piątek, 26 kwietnia 2013

Like a gun in hand 1

No hejoooo! Przyznać się kto tęsknił? Chyba najbardziej ja ;_; Naprawdę! Stęskniłam się już za dodawaniem postów, chociaż... bo przeważnie jest tak, że kiedy robię przerwę to tylko po to, by nadrobić zaległości, a teraz... teraz przez około dwa tygodnie nie tknęłam ani notatnika na kompie, ani kartki ani długopisu i chyba mi to wyszło na dobre, chociaż powstrzymywałam się rękami i nogami, żeby czegoś przypadkiem nie napisać. Potem wróciłam i wiecie co się okazało? Że jestem strasznym leniem! Nie potrafię napisać rozdziału na 3000 słów w tydzień! A przeważnie tak było, soooł... Wiem, wiem, rozleniwiłam się xD Dlatego też muszę wrócić do normy i potrzebuje Waszej pomocy! Well... Proszę o motywacje xD
Ah, rozdziały jak zwykle w piątki będą, chyba, że chwilowo (przez miesiąc) w soboty, bo wiecie... Ogarnianie lenia wcale nie jest takie łatwe. I to chyba wszystko. 

NA DOLE NIESPODZIANKA... ALE DLA DARSY xD Pod następnym postem zrobię coś dla was wszystkich <3

Aaa no i części tego shota będzie około 3. Endżojujcie!

Tak naprawdę nie czytałam tego w całości, więc nie bijcie za powtórzenia xD
_________________________________________________

[Gerard]



      Sztuka...To ona pozwala człowiekowi wyzwolić siebie, poczuć wreszcie pełnię życia. Można z niej stworzyć, co się tylko zechcę, a i dla każdego będzie stanowiło prawdziwe arcydzieło. Niezależnie od tego, co znajdzie się na płótnie, bez względu na to, co chcemy przekazać inni ludzie zobaczą tylko bazgroły. Być może spodoba im się, ale zaledwie bardzo wrażliwe osoby dostrzegą coś więcej...Kawałek duszy artysty, który włożył w obraz całego siebie, duszę, targające nim uczucia. Te małe i większe, smutniejsze i szczęśliwsze chwile stworzą na białej powierzchni idealną gamę barw, zgranych ze sobą, niczym głębokie wody oceanu, gdzie co rusz widnieją odmienne kolory. Lub niebo zachodzącego słońca od północy, albo też postać...To, co się tam pojawi zależy tylko i wyłącznie od człowieka, który owe dzieło tworzy. Machinalnie przeciąga pędzlem po czystej przestrzeni, chcąc wyrazić siebie...Bardzo prawdopodobne, że obraz malarza nigdy nie ujrzy światła dziennego, pozostanie w ciemnej, brudnej piwnicy, przykryty stertą starych szmat wraz z innymi, które pozwoliły mu przedstawić własne wrażenie codziennego świata. Równie dobrze wolno zrobić coś zupełnie odmiennego niż podstawowy portret, bądź krajobraz. Można przedstawić rzeczywistość, taką jaka jest, a nie jaką ją widzimy. Zwykły, szary dzień w oczach wyczulonego na potrzeby innych chłopaka wyglądałby zupełnie inaczej. On wie, co czai się w ciemnych zaułkach, choć wcale tego nie sprawdził. Przeczuwa, ile zła kryje się w co drugim człowieku, obok którego przejdzie. Teraz Newark już nie jest bezpiecznym miejscem jak dawniej. Mimo, że mieszkańcy starają zachowywać pozory ciepłego, rodzinnego miasteczka, zawsze otwartego dla turystów, większość z nich zna sekret nie dany poznać nikomu spoza obszaru. Hańba temu, kto piśnie słowo na ten temat dziwnych zjawisk, mających miejsce w ostatnich czasach. W sumie można by je uznać za całkiem naturalne, gdyby tylko nie pojawiały się w określonym, dokładnie przewidzianym momencie. Każdego jednego pochmurnego dnia, który samą swoją aurą zwiastował złe rzeczy, mało ludzi wychodziło na zaciemnione ulice. Większość z nich wolała przebywać w ciepłych domach wraz z rodziną, lecz nie wiedzieli, że niebezpieczeństwo dotrze tam prędzej, czy później. Pokładali ślepą nadzieję w bzdurne usprawiedliwienia dla wydarzeń, na które nie potrafiono znaleźć sensownego wyjaśnienia. Okłamywali bliskich, sąsiadów, przyjaciół, wmawiając, że wszystko będzie dobrze, lecz niewielu w to wierzyło. I mieli rację. Po pewnym czasie każda z tych rodzin przeżywała prawdziwą tragedię. Nie wiedzieć czemu siostra, matka, dziadek, kuzynka ginęli w dziwnych, nierozwiązanych okolicznościach. Nawet najlepsza policja nie potrafiła nic poradzić w stosunku do rozpływających się w powietrzu osobach z krwi i kości. Zatarte ślady, bądź też zupełny ich brak oraz wnikliwe dochodzenia prowadziły do niczego. Ludzie znikali o poranku, popołudniu, wieczorem..Z dnia na dzień rosła liczba domniemanych porwań i samobójstw. Największa ilość podejrzanych przypadków odbywała się na obrzeżach miasta, w starych, opuszczonych magazynach, gdzie prawie co noc dostawano pilne wezwania w sprawie niepokojących faktów. Raz na pewien czas publikowano w gazetach zniknięcia patrolujących policjantów, lub zaniki pamięci. Po powrocie ze służby żaden z nich nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, a kiedy już to zrobił...Nie wiedział, że dzisiaj akurat on pilnował porządku w Newark. Całkowite zapomnienie ogarniało każdego, kto miał śmiałość zapuszczać się w niedozwolone obszary. W najgorszym wypadku w ogóle nie powrócił do rodzinnego domu. Te wszystkie tajemnicze wydarzenia w żaden sposób nie wpłynęły na mnie, chłopaka zatraconego w swoich myślach i nadziejach, całkowicie oddanemu jedynej przyjaciółce - sztuce.
      Przebywałem w wielkiej sali o wysokim suficie oraz szarych ścianach, pokrytych malowidłami, od których każdy najmniejszy szmer odbijał się i roznosił po całym pomieszczeniu z głośnym echem. Dookoła rozciągały się drewniane stoliki, zapełnione farbami i innymi przyborami, a w tyle stały różne instrumenty. Dwie gitary, jedna akustyczna, druga elektryczna, bas, perkusja, a oprócz tego jeszcze mniejsze, jak flet, czy coś, przypominające flet. Pracownia artystyczna, w które obecnie się znajdowałem podobna była do wielkiej, bogato zdobionej, komnaty królewskiej, a nie zwykłej, trochę większej klasy w szkole. To właśnie tutaj przychodziłem po zajęciach, by spędzić trochę czasu z moją ulubioną nauczycielką, a zarazem najbliższą koleżanką panią Wheltres, ale także, w celu uspokojenia i wyciszenia. Rzadko kiedy w pomieszczeniu przebywało więcej niż trzy osoby, w dodatku mało kto wiedział, iż to miejsce posiada magiczne właściwości, dzięki którym człowiek staje się lepszy. Większość z nich omijała brązowe drzwi szerokim łukiem, twierdząc, że malowanie i użalanie nad sobą jest przeznaczone tylko dla ciot. Owszem, z drugą opcją całkowicie się zgadzałem, natomiast co do pierwszej...Tak naprawdę trzeba mieć w sobie wiele odwagi, żeby ujawnić przed innymi to, czego nie miało się najmniejszego zamiaru pokazywać. Niestety, tak już jest i pozostanie. Tworząc coś, co według nas jest godne uwagi, wkładamy w to wiele samych siebie, może czasem za dużo, ale nic nie można na to poradzić. W przeciwnym razie spod naszych rąk wyszłoby coś, czego chcielibyśmy się pozbyć jak najszybciej. Dlatego, pokazując swój obraz na wystawie w galerii, bądź też komuś bardzo bliskiemu, czujemy się dość niezręcznie. Paraliżujący strach i obawa przed tym, że ktoś mógłby poznać wszystkie nasze tajemnice za jednym spojrzeniem, podczas, gdy sami poznawaliśmy siebie w o wiele dłuższym okresie, był nie do zniesienia. Lecz potem przychodzi czas, kiedy kompletnie się wyciszamy, uświadamiając, że przecież trzy czwarte z nich nie dostrzega tego, co ci wrażliwszy. Z trudem wymuszamy kolejne, sztuczne uśmiechy i czekamy na chwile, gdy będziemy w końcu sami...
      Siedziałem na małym, niezbyt wygodnym krzesełku, trzymając pędzel w ręce. Obok, na stojaku leżała średniej wielkości paleta z mnóstwem barw o różnych odcieniach. Przed oczami miałem czyste, białe płótno, gotowe już od samego początku, żeby zapełnić je kolorowymi plamami, jednak po prostu tego nie czułem. W głowie posiadałem dokładnie przygotowany plan tego, co pragnąłem wyrazić poprzez malowanie. Oczami wyobraźni widziałem piękną, białowłosą dziewczynę, stojącą na balkonie. Czarna sukienka z czerwonymi, krótkimi rękawami, powiewająca na wietrze, mieniła się moimi dwoma ukochanymi kolorami. Jej twarz, idealnie blada, bez żadnej skazy, jednak mimo wyraźnego szczęścia w kasztanowych oczach, usta układały nieciekawą historie. W długich, zgrabnych palcach mięła wianuszek z niebieskich kwiatów, szepcząc słowa smutnej opowieści. Porzucona przez rodzinę, opuszczona przez najdroższego jej mężczyznę. Sama wśród niebezpiecznego świata i niebezpiecznych ludzi, czyhających na jej życie. Aż w końcu, kiedy pogodziła się ze tak okropną stratą, stał się cud. Kochanek powrócił, beztrosko opierał się o framugę drzwi, obdarzając dziewczynę najczarowniejszym z uśmiechów, jaki tylko potrafił. Białowłosa natychmiast rzuciła się ku niemu, a kosmyki zafalowały w powietrzu, tworząc cudną zasłonę na jej ślicznej buźce. Wpadła wprost w ramiona swego lubego, niemalże od razu łącząc ich wargi w pocałunku pełnym pasji i namiętności. Mężczyzna przyciskał ją do siebie. Powoli skierował dłoń ku kieszeni spodni, by po chwili wyjąć z niej srebrne, błyszczące ostrze. Zupełnie nieświadomy własnych poczynań wbił je klatkę piersiową dziewczyny, uprzednio odsuwając ją od siebie, a krew trysnęła na jego twarz i splamiła mu ręce. Wiedział, że już zawsze będzie nosił ciężkie brzemię morderstwa, jakie popełnił na drugim piętrze własnego domu, dlatego postanowił sam umrzeć. Pochylił się nad drobnym ciałkiem i ucałował delikatnie blady policzek małżonki, uniósł nóż, by za chwilę móc swobodnie opaść na ziemię. Znaleziono ich razem ze złączonymi dłońmi, leżącymi po środku pokoju z uśmiechami na twarzach.
      Właśnie tę scenę chciałem uwiecznić na moim obrazie. Pokazać siłę miłości i oddania oraz nienawiść, jaką kierował się owy mężczyzna. Zupełnie bez powodu zabił swoją ukochaną, może przez zazdrość, lub inne zaburzenia. Żeby malować potrzeba trochę fantazji... Ułożyć sobie całą historię i poszczególne momenty, aby potem stworzyć artystyczną ręką dzieło, które zawiśnie na ścianach galerii, ciesząc się ogromną popularnością. W mojej głowie od dłuższego czasu kłębiło się wiele nowych, zupełnie odmiennych od poprzednich, pomysłów, jakie z pewnością nigdy nie ujrzą światła dziennego. Wszystkie kształty, powstałe wcześniej dzięki dobrze rozwiniętej wyobraźni nie znajdą miejsca pod postacią różnobarwnych smug i kresek na nieskazitelnie białym płótnie. Moje dłonie, choć wciąż bardzo sprawne i zwinne w operowaniu narzędziami, zupełnie jak dawniej, nie posiadają na tyle odwagi, aby malować rzeczy tak przerażające, bądź wręcz odrzucające człowieka od powstałego obrazu. Nie teraz... Nie mogę tworzyć tego co zechcę, chociaż sztuka podąża właśnie takimi żelaznymi zasadami. Od tego pamiętnego czasu, dosłownie niecałe pięć lat temu byłem wolny... Zupełnie swobodny, niczym ptak szybujący po niebieskim niebie w tle szarych, czy też kolorowych, puszystych chmur, potrafiący ich dosięgnąć, poczuć delikatność aksamitnego materiału, z jakiego zostały stworzone. Miałem wrażenie, jakbym sam, kiedy tylko zapragnę, mógł dotknąć fragment głównego sklepienia na ziemi oraz cieszyć nieskończoną... wolnością i beztroską. Nieograniczony głupimi umowami, roześmiany jak zawsze, byłem po prostu szczęśliwy, jednak jeszcze wtedy nie wiedziałem, że kilka nieprzemyślanych, głupich słów potrafi spowodować tak ogromne szkody. No i właśnie dzięki temu siedzę teraz tutaj, w jedynej sali, gdzie mogę spokojnie porozmyślać, marzyć, całkowicie zatracić się w sobie... przynajmniej ten jeden raz na kilka tygodni.
   - Co jest, profesorze? Brak weny, czy może chodzi o coś innego? - kobieta, zwana Melanie Wheltres drążyła uważnym, podejrzliwym wzrokiem dziurę w moim umyśle, zapewne chcąc zostać poinformowaną o sprawach, o których wiedzieć nie powinna... przynajmniej na chwilę obecną. Krótkie, acz ustrojone mniejszymi, lub większymi lokami koloru intensywnego fioletu, włosy idealnie wpasowywały swój wizerunek do ogólnego wyglądu. Duże, okrągłe oprawki okularów przysłaniały mi widok na oczy, które, jak zdążyłem zauważyć, są naprawdę piękne. Dwa małe, jadeitowe diamenciki, lśniące w świetle słonecznym, w charakterze niewielkich ogników. Jej ciemna, granatowa sukienka, stanowczo za krótka jak na osobę dobrze po pięćdziesiątce, lekko powiewała, tym samym uwalniając cudowny zapach perfum, dzięki masom ciepłego powietrza, wpływającymi do pokoju przed duże, odrobinę uchylone okno. Brązowe rajstopy ściśle opinały chude, patykowate łydki, nadając całej kreacji krztynę finezji oraz elegancji, natomiast czarne buciki, zapinane za kostką na drobny zameczek, stojące na naprawdę wysokim obcasie dodatkowo wydłużały jej, i tak długie, nogi. Mimo, iż kreacja nie należała do tych na pokazowe wyjścia, czy bankiety, do szkoły raczej nie powinno się zakładać tego typu ubrań, gdyż... No właśnie, dlaczego nie? Kobiecie należała się chociaż szczypta poczucia atrakcyjności, zwłaszcza w dojrzałym wieku, a bibliotekarka wyglądała bezsprzecznie oszałamiająco w nowym, dopiero przez nią odkrytym stylu. Aczkolwiek duże, nad wyraz wyeksponowane piersi, z namysłem otoczone czerwoną, jedwabną wstążką, jakie aktualnie znajdowały się dokładnie przed moją twarzą były totalną przesadą, toteż szybko odwróciłem wzrok z powrotem na płótno.
   - Nie, Mel, wszystko jest w porządku, tylko... - głębokie westchnięcie, zwiastujące głęboką ulgę, w istotnie krytycznym momencie opuściło usta, jednocześnie zabierając za sobą wszelkie dotychczasowe zdenerwowanie. - Ja już sam nie wiem. Nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Kiedy uczę, jest w porządku, mam zajęcie. Przerwy przeważnie spędzam tutaj, lecz kiedyś trzeba wyjść ze szkoły, a wtedy... Nic, kompletna próżnia. Przyjaciele? Raczej wątpię. Dom? O tak, tylko, że od dawien dawna, poza mną, stoi pusty. Ja... ja po prostu-
      Nie dokończyłem tego zdania nie tylko ze względu na brutalne wtargnięcie kobiety w moje słowo. Po prostu w ostatniej chwili przed otworzeniem samego siebie zupełnie obcej, co prawda długo znanej, ale jednak obcej osobie, zamilkłem, zdając sobie sprawę, że nigdy bym sobie nie wybaczył tego, co zrobić zamierzałem jeszcze przed momentem. Własne odczucia były czymś w zupełności prywatnym, nawet jeżeli bardzo pragnęło się wyjawić najskrytsze sekrety, powiedzieć o nich komuś może człowiekowi najbardziej bliskiemu sercu, zatrutemu wciąż pogłębiającymi, mrocznymi tajemnicami. Skryte myśli, kłębiące rozwiane, czasem przydatne, bądź zupełnie niepotrzebne idee w jednym, dokładnie uporządkowanym miejscu stanowiły jeden z wielu sensów życia, lecz odnalezienie pozostałych wymagało siły woli, czasu i odwagi, natomiast rozum i własny umysł posiadaliśmy już od pierwszego wdechu... wdechu zabrudzonego, zatrutego powietrza zepsutego świata, w jakim obecnie funkcjonujemy. To właśnie on poniekąd wpływa na różnego rodzaju samopoczucie, co więcej - charakter. Bo przecież środowisko, w którym przechodzimy cały okres dziecięcy, a później również młodzieńczy, kształtuje wszystkie cechy, rozwija wszelkie zdolności. Również ja uważałem, iż to właśnie najskrytsze jakich nikt obcy nie powinien przenigdy poznać.
   - Rozumiem, Gerard. Rozumiem... Co powiesz na rozrywkowy wieczór u mnie? Pooglądamy jakiś film, pozwolę ci nawet wybrać i ani ja ani ty nie będziemy samotni. Co ty na to? - zapytała z promiennym uśmiechem, umieszczając dłonie po obu stronach krzesła. Tak w istocie, to nie miałem zielonego pojęcia skąd w tej drobnej kobiecie bierze się tyle pozytywnej energii, ale ten drobny, prawie nic nieznaczący gest, jakim jest delikatnie uniesienie kącików warg ku górze, naprawdę dodaje odwagi i pewności siebie. Pomijając fakt, że wyraźnie zmieniony głos Melanie na bardziej kokieteryjny pieścił moje uszy, albo to, że jej ręka zawędrowała aż na samą górę, muskając opuszkami palców rozgrzaną poprzez gruby materiał kołnierza, szyję, czułem, jak przyjemne ciepło przeszywa całe ciało, natomiast drobne dreszcze przechodziły po same czubki palców. Mając pełną świadomość w jak kuszący sposób ciało kobiety wykonuje przeróżne akrobacje gdzieś z tyłu, jak jej kształtne biodra zataczają pełne kręgi tuż nad moją głową, niestety nie mogłem jej pozwolić na przedłużanie zadania, mającego na celu kompletnie uwidzenie oraz oszołomienie. Naprawdę, było mi bardzo przykro, gdyż Mel to istotnie dobra osoba, która dbała o wszystkich niezależnie od powodów. Posiadała rzeczywiście czyste, miłosierne serce, w przyszłości zapewne oddane kochającemu mężczyźnie, jednak... ja owym mężczyzną nie zamierzałem zostać. Zwłaszcza przy niemal piętnastoletniej różnicy wieku, przy czym ona była tą "odrobinę" starsza.
      W tym samym czasie, na moje ogromne szczęście, zadzwonił dzwonek, kończący dłuższą przerwę. Niemiły sygnał, niemniej stłumiony przez grube ściany pracowni, dało się dokładnie słyszeć nawet tutaj, przez zaporę namiętności, bijącej tylko z jednej strony, czyli od pięknej pani Wheltres. Jej twarz nagle przybrała niezbyt zadowolonego wyrazu, natomiast paskudny grymas, aktualnie goszczący na bladym obliczu, tylko odbierał powabu i odrobiny urody.
   - To ja... Może pójdę. - czym prędzej zebrałem swoje rzeczy, przewracając przy tym duży, zdobiony z uwzględnieniem najmniejszych szczegółów wazon z pędzlami. Przedmioty służące do malowania natychmiast przebiegły kolistymi ruchami wzdłuż linii łączenia ciemnych paneli podłogowych, lecz nie zwróciłem na to większej uwagi. W tej chwili ważne były wyłącznie wielkie, białe, błogosławione drzwi, stanowiące tunel ucieczki przed wygłodniałą bestią.


[Frank]




      Jak zwykle...Poniedziałki zaczynałem nudną matematyką, na jakiej przeważnie kładłem bezwładnie głowę na pomazanej najróżniejszymi rysunkami ławce, całkowicie się relaksując. Powieki ot tak sobie same opadały w dół, a mózg, rejestrując monotonny głos nauczyciela momentalnie zaprzestawał pracy i wykonywania skomplikowanych obliczeń, na których zapamiętanie wszystkich wzorów było wręcz niemożliwe. Książki pozostawały niewypakowane w plecaku, leżały spokojnie, czekając na to, by wbić wiedzę w tępe umysły tutejszych blondynek i ich dużych chłopców z drużyny piłkarskiej. Na moje wielkie szczęście, byli zajęci obściskiwaniem swoich plastikowych lal w miejscach mniej, bądź bardziej dozwolonych, toteż na czas obecnej przerwy miałem względny spokój. Niestety, o ciszy nie mogę powiedzieć tego samego...Tłumy krzyczących nastolatków przewijały się przez obszerną salę, wyzywając do bijatyki poszczególnych, sporych osobników płci niewiadomej, acz by zaraz potem biegnąć z płaczem do pobliskiej toalety po zaliczeniu porządnego ciosu prosto w nos. Tchórze i naiwniaki...Tylko takie osoby wypełniany chwalebny budynek, potocznie nazywany szkołą, mimo, że uczyli nas tutaj wyłącznie jak przetrwać w skrajnych warunkach (takich jak podwórkowe boisko po lekcjach, gdzie aż roiło się od kupy potężnych mięśni oraz śmiercionośnych piłek do koszykówki).
      Mężczyzna o długich, czarnych włosach sięgających do ramion oraz głowie pełnej zawikłanych, trudnych do ogarnięcia umysłem informacji właśnie wszedł przez wcześniej otwarte drzwi, zatrzaskując je z siłą mniejszą, niż na osobę jego postawnej budowy przystało i jak zwykle to robił. Rzucił czerwonym dziennikiem na biurko z wieloma rysami, zapewne od uderzeń grubym przedmiotem z podziałką o ostrych kantach, przez co ciche plaśnięcie o stos pożółkłych kartek rozniosło się echem po pomieszczeniu. Nie stronił również od wymierzania drobnych kar niegrzecznym uczniom ową linijką, nieodłączną towarzyszką zajęć z klasą, do której należałem, w ramach pokuty za złe sprawowanie. Młody, jak na tutejszych pracowników, pan Way nie wzywał mnie zbyt często do odpowiedzi, a kiedy zostawał zmuszony do wykonania tego jakże trudnego czynu, przeważnie lądowałem z nową jedynką w dzienniczku do kolekcji. Matematyk prowadził swoje lekcje w dość nudny sposób, prezentując schematy na podniszczonych tabliczkach, z pewnością używanych przez kilka pokoleń, tłumaczył w niezrozumiały dla nikogo sposób omawiany temat. Istotnie, podziwiałem osoby, szczególnie nauczycieli, którzy kończąc parę lat ciężkich studiów tylko dlatego, by zdobyć dyplom magistra, po naprawdę trudnych egzaminach i kilkudziesięciu latach nauki w szkole pełnej rozpieszczonych, wrzeszczących bachorów, nadal zapamiętywali większość potrzebnych algorytmów, jednak... Ta robota w zupełności nie jest odpowiednia dla kogoś takiego jak ja, toteż nie mam najmniejszego pojęcia dlatego codziennie zostaje zmuszony do przyjścia tutaj.
      Kiedy mężczyzna z całej swojej siły, a na pewno miał jej wiele, zamachnął się mocno otwartą dłonią prosto w twardy stół, by uciszyć klasę, kilka arkuszy papieru zapisanego po same brzegi upadło na podłogę, jednocześnie zataczając półokręgi na tle drobinek kurzu oraz jasnożółtych promieni, jakie od pewnego czasu wpadały przez duże okno, zasłonięte dawno poszarzałymi firankami, tuż obok dużego nauczycielskiego biurka. W akompaniamencie niemałego hałasu, wywołanego przez naprawdę głośny huk, kartki z widoczną gracją i powabem wdzięcznie spłynęły w dół, lądując na brudnej, zasypanej papierkami, bądź innymi fragmentami długopisów, czy zeszytów. Aczkolwiek nawet ten "drobny" incydent nie sprawił, że w pomieszczeniu zapanowała nagła cisza, jak makiem zasiał. Co to to nie tutaj... Zwyczajny gwar, podobny do tego na targu pełnym kobiet o skrzekliwych głosach, wypełniał salę, zagłuszając co drugą osobę, aż w końcu doszło do sytuacji, gdy wszyscy musieli krzyczeć oraz wrzeszczeć, a przynajmniej używać zbyt podniesionego tonu głosu, jak na szkołę przystało. Ich gardła najpewniej były już podrażnione do granic możliwości, natomiast uszy puchły od wiecznych wrzasków. Moi rówieśnicy zbyt zajęci planowaniem jutrzejszej, halloweenowej imprezy, lub po prostu plotkowaniem na tematy w ogóle nie związane z życiem prywatnym, czy szkołą, w ogóle nie zauważali nauczyciela, ani jego groźnej miny, postępującej z fazy totalnego relaksu na coraz to bardziej przerażającą. Zimny wyraz twarzy od upłynięcia kilku sekund pozostawał niezmieniony, niczym głaz na skalnej pustyni, którego najpotężniejszy człowiek, a nawet nadprzyrodzone pogodowe zjawiska nie potrafią zmienić. Chłodna, oliwkowa barwa oczu, dodatkowo doprawiona tym jadem wyjętym prosto z nieczułego serca, podróżowała od jednego osobnika do drugiego, uważnie obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch, aczkolwiek pominęła mnie z wielką premedytacją. Mimo, iż już wcześniej miałem szczęście, albo nieszczęście ujrzeć wzrok profesora Way'a, to ogromnie pragnąłem zrobić to jeszcze raz. Ten jeden jedyny moment, kiedy nasze tęczówki znalazły położenie w jednej, identycznej linii, następnie krzyżując drogi, wreszcie się spotkały. I choć miało to miejsce dawno, dawno temu, poczułem... poczułem wtedy...

      Na szkolnym korytarzu panował istny chaos, a wręcz można by to nazwać nawałnicą, zupełnie jak na wzburzonym morzu, tyle że zamiast potężnych, spienionych fal przez wąskie "uliczki" usiłowali przebyć tą jakże skomplikowaną serie dróg zwyczajni ludzie. Zdawkowo od czasu do czasu ktoś zaplątywał nogi w toreb pozostałych uczniów, wiszące niemal przy ich kostkach, tym samym zaliczając piękny, warty do uwiecznienia na zdjęciu upadek na środku niezbyt czystej podłogi. Te bardziej wartościowe i zabawniejsze publikowano na różnych portalach społecznościowych. Oczywiście, nikt nie miał zamiaru pomóc młodszym, bądź kolegom z równoległych klas pozbierać wszystkich kości po małym wypadku, toteż wszyscy woleli wyłącznie patrzeć na męki innych. W sumie ja również postępowałem trochę nie fair w stosunku do nich, aczkolwiek dobre pierwsze wrażenie to podstawa. A tak feralnie się złożyło, że akurat zdawałem swój pierwszy rok w liceum... Tak, dokładnie. Dopiero pierwszy na trzy z lat kompletnej męczarni wśród większych, bardziej postawnych i nie grzeszących siłą mężczyzn, podczas gdy sam nie mogłem uczestniczyć w żadnej bójce z oczywistych powodów. Choćby dlatego, iż wprost nienawidziłem w-f'u...
   - Klasy drugie i trzecie proszone są do głównego holu. - w ogromnych głośnikach, umieszczonych na samej górze w każdym rogu korytarza, rozbrzmiał głos jakiejś, sądząc po tonie, starszej pani, która za wszelką cenę chciała utrzymać porządek. Sekretarka, lub dyrektorka ( z pewnych źródeł wiem, że do młodych owa kobieta nie należy ), wydała wyraźne polecenie, na dźwięk jakiego wszyscy zaczęli biegać jeszcze szybciej niż poprzednio, tym samym stwarzając większy chaos, niż można by przypuszczać. Co kilka sekund, dokładnie tuż obok mojej głowy lądowały przeróżne przedmioty, lub ręce, mogące w każdej chwili uszkodzić mi twarz, bądź inne, poobijane od kilkugodzinnych przepychanek, części ciała.

      I właśnie w tej samej chwili, gdy na sekundę odwróciłem głowę, zobaczyłem go...
     
      Było w nim coś co odpychało na odległość większą, niż poza całe Stany Zjednoczone Ameryki i jeszcze dalej, gdzie zasięg wzroku niestety nie sięgał, aczkolwiek uważny obserwator, a przede wszystkim wrażliwszy od innych człowiek potrafił w nich dostrzec prawdziwą głębie. Jakby drugie dno, ukryte pod ogromnym ciężarem przerażającej barwy, którą mężczyzna odstraszał potencjalnym wrogów, zwanych również uczniami nad zwyczaj szanowanego w tym mieście liceum. Na pierwszy rzut oka profesor był z reguły nieprzyjemny nawet dla szkolnego personelu, zarówno dla wychowanków poszczególnych klas, jednak tamtego pamiętnego dnia blask w jego tęczówkach zdradził mi i wyłącznie mi całą prawdę o nim. Te szmaragdowe iskry, powstałe w wyniku chwilowego przypływu szczęścia, lub też podobnego, nieznanego uczucia, jakim nagle zostały wypełnione jego myśli i wszytko dookoła, co sprawiło, że zechciał okazać swoją naturę właśnie zwykłemu człowiekowi, może mniej wartego od innych, niegodnego ujrzenia takiego cudu. Mimo, iż wyraźnie pozbawione charakterystycznego połysku, błysku oznaczającego radość z dotychczas prowadzonego życia, niemo wołały o pomoc, aby wyrwać się z tego nudnego świata wiecznego krawatu, czarnej teczki i szydzenia z obecnego zawodu, nadal potrafiły czarować głęboką barwą, roztaczać intensywne emocje, kiedy tylko zupełnie przypadkowy ktoś spojrzał w nie, zachwycając cudownym pięknem. Bo wbrew pozorom, ja wiedziałem czym jest pojęcia piękna i właśnie spośród tylu innych, bardziej powabnych rzeczy, ową, niezmyśloną urodę dostrzegłem właśnie w oczach pana Way'a.  
   -Do jasnej cholery! Ile wy macie lat?! Bo chyba nie należycie do ostatniej klasy liceum! Nawet małe bachory mają lepsze zachowanie, niż banda rozwrzeszczanych małolatów! Za grosz szacunku! - krzyk pełen nieukrywanego gniewu w jednej chwili rozniósł się po obszernym pomieszczeniu, odbijając echem raniące uszy słowa wciąż i bez najmniejszej przerwy. Ponad trzy czwarte zebranych osób zakryło dłońmi narządy słuchu, krzywiąc wcześniej roześmiane twarze, dzięki czemu w klasie zapanowała gwałtowna cisza. Pozostał wyłącznie oddźwięk dawnego, lecz chwilowego uniesienia czarnowłosego. Mimo, iż wrzask dawno ustał, nadal można było go usłyszeć pobrzmiewającego w powietrzu, niczym ciche zawodzenie. Twarz profesora, teraz wykrzywiona w dużym grymasie obrzydzenia do uczniów, których chcąc nie chcąc musi codziennie przygotowywać do końcowych egzaminów, wyrażała o wiele więcej, niż jeszcze sekundę temu przed nagłym wybuchem. Powoli wpływały na nią różne emocje, ale jednak jakieś tam były... Nie obejmował stanowiska młodego profesora, wypranego w dalekiej przeszłości ze wszystkich zarówno pozytywnych jak i negatywnych uczuć, już nie... Teraz został potencjalnym, zwyczajnym jak wszyscy inni, nauczycielem, pracującym w tym "świętym" budynku, jakiego nikt tak naprawdę nie znosił. I prawdopodobnie większość społeczności preferowała uprzednią cisze i spokój, by móc podyskutować o własnych sprawach w czasie szkolnych lekcji.
      Mężczyzna wolnym krokiem podszedł do biurka, po czym z intensywnym zgrzytem odsunął drewniane krzesło, jednocześnie zahaczając nogami o panele podłogowe, które wydały z siebie dość nieciekawy odgłos.
   - Hawkins! Do mnie! - warknął z wielką dozą grozy zawartej w potężnym, nie znoszącym sprzeciwu tonie, tym samym brutalnie wyrywając mnie z wstydliwego zamyślenia o jego cudownych tęczówkach. Niemal natychmiast złotowłosy chłopak stanął tuż obok tablicy, nerwowo mnąc w wilgotnych od potu i zdenerwowania dłoniach kawałeczek ciemnobrązowego swetra. Od razu było widać jak bardzo boi się podejść bliżej, gdyż nawet drobniejszy krok w stronę profesora stawiał ostrożnie, jakby drżał na samą myśl o tym, jakie piekło za moment przeżyje, o ile w ogóle wyjdzie z tego cało. Rozbiegany w każdą możliwą stronę wzrok świadczył wyłącznie o jednym, natomiast uginające, miękkie kolana pod ciężarem ciała Ben'a również nie chciały z nim współpracować. Współczułem tej biednej istocie męczarni, których za niecałe kilka minut będzie doświadczać, łamiąc białą, kruchą kredę na czarnej powierzchni.
   - Dobrze zatem. Oblicz pole prostokąta ograniczonego asymptotami hiperboli. - oznajmił krótko, oraz niezwłocznie zaczął zapisywać jakiś nad wyraz skomplikowany wzór na tablicy, po czym z szerokim uśmiechem na twarzy oddał przyrząd do pisania chłopakowi.
      Roztrzęsiony Ben, bo prawdopodobnie tak miał na imię owy młodzieniec, drżący za każdym razem, kiedy usłyszał głos profesora z głośnym westchnieniem podszedł ostrożnie do tablicy, gdzie powinien zakończyć swój niewarty złamanego grosza żywot. Ostrożność z łatwością dostrzegalna choćby w miniaturowym ruchu dłonią, czy nogą o kilka centymetrów, naprawdę nie pomagała w wykonaniu tego trudnego, jak na ucznia trzeciej klasy liceum, ćwiczenia, a wręcz stresowała chłopca jeszcze bardziej, niż powinna. Najmniejszy szmer, rozchodzący głębokim echem po sali powodował nową sposobność do zmartwień oraz zwyczajny strach przed wrzaskiem profesora, "grzecznie" i uprzejmie proszącym o błyskawiczną ciszę. Mimo, iż owy materiał został dokładnie omówiony wraz ze szczegółami kilka matematycznych godzin temu, to i tak pewnie większość zapomniała o co w tym wszystkich chodziło. Jednak ja, choć nie posiadałem bladego pojęcia jak można obliczyć to... cudo, wybryk natury, bądź jakiś inny błąd, jaki popełnił Bóg, stwarzając ten chwalebny przedmiot, a jednocześnie dodając go do podstawowych zajęć szkolnych, wiedziałem na pewno, że ktokolwiek poradzi sobie z owym problemem, zyska chwałę na miarę legendarnego herosa. Na ogromne nieszczęście pana Way'a, ceniłem sobie dotychczasowe, spokojne, pozbawione gwałtowności i hałasu życie, ale również własną głowę, którą mogłem właśnie stracić przy nieszczęsnej tablicy.
   - Siadaj, bo chyba zaraz zawału dostaniesz. - oznajmił głośno do na wpół przytomnego już ucznia i na powrót zajął miejsce za biurkiem. Uważnie spojrzał w dziennik o krwistoczerwonej oprawie, wodząc wzrokiem po liście zagrożonych nazwisk. - Iero.
      I właśnie w tym momencie sielanka się skończyła.

___________________________________________

 

 I na koniec obiecana niespodzianka dla Darsy :*** Ta, opowiem ci pewną historię...

 

    Siedzę sobie dzisiaj w szkole na podwórku i widzę pod moimi nogami kamienie... ale nie takie zwykłe kamienie, tylko takie białe. No to postanawiam wypróbować, czy piszą podobnie jak kreda i proszę! Soł, idę na sam środek podwórka i napisałam to specjalnie dla ciebie.  Niestety, barrrdzo zazdrosna koleżanka postanowiła mi to zmazać, ale zdążyłam uwiecznić to na fociałce.

 

Tak wiem, zaiste ciekawa historia, pewnie nikt nie przeczytał xDDD 

Soooł, SUPRAJZ! xD


7 komentarzy:

  1. Awwwwwwww :3 WIEDZIAŁAM, WIEDZIAŁAM, WIEDZIAAAAAAAŁAM, że Gerard wybierze Franka do odpowiedzi, no WIEDZIAŁAM po prostu xD No bo bez tego przecież nie byłoby zabawy, nie? :D Intryguje mnie ta sprawa z niewyjaśnionymi zaginięciami mieszkańców Newark. Jak zawsze, tradycyjnie: To było świetne! :P No i czekam na kolejną część shota. Nawet nie wiesz, jaką mi radość sprawiłaś, że dodałaś coś na bloga <3 Dzisiaj miałam taki masakryczny dzień, że szkoda gadać. Musiałam przepisywać rozdział jeszcze raz -_- A no właśnie, nowy rozdział już jest na moim blogu. Zapraszam i WENY życzę, Leniuszku <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Trolololo, ciekawe. I urocze :3 Hahaha. Nie nogę się doczekać dalszych części :3

    OdpowiedzUsuń
  3. skasowało mi komentarz .________. Nie chce mi się pisać 2 raz XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo interesująco się zaczyna. Strasznie mi się podobało:)
    Nie mogę doczekać się kontynuacji..Ciekawe jak pordzi sobie Frank.
    Dużo WENY, Pozdrawiam!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  5. oł maj gasz :d zajebsite perfekcyjne super fajne wspaniałe śliczne niesamowite sexi zajebiszcze ociekające zajebistością no nie da sie opisać heheheh gee w postaci sexi profesorka mraaauuuu :d ale niech ta baba sie od niego odwali on jest mój i tyyylko mój no i frania oczywiśćie <3
    xoxoxo
    to opowiadanie na chwile oderwało mnie od dołka bo byłam u fryzjera.. Meeejdeeej ratujcie mnie :c
    -Pameloola (albo pamelaandola) nie pamiętam mojej nazwy noo o.o

    OdpowiedzUsuń
  6. NIE ODDYCHAŁAM CAŁY ROZDZIAŁ, JAK BOGA KOCHAM. Matko jedyna, się chyba boję Gerarda. O chryste i wszyscy święci, on mi przypomina taką jedną nauczycielkę, uczyła mnie polskiego. Wszyscy sraliśmy przed każdą lekcją, a na lekcjach to była norma, że ktoś się rozpłakał. Normalnie siekiera tak ostra, że można było nie zauważyć, że traci się wszystkie kończyny.
    ZAJEBISTE!!!!!
    xo

    OdpowiedzUsuń