czwartek, 31 października 2013

Rozdział 22

Wesołego Ieroween! :D I wszystkiego najlepszego, Franiu :3

 A więc zapraszam na kolejny rozdział. Endżojujcie, chociaż i tak bardziej wolę poprzedni. Módlcie się, aby 23 wyszedł w miarę dobrze.
Kocham was i dziękuję za te wszystkie komentarze! 
Rozdział dla alsemery.
__________________________________
[Frank]


      Huczny trzask oznajmiający wszem i wobec o ostatecznym zamknięciu głównych wrót, zwrócił uwagę ludzkiej części przybyłych gości, wprawiając ich w niemiłe zdumienie. Kiedy owy charakterystyczny dźwięk przeszył powietrze, przez krótki moment zagłuszając nadzwyczajnie zadowolone pomruki bestii, podnieśli przerażone spojrzenia na mosiężne, ogromne drzwi, rozchylając szeroko usta. Wraz z nagłym odcięciem jedynej drogi ucieczki, umarły również ostatnie kruche fragmenty nadziei tych biednych osób.
      Wampiry zaś przeciwne, z niebywale zadowolonymi wyrazami twarzy podążały za swoimi przyszłymi ofiarami, ewidentnie czerpiąc z tego chorą przyjemność. Doskonale wiedziały jak musiał potoczyć się ich przebiegły plan, aby móc urządzić sobie piekielną ucztę w tak pięknym budynku. Prawdopodobnie taktyka została już wcześniej dokładnie obmyślona, a główni organizatorzy tego zdarzenia czekali na najbardziej odpowiedni moment, by zacząć okropne, spływające krwią niewinnych przedstawienie.
      W początkowej fazie szoku nie zdołałem poruszyć żadną z kończyn. Przerażenie ogarnęło każdą część mojego ciała, paraliżując je niemal na całej długości. Odebrało mi zdolność do wypowiedzenia choćby małego słówka, które prędzej czy później wiązło gdzieś w gardle, tamując dopływ potrzebnego do życia powietrza. Doszczętnie zdrętwiałe mięśnie powodowały okropny ból, ilekroć spróbowałem wyprostować ramię. Ogłuszony krzykami setek przerażonych do szpiku kości kobiet zrozumiałem, że jedyną czynnością jaką aktualnie wykonywałem, było nienaturalnie szybkie, chaotyczne bicie serca. I chyba wyłącznie ten proces nie pozwalał na zatracenie się w wirze szaleństwa, podtrzymując pozostałe resztki zdrowej świadomości. 
      W następnym stadium gwałtownego wstrząsu uniosłem powieki w górę, patrząc na to wszystko z niedowierzaniem. Czysty terror prowadzony za pośrednictwem przedstawicieli mrocznych istot, napawał uczuciem grozy oraz strachu, siłą rozrywając duszę na niewielkie kawałki. To, co miało miejsce właśnie tutaj, na środku obszernej sali, przekraczało najśmielsze wizje opóźnionego w rozwoju psychopaty. To wychodziło poza wszelkie granice moralności społecznej. Krwawa masakra urządzona przez wampiry była odstępstwem od normy, znacznie przerosła wcześniejsze wyobrażenia na jej temat. 
      Nie odważyłem się mrugnąć aż do chwili, kiedy ostre pieczenie nakazało mi ponowne zamknięcie oka w celu nawilżenia podrażnionej tęczówki. I żałowałem, ogromnie tego żałowałem, gdyż zawładnęła mną jedna, podstawowa myśl. Błagając w duchu, aby ktoś wreszcie przerwał ten koszmar, pragnąłem opuścić krainę upiornych snów.
      Niech mnie ktoś natychmiast obudzi, potrząśnie i spokojnym głosem oznajmi, iż nic takiego naprawdę się nie dzieje. Że podobne wydarzenia nie posiadają prawa bytu w realnym świecie.
      Mogła by być to Linda. Ta dawna, dobra Linda, która troszczyła się o każdego człowieka w potrzebie. Której wesoły, promienny uśmiech skutecznie rozwiewał wątpliwości i niwelował wszelkie obawy. Jakiej lśniące niczym najjaśniejszy promyk słońca, złociste włosy okalające twarz o łagodnych rysach sprawiały, że wyglądała jak prawdziwy anioł. Niczym posłaniec pochodzący wprost z nieba, wybrany do czynienia dobrych rzeczy przez samego Boga.
      Jednak moja matka po popadnięciu w głębokie nałogi najwyraźniej posiadała znacznie ważniejsze priorytety niż dbanie o własnego syna. Na najwyższym podium stał nieograniczony dostęp do szkodliwych narkotyków, a następnie rozmaitego gatunku wysokoprocentowych, tanich trunków.
      Niemniej pomimo mojej przemożnej chęci ucieczki ze szponów koszmaru, zaczynało powoli do mnie docierać, że jesteśmy w jak najbardziej realnym świecie. Nie dające wprowadzić się w błąd oczy dokładnie rejestrowały każdy szczegół, każdą kroplę karmazynowej cieczy, spływającej ciurkiem na podłogę.
      Jeden z wampirów obecnych na sali trzymał w ramionach drobną, młodą dziewczynę, ściskając jej delikatne ramię aż nazbyt mocno. Brunetka z początku wołająca o pomoc najgłośniej z pozostałych ofiar, teraz już tylko cicho łkała, z przymusu wtulona w bark dobrze zbudowanego mężczyzny. Dwa niezwykle ostre, białe kły zatopione w chudej szyi kobiety mozolnie rozrywały delikatną skórę, a język z uwielbieniem zlizywał wypływającą spod rany krew.
      Moje dłonie dotychczas swobodnie ułożone na udach, obecnie zacisnęły się na grubym materiale garniturowych spodni, gniotąc je. Przez tkaninę bez problemu czułem nad wyraz wysoką temperaturę własnych rąk, ich nienaturalne ciepło. Wkrótce owo ciepło przybrało postać parzącego wrzątku, efektywnie odciągając mnie od skłonności do ratowania brązowowłosej.
      Odebrawszy niewielki ból palców jako wyraźny sygnał do zaprzestania swoich działań, odetchnąłem z ulgą. W ten sposób próbowałem przelać nadmiar negatywnych emocji, aby przypadkiem nie zrobić czegoś głupiego, nieprzemyślanego, co mogłoby wpędzić Gerarda w kłopoty.
      Nieoczekiwanie duża dłoń zielonookiego zawędrowała na dolny odcinek moich pleców, natomiast druga trafiła na lewy bark. Bez skrępowania ułożyłem głowę w zagłębieniu na obojczyku mężczyzny, a on delikatnie przesunął rękę trochę wyżej. W jego postępowaniu było coś niespotykanego, nie koniecznie typowego dla przedstawicieli tej oto rasy. Cechowała je szczególna delikatność, rzadko spotykana u zwyczajnych ludzi, a co dopiero wśród wampirów. Czerwonowłosy jakby bał się wzmocnić łagodny uścisk, w strachu, że połamie na kawałki moje drobne kości. Cóż, może nie wyglądałem na kapitana popularnej drużyny koszykarskiej, aczkolwiek nigdy też nie traktowano mnie niczym cenne, złote jajko.
      W pozornie niewygodnej pozycji w istocie czułem się bezpieczny. Wdychając ten cudowny zapach niezwykle słodkich, popularnych perfum dla płci męskiej, truskawkowego żelu pod prysznic oraz unikatowego aromatu ciała partnera, mimowolnie rozluźniłem mięśnie, mrucząc z zadowoleniem. Taka idealnie skomponowana mieszanka wprowadzała w stan cudownego otępienia, ofiarowując zapomnienie... Przez chwilę odepchnąłem daleko od siebie przykre, odrażające rzeczy, przebiegające tuż za nami.    
      Spokojnie, nie musisz na to patrzeć.
      Wiem... - odparłem bezwiednie, wtulając w cienki, biały materiał gerardowej koszuli. Jej przyjemna, aksamitna struktura trąca o mój policzek, wywołała wymowną ulgę.
      Nagle dosłownie kilka centymetrów przed kanapą, na której oboje siedzieliśmy, wyrosła dwójka młodych mężczyzn w kwiecie wieku, ubranych w granatowe, obcisłe garnitury, ściśle oplatające ich zgrabne, smukłe ciała. Osobnik stojący po prawej stronie, posiadał w połowie czarne, a w połowie niebieskie włosy, nieznacznie podgolone z jednego boku. Błękitne pasma występowały jedynie na środku bujnej czupryny, czyniąc ją niezwykłą, odróżniającą na tle pozostałych, standardowych uczesań.
      Drugi, lepiej zbudowany chłopak chichotał głupkowato z nieudanych żartów towarzysza, co doprowadzało mnie do istnej irytacji. Miał żółtą, przyklepaną fryzurę niczym pióra malutkiego, dopiero co wyklutego kurczaka. Na pierwszy rzut oka bez problemu dostrzegało się w nim tą złą stronę, negatywne cechy, jakie odpychały gości na bezpieczniejszą odległość. Być może wina leżała w stanowczo zbyt wielkich, różowych wargach, prawdopodobnie przechodzących tysiące operacji plastycznych, bądź w zrośniętych ze sobą brwiach.
      Pomimo dość zabawnej aparycji oraz wyśmienitego poczucia humoru bił od niego niewytłumaczalny chłód. Lodowany powiew owionął moją wrażliwą skórę, otrzeźwiając odurzony umysł i gdy tylko chłopak podszedł jeszcze odrobinkę bliżej, zadrżałem.
   - Będziesz to jadł, Gerard? - zapytał młodszy z nich, krztusząc kolejną dawką niepohamowanego śmiechu. Prostym ruchem starł dwie srebrzyste łzy z kącików oczu, ani na moment nie zaprzestając pokazywać perfekcyjnie prostych, białych zębów. Powstałe w wyniku ciągłych napadów histerycznej radości zmarszczki wcale nie dodawały mu urody, ale odbierały jej znikome ilości.
   - Dla ciebie, kolego, jestem pan Way i masz okazywać mi należny szacunek. Jadłem już wcześniej. - oznajmił z rezerwą, nie kryjąc jadu w swoim tonie. Przysiągłbym na Boga, że ten fałszywie opanowany głos był bardziej toksyczny niż jakakolwiek trucizna.
      Mocno naciągnięta linia jego szczęki świadczyła o tym, że nie znosił uciążliwego towarzystwa tych dwóch podobnie jak inni. Siedział na miękkim meblu wyprostowany wzorem napiętej struny gitarowej, zaciskając nerwowo pięści. Jego intensywny, morderczy wzrok wbity w niedoświadczonych wampirów najwidoczniej rozpraszał ich uwagę, przez co nie byli już tacy pewni. Zagubieni nie wiedzieli co powinni zrobić z własnymi rękoma, niedbale upychając je w tylnych kieszeniach obcisłych spodni.
   - To G... Znaczy panie Way... Mam nadzieję, iż nie obrazi się pan, kiedy to my skorzystamy z pańskiej kolacji. Taki smakowity kąsek nie zasługuje, by siedzieć bezczynnie... - na te słowa czarnowłosy oblizał lubieżnie usta, przez dłuższy czas wodząc po nich wilgotnym językiem. Zadziorny uśmieszek nie schodził z porcelanowej twarzy chłopaka, natomiast kuszące spojrzenie wierciło dziurę w mojej osobie.
      Automatycznie aż podskoczyłem, z obrzydzeniem krzywiąc na nieprzyzwoitą wizję z owymi mężczyznami w roli głównej. Czasami mózg w najmniej odpowiednim momencie potrafił podsunąć naprawdę zaskakujące, lecz zarazem odrażające obrazy.
      W obawie o swoje życie nieświadomie głębiej wcisnąłem się pomiędzy ramiona czerwonowłosego, które jako jedyne w wszechświecie dawały mi nieograniczone wrażenie, że nic absolutnie nam nie grozi. Ta niezwykła subtelność i wielka troska, jaką próbował ukryć przed rówieśnikami, a jaką roztaczał wokół mnie pod postacią bezbarwnej mgiełki, odtrącała niesympatyczne, koszmarne wizje, zamieniając je w cudowne, kolorowe marzenia.
      - Owszem, to byłoby nietaktowne z waszej strony. - w tej chwili wyłącznie Gerard posiadał prawo decydowania o wydarzeniach następujących minut. On rozdawał karty, natomiast ja gorąco błagałem w duchu, aby dobrze rozegrał bieżącą partię.
   - Ale...
   - Cisza! - z ust mężczyzny wydobył się przeciągły, zatruty groźnymi toksynami syk, przywołujący na myśl syk agresywnego węża, szykującego atak na nieświadomą ofiarę. Sam w sobie zawierał jasne i dobitne ostrzeżenie. Autentyczna furia pochodząca z jego oczu, strzelała oślepiającymi promieniami w stronę młodych wampirów, co nieco zbiło ich z tropu. - Nie chcę was więcej widzieć w pobliżu, zrozumiano? A jeśli postąpicie inaczej... - urwał w połowie zaczętego zdania, ale z pewnością zrozumieli o co dokładnie chodziło. - Wynocha mi stąd natychmiast. Już! - wyrażająca znacznie więcej niż zwykłe słowa mina zielonookiego, wprawiła ich w nie lada zakłopotanie, natomiast ostre rozkazy skłoniły mężczyzn do wykonania zadania.
      - Chłopcy! - za plecami, za młodych, zimnych istot rozległ się potężny krzyk, brutalnie raniący wyczulone na tego typu dźwięki uszy. Zaraz potem z tyłu wyjrzała barczysta sylwetka złotowłosego gospodarza dzisiejszego przyjęcia. Mierzył swoich podwładnych nienawistnym, złowrogim spojrzeniem i gdyby tylko potrafił on zabijać, oboje opadliby pozbawieni życia na zimną posadzkę. Jednak śmierć jak na złość omijała to małe zgrupowanie szerokim łukiem.
   - Tak, tato? - zapytali równocześnie ze spuszczonymi w dół głowami, nie kryjąc pokory i wyraźnego szacunku do starszej osoby, z którą łączyły ich więzy krwi. Dokładne obserwowanie czubków własnych niezbyt eleganckich na taką okazję butów było dla nich lepszym zajęciem niż spojrzenie ojcu prosto w twarz, czy zmierzenie z jego rosnącym gniewem.
      Carver aktualnie był niczym chodząca bomba z elektrycznym zegarkiem, wyliczającym precyzyjny czas jej detonacji. Złość wręcz kipiała z jego zaczerwienionego oblicza, przypominającego rozgrzany do granic wulkan. Monstrualny krater, z jakiego w dowolnym momencie są w stanie wylecieć w powietrze setki litrów wrzącej lawy.
   - Idźcie... Po prostu odejdźcie. - zaczesał otwartą dłonią żółte kosmyki, opadające mu na czoło, po czym zwrócił się w naszą stronę. Chyłkiem zdołałem zobaczyć jak posłuszne rodzicowi jednostki w pośpiechu oddalają się od źródła wszelkiej wściekłości. - Nie bądź zły na moich synów. Są nowi w tym świecie, nie znają podstawowych reguł i zasad. Wybacz, Gerardzie.
   - To lepiej niech rozpoczną pilną naukę, póki jeszcze nie jest za późno. - skwitował krótko, podnosząc ociężałe ciało z kanapy. - Musimy już iść. Przykro nam, że tak szybko opuszczamy ten cudowny bankiet, ale naprawdę musimy...
   - A kolacja? - zaalarmowany Nathaniel przerwał czerwonowłosemu, wciągając sporą dawkę powietrza przez szeroko rozchylone wargi.
      Gerard zerknął ukradkiem w moją stronę, a jego delikatna, ciepła dłoń bardzo ostrożnie ujęła tą należącą do mnie, aby ten drobny gest nie mógł zostać zauważony przez niechcianego, trzeciego gościa. Kiedy znów poczułem te przyjemne, gorące fale przepływające wzdłuż górnego odcinka kręgosłupa, pozwoliłem sobie na niewielki odpoczynek, przymykając lekko powieki.
   - Przecież ten chłopak widział stanowczo zbyt dużo. Ze względu na ryzyko nie pozwolimy mu odejść. Dobrze znasz obowiązujące prawa, więc chyba nie muszę niepotrzebnie tłumaczyć tego po raz kolejny. W naszych obowiązkach leży ochrona reszty gatunku. Nie pozwolimy, a na pewno ja nie pozwolę narażać pobratymców dla jakiegoś... człowieka! - zamachnął gwałtownie ręką w celu dokładniejszego pokazania ogromu i powagi sprawy. - Jedz, albo zrobią to za ciebie inni. - warknął gardłowo, po czym chwycił całą dłonią czerwonowłosego za ramię. Wbijając palce w jego przedramię, myślał iż w ten sposób nakłoni go do uległości, aczkolwiek minął się z prawdą o kilka sporych metrów. Mężczyzna nie miał najmniejszego zamiaru okazywać ani grama pokory w stosunku do blondyna, a wręcz przeciwnie. Poprzez pogardliwe spojrzenie pragnął wyrazić swoją niezależność, samowystarczalność oraz fakt, iż rzeczywiście nikt nie sprawuje nad nim kompletnej władzy.
   - Nie. - sprzeciwił się bezwstydnemu nakazowi wampira, prychając arogancko. Zlekceważył słowa Nathaniel'a, postanawiając iść ścieżką wyznaczoną przez samego siebie. Odgrywał rolę buntowniczego, pozbawionego dobrych manier arystokraty bardzo przekonująco, toteż nikt nie był w stanie odgadnąć jego prawdziwych uczuć. Starannie chował je pod twardą maską neutralności i szyderstwa.
   - Nie wypuszczę cię stąd, uwierz mi. Nie wyjdziesz, póki ten chłoptaś będzie wciąż oddychał. - niemal od razu, jak na tajny rozkaz pod głównymi, masywnymi drzwiami zebrała się grupa nastawionych do walki wampirów, tylko czekających na otrzymanie znaku, by wszelkimi sposobami zatrzymać nas w tej sali. Gdyby Gerard dał im choć miniaturowy powód, który sprowokowałby ich do działania, istniało małe prawdopodobieństwo, że opuścilibyśmy przyjęcie bez szwanku. Zatem nie podejmując bezpośredniej konfrontacji, szanse na przeżycie następnych minut niewiarygodnie malały.
   - Nie. - ponowił, sprawnym ruchem odpychając upartego mężczyznę, który wykonał zjawiskowy manewr, aby złapać coś na wzór równowagi. Wyglądało to co najmniej komicznie, ale jemu w istocie wcale nie było do śmiechu. Z owalnej, doskonałej twarzy Carvera pozbawionej jakichkolwiek skaz, zniknął miły, przyjazny wyraz, obecny przy wygłaszaniu mowy na podium. Zastąpiło go coś zupełnie odwrotnego, czyli mieszanka nieokiełznanego gniewu, wściekłości oraz pretensji do samego siebie, że pozwolił na własne upokorzenie przy przyjaciołach.
   - Jedz. - niespodziewanie jego chuda, anemiczna dłoń z bardzo dużą siłą zacisnęła się wokół gardła Gerarda, miażdżąc je w żelaznym uścisku.
      Wciągnąłem ze świstem powietrze, starając zachować względny spokój, lecz w środku drżałem w panice o zielonookiego. W tak trudnej sytuacji nie było niczego, co mógłbym zdziałać w sprawie pomocy czerwonowłosemu. Przecież nie zdołam posiąść bezkresnej wampirzej potęgi, będąc zaledwie słabym, bezbronnym człowiekiem. W starciu z gospodarzem przyjęcia, zwycięstwo zdecydowanie sprzyjało przeciwnej stronie.
      Czerwonowłosy chichotając radośnie, jak gdyby wszystko inne przestało stało się totalnie obojętne, zręcznie złapał oprawcę za zgięcie w łokciu, odciągając ramię od swojego gardła. O dziwo, przyszło mu to z niewielkim trudem. Prawidłowo odparł niespodziewany atak, tymczasem zza oczu blondyna wyjrzała furia.
      Wszystko wskazywało na to, iż za kilka minut w sali bankietowej rozpęta się bitwa pomiędzy głównym organizatorem imprezy i moim partnerem. Nie dostrzegałem w tym innej ewentualności, żeby podjąć próbę uratowania Gerarda, dodatkowo życia Alex wraz z paroma pozostałymi osobami. Decyzja musiała zostać podjęta błyskawicznie, toteż nie zwlekałem zbyt długo z odpowiedzią.
   - Zrób to, Gee. Po prostu to zrób. - odchyliwszy fragment odświętnej koszuli, ukazałem bladą skórę obojczyka.

3 komentarze:

  1. Matko do Ciebie! :O Tylko nie to! o.O
    Czy ten Frank oszczędnie zgłupiał? :( JA SIĘ NIE ZGADZAM! Wiem, że Gerard wymyśli jakieś sensowne rozwiązanie całej tej chorej sytuacji, bądź wykaże się ponadprzeciętnym sprytem i wszystko się ułoży ^^
    Ach, Cherry, w tym opowiadaniu Twoje opisy w ogóle mi nie przeszkadzały - wręcz przeciwnie, podsycały emocje. Nie znaczy to, że wiele obszernych opisów w opowiadaniu jest dobre - po prostu tutaj idealnie trafiłaś!
    U mnie już II part od jakiegoś czasu, także zapraszam serdecznie ;)
    HAPPY IEROWEEN! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wiem, że zachowuję się jakby Gerard conajmniej zabił Franka, ale do cholery no! Co ten gówniarz sobie myśli, oszalał czy jak? Dobra, chce ratować dupsko Gerardowi, w sumie przydałoby się, bo chyba faktycznie nie wyjdą z przyjęcia bez udowodnienia, że Frank to wyłącznie przekąska, nic więcej. Ale no do cholery!!!!
    Ja się normalnie, nie wiem co zrobię. Z jednej strony niczego bardziej bym nie pragnęła niż opisu jak kły Gerarda zanurzają się w rozgrzanej skórze Franka, jak delikatnie przebijają żyłę, jak krew miękko spływa po szyi i tak dalej i tak dalej, ale z drugiej strony NIE.
    No kurwa nie.
    Jezu, pisz szybko!!!!
    xo,
    a.

    PS: Wiesz, że Cię kocham jak nikogo na tym świecie? <3

    OdpowiedzUsuń