sobota, 2 lutego 2013

Rozdział 11

O matko, o matko, o matko... Męczyłam się z tym długo, no ale w końcu wrzucam najdłuższy, jak do tej pory post. Whoooah, cieszymy się i rzygamy na końcu tęczą :D Dobra, nie przeciągam, bo i tak mam w sumie tylko kilka najważniejszych informacji:
  • Będzie przerwa mała od teraz
  • Przerwa będzie trwała przez całe ferie (11-24 luty) 
  • Najpewniej nowy rozdział pojawi się koło 22 lutego
  • Nie zapomnijcie o mnie... :D
No to na tyle tych informacyjek, zapraszam do czytania :P Rozdział dedykuje Lack of Sleep. Hahah, ja miałam gorszy przypał, bo skopiowałam kiedyś komuś komentarz z innego bloga w ogóle nie dotyczący treści tego :D Jestem taka genialna, wiem xD Każdemu się zdarza...

-No i Darsiu...Wiem, że przegrałam xD Zabieram się za pisanie, już mam kawałeczek :P Muhahah xD Nie zawiedziesz się chyba.

-Pameland Ola...Oczywiście, sama mam na imię Ola i wiem, że jak Ola chce, to tak musi być xD

-Nana xD Czy to aby nie przesada z tymi 20 stronami w wordzie? Ale jako prezent dostaniecie shota na tym blogu.  Kiedyś tam... xD

-Zoombie i reszta...Ostrzejsze sceny będą niedługo :D


EDITTO: Rozdział będzie jakoś w piątek za tydzień, bo chce sobie jeszcze nadrobić kila rozdziałów, a mój leń w ferie na to nie pozwolił xD Także przepraszam, że musicie tak długo czekać, ale nie zawiedziecie się...Chyba...Albo tak. Raczej na pewno...Chociaż...? Nie no, nie wiem xD Sami ocenicie rozdział, który mi się chyba najbardziej podobał, a jest najmniej zrozumiały xD
______________________________________________________

[Gerard]


      Czy znacie takie uczucie, kiedy tak bardzo pragniecie wypłakać komuś przygniatające was problemy? Gdy odpowiedź na wszystkie trudne pytania jest już na końcu języka, lecz nikt nie wymówi jej na głos, choćby miało od tego życie zależeć? Wszyscy siedzą cicho, niczym myszy pod miotłą, nie pisną słówkiem na zakazany temat, a wszystko spowodowane jest strachem. Boją się reakcji innych, obawiają, że może to nie zostać zaakceptowane. Chcą być jak reszta, nadawać na tych samych falach, jak zombie, które muszą w kółko chodzić i przeraźliwie jęczeć. Oni wiedzą, że nie zaznają szczęścia. Pragnęliby żyć swoim rytmem, nie jak banda idiotów, jacy nie dostrzegają tego, co się wokół nich dzieje. Są wrażliwi, delikatni, jednak nadal robią to, co im kazano. Dlaczego? Odpowiedź jest prostsza, niż się wydaje...Każdy z nas ma na koncie złe, lub gorsze uczynki i doskonale zdaje sobie sprawę z popełnionych grzechów, aczkolwiek tajemnica pozostanie na zawsze głęboko zakopana pod wielką stertą w naszym umyśle. Niektórzy, niezbyt inteligentni, podzielą się straszliwymi informacjami ze znajomymi, przyjaciółmi, rodziną, a jeszcze głupsi opublikują to na internecie, byle tylko móc komuś o tym powiedzieć. Właśnie ja byłem w takiej sytuacji. Miałem tylko dwie osoby, z którymi byłem w stanie szczerze porozmawiać, powierzyć najgorsze i najbardziej wstydliwe sekrety, z czego jedna z nich mieszkała daleko stąd, a nic nie zastąpi rozmowy w cztery oczy. Sam, najlepszy przyjaciel, chociaż jest człowiekiem zawsze chętnie służy pomocą, natomiast Frank...Wprawdzie zdołałem niewiele z niego wyciągnąć o pochodzeniu, przeszłości, znam tylko imię i nazwisko, lecz czuję...Mogę na nim polegać, niestety nie w przypadku, kiedy trudna sprawa dotyczy właśnie chłopaka. Niewinna twarz i tak piękne oczy sprawiają wrażenie godnej zaufania istoty ludzkiej. Właśnie teraz śpi na piętrze, owinięty w ciepłą pościel, słyszę, jak oddycha. Jego klatka piersiowa podnosi się i opada, rozchylone usta cicho pobierają powietrze, jest nieświadom niczego, a przy tym wygląda tak uroczo. Zwłaszcza te kuszące, różowe wargi...Dokładnie tydzień temu całowałem je czule, delektowałem ich niespotykaną miękkością. Nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale jedno jest pewne. Nie żałowałem, nie żałuję i żałować nie będę i wcale nie jest mi z tym źle. Może pod wpływem alkoholu zrobiłem coś, czego od dawna pożądałem, a może zupełnie z odmiennego powodu pocałowałem chłopaka. Skutki niby niewinnego buziaka wolno już określić jako tragiczne. Cały świat stanął do góry nogami i to w tym lepszym sensie, niemniej ja dostrzegałem w tym pewne mankamenty. Z pozoru Frank zachowywał się, jakby wcześniejsze wydarzenia nie miały miejsca. Przez okres od pamiętnej nocy był dziwnie radosny, dużo ze mną rozmawiał, na skutek czego chodziłem troszkę podirytowany i nie, nowy stan rzeczy nie przypadł mi do gustu. Brunet jakby zapomniał o pocałunku, a wspomnienie o nim choćby słowem było jak wejście prosto w paszcze lwa. Oboje dobrze wiedzieliśmy, co zaszło 7 dni wcześniej, lecz żaden nie odważył się poruszyć tego tematu. Bolało...Tak strasznie bolała mnie myśl, że może dla niego buziak stanowił zwykłą zabawę, bądź błąd jaki popełnił, dając mi pozwolenie na smakowanie jego ust. Czasami miałem wrażenie, jakby chłopak chciał ode mnie uciec i już nigdy nie wrócić. W ciągu kilku poprzednich dni miewałem senne koszmary...

      -Żegnaj...Na zawsze...-ostatnie, co poczułem przed zapadnięciem w głęboką ciemność był dotyk jego malutkiej, delikatnej dłoni na zimnej skórze mojego policzka. Jeszcze przez długi czas miałem na sobie wrażenie miękkich opuszków palców chłopaka. Dookoła roztaczała się ciemność i tylko światło dobiegające zza uchylonych drzwi dawało poczucie nieuzasadnionego bezpieczeństwa. W powietrzu zalegał zapach zgnilizny oraz zdechłych żyjątek, pomieszkujących w tutejszej piwnicy, lub bunkrze. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduje, nie potrafiłem usłyszeć nic poza podniesionymi głosami mężczyzny i kobiety, a raczej małej dziewczynki. Czaszka promieniowała tępym bólem, a w klatce piersiowej znajdowało się stanowczo zbyt mało powierza. Z trudem wdychałem zanieczyszczony tlen, chcąc przeżyć odrobinę dłużej i poznać, co czai się za tymi drzwiami, lecz siły jak na rozkaz opuściły moje ciało.
      Nagle jedyny dopływ światła w tym ciasnym pomieszczeniu przysłoniła drobna sylwetka. Zacisnęła palce na potężnych, metalowych drzwiach, po czym pchnęła je z niewiarygodną, jak na drobne ciałko, siłą. Uderzyły w ścianę, robiąc przy tym niemało hałasu. Głuchy huk rozniósł się po sali i dotarł do moich uszu, na co tylko wykrzywiłem usta w grymasie.
-Witaj, G-e-r-a-r-d.-wymówił imię w sposób kpiący oraz z wyraźną niechęcią.-I co teraz powiesz? Już nie jesteś taki mocny, prawda?-warknął.-Prawda...-jego piskliwy śmiech wypełnił piwniczkę, raniąc zmysł słuchu.-Czy ostatnio...Stało się coś ciekawego w twoim życiu?-nie minęła nawet sekunda, a mężczyzna kucał tuż obok mojego bezwładnego ciała. Wyraźnie czułem obecność kogoś obcego, a zarazem znajomego. Zdążyłem wcześniej poznać aromat owego osobnika, jednakże stał się trudny do rozpoznania.-Czy teraz trudem łapiesz oddech? Potrafisz ruszyć choćby palcem? Wiesz, jak się nazywasz?-zasypywał mnie gradem pytać, na które mogłem z łatwością odpowiedzieć, lecz tego nie zrobiłem. Nie miałem ochoty pokazywać mu, że w tej chwili ma władze.
-Pierdol się.-wysyczałem, niemal od razu spluwając na jego twarz. Po raz kolejny z oddali dobiegł histeryczny chichot.
-Oj,oj,oj...Nasz kochany Gerdziołek zaczyna być agresywny...Myślę, że coś na to poradzimy.-coś zatrzeszczało, coś zgrzytnęło, moment później zostałem porządnie rąbnięty starym kawałkiem metalu w żebra. Gęsta ciecz wypłynęła z rany, zadając mi potworny ból. Zacisnąłem zęby w świadomości, że za minutę cierpienie ustąpi, gdyż jako wampir szybko wyleczę wszelkie skaleczenia, tymczasem krew nadal obficie się sączyła. Rozcięcie okropnie szczypało, sprawiając, że gdybym umiał ruszyć czymkolwiek już dawno byłbym zwinięty w kłębek.
-Widzisz, jak to jest...?-mężczyzna gwałtownie szarpnął mnie za włosy.-Witaj, Gee...-szepnął wprost nieco zmienionym tonem, lecz w tym samym momencie zamarłem. Znałem go bardzo dobrze, nawet lepiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Był identyczny, jak ten należący do Franka. Tego samego, którego całowałem, tego samego, w którym byłem szaleńczo zakochany...
      Miły głosik dudnił w mojej głowie, odbijał i powracał na nowo, sprawiając podwojenie katuszy.
-I...Bywaj, Gee...-chłopak wyciągnął zza pasa brązowy przedmiot, zakończony błyszczącą końcówką, najpewniej z metalu i bez skrupułów wbił ostrze w moje serce. Ciszę jeszcze raz przerwał szaleńczy śmiech, a moje ciało przepełnił ogromny ból. Wrzasnąłem, póki starczyło mi oddechu, szamotałem się, póki jeszcze dawałem radę wykrzesać resztki sił, walczyłem, by móc odpłacić za cierpienie, jakie zadawano nie robiąc sobie z tego najmniejszej sprawy...Jakby to było czymś normalnym, wykonywanym na co dzień.
      Jednak po chwili męki ustały, a pomieszczenie zalała fala jasnego światła z niewiadomego źródła. Powietrze przeszył okropny krzyk człowieka, co najmniej torturowanego w najgorszy sposób. Było...Dobrze...Leżałem błogo na czystej, białej podłodze w całkiem świeżych ubraniach oraz z nikłymi śladami ran. Potrafiłem otworzyć oczy, poruszyć palcem, a nawet całą dłonią...Dałem radę podnieść się i ustać na własnych nogach, póki nie zobaczyłem drobnej sylwetki, klęczącej przede mną. Czerwony kolor otulał ją od stóp do głów, jak największy i najszczelniejszy płaszcz. Nic innego nie potrafiłem dostrzec. Włosy, czarne, zlewające się z głębokim odcieniem szkarłatu, bluzka, spodnie, do ostatniej nitki nasiąknięte cieczą, doszczętnie zniszczone. Chłopak trząsł się, jak galareta, by po chwili upaść bezwładnie na ziemię. Jego ciało zostało oświetlone dodatkowym strumieniem światła i...
-Frankie?-dopiero teraz zauważyłem długi, metalowy przedmiot w ręce, a rany chłopaka idealnie pasowały do zakończenia kija, który trzymałem. Był zakrwawiony, podobnie jak moje dłonie do samych łokci wraz z twarzą, ochlapaną drobnymi kropelkami.
      Zabiłem go...Zabiłem!


      Otworzyłem powoli wcześniej przymknięte oczy i mocno zacisnąłem palce na porcelanowym kubku w kwiatki, jakbym chciał zatrzymać jedyną część prawdziwego świata przy sobie. Na powrót znalazłem się w małym. przytulnym pomieszczeniu o ciepłych barwach. Aromat gorzkiej kawy natychmiastowo przywrócił mnie do rzeczywistości, pobudził zmysły do ponownej pracy, wyrywając z głębokiego zamyślenia. Ręce drżały mi, niczym starszej pani, dlatego postanowiłem odłożyć naczynie na stół. Chrząknięcie, jakie wydał blat, kiedy uderzyłem szklanym brzegiem o kant spowodowało, że podskoczyłem na drewnianym krzesełku jak oparzony. Kołysząc się w przód i w tył, uspokajając nerwy szeptałem pod nosem słowa, które nie miały jakiegokolwiek sensu. Ot tak po prostu, żeby nie czuć przytłaczającej samotności, ani smutku.
-Gerard? Wszystko dobrze?-usłyszałem za sobą uwielbiany przeze mnie głosik. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że od kilku minut nie jestem już sam. Cholera...Na szczęście nie był to nikt nieznajomy...Wyczuwałem obecność Franka z tyłu, przy jednym z wejść, a powinienem to zrobić o wiele wcześniej, gdy tylko chłopak się zbudził i postanowił zawitać do kuchni. Podczas snów mogłem odbierać bodźce, dźwięki, cokolwiek pochodzące ze świata zewnętrznego, jednak tym razem zbytnio zanurzyłem myśli w przedziwnych wizjach, nie zwracając uwagi na resztę świata. W ten sposób szybka śmierć z rąk byle jakiego wampira była niemalże gwarantowana, gdybym w porę nie zauważył niebezpieczeństwa.
-Hej, Frankie.-wysiliłem się na miły ton, karcąc mentalnie za nie osiągnięcie zamierzonego efektu.-Jak spałeś? Chcesz kawy? Zaraz coś przygotuję, a ty...Może usiądź, albo...R-rób co chc-cesz...-wstając gwałtownie od stołu, omal nie przewróciłem krzesełka, po czym szybko chwyciłem biały kubek. ON natychmiast zauważył, że coś jest nie tak. Zaledwie w ciągu tygodnia zdążył poznać mnie na tyle, żeby wiedzieć, kiedy jestem smutny, rozdrażniony, a jeszcze kiedy indziej szczęśliwy. Ten niepozorny brunecik był wystarczająco sprytny i cwany na dodatek wiedział, jak wykorzystywać to przeciw mnie. Jak wcześniej potrafiłem ukryć emocje przed wszystkimi, tak aktualnie posiadałem jeden wyjątek, odbiegający od normy. Zostałem zmuszony do otworzenia się przed chłopakiem, choćbym tego za nic nie chciał, lecz jakoś...Na pokręcony sposób pragnąłem, aby wiedział i by świadom wszystkiego, co tylko jest w granicach jego bezpieczeństwa. Niektóre informacje zostały ściśle zastrzeżone, dlatego podanie ich komukolwiek równa się długiej i bolesnej męczarni.
-Czemu wylewasz kawę? Jak nie chciałeś mogłeś dać mi...-jęknął przeciągle z dezaprobatą, uroczo unosząc brew do góry. Wyglądał tak słodko w przydługiej koszulkę, która z resztą należała do mnie, ledwo zakrywającej zgrabną pupę oraz bardzo obcisłych spodniach. Materiał ściśle przylegał do pośladków, wyraźnie eksponując ciało od budzących pożądanie ud do smukłych łydek. Mały był naprawdę śliczny i chyba jeszcze nie zdawał sobie tego sprawy. Błyszczące oczka skierował na podłogę, a mięciutkie, ciemne włoski przysłoniły bladą buźkę o mlecznej cerze.
-Hm...?-wymamrotałem rozmarzony, przesuwając wzrok po całej jego osobie, lecz jednoznaczna mina chłopaka przywróciła zdrowy rozsądek, o ile owy posiadałem. Patrzał na mnie uważnie, jak na ostatniego idiotę, a mi nie pozostawało nic, prócz zastanawianiem, co takiego robię źle.
-Gerard, twoja kawa...-jego twarz miała ten sam wyraz, co poprzednio. Wtem spostrzegłem, jak moja ręka z zupełnie nieznanych przyczyn trzyma porcelanowe naczynie i wylewa zawartość do zlewu. Zanim zdążyłem porządnie zareagować, chłopak podszedł do mnie i przejął kubek, odstawiając go na bok.
-Marnujesz pokarm bogów...-teatralnie wywrócił oczami, po czym miękko opadł na jedno z dwóch krzeseł przy stole. W chwili, gdy nasze dłonie lekko się ze sobą zetknęły poczułem niewyobrażalną chęć zatrzymania go przy sobie jak najdłużej mogłem. Rumieńce, jakie pokryły policzki chłopaka były naprawdę najbardziej uroczym zjawiskiem na świecie i gdybym ja potrafił robić dokładnie to samo, z przyjemnością wykorzystałbym to, aby zdobyć pochwałę...Ale postanowiłem już, że bycie słodkim i niewinnym zostawię właśnie jemu. Ogromnie pragnąłem trzymać drobne ciało Franka przy sobie, chronić przed wszystkim, co złe, rozkoszować wyśmienitym zapachem truskawkowego płynu do kąpieli. Po prostu być i kochać go tak, jak w tym momencie. Na przeszkodzie stała tylko niewiedza...Pomimo wielu wspólnie spędzonych chwil, bo wbrew pozorom mogłem nas już nazwać dobrymi kolegami, wciąż nie odważę się wyznać mu prawdy. Widząc szczęście, jakie wypełnia bruneta, kiedy po prostu siedzimy o rozmawiamy o czymkolwiek, jestem w pełni zadowolony. Starcza mi uśmiechnięta buźka i przepiękne, duże oczęta, a obawiam się, gdybym zaryzykował oraz wyraził swoje szczere uczucia co do niego nasze dobre relacje, ogólna całość z pewnością runęłaby jak domek z kart. To straszne chcieć i jednocześnie nie móc zrobić dalszych poczynań w kierunku marzeń...Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba gonić za marzeniami, póki nie uciekną w siną dal. Odkąd pamiętam kurczowo trzymałem się tej zasady, ale teraz...Teraz mam do wyboru własne dobro, bądź dobro Franka i bez zastanowienia wybiorę to drugie. Nie obchodzi mnie nic, ja jestem nieważny, byle tylko on zaznał odrobiny szczęścia. Chociaż wątpię, czy w towarzystwie kilku wiecznego wampira chłopak czuje pełną swobodę, której starałem dawać jak najwięcej. Mógł mieszkać tu, tańczyć, śpiewać, do cholery, miał prawo rozwalić to przeklęte miejsce, jednak nigdy nie pozwoliłem mu wyjść samemu...W lesie czyha za wiele niebezpieczeństw, natomiast zwykły człowiek nie był w stanie poradzić sobie z o większymi osobnikami, lub dzikimi zwierzętami. Grube łodygi i konary czekają, aby złapać kogoś na przynętę i zabić...W nocy wszystko odżywa, funkcjonuje zupełnie jak normalne istoty, poluje, dlatego brunet przenigdy nie zapuści się w gęstwiny beze mnie. 
-Co...? Ja ten...No...Wiesz...Mucha...Mucha mi wleciała do kawy no i ten...-założyłem ręce na kark, próbując wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Głupia mina sygnalizowała, jak bardzo jestem zażenowany całą bajką, jaką usiłuje wcisnąć Frankowi i wiem, że nigdy w to nie uwierzy. Ta, no cóż, chyba w właśnie zostałem przejrzany na wylot i kompletnie nie wiedziałem w jaki sposób mógłbym jeszcze wybronić swoją reputację bezwzględnego wampira.
-Rozumiem.-zaśmiał się, a jego dźwięczny głosik rozbrzmiał w pomieszczeniu. Ja również uniosłem lekko usta w górę i usiadłem naprzeciw bruneta. Przynajmniej nie zadawał niewygodnych pytań, na które z pewnością nie posiadałem wytłumaczenia. Bo na przykład, gdyby padły słowa "Dlaczego patrzysz na mnie takim wzrokiem?" byłbym zmuszony udzielić szczerej, wyczerpującej odpowiedzi, co oczywiście wypadłoby korzystnie dla mnie, lecz przeciwnie dla niego i z tego też powodu postanowiłem być cicho.
      Wodziłem wzrokiem po ścianach, co jakiś czas odnajdując tam pewne niedoskonałości, bądź skazy. Meble, naczynia, cały dom był już odpowiednio wcześniej przygotowany przed moim przybyciem tutaj. Specjalnie urządzono to miejsce tak, by jak najbardziej mi odpowiadało. Musze przyznać, nie narzekam. Jest tu wystarczająco dużo miejsca, aby bez problemu móc się poruszać, wnieść większe i mniejsze rzeczy, dodatkowo starczało wolnej przestrzeni na cokolwiek. Kuchnia, salon, dwa pokoje plus jeden gościnny oraz kilka łazienek starczyłoby dla wieloosobowej rodziny, a nie dla jednej istoty, wiecznie mieszkającej samotnie. Jakkolwiek teraz już nie jestem taki opuszczony, jak dawniej. W moim życiu zagościła pewna osóbka o ślicznej buźce dzieciaczka oraz przepięknych oczach, sprawiając, że szara codzienność nabrała intensywnych barw. Frankie...Poprawił wszystko, będące niedokończonymi elementami we mnie samym. Wcześniej czułem się niepełny, mimo, iż byłem potężnym wampirem. Zawsze czegoś brakowało, jakiejś małej cząsteczki, którą potem wypełnił brunet. Na pozór drobny, niewiele znaczący człowiek wniósł tyle, ile nikt inny by nie potrafił i tylko ja mogłem objąć ogrom wkładu i zaangażowania, jaki włożył w naszą przyjaźń.
-Masz ochotę wyjść na spacer?-wyrwałem nagle z kontekstu rozmyślań. Oczywiście, dla mnie zwykła przechadzka znaczyła o wiele więcej, niźli powinna...Stanowiła jakby...Randkę...Dokładnie tak. Zaproponowałem chłopakowi spotkanie i prawdopodobnie odmówi. Po krótkim czasie to normalne, że się nie zgodzi. I co ja potem zrobię? Z idiotycznym uśmiechem powiem "Dobrze, rozumiem...", czy raczej upadnę na kolana i będę go błagał? Matko...Pierwszy raz jestem przerażony o niby głupotę, a jednak...
-Jasne!-odparł niemal od razu, a mój żołądek wykonał pełny obrót wokół własnej osi. Mam randkę...



                                                         ***



      Niebo...W nocy jeszcze z każdą chwilą było coraz ciemniejsze, tylko i wyłącznie miliony gwiazd sprawiały, że w jakimś stopniu nie wyglądało na zupełnie pustą przestrzeń. Wszystkie zbierały się, układały jak w rozsypance równiutko wokół tego ogromnego, najjaśniejszego punktu, który dawał o wiele więcej światła, niż pozostałe i tak przepięknie prezentował swoją potęgę nad naszymi głowami. Rzucał ten jedyny, szczególny blask na pobliską polanę, gdzie właśnie zabrałem Franka, aby zobaczył cudo, jakie daje natura w postaci tego miejsca. Drzewa, zupełnie nagie z brązową korą, każde takie same, układały okrąg dookoła małego zbiorniczka. Trawa, morka, muśnięta małymi kropelkami wcześniejszego deszczu, zatrzymującymi na jej drobnych listkach, przez co jeszcze bardziej jaśniała w świetle lśniącego księżyca. Lekko drgająca tafla jeziorka obmywała brzegi, unosiła swoje wody ponad powierzchnie tylko po to, żeby zachlapać niewielki fragment ziemi. Wszystko tutaj stanowiło magiczną mieszankę piękna wraz z nadzwyczajnymi zjawiskami, jakich nie można zaobserwować nigdzie indziej....Płacząca wierzba zamiatała długimi konarami liście, jakie spadły pod wpływem nagłego podmuchu wiatru, małe zwierzątka pochowały się do norek, robiąc zapasy na nadchodzącą zimę. Ta polana odkąd sięgam pamięcią była moim ulubionym miejscem do przesiadywania godzinami na szczytach potężnych drzew oraz zastanawiania nad sensem życia. Wiele szkiców tutejszego krajobrazu zapycha szufladę biurka, jednak żaden nie jest godzien, by ktokolwiek go ujrzał. Odwzorowanie, nawet to idealne nie wystarczało na ukazanie prawdziwego wdzięku i czaru tego miejsca. Po prostu całość była zbyt...
-Cudowne...-wyszeptał brunet, wpatrzony w jeden punkt jak w obrazek. Wiedziałem, że mu się spodoba i poniekąd dlatego wybrałem spacer właśnie tutaj. Ten, kto potrafiłby odepchnąć urok wręcz niemożliwego pejzażu, malującego tuż przed naszymi nosami, według mnie jest głupcem, za grosz nieposiadającym poczucia wartości.
-Tak...-odparłem, po czym zdecydowanym ruchem wziąłem chłopaka za rękę i pociągnąłem wzdłuż linii wielkich roślin o dobrze rozbudowanych koronach, rzucających cień na większość obszaru.-Chodź, usiądźmy tam...-ledwie wskazałem palcem na kawałek suchej ziemi, a on już zadowolony pobiegł na wyznaczone miejsce. Śmiejąc się cicho do siebie, skierowałem kroki za brązowookim.
      Chwila zwykłego leżenia oraz wpatrywania się w bezchmurne niebo dała mi czas na analizę pewnych rzeczy, zrozumienie i oczyszczenie umysłu z wszelkich głupstw, jakie miałbym okazję powiedzieć. Nie chciałem kompromitować się na każdym kroku, możliwym ruchu i myślę, że teraz jej dobry moment, aby zapytać Franka o jego przeszłość. Znam go na w miarę dobrze i mogę mu w zupełności powierzyć tajemnice, sekrety, lecz teraz występuje kolejne, trudne pytanie...Czy i on ufa mi na tyle, iż jest skłonny wyjawić mi swoje? Kiedy wpatrywałem się na zarumienioną twarzyczkę bruneta, nie widziałem nic poza niewinnością i tą szczególną urodą, jaką został obdarzony.
-Opowiedz mi coś o sobie.-zagadnąłem, mimo, iż wiedziałem, że chłopak nie będzie skory do rozmowy. Jakoś wcześniej nie miałem okazji zapytać go o rodzinę, przyjaciół, ciekawość wzięła nade mną górę i wprost cały się trząsłem, abym wreszcie poznał jego historię.
      Przez twarz bruneta przemknął niezauważalny cień uśmiechu, pomieszanego z nutką bólu, lecz zaczął opowiadać bez zająknienia.
-Od czego tu zacząć...? Nazywam się Franklin Anthony Iero, mam osiemnaście lat i proszę do mnie nie mówić "Franklin", ok? Frank wystarczy.-wyznał szczerze, na co przytaknąłem, z zainteresowaniem wgapiając w grę cieni, występującą na bladych policzkach chłopaka. Przerwał swoją opowieść na dłuższy moment i chyba nie miał ochoty na dalsze zdawanie wszystkich szczegółów życia, lecz ja nie potrafiłem tak łatwo ustąpić.
-Więcej, Frank-nie obchodziło mnie, że tym żądaniem mogę urazić ciemnowłosego...
-Mieszkam w Belleville, aktualnie jakby zwiałem w domu i trafiłem do ciebie, ale nie mówię, że jest źle. Wręcz przeciwnie.-zostałem obdarzony jednym z najpiękniejszych spojrzeń na świecie, które zaraz zostało zastąpione delikatnym głosem Franka.-Moim najlepszym przyjacielem jest Alan Price, a uciekłem z tego wariatkowa, ponieważ...Niedobrze się działo. To znaczy miałem zamiar zniknąć na jedną noc, jednak sam widzisz...Wyszło, że zaginąłem na niecałe dwa tygodnie. Ale nie musisz się przejmować, raczej nie będę poszukiwany. Chodzi tylko o to, że nikogo nie obchodzi mój los.-prychnął wyraźnie rozbawiony.-Żal mi wyłącznie mojej matki, bo wiem, że...-tutaj spauzował na sekundkę.-...Nie da rady sama utrzymać domu, a jednocześnie robić to, co obecnie robi.-ponowne milczenie chłopaka dało mi sygnał, że to już koniec zajmującej opowieści. Wprawdzie niewiele zrozumiałem, gdyż mówił o wszystkim w dziwny sposób, tajemniczo, jakby przeszłość znaczyła dla niego o wiele więcej niż on sam. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby rzeczywiście tak było. Ja sam uważałem minione dni za coś wyjątkowego, o czym należy pamiętać każdej następnej minuty, żeby wiedzieć po co naprawdę trzeba żyć. Byłem tutaj, funkcjonowałem w ciut odmienny sposób, właśnie dla poprzednich zdarzeń. Dokładnie pamiętałem radość, szczęście, ale i smutek, towarzyszące mi od początku istnienia i po prostu cieszyłem się, że mogę wciąż na nowo zaznać tych wspaniałych doświadczeń. Jednak Frank...Frank przeżył coś, co kompletnie zniszczyło jego dobre spojrzenie na świat. Jakieś głupie wydarzenie tak wpłynęło na psychikę młodego człowieka, iż już nie potrafił pozytywnie spojrzeć na otaczające środowisko. Nie wiem, co chciał mi przekazać poprzez wprowadzanie do swojej wypowiedzi zagadkowych słów oraz nie do końca wyjaśnionych pojęć, lecz jednego byłem pewien. Muszę za wszelką cenę dowiedzieć się, co zaprząta śliczną główkę mojego Franka.
-Hej, nie płacz.-powiedziałem cicho, ocierając kciukiem łzy, wypływające z ślicznych oczu. Jego skóra była taka delikatna, niczym najdroższy jedwab. W tej chwili, gdy leżał prawie że pode mną, był taki bezbronny, uroczy. Dodatkowe światło, jakie rzucał księżyc zalewało twarz chłopaka, przez co mokre kropelki skrzyły się na aksamitnych policzkach. Teraz...Teraz w pełni świadomy wiedziałem co chce uczynić. Bez wpływu alkoholu, całkowicie przy zdrowych zmysłach zapragnąłem go pocałować, znów poczuć słodki smak...
      Pochyliłem się centralnie nad jego ustami, po czym spontanicznym ruchem przycisnąłem własne tam, gdzie ich miejsce. Z początku naciskałem wargami, by brunet odwzajemnił pocałunek, a kiedy to zrobił...Rzeczywistość przestała mnie obchodzić. Serce, mimo, że z kamienia poruszyło się, dało zupełnie odmienne wrażenie, co do wcześniejszych założeń, jak to jest posiadać wciąż bijący organ. Jedynie małe, ciepłe rączki Franka, które wygodnie ułożył na moich plecach dawały świadomość, że on naprawdę tutaj jest. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Poprzednie pocałunki z wieloma doświadczonymi kobietami nie zapewniały tyle wrażeń, ile ten drobny chłopaczek, nad którym zawisłem, siedząc okrakiem na jego biodrach. Pozycja istotnie wyglądała na trochę dziwną, jednak żaden z nas nie przejął się tym zbytnio. Byliśmy zajęci penetrowaniem wnętrza ust partnera, zaciętą walką pomiędzy naszymi językami, mową ciał, przepełnioną pożądaniem oraz satysfakcją z niepozornego zdarzenia.
-Co to było?-chłopak szybko zaprzestał obcałowywania moich ust i gwałtownie podniósł głowę do góry.
      Rozejrzałem się dookoła, zamierając w połowie kolejnego kroku. Ktoś faktycznie od dłuższego czasu przebywał w tych krzakach...

9 komentarzy:

  1. I to jest to... *.* Uwielbiam rzygotęczne rozdziały, a tobie na dodatek to wyszło tak przepięknie, że no... rzygam tęczą XD Ale nie... serio Cherruś... ten rozdział jest chyba Twoim najdłuższym i najlepszym rozdziałem. Piszesz coraz lepiej, a ja obiecuję ogarnąć dupę i w końcu dokończyć moją część naszego shota XD Ja tylko tak sobie czekam do ferii... *jeszcze tydzień, jeszcze tydzień, jeszcze tydzień*.

    No i oczywiście ponownie musiałaś wpleść dramaturgię... Uduszę Ciebie kiedyś normalnie... Albo nie... bo wtedy się nie dowiem co to jest... I będzie mi brakować twego zacnego towarzystwa ;_______; To masz szczęście... Pożyjesz jeszcze trochę -.- Ale spinaj poślady i pisz nexta... bejb *like an amant* ♥ Nie lubie tych snów... One zawsze zapowiadają coś złego, jakieś nieszczęście... Ja ci mówię *macha ostrzegawczo palcem* Ty słuchaj starej, poczciwej Darsi...


    Całuję! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę ? Dedykacja dla mnie ? Nie spodziewałam się kocie :3 Co do samego rozdziału : Awwwwwwwwwwwwwwwwwwww *.* Kocham Cię. Kocham tego bloga. Piszesz coraz lepiej. Chciałabym być chodź w połowie tak dobra jak ty.

    Ferie zaczynasz 11 lutego ? Ja właśnie 11 je kończę...

    < with-the-lights-out-is-less-dangerous.blogspot.com >

    OdpowiedzUsuń
  3. Oo darsa nowu taki długi komentarz xd masz na imię ola jak super ;3 ale jak dla mnie to i tak zryte imię :d Hah no właśnie racja jak Ola czegoś chce to musi to mieć huee ;) CZEMU ty zawsze musisz w takim momencie przerywać? CZEMU ja się pytam.. Jak przeczytałam słowo żebro to się lać zaczęłam bo jak byłam wczoraj na boisku i gralismy w noge to taki kolega gada "ugryź go w żebro" i za każdym razem jak słysze żebro to dałna jakiegoś dostaje xd dobraa to jest mało ciekawe.. ._.
    Chcę rozdział T E R A Z... OLA CHE ROZDZIAŁ. Xoxox

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie! Tylko wymyślić jakąś historię, fabułę i książkę z takim talentem mogłabyś napisać. Podziwiam twoją wenę *.* Też chcę taki talent do pisania...Ja też jedenastego zaczynam ferie...niestety...Życzę więcej pomysłów na rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowne, boskie, wspaniałe, niesamowite. I jak zwykle kończysz w TAKIM momencie. Toż to powinno być karane..Nie wytrzymam tak długo, chociaż żebym wiedziała kto ich obserwował, ale nie, po co. Przez ciebie znów zacznę obgryzać paznokcie...Wiesz...mimo, że ten rozdział jest najdłuższy to ja wciąż czuję niedosyt. Ciągle mi mało i mało. Nie wiem jak ty to robisz, ale tak trzymaj. Masz ogromny talent i nie zmarnuj go* Boże, brzemię jak własny nauczyciel, źle ze mną* Ach, zapomniałabym o najważniejszej rzeczy: KOCHAM CIĘ i kocham to opowiadanie!!!<3 Czekam na więcej( i niech nikt nie myśli, że chodzi mi o te ostrzejsze sceny:D )
    Pozdrawiam i życzę weny!
    Kathi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże, to było takie... magiczne? Nie wiem, jak to ująć ;__; ale na pewno to było strasznie kochane i milutkie, o! *_* I mówiąc szczerzę, to od początku niepokoił mnie te ich wyjście. No bo wtedy wszyscy mogą wszystko zobaczyć, nie? A to źle D: Jezu, no kto jest za tymi krzakami! Jak to jest ktoś zły, niedobry i w ogóle fuj, to smutek |D Ale sumując, to-to było bardzo fajne <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak już mówiłam, kobiet i Franka się o wiek nie pyta. ^__^
    No to do rzeczy, rozdział ciekawy i czekam na więcej, no i na te obiecane niegrzeczne sceny. :3 A odcinek ogólnie był do porzygania tęczą, że aż muszę to powiedzieć: Awww pickles.
    No i nie mogę się doczekać naszego shota, awhahahah. Będzie się działo. xD
    Napisałabym tu coś więcej, ale nie mam weny i mi się nie chce, przykro mi ;__; ;c
    Dziękuję, dobranoc. :3


    ~until-the-end-of-everything~
    ~ignorance-and-understanding-frerard~

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę to powiedzieć. JAK MOŻNA PRZERYWAĆ W TAKIM MOMENCIE?!?!? Piszesz coś tak wspaniałego i ucinasz w chwili kiedy dzieje się coś tak niemożliwie tajemniczego? Przesuwam kursorem myszki i modlę się 'proszę by to nie był koniec' A tu bam! no i koniec...Tak to jest z tymi frerardami..Zawsze chce się więcej.

    Łiiii był buziaczek taki piękny <3 <3 <3 (nie mogłam tego nie napisać)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wczoraj wieczorem wreszcie udało mi się wziąć za twojego bloga, do czego przymierzałam się już dobre dwa tygodnie... no więc należałoby też skomentować. xD
    Może najpierw ogólny zarys. Więc chyba pierwszy raz czytam pełnometrażowego frerarda z wampirem (bo shot mi się chyba jeden trafił kiedyś tam gdzieś tam, whatever). Podoba mi się to. Gerard od zawsze mi się kojarzył z mrocznym krwiopijcą, chociaż w mojej wyobraźni zawsze miał czarne włosy, dlatego tutaj musiałam się nieźle nagimnastykować z moją wyobraźnią, żeby wyrzucić z głowy obraz Gerdu w czarnych i zastąpić go jego obrazem w czerwonych. Ale w końcu przywykłam. I szczerze mówiąc ta czerwień pasuje mi do niego teraz bardziej. Znaczy do postaci kreowanej przez ciebie. Co do Franka… momentami trochę za nim nie nadążam. Jest nieźle kopnięty. Jak na samym początku, raz ma się za nie wiadomo kogo, jakby nigdy nic rozkazuje obcemu facetowi, żeby zrobił mu kawę, a później użala się nad sobą, ale cóż poradzę, taki już jego urok. ;) Kolejną rzeczą, na którą muszę zwrócić uwagę są wspaniale opisane uczucia bohaterów. Mało dialogów, dużo przemyśleć, czyli według mnie recepta na sukces. I tobie się to udaje, szczere gratulacje. Zauważyłam, że na kilku początkowych rozdziałach bardzo słabo zaznaczałaś akapity i tekst przez małą czcionkę zlewał się w jedną całość. W ostatnim było już wszystko okay, ale jak ktoś czyta całe odpowiadanie od początku, to może się łatwo zniechęcić, gubiąc się często. Ja przebrnęłam i jestem z tego zadowolona, bo było warto, ale jeśli kiedyś miałabyś czas i by ci się nudziło, na twoim miejscu pozaznaczałabym mocniej te akapity. Tak dla wygody ;>
    Ostatni rozdział był super, tragicznie, masakrycznie słodki, aż do porzygania, czyli dobry na smutki. Miło, że Frank wreszcie zechciał opowiedzieć Gerardowi więcej o sobie, o tym kim był. No i wreszcie wymarzony, upragniony pocałunek, na który czekałam przez całą ostatnią notkę, bo narobiłaś mi na niego smaku tym pijackim z poprzedniej notki. Poza tym stwierdzam, iż uwielbiam pijanego Gerarda wampira ;D
    Zastanawia mnie, któż taki zniszczy teraz szczęście naszych gołąbeczków. Tom? Mark? Może ktoś inny? Nie mogę się doczekać, kiedy nas oświecisz ;D
    Wcześniej rzuciło mi się w oczy kilka literówek, ewentualnie powtórzeń, ale po prostu nie zwróciłam na nie większej uwagi.
    Pozdrawiam! Xoxo
    your-turn-to-die.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń