sobota, 4 maja 2013

Like a gun in hand 2

Coś mało tej motywacji...

 Ach, te błędy... 
 
A i jednak będą 4 części xD Prawdopodobnie...

Tą część dedykuje Lack of Sleep
___________________________________________________

[Frank]


      Strach... Czymże jest to nadzwyczajne, a jednocześnie niezwykle dziwne uczucie, które w jednej chwili od doświadczenia sprawia, że nawet najbardziej optymistyczny, zwykle wesoły i zabawny człowiek, niczym nadworny błazen zaszywa się w ciemnym kącie, czekając na uwolnienie od dręczących go codziennie o każdej możliwej porze, makabrycznych koszmarów? Co takiego jest powodem powszechnego występowania lęku przed własnym, wcale niegroźnym cieniem, bądź czymś zupełnie innym? Dlaczego ludzie, choć mają pełną świadomość, że przeżywanie momentów, przepełnionych bezgranicznym przerażeniem nawet w najmniejszym stopniu nie należy do ogromnych przyjemności, wciąż i wciąż pragną zaznawać tego budzącego grozę wrażenia, jak naiwne dzieci, błagające mamę przez kilka miesięcy o jedną tą samą, nieistniejącą rzecz. Strach... Podczas zatracania myśli w zupełnym amoku, choćby mały, bezpodstawny szmer może wywołać lawinę atakujących napadów. Rozbiegany wzrok wodzi od kąta do kąta, doszukując w ciemnościach jakiegokolwiek kształtu, czy nasłuchując dalszych odgłosów. Oczy, tak bardzo pragnące zaznać spokoju niestety nie mogą zaprzestać poszukiwań coraz to nowszych zagrożeń, nadchodzących ze wszystkich ewentualnych stron, natomiast szybka ucieczka z miejsca kumulacji wszelkich obaw nie w chodzi w grę, jest w ogóle nie do pomyślenia. Oddech jakby zamiera na moment, zatrzymując się w płucach, a jednocześnie powodując nieznośny ból, który tylko umacnia w wiedzy, że to wszystko nie było, nie jest i nie będzie snem, mimo mocnej wiary, ciągłych próśb i modlitw. Przyspieszone wdechy, wręcz podchodzące pod bez ustanku następującą depresję, przypomina paniczne skomlenie przestraszonego szczeniaka, porzuconego przed jakimś starym budynkiem w trakcie rzęsistej ulewy. Jednak to nie deszcz kapie na nas drobnymi kroplami, przywraca do tymczasowej świadomości, lecz pot. Pod cienką, nocną koszulką przeznaczoną do spania gromadzi się cienka warstwa wody, mająca na celu pobudzenie zmysłów do dalszej pracy. Właśnie dzięki niej i spotęgowanemu przez wstrząsające dreszcze zimnie zachowujemy lekko przyćmioną świadomość oraz informacje o granicy pomiędzy snem, a jawą. W miejscu, gdzie owa granica zdaje się być najcieńsza z możliwych, wypełzają koszmarne potwory, wodząc swoimi żółtymi, bądź czerwonymi ślepiami po pomieszczeniu, do jakiego zostały przeniesione. Następnie, wolnymi, równie przerażającymi ruchami, patrzą wprost na nas, oceniając uważnym spojrzeniem, śledząc każdy ruch i pozbawione jakichkolwiek skrupułów, wydają z siebie też przeraźliwy wrzask. A ty tylko masz ochotę usiąść w narożniku ogołoconego z porannego, świeżego, naturalnego światła słoneczne pokoju i po prostu przestać istnieć...
      Powoli, bez zbędnego pośpiechu wstałem z ławki, ostrożnie odsuwając metalowe krzesło, by nie wydało z siebie niepotrzebnego, okropnego, piskliwego dźwięku, jak przeważnie bywa. Nawet mimo usilnych starań głośny zgrzyt rozniósł się raniącym uszy dźwiękiem po sali tak, że na twarzach większości zebranych osób zagościł nieprzyjemny grymas, wywołany nagłym bólem uszu. Moje nogi były zupełnie słabe, jakby ktoś długo trzymał je w środku do rozmiękczania tkanin, a następnie wielokrotnie uderzał tłuczkiem do kotletów z siłą przeciętnej gospodyni domowej, jakby rzeczywiście owe danie przyrządzał. Kolana tak roztrzęsione, niczym różowa galaretka babuni, która dodała zbyt wiele żelatyny, wcale nie pomagały w stawianiu każdego następnego, ale jakże trudnego, kroku. Miałem wrażenie jakbym w ogóle nie szedł, tylko sunął na przód po oleju gęsto rozlanym na wystarczająco gładkiej podłodze, czy podobnym śliskim specyfiku o identycznych właściwościach. Postawienie stopy na panelach wyłącznie z pozoru wydawało się być łatwym zadaniem, gdyż naprawdę wymagało to o wiele więcej równowagi, opanowania i spokoju, niż jakiekolwiek inne zadanie, nie potrzebujące aż tak wiele uwagi i skupienia. Niesamowicie drżące, wilgotne od potu, sygnału przeogromnego zdenerwowania faktem wywołania do tej przeklętej tablicy przez profesora, dłonie nie potrafiły znaleźć miejsca, jakiegoś punktu, o który mogłyby spokojnie się oprzeć, jednocześnie chroniąc całe ciało przed bolesnym upadkiem na oczach wszystkich. Złapanie brzegu ławki nie było w najmniejszym stopniu pomocne, gdyż po prostu po kilku długich sekundach moja ręka z powrotem opadała na dół, zostawiając po sobie nieciekawie wyglądający, mokry ślad w kształcie podłużnej smugi, więc po prostu szedłem... szedłem bardzo wolnym, wręcz żółwim krokiem w stronę miejsca mego skazania na śmierć w pełni świadomy rzeczy, przez jakie będę zmuszony przejść za kilka kolejnych minut, jak nie szybciej.
      Naglące spojrzenie groźnego pana Way'a nie pozostawiało żadnych wątpliwości co do tego, iż mężczyzna, wyraźnie zdenerwowany tak długim oczekiwaniem, nie oferuje taryfy ulgowej, jak w przypadku Ben'a w stanie przedzawałowym. Jego tęga mina, o wiele bardziej przerażająca, niźli poprzednio niczym kamień pozostawała bez żadnych, nawet najmniejszych zmian. O nie... teraz zdecydowanie będzie o wiele straszniej, możliwe że nawet dojdzie do czynów mniej dozwolonych na terenie obecnie wielce szanowanej szkoły. Zegar, wiszący nieopodal na ścianie po prawej stronie wydawał z siebie naprawdę dezorientujące, głośne dźwięki. W zupełnej ciszy jego tykanie, słyszane z odległości kilku metrów, przypominało jakiś duży, nad wyraz masywny chronometr, który wstawiono do tej sali wyłącznie po to, by odliczał czas do końca dni przykładnego ucznia z niewłaściwym numerkiem w czerwonym dzienniku, jakie obierze sobie czarnowłosy. I prawdopodobnie rzeczywiście odliczał kolejne minuty, które wolnymi kroczkami zbliżały się do końca lekcji, czekając na upragniony dzwonek, mający rozbrzmieć w najbliższym czasie... od mojej śmierci. Jak wcześniej nie znosiłem okropnego sygnału, jaki z siebie wydawał, zwiastując krótsze, bądź dłuższe przerwy, tak teraz z utęsknieniem nasłuchiwałem skrzekliwego brzemienia, podobnego do nad wyraz "przyjemnego" głosu dyrektorki.
   - Może lepiej odpowiedz mi na pierwsze pytanie stamtąd. Odrobiłeś zadanie domowe? - zapytał profesor, ściągając nieznacznie brwi. Zniecierpliwienie już teraz gwałtownie wtargnęło w spokojny, stonowany ton, ukazując prawdziwy nastrój panujący w jego wnętrzu. Złożone w sposób jak do długiej i gorzkiej modlitwy ręce sygnalizowały, że lada moment jakaś niewidzialna bomba ukryta w umyśle Way'a może w każdej chwili wybuchać, zmiatając z powierzchni ziemi akurat naszą klasę, która nieszczęśliwie trafiła na jedną jedyną godzinę pod opiekę, czy raczej terror czarnowłosego. Zmęczony wzrok, skupiony wyłącznie na mojej osobie, śledził mozolne ruchy, jakie wykonywałem, by w końcu dojść do przeklętego biurka i otrzymać zasłużoną karę. Zieleń tęczówek, tak wyblakła, w ogóle nie podobna do tego pamiętnego dnia, kiedy to nasze spojrzenia połączyła ta specyficzna, bardzo rzadka i nadzwyczajna więź, nadal potrafiła oczarować swoim blaskiem. Wbrew pozorom w podkrążonych oczach, gdzie wyraźnie odciskała się linia dojrzałego wieku oraz ciągłe zmęczenie, czy po prostu niewyspanie migotały resztki drobnych, niezauważalnych przez zwykłego przechodnia, iskierek, zwiastujących dawne szczęśliwe życie. I to właśnie one, niepozorne, ale jakże mocno błyszczące płomyki nadawały mężczyźnie tego niepowtarzalnego wyglądu. Czarne włosy, rozsypane na ramionach oraz spływające niczym leśny strumyk ogrzewany w promieniach porannego słońca, tylko dopełniały nadzwyczajnej postawy. Niektóre zbłąkane kosmyki znalazły swoje miejsce na bladym czole, bądź policzkach, natomiast jeszcze inne co sekundę wpadały mu do oczu przez co często musiał odgarniać je szybkim ruchem ręki. Drobny, zadarty w górę nosek idealnie wpasował się w całą twarz profesora dodając mu nieco dziecinnej aparycji, jednak szerokie, postawne ramiona rozwiewały wszelkie podejrzenia młodzieńczego wieku. Ja sam dałbym mu najwyżej dwadzieścia pięć lat, ale jak wiadomo... pozory mylą.
   - To jak? Masz, czy nie masz? - powtórzył, wyrywając mnie z rozmyślań zanim zdążyłem dotrzeć do opisywania jego cudownych, w kolorze koralowym zaciśniętych w wąską linijkę ust. Wprawdzie i tak było by już co najmniej dziwne, wpatrywać się w wargi własnego nauczyciela z wyraźną fascynacją, jednocześnie nie odrywając wzroku nawet na moment. Ale to w jaki kuszący sposób otwierał je, kiedy chciał powiedzieć coś naprawdę ważnego nie jest łatwe do pominięcia... To jak zupełnie nieświadomie wodził po nich językiem, chcąc jakoś ukoić zszargane nerwy. To jak... - Iero! Do jasnej cholery, mówię do ciebie!
   - Co? To znaczy proszę? Chwileczkę... - zupełnie zmieszany zacząłem w ogromnym pośpiechu grzebać roztrzęsionymi dłońmi w torbie, poszukując zeszytu do matematyki. Przekopując niezliczone sterty w ogóle niepotrzebnych książek, zeszytów oraz jakichś pomazanych notatników, w końcu udało mi się wyciągnąć z otchłani gorszych, niż torebka matki, czarny zeszyt z kolorowym nadrukiem z przodu. Bez zawahania czym prędzej pognałem w stronę mężczyzny, omal nie łamiąc po drodze nogi o czyjś plecak z stanowczo za długimi paskami.
   - Czyli nie masz... - mruknął w odpowiedzi, bez przerwy wertując kartki z pewnością nie takie, jakie chciałby oglądać. Większość z nich była zamazana jakimiś głupimi rysunkami, lub podobnymi napisami o identycznemu ogółowi problemów na temat pana Way'a, o których nawet nie miałem zielonego pojęcia. Zapewne zrobiłem je bardzo dawno temu, bądź jeszcze wcześniej, kiedy absolutnie nigdy ( za sprawą zarówno zdrowego rozsądku jak i niezawodnej intuicji ) nie oddałbym owego pechowego zeszytu nikomu z rówieśników, a tym bardziej profesorowi. Otóż bezsprzecznie muszę stwierdzić, że jestem idiotą, a za niecałe dziesięć sekund będę trupem idiotą... lub idiotycznym trupem, jak kto woli.
   - Połóż ręce na biurku. - oznajmił nauczyciel głosem spokojnym, opanowanym, może nawet za bardzo jak na jego wybuchową naturę. Każda głoska, czy litera wypowiedziana została dokładnie, niczym przez najlepszego obywatela kraju, który szanował narodową mowę i język. Mogłem niemal usłyszeć ogromną staranność, włożoną w choćby najmniejsze słówko oraz udawany spokój, bijący od mężczyzny, jakim zakrywał podenerwowanie wręcz ze zdolnością złodzieja, bądź innego człowieka, pracującego w zawodzie, gdzie potrzeba dużo sprytu i przebiegłości. Od razu miałem okazję dostrzec tą nagłą zmianę w zachowaniu Way'a, gdyż zazwyczaj postanawiał ujawniać uczniom swoją prawdziwą naturę, przedstawiając ją w czystej postaci gniewu, aczkolwiek teraz chyba pragnął uspokoić mnie, lub też samego siebie przed wymierzeniem "sprawiedliwej" kary za nieodrobienie pracy domowej i kolejną z rzędu jedynkę.
   - Nie. - kiedy tylko owa sylaba opuściła moje usta, poczułem niesamowitą ulgę. Lecz skąd...? Jak mogłem chociażby na chwilę przestać zadręczać myśli tym, cóż właśnie powiedziałem, skoro ostry wzrok czarnowłosego przeszywał na wskroś ciało oraz duszę, jak nie więcej... On doskonale widział stopień mojego ogromnego przerażenia. Widział, że najchętniej uciekłbym z tego przeklętego miejsca jak najdalej się da i nigdy już nie wrócił do szkoły, aczkolwiek wciąż, ze stoickim spokojem potrafił nieustannie patrzeć wprost w moje oczy, wyraźnie, z nieukrywaną nonszalancją mając z tego dobrą zabawę. Jednam mi w ogóle nie było do śmiechu, zarówno teraz, a także jeszcze kilka chwil temu, kiedy to mogłem spostrzec na jego bladej, wręcz trupiej twarzy blady, zbłąkany uśmiech pięknych, różowych ust, zaciśniętych w wąską linijkę, która zacieśniała się wraz z następnym matematycznym pytaniem. Przecież wiedza na temat zgłaszania niepodważalnego sprzeciwu zasadom profesora, zwłaszcza temu najgroźniejszemu z nich wszystkich, powszechnie była doskonale znana i nikt, absolutnie nikt nie posiadał na tyle odwagi, aby zmienić panujące od lat zasady. Niestety, jednak ja, pośród przyciszonych szeptów nastolatków stałem w głównym punkcie sali, nieświadomy tego, co aktualnie wyczyniam.
      Upartość... Niektórzy sądzą, iż to nad wyraz przydatna i prawidłowa cecha, której tylko można pozazdrościć jej szczęśliwym posiadaczom, jednak tak naprawdę nie mają pojęcia jak ciężko było nieustannie nosić to gorzkie, masywne brzemię, jakim właśnie mianuje się owa właściwość charakteru... charakteru, jakiego zmienić nie można za żadne skarby świata, a chociaż najmniejsza, usilna próba jego modyfikacji jest w stanie zaszkodzić samemu człowiekowi. Czy kiedykolwiek wypowiedziane słowa miały większe znaczenie, niźli powinny posiadać? Czy kiedykolwiek zdziałały one więcej, niż wypowiedzi pozostałych? Czy zacięte spory, długoletnie kłótnie i waśnie zostawały wygrane tylko dzięki uporowi do ostatniej kropli krwi bez możliwości złożenia białych chorągwi u stóp przeciwnika? Raniące, pełne grzechu wyrazy wciąż wypływały z ust, czyniąc więcej dobrych rzeczy, aniżeli złych. Ludzie upadali na kolana, byle tylko posłuchać wytrwałych przemówień oraz szybkich wystąpień, mających na celu zwycięstwo w nieskończenie długim sporze. To właśnie tworzy cudowną, błogosławioną, bądź przeklętą cechę, niemożliwą do usunięcia, bądź jakiejkolwiek poprawki. To właśnie tworzy piekło...
   - Co proszę?
   - T-to znacz-czy j-ja...
      Zanim zdążyłem dokończyć dopiero zaczęte zdanie, w którym musiałem wymyślić dobre, odpowiednie słowa, abym a w krótkim czasie uratował zarówno swoją skórę jak i wybronił się przed kolejną, tym razem o wiele większą i bardziej słuszną jedynką, coś, a raczej ktoś mocno szarpnął mną do przodu. Gdyby nie szybki, odpowiednio  wyćwiczony refleks, z niemałą pewnością obecnie zbierałbym zęby z lakierowanych paneli podłogowych, jednak teraz stało się coś o wiele gorszego, niż mógłbym sobie wyobrażać i naprawdę nie wiem, czy lepiej by nie było pozbyć się własnych zębów, niźli wylądować w takiej dziwacznej pozycji jak ta... Przynajmniej większość klasy miała rzeczywisty powód do piskliwego śmiechu, zduszonego przed usta szczelnie zasłonięte dłonią, bądź tkaniną swetra, czy bluzy.
      Moją ręka, nienaturalnie wykrzywiona za plecami, a jednocześnie silnie przytrzymywana przez profesora bez najmniejszej szansy na szybkie uwolnienie, sprawiała okropny ból, przechodzący od nadgarstka po sam bark i jeszcze odrobinę niżej. Druga dłoń, ułożona wierzchem na gładkiej powierzchni biurka, również unieruchomiona czekała, by wreszcie otrzymać w pełni zasłużoną karę za nieprzestrzeganie i regulaminu szkoły oraz osobistych zasad czarnowłosego. Nogi szeroko rozstawione tyłem do drzwi wejściowych oraz samego nauczyciela drżały lekko, uniemożliwiając stanie w zupełnej ciszy i bezruchu. Nawet, jeżeli bardzo bym pragnął zamarzać w jednym miejscu do skończenie makabrycznej lekcji, nawet, jeżeli własne życie zależało by od tego, czy w najbliższym czasie ruszę się choćby o milimetr, z pewnością przegrałbym nierówną walkę, gdyż strach mówił sam za siebie, występując w postaci dygotania całego ciała. Toż to nie do pomyślenia, żebym ja, Frank Iero, był aż tak przerażony w błahej sytuacji... z panem Way'em w roli głównej. Lecz jeżeli w grę wchodzi ten człowiek zdecydowałem ustąpić oraz posłusznie wykonywać wydane polecenia w celu uchronienia swoich kości przed jego gniewem.
   - Ja już cię nauczę pokory i szacunku, ty mały smarkaczu... - mężczyzna nagle pochwycił w dłoń dość gruby, ciemnobrązowej barwy przedmiot z lekko startą, ale wciąż widoczną podziałką na brzegu i jednym szybkim, wręcz niezauważalnym dla mnie ruchem zamachnął się wprost na brzeg biurka, gdzie wygodnie spoczywała moja dłoń.
      Zacisnąłem mocno powieki, dokładnie wiedząc, że tym nieszczęśliwym razem nie uniknę kary za złe sprawowanie, dlatego wolałem przygotować umysł na nadchodzący ból, bym mógł jakoś wyciszyć go kiedy dojdzie do punktu kulminacyjnego. Od kilku lat szkoliłem tą sztukę, aby w chwili uderzenia nie myśleć tak intensywnie o zadanym cierpieniu, tylko o czymś miłym i przyjaznym, dlatego wcześniej potężny, nie do zwalczenia strach zmniejszył się odrobinę, widząc ulgę, jaka zawładnęła mną w jednej sekundzie. Wszystkie, mocno naprężone mięśnie opuściły nieco napięcie, pozwalając całkowitemu rozluźnieniu wpłynąć do nich, zarazem otulając delikatną mgiełką spokoju oraz pełnego opanowania, a kompletne przerażenie jakby nagle wyparowało, pozostawiając po sobie jedynie puste miejsce, dokładnie przygotowane na zgromadzenie całego bólu. " Spokojnie, Frank... Zaraz będzie po wszystkim... " Ale nawet ciągłe powtarzanie tych dwóch, krótkich, acz nad zwyczaj treściwych i wymownych zdań pomagało naprawdę w niewielkich ilościach.
      Po dosłownie sekundzie wielkich i możliwie najdłuższych rozmyślań coś ciężkiego uderzyło w twardą powierzchnię biurka, tuż obok mojej dłoni, która, przytrzymywana przez silną rękę profesora, drżała niczym galareta na o wiele za małym talerzyku. Głośny, a wręcz przeszywający ciało oraz duszę huk rozniósł się zwielokrotnionym echem po obszernej sali, jednocześnie zagłuszając słowa Way'a, jakie bez przerwy wymawiał bez jakiegokolwiek opamiętania. Nie słyszałem wypowiadanych przez niego długich przemów, mających na celu nauczenie mnie choć odrobiny pokory, ani głośniejszych wrzasków, by w końcu przekaz obrany przez mężczyznę dotarł do uodpornionego na wszelkie przydatne, bądź zupełnie zbędne informacje, umysłu niegrzecznego ucznia, z którym dziennie był zmuszony przechodzić istne męki i piekło. Została tylko głucha cisza, wciąż obijająca tępym brzdękiem o ściany mojego lekko przysłoniętego mgłą niewiedzy mózgu. Wydźwięk pochodzący z jej wnętrza przypominał coś w rodzaju stłumionego wrzasku kobiety o bardzo nienaturalnym wysokim poziomie głosu, która akurat teraz, w najważniejszym momencie dzisiejszego dnia zapragnęła wrzeszczeć ile tylko jest dozwolone, abym przez jakiś czas pozostał kompletnie skołowany, jak to bywało przez ostatnie kilka sekund. Odbierając te dziwaczne fale o bardzo wysokim natężeniu dźwięku wcale nie miałem ochoty na szybkie ogłuchnięcie w tak młodym wieku. Nie, ja w ogóle nie chciałem słyszeć tych okropnych krzyków, doprowadzających do szału i rzeczywistej paranoi, ale... właśnie owa cisza, niezwykle dużo w tej chwili mówiąca pozwoliła mi po chwili wrócić do świata żywych wraz z odebraniem wszelkich podstawowych bodźców.
      Naraz wypuściłem nagromadzone przez ten cały czas powietrze, zalegające w pluchach od kilku dobrych minut. W ciszy panującej dookoła mnie i wszędzie indziej w tej oto sali, w każdym małym, ciemnym kącie i rogu dokładnie było słychać jak z wielkim strachem, ukrytym w oczach, teraz przysłoniętych długą, gęstą grzywką brązowych włosów, chciałem unormować oddech oraz wyrównać rozszalałe od nadmiaru emocji tętno. Z głośnym westchnieniem po raz kolejny pozbyłem się resztek życiodajnego tlenu tylko po to, by za moment wziąć kolejny głęboki wdech, świadczący o wielce wymownej uldze, jaką aktualnie czułem całym sobą.
   - Zostaniesz po lekcjach, a teraz siadaj. - warknął groźnie, po czym na potwierdzenie swoich niezwykle mocnych słów ponownie uderzył linijką w kant mebla. 


***


      Przełknąłem głośno nadmiar śliny, zalegającej w moich ustach, abym mógł porządnie odetchnąć po tak napiętej sytuacji, jaka miała miejsce jeszcze kilka minut temu w tej oto klasie, gdzie aktualnie siedziałem, bawiąc się skrawkiem materiału czarnej, trochę podniszczonej, ale wciąż przydatnej bluzy. Owa czynność chyba miała na celu uspokojenie mnie choć odrobinę po tym całym, nie bardzo przyjemnym zajściu z własnym profesorem. Nadal przerażone spojrzenie brązowych oczy wodziło od krzesła do krzesła, od kąta do kąta, by dać całkowitą pewność, iż w tym pomieszczeniu nie ma zupełnie nikogo i mogę poczuć choć odrobinę bezpieczeństwa, które za każdym możliwym razem ofiarowywała samotność. Bo to właśnie przebywając sam na sam z własnymi, spokojnymi, bądź rozgorączkowanymi myślami potrafiłem w pełni ukoić zdenerwowanie i przez jeden krótki moment doświadczyć wrażenie niesamowitej beztroski oraz sielanki, na jaką nigdy wcześniej nie byłem w stanie poświęcić odpowiedniego czasu. Kiedy posiadałem pełną świadomość, iż w najbliższym czasie pozostanę sam, zamknięty od środka na klucz w jednym, mniejszym, bądź też większym pomieszczeniu, wiedziałem już, że doskonale i kompletnie wykorzystam te rzadkie chwile na naprawdę ważne rzeczy... rzeczy, na które nigdy wcześniej się nie odważyłem, nawet nie dane mi było pomyśleć o nich nigdy w swoim krótkim życiu, lecz teraz... warto rozważyć przeszłość i przyszłość, kiedy ma się ku temu sposobność. I ten cudowny pomysł zmienienia własnego losu na nieco lepszy, mądrzejszy napawał mnie niesamowitym uczuciem radości oraz bezgranicznego szczęścia.
      Cisza... Pan Way, wraz z rozbrzmieniem dzwonka, wyszedł z pozostałymi uczniami, najpewniej do pokoju nauczycielskiego po ważne dla niego rzeczy, jakie zostawił przed poprzednią lekcją, natomiast polecił mi tutaj czekać na jego szybki powrót. Jednak mam nadzieję, że mężczyzna zrozumie ile owy wcześniejszy fakt dla mnie znaczył i postanowi chwilę odczekać zanim z powrotem pojawi się w tej sali z nowym, uprzednio przygotowanym, zestawem niewygodnych pytań. Jednak ta przejmująca cisza... Dało się ją słyszeć z dużych odległości, prawda? Dźwięczała dookoła, tworząc istny chaos i zamęt nie do opanowania. Z zamysłem i czystą złośliwością przewracała poukładane, długo konstruowane plany, wprowadzając w dotychczasowe spokojne życie bałagan, który sprawiał, że chęci do dalszej walki z tym porażającym wrażeniem hałasu zanikały do ostatniej kropli. Jej intensywny, gorzki smak wypełniał usta, tworzył coś w rodzaju kwasu, zatruwającego przyjemną codzienność i całego człowieka, poczynając od najbardziej wrażliwych fragmentów ciała, a kończąc w największym stopniu odpornych na działanie śmiercionośnego jadu. Powoli, bardzo wolnymi, płynnymi ruchami wypełniała najpierw dłonie, później zdolne do czynienia złych rzeczy, następnie umysł, który na owe czyny zezwalał z pełną świadomością, iż robi naprawdę źle. Rozprzestrzeniała się w zastraszającym tempie, chcąc z wolna opanować najpierw jedną, bezbronna osobę, a z kolei miasto oraz całą ludzkość. Władza... jedyne co było potrzebne do osiągnięcia wymarzonego celu, akurat weszło w posiadanie najniebezpieczniejszego z uczuć. Dzięki temu przejęcie przywództwa nad światem zostało mianowane jeszcze łatwiejszym wysiłkiem, przez co większa część dobrych ludzi popadła w panikę i bezradność, dając temu czemuś dostęp do wcześniej niemożliwych do zdobycia miejsc. Natomiast ona wciąż działa, bez ustanku próbując przejąc kontrolę. Dotykała swoimi obślizgłymi mackami wszystkiego, co wpadło w ręce, by tylko móc zamienić nawet przedmiot w niebezpieczną broń, posłusznie służącą własnej pani. I ja, dokładnie wiedząc co robi ona z samotnymi ludźmi, potrzebującymi zaledwie zrozumienia, szczerze jej nienawidziłem. Z całego serca życzyłem, aby zniknęła z powierzchni ziemi raz na zawsze, jednak... tylko ona potrafiła mnie wysłuchać. Cóż za ironia... żeby słyszeć ciszę...
      Gniotłem ciemną, delikatną w dotyku tkaninę w długich, chudych i wciąż lekko drżących palcach, czasem owijając ją wokół nadgarstka, następnym razem szarpiąc we wszystkie strony, zarazem uważając aby nie jej zniszczyć. Ta bluza była dla mnie bardzo cenna i przynosiła ze sobą niezwykle ważne, nad wyraz istotne wspomnienia sprzed lat, kiedy to dopiero zaczynałem szkolenie w naszej tajnej kryjówce. Duży, kilkupiętrowy budynek z czerwonej cegły wystawał ponad wszystkie inne, szczycąc swoją potęgą, nieświadomie ukazując władzę nad pozostałymi, o wiele mniejszymi domkami, czy organizacjami. Ogromna liczba pokoi, biur, czy większych sal stworzonych specjalnie do ćwiczeń i odbywania praktyk wręcz porażała ilością oraz jakością ich wykonania. Każde, te mniejsze i większe pomieszczenie mogło szczycić się wielką dbałością o wszelkie szczegóły, a najdrobniejsze niedociągnięcie, o ile w ogóle istniało, zostawała natychmiast likwidowane przez grupę specjalistów. Tak właśnie dbano o pracowników "Undertaker". Nazwa naszej grupy, działającej pod przykrywką jako zakład pogrzebowy nie budziła wielu podejrzeń wśród miejscowych. Przedsiębiorstwo jak każde inne, ludzie jak wszyscy pozostali, tylko naprawdę nikt, prócz zaufanych osób, nie posiadał najmniejszego pojęcia o tym, co ma miejsce tutaj, lecz pod osłoną nocy. Setki, może nawet tysiące ludzi, pracujący dla tej jednej, najważniejszej organizacji pragnęli, aby kolejny potomek wyrósł na profesjonalnego mordercę, usiłowali szkolić go najlepiej jak można, a on słuchał pokornie ich rozkazów, również pragnąc zostać takim, jak jego rodzice. Przez wiele miesięcy zamieszkiwał wraz z bliskimi w wielokondygnacyjnym wieżowcu, trenując ciężko, aż w końcu osiągnął wymarzony cel.  Ah, czyżbym jeszcze nie wspomniał, że od kilku ładnych, acz niesamowicie długich lat to właśnie ja zajmuje się "likwidacją problemów"? Problemów innych ludzi, który potrzebują unicestwienia swoich zmartwień jak najszybciej. Dokładnie czternastego sierpnia informacje o tym, jaką pracę od wieków wykonywała moja rodzina, a już tydzień później stanąłem przez niebezpiecznie trudnym wyborem. Przyjąłem propozycję nie do odrzucenia i tak oto zostałem... płatnym zabójcą.
       Nagle ktoś z ogromną siłą szarpnął mnie niespodziewanie za przedramię, ciągnąc ku sobie, niestety w tak niefortunny ( przynajmniej nie dla niego ) sposób, że chcąc nie chcąc z grymasem wielkiego niezadowolenia na twarzy, poleciałem całym, choć niewielkim ciężarem ciała wprost na młodego osobnika. Mimo usilnych starań, by jednak nie wpaść na owego nieznajomego, który z wyraźnym zamysłem zrobienia tego, co właśnie uczynił, śmiało patrzył wprost w moje oczy z łatwo zauważalnym rozbawieniem jakiegoś sześcioletniego dziecka na widok ogromnego, kolorowego lizaka na przeźroczystej wystawie sklepowej, co można było bez problemu odczytać z jego równie roześmianych, bardziej intensywnych, a wręcz rażących głęboką zielenią tęczówek. Usta, wygięte w podstępnym, złowrogim uśmiechu śmiały mi się prosto w twarz, zapewne z braku ostrożności i nieuwagi, gdyż całą poświęciłem bezsensownym rozmyślaniom na temat niewartej przeszłości. Nawet paniczne, zamaszyste ruchy rękoma w miniaturowym stopniu nie pomagały w odzyskaniu choć odrobiny czegoś na wzór równowagi, dlatego też po niecałych kilku sekundach napiętych starań, miałem stuprocentową pewność, że jednak tym razem ani spryt, ani bardzo dobry refleks w obecnej sytuacji znaczą naprawdę niewiele, lub tyle, co zeszłoroczny śnieg. W jednaj chwili cały świat zawirował przez moimi oczami, tworząc coś na kształt ogromnej, różnobarwnej plamy z otoczenia, bym po prostu nie mógł zorientować się gdzie akurat jestem, natomiast kompletny mętlik w głowie, dodatkowo spotęgowany okropnym przeczuciem dawał o sobie zna w postaci lekkich, acz szybko mijających mdłości. Nogi same z siebie nagle odmówiły posłuszeństwa i niczym z waty wykonywały wyłącznie niezgrabne ruchy w pełni zależne od o wiele silniejszego mężczyzny naprzeciwko. Bezwładne mięśnie rąk już nie dokładały wszelkich starań, aby uratować ciało przed przyszłym, bolesnym upadkiem, tylko spokojnie czekały na wydarzenia, jakie mają odbyć się już niedługo. A ja, zanim upadłem w pustą przestrzeń, zdążyłem jeszcze spojrzeć w górę na oprawcę, który wcale nie chciał mojej krzywdy, gdyż niedługo potem złapał mnie w pasie, przyciągając mocno do swojej ciepłej klatki piersiowej.
      Nieoczekiwanie zamarłem, czując na własnych wargach ciepło ust profesora...  

7 komentarzy:

  1. Hahahaaha, dedykacja mnie <3 Dziękuję <3 I rly? 'kara' dla Frankiego to lizanie się z a jakże zawsze seksownym profesorem Way'em? To nie kara, to nagroda, noooo :3 Okej. Kończę mają beznadziejną gadanie. Idę spać :3

    OdpowiedzUsuń
  2. *wychyla się niepewnie z cienia* czeeeeść...
    Może zacznę od twojego komentarza na moim blogu. Nawet nie wiesz, jaki to był szok dla mnie xD Wcześniej komentowała już Darsa...ale to nigdy nie wiesz, jak znajomi mogą nakłamać xD I to co mi napisałaś...kurde, dziękuję ;___; Podważyć twojego zdania nie mogę - tak świetnie piszesz- a skoro podoba ci się to, co ja tam sobie wstawiam ;___; *heartatack*
    Nigdy wcześniej tu nie komentowałam, bo taki początkujący na dobrą sprawę nie ma głosu przy mistrzu... Nawet teraz mam wrazenie, że bredzę bez sensu :/
    W kazdym razie, jest to cudowne, wykazujesz przez swoje dzieło(tak, jest to dzieło pisane), jaką masz dojrzałość psychiczną. Te wszystkie opisy... Jest to jak oglądanie np ludzkiego ciała w czasie wykonywania czynności w spowolnionym tempie. Widzi i czuje się rzeczy, których wcześniej nie miało okazji się dojrzeć, bo wszystko ulatuje w tak krótkim czasie.
    Jeszcze te wszystkie emocje, które się uwalniają podczas czytanie tego... Magia *__*
    Czasami jest to aż niezdrowe xD (te wszystkie zawały :P ).
    Jak zawsze czekam ze zniecierpliwieniem na kolejny rozdział twojego cudeńka :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Łohohohoho! Frankie płatnym zabójcą? Kara = pocałunek z profesorem? Matko, czym jeszcze nas zaskoczysz? Nie no... Przeżywałam te wszystkie emocje razem z Frankiem i powiem Ci, że nigdy wcześniej nie czułam tylu emocji naraz. Ty piszesz tak genialnie, zwracasz uwagę na nawet najmniejszy szczegół, który jest taką "wisienką na torcie", przepysznym torcie oczywiście. (swoją drogą, nie lubię wiśni, ale tak się mówi- czyli 100 % komplement). Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Oczywiście czekam na nexta i życzę Ci dużo weny, kochana <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojeeeeje pod koniec to mi sie tak miło zrobiło jak słodko jak miło no normalnie kara to obściskiwanie sie z takim sexi biczem? ohoh to ja też chce takie kary dostawać :d nie no rozdzal genialny normalnie no jak zawsze zreszta choc nie moglam sie na nim skupic bo ktos mi tu na rolkach na dworze jezdzi tak o 23.20 pff.. Ludzie to sa glupi a nie chcialo mi sie dupy z łoża mego ruszyć aby zqmknąć moje zacne okno... Kurde wkurza mnie troszku ze miedzy geee a frnkiem taka roznica wieku jest ale czegoooo sie nie robi dla miłości :333 chhoooc jeszcze nie wiadomo czy to miłość nieee to na pewno bd. Miłość ale to rak samo jqk ja bym miała sie obściskiwać z moja matematyczka...ehh ale to takie samo uczucie jak u frania jak mam isc do tablicy to nogi mimsie uginaja normalnie... Nie nawidze matmy ale chyba kazdy jej nie cierpi...heheheh ale by były jajca jakby ta stara pizda weszla do klasy gdzie franek z gee sie obsciskiwali i by był trójk...fuuu nie nawet nie chce o tym myslec masakrq jakas o.o
    Dobra dobra ja i moja wyobraźnia cie opuszcamy
    Czekam na rozdział choć na razie tylko ty dodajesz weeeny xoxo
    Aj lof ju <3 :33

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie chciałam się dąsać ale widzę, iż sytuacja tego wymaga. Dlaczego skończyłaś w tym cudownym, pięknym, wspaniałym i słodkim momencie?! No słucham!! Pfff...
    Kocham to <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć, to ja, Hekima 20, tylko że zmieniłam nick.

    Notka wspaniała, masz ogromny talent do pisania ^.^
    Tylko... Frank płatnym zabójcą?!! No nie, to w tym rozdziale chyba mnie powaliło najbardziej. Oprócz tego ta "kara" - obściskiwanie się z Wayem. Świetna ta kara xD No i znowu przerywasz w tak wciągającym momencie...
    Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg tej historii <3
    Pozdro i zapraszam do mnie na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ZNOWU NIE ODDYCHAŁAM.
    Kurwa, ja się normalnie boję każdego kolejnego słowa. No dobra, może nie boję, ale oczekuję go tak bardzo, że zapominam oddychać. No dobra, i boję się, że gdzieś się czai Way i zaraz wyskoczy, i będzie rzeźnia.
    Chociaż to Frank w sumie mógłby urządzić rzeźnię, w końcu płatny morderca. Jezu, aż się boję dalej czytać...
    GENIALNE!!!!
    xo

    OdpowiedzUsuń