poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 25

EDIT: Kochani, naprawdę nie wiem, kiedy dodam kolejny rozdział... Trochu się podziało, ale głównie jest to winą mojego lenia, toteż nie spodziewajcie się go za szybko. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, co ma w nim być. Także trzymajcie za mnie kciuki i... dziękuję wam wszystkim, że do tej pory wytrzymaliście z zabójczymi opisami CherryBomb xD 
Cześć, kochani! Przepraszam, że tak długo zwlekałam z dodaniem nowego rozdziału, ale zwyczajnie nie miałam czasu na jego dokończenie. Ale dzisiaj już jest i życzę wam miłego czytania. Widzimy się dopiero po nowym roku, więc już teraz życzę wam WESOŁYCH ŚWIĄT!
Rozdział może zawierać nieco (czyli sporo) błędów, gdyż nie miałam czasu na sprawdzenie, a moja beta załamuje się, gdy tylko zobaczy pierwszą linijkę tekstu, także ten... nie bijcie. Na dole czeka na was mała niespodzianka ;) 
Oł, i mam jeszcze jedno pytanie... Wraz z Darsą zaczęłyśmy pisać nowe... opowiadanie/short story. Czy chciałybyście dostać 1 rozdział na święta, a następny... za... nie wcześniej niż pół roku? xD Jakoś nam powoli idzie to pisanie, ale 1 już gotowy, tylko teraz wy decydujecie.

No to jeszcze raz wesołych i Enjoy xD 

Rozdział dla alsemery. Nadal nie wiem, co napisać <3  

______________________________

[Gerard]

      Stawiałem szybkie, sprawne kroki na miękkim podłożu, bardzo ostrożnie wykonując następne ruchy, aby przypadkiem nie upaść wprost w stertę świeżego, dopiero co powstałego błota. Nie miałem najmniejszego zamiaru ubrudzić nowej, skórzanej kurtki pochodzącej od znanego projektanta, gdyż w ostatnich czasach niszczyłem zbyt wiele markowych, drogocennych ubrań, powoli, choć zupełnie nieświadomie, opróżniając swoją szafę.
      Dosłownie krótką chwilę temu nad nocnym niebem pełnym setek srebrnych, błyszczących gwiazd zebrały się kłębiaste, burzowe chmury. Zasnuły one swoją ciemną barwą jaśniejący ponad nimi księżyc, jaki w końcu zdecydował się w pełni wyjrzeć zza widnokręgu, przesłoniły jego cudowny blask, niwelując obecnie jedyne źródło światła. To właśnie z ich wnętrza spadł obfity, rzęsisty deszcz. Dzięki niemu łaknące wody rośliny wreszcie zaspokoiły pragnienie, a jednocześnie wcześniej twardy i zbity grunt nieco rozmókł. Mimo, że opad trwał naprawdę krótko, zaledwie przez pięć minut, woda i tak zdążyła już wsiąknąć w ziemię, czyniąc ją grząską niczym na odrażających bagnach, których szczerze nienawidziłem.
      Poruszałem się w błyskawicznym, charakterystycznym dla wampirów tempie, z sekundy na sekundę rozwijając jeszcze większą prędkość. Prawdopodobnie używając znikomych pokładów sił, byłbym w stanie z łatwością wyprzedzić rozpędzoną ciężarówkę, a nawet samochód wyścigowy.
      Jednak oczywiście, na drodze musiały powstać pewne problemy...
      Moje stopy raz za razem zatapiały się po same kostki w podmokłym terenie, przez co bezustannie, regularnie potrzebowałem robić krótkie przerwy w prędkim biegu w celu uwolnienia nogi z pułapki. Wydłużało to tylko polowanie o dodatkowe minuty, czego za wszelką cenę pragnąłem uniknąć, aby w jak najmniejszym czasie spełnić wymagania kapryśnej natury i bezzwłocznie powrócić do domu, do mojego ukochanego.
      Sam fakt, iż aktualnie pędziłem przez niegdyś gęsty las utrudniał mi wykonanie zadania. W obowiązującej porze roku wszystkie drzewa zostały pozbawione swych bujnych, zielonych okryć, złożonych głównie z liści o przeróżnych kształtach oraz pomniejszych kwiatuszków. Spróchniałe, nagie konary świeciły kompletnymi pustkami. Osłabione przez surowszy niż zwykle klimat uginały się pod ciężarem ptaków pozostających na zimę, które na nich zasiadały, zbierając duże ilości zapasów potrzebnych do przetrwania.
      Swawolny, impulsywny wiatr chętnie wyrywał ostatnie pozostałe drobniejsze rośliny z korzeni, przenosząc je daleko od miejsca ich zasadzenia. Uprzednio zerwane z gałęzi co drobniejsze listki, obumarły, a ich brzegi zaczęły pochłaniać bakterie, grzyby, czy inne drobnoustroje odpowiadające za rozkład. A więc to, co pozostało z koron drzew, zgniłe, czarne, bądź wciąż brązowe tworzyło ściółkę leśną, która sama w sobie była niebezpiecznie śliska, jak lód na zamarzniętym jeziorze.
      Dlatego tak pieczołowicie starałem się uważać na to, gdzie stąpam, by nie zaliczyć wspaniałej wpadki.
      Brakowało mi tego.
      Niezmiernie tęskniłem za podstawowymi czynnikami, które zawsze pojawiały się podczas najzwyklejszego polowania. Na przykład cienkie strugi zimnego, przesiąkniętego wilgocią powietrza, nieprzerwanie smagające mnie po twarzy, które niczym ostra, dobrze wyszlifowana brzytwa zdawały się rozcinać skórę. Tworzyły na niej niewidoczne, wyimaginowane zadrapania, pobudzając jeszcze zaspane, leniwe zmysły do pracy na wyższych obrotach.
      Jak wycieńczony człowiek na pustyni potrzebujący wody, ja łaknąłem, żeby silny wiatr z impetem przeniknął przez wszystkie warstwy mojego odzienia, wzorem szaleńca szarpiąc nim na wszystkie strony świata. Aby przeszywał na wskroś ciało, przyjemnie ochładzając je nader niską, wręcz lodowatą temperaturą, wywołującą natychmiastowy szok w doznaniach, a także i to niesamowite wrażenie wszechogarniającej wolności. Chciałem znów doświadczyć tego cudownego uczucia, kiedy mroźny powiew delikatną mgiełką otula nagą skórę mojej twarzy, szyi i dłoni... Choć jeden ostatni raz zaznać ogromnej adrenaliny, nasycić się nią po sam brzegi...
      I teraz nadarzyła się na to odpowiednia okazja.
      Niedaleko stąd w ubiegłym roku postawiono tu małą, drewnianą chatkę, zapewne w lato pełniąca funkcje domku letniskowego dla jakiejś rodziny, która w każdy pogodniejszy weekend odwiedzała to urokliwe miejsce w okresie trwania wakacji. Przez resztę czasu pozostawała opuszczona, nikt nie przyjeżdżał, aby uprzątnąć zalegający na antycznych meblach kurz, czy zwyczajnie wypocząć. Stała zupełnie samotna pośród wieloletnich, starych drzew wysokością sięgających aż do samych chmur oraz w towarzystwie grubego, soczyście zielonego żywopłotu.
      Niemniej dzisiejszego wieczoru z wnętrza niewielkiego budynku dochodziło mnóstwo hałasu i krzyków. Najróżniejszego rodzaju trzaski przypominające odgłosy tłuczonego szkła zakłócały ciszę nocną, przerywając piękny harmoniczny koncert leśnych stworzeń. Jasne, rażące w oczy światło pochodzące od lamp o dużej mocy, wypływało spod zasłon, jakimi przesłonięto małe okienka, natomiast nazbyt głośna, nieprzyjazna muzyka potężnie raniła zmysł słuchu, sprawiała, że wszystko dookoła w promieniu dwudziestu metrów drżało, podskakując w tragiczny rytm melodii.
      Najwidoczniej odbywała się tam gorąca impreza, a ze względu na to, iż byliśmy w środku opuszczonego lasu, jej uczestnicy nie musieli zawracać sobie niepotrzebnie głowy natrętnymi sąsiadami. Całkiem sprytne...
      Wytężyłem zmysły, żeby móc mniej-więcej oszacować, ile osób aktualnie zabawiało na wesołym przyjęciu.
      Pomieszane wrzaski dwóch kobiet przepełnione radością wraz z niepohamowanymi okrzykami paru mężczyzn zagłuszały moje myśli, nie pozawalały na skupienie. Ponadto piosenka niepoznanego mi wcześniej wykonawcy, jęczącego wprost do mikrofonu, jakby targały nim przedśmiertne konwulsje, zakłócała sygnał.
      Nawet nie starałem się zachowywać w miarę cicho, kiedy podchodziłem do okna. Otępione przez narkotyki, nie do końca trzeźwe małolaty i tak pewnie nie zdołają mnie usłyszeć.
   - John, weź rusz te tłuste dupsko i przynieś więcej piwa! - powiedział jeden z chłopaków, pochylając się nad wcześniej wspomnianym kolegą. Jednak tamten miał o wiele lepsze i znacznie ciekawsze zajęcie, gdyż na jego kolanach okrakiem siedziała blond włosa dziewczyna o nogach dłuższych niż niejedna sławna modelka mogłaby tylko pomarzyć. Obejmował ją ramieniem w pasie, przypuszczalnie by nowa, słodka zdobycz nie uciekła od niego nazbyt szybko. Drugą dłoń umieścił na jej uwydatnionym przez obcisłe ubranie pośladku. I tak wystarczająco skąpa, czerwona sukienka kobiety podwinęła się lekko w górę, gdy gwałtownie ucałowała nabrzmiałe od pocałunków wargi partnera, ssąc je zachłannie.
   - Spierdalaj. Sam sobie przynieś. Nie widzisz, że jestem zajęty? - odpowiedział z przekąsem, powracając do przerwanej czynności, czyli do obmacywania ciała niezmiernie uradowanej blondynki.
      Bez żadnych wątpliwości stwierdziłem, iż wszyscy byli pod wpływem mocnego alkoholu, a niektórzy i skuteczniejszych środków odurzających. Świadczyły o tym ich podkrążone bladoróżową obwódką oczy oraz źrenice zwężone jak u kota.
   - Pieprz się. - odparł złośliwie, po czym szepnął sam do siebie. - Jezu, co za ludzie...
      Brunet raptownie chwycił granatową bluzę luźno przewieszoną przez oparcie kanapy. Chociaż najpewniej nie należała ona do niego, zarzucił ją sobie niedbale na ramiona, wpychając ręce w jej głębokie kieszenie. Z pomrukiem dezaprobaty odwróciwszy się nagle na pięcie, urażony bezczelnością i zobojętnieniem przyjaciela, z uprzednio odpalonym papierosem w ustach skierował kroki w stronę drzwi wyjściowych prowadzących na werandę domu.
      Czym prędzej opadłem na kolana wprost w kępę dochowanej, nieco zielonej na brzegach trawy, toteż mój ruch został zarazem stłumiony. Kucając nisko pod jednym z niedokładnie osłoniętych firanką okien, spokojnie przemaszerowałem wzdłuż bocznej ściany porośniętej mchem, muskając opuszkami palców delikatną, wilgotną narośl na ceglanym murze. Z oddali dobiegały soczyste, ostre przekleństwa zdenerwowanego błahą rzeczą chłopaka oraz jego niezadowolone pomruki przepełnione irytacją.
      Spróbowałem powstrzymać parsknięcie śmiechem, które uparcie cisnęło mi się na usta.
      Ludzie byli niesłychanie ulegli na wpływy najbliższych osób z ich otoczenia, dalszych przyjaciół, a niekiedy nawet zupełnie obcej osoby. Łatwo było sprawować nad nimi całkowitą kontrolę, gdyż ich przyćmione, niekompletne umysły reagowały na każdą opinię, w większym stopniu zwiększając podatność na manipulację. Zwłaszcza pod wpływem zbyt dużej ilości szkodliwych promili we krwi, czy wyniszczających organizm narkotyków.
      Choć w sumie nie powinienem narzekać. Taka okazja na porządny posiłek nie zdarza się często w dzisiejszych czasach...
   - Dobry wieczór. - wychyliłem się zza ukrycia, rozprostowując zastałe nogi. Wolnym ruchem otrzepałem wąskie, obciskające każdy fragment mojego zgrabnego ciała spodnie z wyimaginowanego brudu, po czym zwróciłem twarz z wymalowanym na niej czarującym uśmiechem w stronę zdezorientowanego nastolatka. Aby sprawić wrażenie pospolitego człowieka, odchrząknąłem znacząco, dłonią poprawiając rozmierzwione włosy, głęboko zaciągając się wieczornym powietrzem.
      Zapach świeżej ciepłej kolacji już teraz rozkosznie podrażnił moje podniebienie.
   - Czego? - rzucił krótko, na co momentalnie ściągnąłem brwi w dół. Nie fatygował się z uraczeniem mnie choćby przelotnym spojrzeniem. Cóż, bezczelny małolat do nadzwyczajnie uprzejmych nie należał i z pełnym przekonaniem sądzę, iż przydałaby mu się solidna lekcja, żeby następnym razem okazał trochę więcej należnego szacunku. Jego arogancja zdecydowanie wykraczała poza granice przyzwoitości.
   - Przepraszam, ale chyba zbłądziłem. Wie pan, tyle tu podobnych miejsc, że nie sposób zapamiętać drogi powrotnej. Czy mógłby pan-
   - Spieprzaj, stary. Nie mam czasu na takie pierdoły. - warknął, jednym susem przeskakując przez trzy małe stopnie prowadzące z ganku na średniej wielkości polanę. Nagły, nieoczekiwany podmuch wiatru rozwiał jego brązowe włosy sięgające go ramion, na wskutek czego chłopak machinalnie naciągnął ciepły kaptur wyłożony miękkim futerkiem na głowę.
      Pierwotnie postanowiłem być miły i do złudzenia przypominać rzeczywiście życzliwego mężczyznę, który nieplanowanie zboczył ze ścieżki, prosząc kogoś obcego o wskazanie właściwego kierunku, ale kiedy zuchwałość nastolatka zaczęła nieznośnie działać na moje słabe do tego typu spraw nerwy, odpuściłem sobie zgrywanie sympatycznej osoby. Wreszcie przyszła słuszna pora na ujawnienie prawdziwej natury.
      Błyskawicznie podszedłem do nieświadomego zbliżającego się zagrożenia chłopaka, zatrzymując dokładnie parę niewinnych centymetrów przed nim. Przerażone spojrzenie szarych tęczówek wprost usianych czerwonymi żyłkami, które teraz zostały wbite w moją osobę niczym dwa sztylety o wybitnie ostrych zakończeniach, wywarło na mnie stosunkowo małe wrażenie. Od początku miałem świadomość, iż mniej-więcej w takim trybie powinny potoczyć się kolejne wydarzenia.
      Najpierw krzyk. Głośny, potrafiący zmrozić krew w żyłach wrzask zastraszonej osoby, usiłującej najmniej wymagającym dźwiękiem wezwać zbawienną pomoc. Wołanie o  ratunek, jaki nigdy nie powinien nadejść...
      Potem próba ucieczki. Przeważnie próbują w pośpiechu wziąć nogi za pas i biec na tyle długo, na ile starczy im sił. Pomimo tego, jak bardzo są wolni i ociężali wciąż wzrastającym uczuciem lęku, jak ich ruchy są niezdarne i nieporadne, nadal przemykają przez zarośla, trwając w głębokiej nadziei, że ktoś wreszcie udzieli im pomocy.
      Następnie... następnie zapada cisza, przerywana wyłącznie ostatnimi słabymi uderzeniami serca człowieka konającego w prawdziwych męczarniach, które zdają się być dla niego tak okrutne, makabryczne i potwornie bolesne, iż śmierć w tej chwili jest niebiańskim wybawieniem.
   - Trochę szacunku, młody. - odparłem złowrogo. Odległość dzieląca nasze ciała nie była duża, wręcz niemożliwa do zauważenia, ale i tak zdecydowałem pokonać te marne milimetry, mocno chwytając bruneta za gardło. Biały, podłużny papieros wypadł spomiędzy jego szeroko rozwartych warg na podłoże, ginąc gdzieś w rzadkim błocie, dzięki czemu nie pojawiło się ryzyko, że za sekundę las doszczętnie spłonie.
   - P-puść. - wykrztusił z trudem, ledwie wymawiając każdą głoskę. Moja dłoń zaciśnięta wokół delikatnej krtani chłopaka skutecznie uniemożliwiała mu wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, czy wykonanie wdechu, z racji czego blada twarzyczka nastolatka lekko posiniała. Widocznie dzisiaj nie miałem ochoty słuchać pozbawionych sensu próśb.
      W odpowiedzi na śmiałe polecenie chłopaka uniosłem oba kąciki ust wysoko w górę, odsłaniając przy tym parę niezwykle ostrych i wydłużonych kłów, na co potężny dreszcz napędzany rozmaitymi obawami wstrząsnął ciałem bruneta. Zapewne musiałem wyglądać niczym zaawansowany psychopata, który dopiero zbiegł z ściśle strzeżonego zakładu psychiatrycznego i pragnie korzystać z odzyskanego prawa wolności.
      W każdym bądź razie... nadszedł najwyższy czas na rozpoczęcie przestawienia.

***

      - Cholera jasna. - zakląłem cicho pod nosem rozdrażniony poprzednim zajściem, lecz posiadałem niemal stuprocentową, że wyraz mojej dogłębnej irytacji rozniósł się zwielokrotnionym echem w najdalszych krańcach przytulnego pomieszczenia. Tym, co wyprowadziło mnie z dawniej niczym niezachwianej równowagi był fakt, iż mimo usilnych starań, aby nie zachlapać ubrań świeżą krwią, wbrew pozorom trudną do usunięcia z każdego gatunku tkaniny, i tak musiało się to przydarzyć. Najsilniejsze środki nie zdołają wyeliminować tej paskudnej plamy na samym środku niebieskiej koszulki. Pod wpływem krzepnięcia oraz pozostałych czynników przybrała ona ciemną, brązową barwę, rozprzestrzeniając na większej powierzchni przedniej części materiału.
   - Nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie. - powiedział rozbawiony Sam, podsuwając mi pod nos malutki kieliszek po brzegi wypełniony przezroczystym płynem. Z niechęcią powiodłem wzrokiem na zielonkawy, marmurowy blat, uporczywie wbijając w niego znudzone spojrzenie. Od razu rozpoznałem ostry, charakterystyczny zapach rzadkiej włoskiej wódki, która stanowiła jeden z lepszych towarów dostępnych wyłącznie w barze blondyna. Nigdzie w mieście nie sposób było odnaleźć drugiego tak wybornego i wyśmienitego trunku. Dzięki swoim starym, dobrym znajomościom oraz szerokiej liście tych świeżych, Sam mógł po prostu zorganizować wszystko, poczynając od zwyczajnych długopisów, a kończąc na prywatnym, opancerzonym czołgu. To czyniło go wyjątkowym, odmiennym od pozostałych ludzi.
      Chociaż moja ukochana szklanka zakończyła nieszczęsny żywot dokładnie w tym samym miejscu kilka miesięcy wcześniej, bez rozpamiętywania dawnych czasów przyłożyłem do ust chłodny brzeg kieliszka, pozwalając, aby gorzka, mdława ciecz spłynęła mi wprost do gardła. Palący płyn rewelacyjnie pobudzał otępiałe zmysły, wytrwale nawoływał do zapomnienia o bożym świecie. Za to go kochałem.
   - Jeszcze. - odłożywszy naczynie z powrotem na ladę, lubieżnie oblizałem usta.
      Zaraz po nieudanym polowaniu udałem się do lokalu mojego przyjaciela głównie po to, żeby wreszcie móc otrzymać porządną dawkę procentów, ale i opowiedzieć mu o feralnym zdarzeniu dzisiejszej nocy. Potrzebowałem tego, jak nigdy dotąd. Pilna potrzeba opróżnienia większości zapasów z barku Sam'a stała się myślą dominującą. Odpowiednia porcja mocnego, zagranicznego alkoholu pomieszana z typową, jeszcze mocniejszą whisky powinna załatwić sprawę.
      Zważywszy na późną godzinę w lokalu nie było wiele osób, bowiem kwadratowy zegar zawieszony na ścianie wskazywał parę minut po północy. Zaledwie jacyś trzej nietrzeźwi mężczyźni, którzy urządzili sobie nocną popijawę, okupowali pierwszy stolik pod oknem.
      Pośród innych osobników nie czułem się do końca swobodnie, gdyż musiałem bacznie uważać na każdy szczegół przebiegu spotkania. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś z cynicznym uśmiechem na ustach zechce ci wbić kołek w plecy, prawda? Natomiast towarzystwo blondyna o stokroć lepiej służyło moim nadszarpniętym nerwom.
   - Dlaczego tutaj przychodzisz? Wiesz, że to nie może być dobre w skutkach. Ostatnio jesteś bardzo popularny, Gerardzie. Można powiedzieć, że zrobili z ciebie nowinkę numer jeden. Twoje poprzednie wystąpienie wzbudziło szok między wampirami niższej rangi.
   - Bywa. - odburknąłem, nadal niemrawo patrząc na postawnego mężczyznę z białą ściereczką luźno przerzuconą przez lewe ramię. Co pewien czas posyłał w moją stronę pobłażliwe, acz serdeczne uśmiechy, które były nierozerwalną częścią stałego, przyjaznego wizerunku Sam'a. Idealnie odzwierciedlały jego łagodny charakter, życzliwe usposobienie.
   - I to przez jakiegoś chłopaka! Gerard, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytał szorstko, odkładając kryształowe kieliszki trzymane w dłoniach. Oparł biodro o kant blatu i spojrzał na mnie wyzywająco.
   - Nie bardzo. I nie "jakiegoś" chłopaka, tylko Franka.
      I w momencie, kiedy blondyn zaczął stopniowo przygotowywać umysł do wyrecytowania znanego mi na pamięć kazania, drzwi baru otworzyły się z rozmachem, jakby ktoś uderzył w nie z całej siły. Twardo uderzając o beżową ścianę, potłukły szklane ramki ze zdjęciami na niej przywieszone. Podniesione głosy pijanych mężczyzn nagle ucichły, a oczy wszystkich zebranych zostały zwrócone ku głównemu wejściu.
      Stanęła w nich dziewczyna w poszarpanym, splamionym krwią ubraniu.
_______________________
   No to obiecana niespodzianka. Dodaję kilka swoich rysunków. Wiem, że nie są one jakieś superboskie, ale... taki mały dodatek xD







7 komentarzy:

  1. Danielle? BOŻE CZY MOJE OBAWY SIE POTWIERDĄ?! Franiu nie umieraj. ;-;
    Miałam wielką nadzieję że coś się wyjaśni, ale nie. ;-;
    czekam na kolejną część, błagam, wyjaśnij w niej co tam się stało. I wesołych świat. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne rysunki, Cherry! :D
    Pierwsze co mi przyszło na myśl, to Danielle, ale nie jestem w stu procentach pewna.Cóż, okaże się w następnym rozdziale ;)
    Dzisiejszy part skupiał w sobie dużo opisów, jednak nie były one już tak nużące - zwięzłe, treściwe, ciekawe i wartkie.
    Tobie również życzę Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! <3
    Cóż więcej dodać? Do zobaczenia w przyszłym roku i życzę Ci również, aby wena Cię w nim nie opuszczała :3

    xoxo
    Fun Ghoul

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamy już coś napisane? Serio? XDDDD Żyłam, kurwa, złudzeniami XDDDDDDD

    Jest fajnie i w ogóle, dużo krwi, ja pragnę flaków xDD Czekam, aż ktoś w końcu zdechnie, może to być Frank - nie mam nic przeciwko, SERIO. Idą święta, więc jak upuścisz młodej krwi, to nic się nie stanie XD

    OdpowiedzUsuń
  4. O my gee. Co się do cholery stało, nie zabijaj Frania , i czekam na jakiś fajny moment między nimi. Gerard da radę go uratowac, prawda? No cóż co do rozdziału to bardzo mi się podobał, a rysunki piękne, masz talent cherry :*

    OdpowiedzUsuń
  5. O rany, wszyscy wspominają, że to Danielle, ale ja w sumie nie jestem co do tego taka pewna. Znając Ciebie, to może być każdy! A może i to Danielle, cholera wie. Miesza mi to w głowie mocno.
    Powiem Ci, klasa z tym opisem polowania. Po prostu klasa. Czytało się to jak bestseller, zresztą mi się zawsze tak czyta Twoje opowiadania. Przepraszam, że tak długo zajęło mi przeczytanie tego. Nie mogę się doczekać kolejnego opowiadania i dowiedzieć się, co z Frankiem!
    A tak przy okazji, przemyślałam sprawę całej swojej twórczości i cóż, teraz jest ona dostępna tutaj: http://killspells.livejournal.com
    Czekam na kolejny rozdział, pisz szybciutko!
    xo,
    a.

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam na tego bloga przez przypadek, ale dopiero trzy dni temu (kolega mi polecił) Jeszcze nie przeczytałam wszystkiego ale mega mi się podoba *^* przypadkiem zobaczyłam też te rysunki i albo mi się zdaje albo widziałam jak wstawiłaś je na MCR Poland :D masz zarówno wielki talent do pisania jak i do rysowania :3 wracam do dalszego czytania <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspanialy rozdział! Ale takie ważne pytanie: Kiedy następny rozdział? Już luty 2014. Od 3 miesięcy nie ma nowego... Proszę... Kocham twojego bloga♥/Cyberwariat

    OdpowiedzUsuń