cisza zalegająca pomiędzy kolejną wymianą opinii mężczyzn, dotyczącej obecności na owym bankiecie była wręcz nie do zniesienia. Dźwięczała w najgłębszych zakamarkach umysłu, odbijając zwielokrotnionym echem, dzięki czemu otrzymałem choć odrobinę dodatkowego czasu na przemyślenie i uważniejsze przeanalizowanie  sprawy.
      A więc on wie...
      Czy Gerard rzeczywiście zebrał w sobie na tyle dużo odwagi, aby wyjawić przyjacielowi swój najskrytszy sekret? Czy posiadał aż tak ogromne zaufanie blondyna i powiedział mu o strzeżonej lepiej niż sejf z wieloma milionami dolarów tajemnicy, jaka miała pozostać wyłącznie między naszą dwójką aż po grób? Czy Sam, przyparty do muru, otoczony sporą ilością ciekawskich wampirów potrafił zachować milczenie? Mimo, że nie znam go zbyt dobrze, ponieważ widziałem go wyłącznie raz w swoim marnym życiu przez kilka krótkich minut, z nieznanych przyczyn podświadomie mu zaufałem.
   - Przecież dobrze wiesz, że zależy mi na nim jak na nikim innym. Nie pozwoliłbym go skrzywdzić za żadne skarby świata, nawet za cenę własnego życia. Więc proszę, uspokój się, bo niepotrzebnie zwracamy na siebie uwagę. - wyjaśnił bez zbędnego pośpiechu czerwonowłosy, ostrożnie poklepując kolegę po tylnej części ramienia. Posłał mu specjalny, subtelny uśmiech, żeby rozwiać wszelkie nadmierne obawy, po czym jeszcze mruknął pod nosem coś niemożliwego do zrozumienia z tej odległości, dzielącej nas od siebie. - Zacznijmy w końcu zabawę.
      Uprzejmie wyciągnął w moją stronę rękę, kłaniając nisko pod kątem siedemdziesięciu pięciu stopni, jak na prawdziwego dżentelmena wypada. Jego perfekcyjnie ułożona sylwetka nie zadrżała, nie przesunęła ani o kilka milimetrów, kiedy wypowiedział pięć pięknych słów, brzmiących zupełnie niczym wyciągnięte z bajki. "Czy mogę prosić do tańca?" Czekałem na to całe osiemnaście długich lat, pragnąc chociaż jeden, mały raz poczuć się jak wyrafinowana księżniczka z cudownej baśni opowiadającej o wielkiej, nieskończonej miłości. Nigdy wcześniej nie zdobyłbym aż tyle śmiałości, by pomyśleć, że znajdę ją, prawdziwą, nieoszukaną w mężczyźnie... W wampirze owładniętym pragnieniem krwi...
      Z chęcią położyłem swoją przynajmniej dwa razy mniejszą dłoń na tej należącej do mężczyzny, unosząc kąciki ust w górę, gdy niezwykle miękkie wargi złożyły czuły, wilgotny pocałunek na jej zewnętrznej stronie. Z uwielbieniem delikatnie musnęły skórę, pozostając w tamtych okolicach odrobinę dłużej, a po ułamku sekundy czyjeś silne ramie objęło mnie w pasie, a niewielka siła popchnęła lekko w stronę obszernego parkietu przeznaczonego do tańca.
      Cudownie znów było ponownie doznać tego charakterystycznego ciepła drugiej osoby tuż za swoimi plecami. Już sam nie potrafiłem dokładnie określić, czy ciało czerwonowłosego jest w pełni zimne niczym góra lodowa, bądź świeży śnieg, lub jednak rozkosznie ciepłe i przyjemne w dotyku. Zwyczajnie zdążyłem przyzwyczaić się do specyficznej temperatury, odbierając błogie wrażenia przy bliższym kontakcie.
      Jego długie palce stworzyły wraz z moimi plątaninę, której nie sposób było rozwiązać. Nikt nie zdołałby nas rozdzielić żadną siłą, o ile takowa w ogóle istniała. Tamtej pamiętnej nocy zostaliśmy ze sobą ściśle połączeni tajemniczą, nierozerwalną więzią i miałem nadzieję, iż tak pozostanie na wieki.


***


      Opadłem wykończony wielogodzinnym tańcem na czarną, skórzaną kanapę ustawioną w rogu obszernego pomieszczenia. Zgodnie z wcześniejszymi spekulacjami, o wiele nie minąłem się z prawdą. Mebel z pozoru niezbyt komfortowy w istocie był nadzwyczajnie wygodny i miękki. Jego ciemne, błyszczące, a przede wszystkim chłodne obicie przyniosło mi niewysłowione ukojenie, kiedy tylko oparłem zgrzany kark o wypełniony puchem zagłówek. W bladym blasku woskowych świec drobne kropelki potu skrzyły się na moich skroniach, by następnie bez skrępowania spłynąć w dół po zaczerwienionym policzku.
      Szybkim ruchem dłoni starłem małe cząsteczki wody rękawem białej koszuli, bezwładnie i niekontrolowanie odchylając głowę w tył. Ciche westchnienie ulgi opuściło moje usta, wyznając oczywisty fakt, jak bardzo byłem zmęczony, ale równocześnie ogromnie zadowolony z ostatnich kilkudziesięciu minut spędzonych wyłącznie w towarzystwie Gerarda.
      Kiedy tak wirowaliśmy dookoła wszystkich par, zapatrzeni w siebie, każda inna rzecz przestała jakby na istnieć na te trzy minuty. Liczył się on i tylko on. Jego piękna, blada twarz idealnie kontrastująca z odświętnym ubraniem. Kołnierz wystający spod grubej marynarki niemal takiej samej barwy jak nietuzinkowa cera mężczyzny. Te przenikające na wskroś duszę zielone tęczówki odbijały złote płomyki nieznacznie przygaszonych lamp. Uważnie podążały za moim wzrokiem, jaki niespokojnie na oślep błądził od czubka nosa czerwonowłosego, po same kusząco zaróżowione, wilgotne usta. W jasnobrązowych plamkach, znajdujących dookoła źrenicy, kryło się wielkie pożądanie oraz czyste szczęście, aż zanadto wymowne, abym nie zdołał go zauważyć. On również nie patrzył na nikogo poza mną.
      I to właśnie była jedna z tych wspaniałych, magicznych chwil, o których tak często można przeczytać w romantycznych książkach. Dotychczas całym sobą uważałem, iż coś podobnego nie ma prawa bytu w życiu codziennym, na tym ponurym świecie pełnym kłamstw i smutku. Aczkolwiek wydarzenie dzisiejszej nocy sprawiło, iż dogłębnie zmieniłem podejście co do tego typu rzeczy. Do końca nie opuszczało mnie niepodważalne wrażenie, wyraźnie sygnalizujące, że z Gerardem wszystko staje się łatwiejsze, wykonalne.
      Jednak rozkoszną sielankę i jedyny moment wytchnienia w tym całym rozgardiaszu przerwał donośny stukot butów na wysokim obcasie, jaki dochodził z niebezpiecznie bliskiej odległości od kanapy, na której właśnie odpoczywałem po wyczerpującym tańcu. Odruchowo uniosłem wzrok na ową osobę, posiadającą śmiałość i tupet, by przeszkodzić mi oraz czerwonowłosemu, stojącemu zaraz obok bocznej części mebla. On w najmniejszym stopniu nie był zmęczony lub zdyszany. Przez cały czas dbał o utrzymanie sztucznej maski obojętności, co nie budziło aż tak wielkich podejrzeń wśród ciekawskich. Przynajmniej nie od razu...
      Dosłownie kilka centymetrów przed nami jakby nieoczekiwanie wyrosła spod ziemi kobieta. Wyjątkowo piękna kobieta, nie grzesząca swą oryginalną urodą. Na sobie miała długą, balową suknię, podobnie jak pozostałe panny, niemniej jej ubranie diametralnie różniło się od innych. Czarna barwa aksamitnej tkaniny pochłaniała drobne ciało brunetki, czyniąc ją znacznie bardziej tajemniczą. Szokująco długie, brązowe włosy tworzyły liczne fale, swawolnie opadając na ramiona oraz plecy. Połyskujące kosmyki okalały nienaturalnie bladą twarz, a niektóre z nich czasem wpadały do pociągniętych czerwoną szminką ust. Dysponowałem pełnym przekonaniem, że była wampirzycą.
      Młoda, niewiele niższa dziewczyna skryta za falbaną ciemniej odzieży, zerkała nieśmiało w naszą stronę, nerwowo mnąc w palcach skrawek materiału własnej, fioletowej szaty. Złociste zdobienia zostały dokładnie odwzorowane od poprzedniczki, natomiast mdławo zielony gorset silnie ściskał jej talię. Okrągłe sznurki były zdecydowanie zbyt mocno zaciśnięcie i związane, dzięki czemu wyglądała, jakby zaraz miała zwymiotować na środek wciąż utrzymanej w idealnym porządku podłogi. Zdrowy, przyprószony delikatnym rumieńcem odcień twarzy ewidentnie wskazywał na to, iż jest człowiekiem.
      - Witam cię, Gerardzie! - pisnęła hałaśliwie i tym razem miałem wrażenie, że nieuchronnie utracę zmysł słuchu do samego końca istnienia na świecie. Wysoki ton jej głosu uderzył gromkim, kilkakrotnie powtarzającym oddźwiękiem w wysokie, grube ściany, zarazem zabójczo raniąc moje wrażliwe uszy. Najprawdopodobniej wszyscy zebrani, niezależnie od rasy do jakiej należeli, nie potrafili odpowiednio dostosować do sytuacji nasilenia głosu.
      Kobieta od zgrabnych, eleganckich butów po sam czubek nosa wprost promieniowała radością. Niezrozumiały entuzjazm niewątpliwie spowodowany zobaczeniem czerwonowłosego był widoczny nawet na  dużą odległość. Jej oczy lśniły niczym dwa małe diamenty, kiedy tylko ujrzała mężczyznę, a usta rozciągnęły na niemożliwą długość w ironicznym półuśmiechu.
      Gerard nie odpowiedziawszy na to jakże wylewne powitanie, skłonił się delikatnie z widoczną niechęcią. Jego ruchy zamiast tak żwawych, zgrabnych i dynamicznych jak przy naszym wolnym tańcu, przybrały postać sztywnych oraz totalnie pozbawionych jakiegokolwiek wyrazu.
   - To jest Alex. - brunetka przedstawiła drobną dziewczynę, która odeszła o mały kroczek od czarnej sukni przyjaciółki, siostry, bądź pani... Prawdę mówiąc, nie wiedziałam jaka relacja panuje między nimi, aczkolwiek śmiałe domysły zaczęły stopniowo dominować nad zdrowym rozsądkiem.
      Czarnowłosa pochyliła głowę w naszą stronę, po czym szybko powróciła na poprzednie miejsce, jakby wyraźnie się czegoś obawiała. Jej wzrok, o dziwo, nie był skierowany na zielonookiego, wyżej postawionego od niej osobnika, lecz właśnie na mnie. Patrzała z przerażeniem i grozą skrytą za błyszczącymi oliwkowymi tęczówkami, nie wymawiając ani drobnego słówka. W dalszym ciągu uparcie milczała, nie chcąc przerywać doskonale stworzonej atmosfery.
   - Way. - oznajmił lodowato, podając mi otwartą dłoń. Raczej wskazał nią na moją osobę, nie zadając sobie najmniejszego trudu, aby chociaż kątem oka spojrzeć w tę stronę. Chyba zbyt mocno przyjął rolę opryskliwego arystokraty do swego kamiennego serca. - To Frank. Frank, to jest Danielle.
      Na dźwięk swojego czarującego imienia wcześniej wymieniona kobieta zacisnęła obie dłonie w połowie długiej szaty, unosząc ją lekko w górę. Materiał cicho zaszeleścił w charakterystyczny sposób pod wpływem nagłego ruchu, przypominając nieco uspokajający szum wartkiego górskiego potoku. Niezwykle przyjemny dla ucha odgłos wkrótce zanikł, kiedy po neutralnym, obojętnym skłonie Danielle na powrót opuściła części tkaniny w dół. Widocznie do jej obowiązków należało stosownie powitać gości przybyłych na przyjęcie, gdyż z pewnością nigdy z własnej woli nie okazałaby aż tak dużego szacunku zwykłemu, marnemu człowiekowi. Z drugiej strony niewątpliwie to było zasługą czerwonowłosego, który swą rangą skutecznie eliminował resztę wampirów.
      - Pozwól, iż pożyczę na moment Gerarda. - wyszeptała z tajemniczym uśmiechem widniejącym na ustach. Na tych pełnych, czerwonych wargach zostały klarownie wypisane wszystkie podstępne słówka, jakimi posługiwała się, by kuszącymi metodami zwabić nieszczęsną ofiarę w swe sidła. Oziębłe spojrzenie przeszyło moją duszę na wylot, zamieniając ciepłe serce w kryształ twardego lodu. Atmosfera natychmiast zgęstniała od niedopowiedzianych zdań, a napięcie pomiędzy nami było coraz łatwiej wyczuwalne.
      Chwytając mężczyznę pod ramię, z wielkim trudem pociągnęła go w stronę przeciwną do luksusowych kanap. Na chwilę obecną pozostałem sam na sam z nieśmiałą dziewczyną, która w głębokiej melancholii tęsknie wiodła wzrokiem za Danielle, bądź obawiała szybkiego powroty kobiety. 
      Leniwie podniosłem się z mebla, dodatkowo podpierając rękoma, gdyż moje nogi z niewiadomych przyczyn nagle odmówiły mi posłuszeństwa. Przecież nie chciałem tak niespodziewanie upaść na oczach kilkudziesięciu ważnych osobistości, stojących tuż nieopodal strefy wypoczynku. Wzbudziło by to wyłącznie niepotrzebną sensację i przykuło zbyteczną uwagę wścibskich wampirów, żądnych jeszcze nowszych plotek.
   - Uciekaj, póki możesz. Jeśli nie chcesz zostać przyszłą kolacją, biegnij z daleka od tej psychopatki. Rozumiesz? - znienacka złapałem ją mocno za ramię, usztywniając drobne ciałko w mocnym uścisku. Po raz pierwszy w ciągu ostatnich kilku miesięcy odebrałem siebie samego jako tą silniejszą, górującą nad kimś jednostkę. Posiadałem całkowita kontrolę nad odruchami młodej Alex, mimo, że prawdopodobnie była w wieku zbliżonym do mojego. Jednak wyglądała tak słabo i anemicznie, jakby nagle wypuszczono z niej całą energię. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy ujrzałem dwie małe dziurki z boku jej bladej, chudej szyi. - Leć...

5 komentarzy:

  1. zakładam, że nie ucieknie, skoro mam ją zgwałcić? XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

    Nie no... nie bądźmy złymi stworkami. Biegnij, mała. Wierzę w ciebie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam przed oczami jedno: mizernego Franka z raną na szyi. Niby wiem, że Gerard tego nie zrobi, ale czy na pewno? Może go poniesie i będzie chciał z Franka zrobić swoją prywatną krwawą fontannę... Aż mną wzdrygnęło.
    I generalnie muszę Ci powiedzieć, że jestem cała w nerwach, gdy czytam te ostatnie rozdziały, te sceny, gdy są na balu. Ciarki mnie przechodzą, bo cały czas czekam na jakiś krach, na jakąś bombę, którą na nas zrzucisz.
    Zajebisty warsztat, mówiłam Ci to kiedyś?
    xo

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo dziękuje za dedyka <3 a co do opka to kocham kocham kocham jestem od niego uzalezniona wiec czekam z ogromną niecierpliwością, widzę że robisz postepy i dajesz coraz wiecej dialogów, czekam na dalszą część. /gee17

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam to opowiadanie, serio z Twoimi opisami mogę je czytać w nieskończoność :)
    Nie było mnie i nie komentowałam (brak internetu - brak możliwości, koszmar) ale już nadrobiłam i mam nadzieję, że nie zaskoczysz nas jakąś krwawą masakrą, ten bal trzyma mnie w ciągłym napięciu. To właśnie lubię <3

    Zoombie

    OdpowiedzUsuń
  5. Komentuję dopiero teraz, nie wierzę... (facepalm) Nie miałam czasu po prostu, wybacz *___*
    Kocham Cię, Cherry! To było świetne! <3 Chociaż przyznam szczerze, że jeszcze w życiu nie czytałam tak długiego opisu czyjegoś garnituru (...) o.O :P
    Uciekaj, Alex! A Frankowi się może nieźle za ten wybryk oberwać...
    Czekam na kolejne rozdziały, a w międzyczasie zapraszam do mnie na bloga ;)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń